-
Słuchaj Odette, idę w tym samym kierunku co ty, mogę cię odprowadzić. Przypomniałem sobie o
szczepieniu Daemona – Pies spojrzał na mnie spode łba. Uśmiechnąłem się do
dziewczyny, jednak chciałem jak najszybciej wyjść z mieszkania. Miałem mało
czasu.
-
Okej, będzie mi bardzo miło – Odette nieśpiesznie założyła buty, a kiedy była
już gotowa, otworzyłem jej drzwi i wyszliśmy z mieszkania. Założyłem kaptur na
głowę, jednocześnie czułem jak broń ciąży mi przy pasku od spodni. Na szczęście,
Odette nie zauważyła mojego uzbrojenia. Idąc u jej boku, z psem który najpewniej
odgryzł by jej rękę, rozglądałem się na wszystkie strony, nikogo nie widziałem.
-
Wszystko w porządku? Dziwnie się zachowujesz… - Odette zatrzymała się po pięciu
minutach drogi – Właśnie, co to była za kartka? Czy to ona tak cię
zdenerwowała?
-
Ja… - zacząłem, jednak w tym momencie zobaczyłem pędzący na nas samochód.
Wiedziałem, że to nie jest zwykły pirat drogowy. Jego rejestracja mówiła
wszystko. Przypomniała mi się zawartość kartki.
„Uważaj na siebie i swoją przyjaciółkę,
widzimy wszystko.
Nie wiesz kiedy zaatakujemy.”
Puściłem
Daemona natychmiast, pies nauczony co robić w takich przypadkach pobiegł w
innym kierunku, ja natomiast rzuciłem się w stronę dziewczyny, na którą pędził
czarny van. Upadliśmy na ziemię, zamortyzowałem upadek własnym ciałem, przez co
Odette nawet nie dotknęła ziemi. Auto odjechało. Odette niezgrabnie się
podniosła, a ja zrobiłem to samo. Zagwizdałem. Za zakrętu wybiegł doberman,
wesoło merdając ogonem. Ukucnąłem podrapałem go po łbie.
-
Już myślałem, że cię rozjechał – Spojrzałem na dziewczynę – Lepiej będzie, jak
wrócisz do Akademika. Poucz się jeszcze, poćwicz. W razie problemów, dzwoń, ale
nie obiecuję że zawszę będę mógł odebrać, zwłaszcza dzisiaj
-
Okej… to, do zobaczenia? – Odwróciła się pytając.
-
Tak. Do zobaczenia.
Zaraz
po tych słowach oddaliłem się jak najdalej. Miałem mało czasu, napisałem do
Pablo, aby przyjechał do Daemona i zabrał go do siebie. Nie chciałem aby psu
się coś stało, mimo wszystko był niewinny. Szedłem ulicą zapełnioną ludźmi.
Rozglądałem się gorączkowo za srebrnym Volvo, kiedy w końcu je dostrzegłem,
otworzyłem tylne drzwi auta i wpuściłem psa. Nic nie mówiąc, Pablo spojrzał na
mnie zmartwiony. Skinąłem mu głową, po czym odjechał. Ja natomiast skierowałem
się w stronę jednej z uliczek do której nikt normalny by się nie zapuścił.
Idąc
powoli, wpatrywałem, się w każdy cień. Zawsze mogłem zostać zaatakowany,
musiałem być przygotowany na wszystko. Zastanawiałem się, czy odpuścili Odette.
Laska była miła, jednak zbyt ufna. Gdyby powiedzieli jej, że mnie znają i
zapomnieli zapytać o mój adres, a ona bez wątpienia by im go zdradziła. Nagle,
usłyszałem śmiech. Wyjmując broń wycelowałem za siebie. Nie zdziwiłem się tym,
kogo tam zastałem. Mike Hudson.
-
Samuel Weston! Co za niespodzianka, nie sądziłem się tu pojawisz, po tym jak
wielkodusznie uratowałeś tamtą smarkulę przed moimi chłopcami. Miękniesz
Samuelu? – Mike podszedł bliżej, szczerząc się tak szeroko, że z chęciąbwym
walnął go w tą wymalowaną buźkę. Tak, Mike Hudson był gejem i wcale się z tym
nie krył. Nic do nich nie mam, ale Mike był wyjątkiem.
-
Ja za to nie tęskniłem za widokiem twojej twarzy. Dalej masz do mnie żal, że
dałem ci kosza? Wiem, że jestem zajebisty, ale z pedałami się nie spotykam –
Uśmiechałem się. Nagle poczułem jak coś zimnego zostaje przystawione do mojej
skroni. Kurwa, dałem się złapać w pułapkę. Spojrzałem obok siebie.
Stał
tam ciemnoskóry, wysoki i barczysty chłopak, na oko, może z osiemnaście lat.
Nowy nabytek bandy Hudsona. Widziałem jak nieśmiertelnik dynda mu na szyi, a za
duże spodnie prawie spadają z dupy. Wywróciłem oczami.
-
Oh, prawie o tym zapomniałem przyjacielu, ale teraz znów otworzyłeś tę ranę –
Teatralnie złapał się za serce, a po chwil jego twarzy wykrzywił uśmiech, który
mroził krew w żyłach.
-
Czego chcesz, nasze rodziny zawsze były przyjaźnie do siebie nastawione –
Przypomniałem sobie, jak kilkanaście lat temu siedziałem z Mike’m, przy kominku
u mnie w domu. Byliśmy chłopcami, i właśnie dostaliśmy nowe karabiny na kulki z
farbą. Przez całe następne lato strzelaliśmy do wszystkich, oraz wszystkiego,
nawet do siebie.
-
Tak, jednak teraz, kiedy twój ojciec zawalił robotę, należy zmienić lidera. A
moja rodzina nadaje się doskonale. Jednak, zanim to będzie możliwe należy…
pozbyć się „Księcia Mafii”. – Zaśmiał się szorstko – Czy to nie tak cię
nazywali?
Trafił.
Tak, właśnie tak nazywano mnie w szkole. Zaśmiałem się na wspomnienie
dziewczyny, która zaparkowała swojego żółtego gruchota na moim miejscu
parkingowym. Wybuchła z tego niezła wojna pomiędzy nami. Nie raz nawet
przegiąłem. Stałem nieruchomo wpatrując się w oczy Mike’a.
-
Możemy to załatwić polubownie. Jak starzy znajomi.
-
Gdyby nie to, że naprawdę cię cenę Samuelu, nie zgodziłbym się na to. Ale dla
ciebie, zrobię wyjątek. Odsuń się Olivier. – Ciemnoskóry mężczyzna odszedł, a
ja skorzystałem z sytuacji. Wyjąłem broń z prędkością światłą dopiero wtedy,
kiedy Olivier opuścił swoją. Odwracając się, wystrzeliłem trafiając go
pociskiem prosto w klatkę piersiową, w tym samym usłyszałem dźwięk nabijanego
pistoletu. Kiedy Mike strzelił, ja skoczyłem za kontener na śmieci.
Serce biło
mi jak oszalałe. Musiałem uciekać. Nie dam sobie rady z Mike’m oraz jego świtą
sam. Byłem pewien, że jego ludzie czają się za rogiem. Siedziałem na ziemi,
czekając na odpowiedni moment. Kiedy Mike skończył strzelać, wychyliłem się i
oddałem kilka strzałów. Chłopak był mistrzem uników, więc trafiłem go jedynie w
ramię, z jękiem wpadł za najbliższą ścianę. Wybiegłem, po czym kierując się w
stronę chodnika uważałem, aby nie zostać zranionym. Nagle, z nikąd wyrósł
przede mną mężczyzna, ubrany w czarny dres i z smokiem wytatuowanym na twarzy
wokół oka. Złapał mnie za ramię, a ja korzystając z tego, że byłem chudszy i
mimo wszystko, bardziej wysportowany niż otyły goryl Mike’a, przeskoczyłem nad
nim, podcinając po zaraz po tym nogi. Grubas runął na ziemie z jękiem
zaskoczenia. Wystrzeliłem trafiając go w plecy, byłem pewny że nabój zabił
faceta. Dalej rzuciłem się biegiem, musiałem się stąd wydostać.
Nagle moje
ramię przeszył ostry ból, w momencie kiedy prawie wybiegłem na ulicę.
*****
Z
samego rana, poderwał mnie przeszywający ból ramienia. Syknąłem z bólu. Ciężko
oddychałem, nie mogłem zapomnieć o postrzale. Położyłem się na plecach,
próbując ignorować wszystko dookoła. Jednak, okazało się to nie możliwe.
Około
godziny dziesiątej, zadzwonił mój telefon. Był niepodpisany numer, jednak
odebrałem i od razu w słuchawce usłyszałem głos Odette.
-
Hej Samuel, słuchaj, chciałam zapytać jak się czujesz po tym wczorajszym incydencie.
Zastanawia, czy złapali tego wariata. Jest zagrożeniem dla ludzi! – Powaga w
jej głosie mnie rozśmieszyła. Szybko skrzywiłem się i syknąłem z bólu, kiedy
przez przypadek uderzyłem ramieniem w framugę drzwi. – Co się stało?
-
Boli mnie ręka, to wszystko. Słuchaj, nie wiem jak z tym wariatem ale i ja i
Daemon mamy się dobrze. Dzięki za troskę. Muszę kończyć.
Rozłączyłem
się zanim zdążyła coś powiedzieć.
Usiadłem na krześle ciężko dysząc. Muszę to opatrzyć, inaczej wda się
zakażenie. A nie chcę mieć amputowanej ręki. Szukając apteczki, natrafiłem na
coś, czego nie kojarzyłem. Była to mała paczka, wielkości mojej dłoni.
Otwierając ją, nie spodziewałem się co tam znajdę. Jak się okazało, był to
palec. Ludzki palec. A pod nim jedno zdanie.
„To dopiero
początek, uważaj na siebie Samuelu.
Inaczej to
samo spotka ciebie i twoją rodzinę”
Odette?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz