16 sty 2019

Od Dearden do Juliena

Stwierdzenie, że zareagowałam źle, kiedy zajrzałam do piekarnika, byłoby niedopowiedzeniem stulecia. Może nawet ery. Uchyliwszy drzwiczki, odskoczyłam na tyle, na ile pozwalało mi otoczenie i własne umiejętności, ledwo unikając zetknięcia się z czarną jak węgiel chmurą dymu. Niczym w najbardziej typowych filmach komediowych, obłok o barwie smoły wydobył się z otwartego urządzenia. Szybko zakrywam usta i nos dłonią, jednak i tak zaczynam wkrótce kasłać. Cholera jasna!
Kiedy ciemna zasłona opada, mam w końcu okazję, żeby przejrzeć się zwęglonym ciastkom. Każdy z nich, mimo wcześniejszych różnorodnych kształtów, wygląda teraz jak bryłka opału. Jakby tego było mało, cuchną spalenizną i najpewniej na Amen przykleiły się do brytfanny. Mimo wcześniejszej złości na Juliena i samą siebie, parskam śmiechem. Opieram się o blat i ponownie przysuwam dłoń do warg, tym razem jednak po to, żeby uspokoić swój nagły wybuch radości i stłumić chichot. 
- Co cię tak bawi? - wędruje wzrokiem ode mnie do niekształtnych resztek, jakby usiłując poznać odpowiedź samemu. Nie ma tak łatwo.
Nadal trzęsąc się ze śmiechu, tym razem bawi mnie bardziej własne zachowanie niż początkowy powód, wskazuję na jedną z nieregularnych pozostałości. 
- Ten wygląda trochę jak ty. Nawet nie trochę. Kropka w kropkę - nie mogę powstrzymać kolejnego chichotu. Julien spogląda na mnie z politowaniem, tak jak gdyby nie mógł uwierzyć, że spędza czas w towarzystwie kogoś takiego jak ja. W końcu jesteśmy przecież po bitwie jedzeniowej, którą, co oczywiste, wygrałam, a teraz jeszcze śmieję się z żartu niezbyt wysokich lotów. I to własnego. Jego mina rozbawia mnie jeszcze bardziej. Udaje mi się jednak, jakimś cudem, powstrzymać przed kolejnym radosnym parsknięciem. 
Już względnie spokojna, rozglądam się po wnętrzu domu Juliena, które znajduje się w, co najmniej, opłakanym stanie. Ściany pokryte są, dzięki Bogu, głównie brokatem, więc ich zmycie nie powinno stanowić większego problemu. Podłoga wygląda najgorzej. Oberwała dosłownie wszystkim; lukrem, mąką, brokatem i nawet śniegiem, który już w ciekłej formie pokrył jej pewną część. Kuchnia zdaje się mieć nie najgorzej, ale wiem, że schodom i górnemu piętru również nieźle się dostało. Wzdycham cicho pod nosem, usiłując wymyślić, jakim cudem wymigać się od sprzątania tego bałaganu. 
Sięgam po telefon, kiedy jego wyświetlacz rozświetla się od jakiegoś powiadomienia. To jedynie krótka wiadomość od koleżanki ze studiów, ale mogłam przeobrazić to w niezłą wymówkę, która uratowałaby mnie od latania z odkurzaczem. 
- Och, muszę lecieć. Bart i Cissie znowu terroryzują inne dzieciaki w przedszkolu, a Ray i Eloise są w pracy - przybieram zmartwioną minę, kiedy przesuwam wzrokiem po wyimaginowanych linijkach równie fałszywej wiadomości. Szybko wsuwam komórkę do tylnej kieszeni spodni, kierując swoje kroki ku drzwiom wejściowym i usiłując nie robić tego zbyt szybko. 
W połowie drogi, Julien chwyta mnie za ramię. 
Cholera. Cholera. C h o l e r a!
- Nie tak szybko, Dearden - w ostatniej chwili udaje mi się złapać równowagę i założyć na twarz, metaforyczną oczywiście, maskę bezbrzeżnego zdumienia. Spoglądam na Juliena z klasyczną, pseudo niewinną 'ale o co chodzi?' miną, tak charakterystyczną dla małych dzieci i... no cóż, mnie.
- To naprawdę ważne, Julienie - próbuję uderzyć w nieco rozpaczliwy ton. Każdemu, kto kiedykolwiek stwierdził, że warsztaty teatralne są kompletnie nieprzydatne, najchętniej pokazałabym środkowy palec i uświadomiła, jak bardzo się mylą. 
- Pokaż smsa, a cię puszczę.
Co za  d u p e k.
Zaskoczona zapominam, by zamaskować reakcję na jego słowa, więc chłopak od razu upewnia się, że jego przypuszczenia były jak najbardziej prawdziwe. Ugh. Moja twarz wykrzywia się w kapryśnym grymasie w tej samej chwili, kiedy kąciki jego ust wędrują ku górze, a wargi układają się w pełen samozadowolenia uśmiech.
Czasami nie mam pojęcia czy go trochę lubię, czy jednak nienawidzę.
Rzucam pod adresem chłopaka kilka nieprzyjaznych, delikatnie sprawę ująwszy, słów i sięgam po opartą o ścianę szczotkę do zamiatania. Skoro nie ma szans, żeby udało mi się wymknąć, mogę chociaż zrobić to jak najszybciej.

~~*~~
Prycham pod nosem z wyraźną złością, kiedy wyświetlacz mojego smartfona, po raz kolejny w ciągu niespełna trzydziestu minut, rozświetla się, by ukazać kolejną serię wiadomości, powiadomień i, o Boże, następne połączenie. Nie mam najmniejszej ochoty odbierać, ponieważ doskonale zdaję sobie sprawę, że Ray dzwoni w jakiejś biznesowej sprawie. Mój ojciec, jeśli chodzi o życie prywatne, najczęściej wysyła krótkiego smsa. W niektórych aspektach firmowych również posługuje się wiadomościami, ale odkąd tylko pamiętam zwykł powtarzać, że zwykła rozmowa jest najlepszym środkiem ustalania warunków. Pozwala to na wychwycenie zmian w głosie rozmówcy; poznania jego szczerej opinii zaraz po pomyśle czy stosunku do sprawy.
- Tak, słucham? - włączam tryb głośnomówiący. Adaline zaszyła się w swoim pokoju, a Rose nie wróciła jeszcze do domu. Mam więc pewną swobodę.
- Dearden, słonko, w tych papierach, które ci wczoraj przekazał Richard brakuje kilku podpisów. Twoich i Juliena, więc jeśli dałabyś radę przynieść mi je na biurko jutro rano, moglibyśmy ruszyć z pracami. 
Och, a więc jednak nie jest tak źle.
- Jasne, tato. Jutro rano je osobiście dostarczę - niemalże wzdycham z ulgą, kiedy okazuje się, że chodziło tylko o taką błahostkę. Ostatnio musiałam siedzieć na piekielnie nudnej konferencji, na której ja i Richard zastępowaliśmy ojca, bo ten miał inną, ważniejszą. 
Wysyłam Julienowi szybkiego smsa i dzwonię po taksówkę. Nie wiem, czy chłopak jest w domu, ale pozostaje mi liczyć na jego obecność. Poza tym, gdyby było inaczej pewnie by mi odpisał. 
Drzwi okazują się otwarte, więc szybko pokonuję próg i zrzucam niedbale buty zaraz po jego przekroczeniu. Rozglądam się dookoła, ale nie dostrzegając nigdzie choćby cienia obecności Juliena, zaczynam szukać go po różnych pomieszczeniach. W końcu, kiedy udaje mi się wychwycić głos chłopaka, znajduję go odwróconego przodem do okna i rozmawiającego przez telefon. 
Nie chcąc mu przeszkadzać, opieram się o ścianę i wsłuchuję się, z początku z ciekawością, w jego część konwersacji. Zaraz jednak zdaję sobie sprawę, że to nie jest zwykła rozmowa, bowiem głos chłopaka wydaje mi się okropnie napięty. Zresztą jego postawa mówi to samo. Marszczę brwi lekko skonsternowana faktem, że chłopak nie zdaje sobie sprawy z mojej obecności, ale nadal milczę i uważnie wsłuchuję się w to, co mówi. I z każdą chwilą coraz mniej podoba mi się, to o czym się dowiaduję. 
Kiedy zaczynam rozważać, czy nie powinnam przypadkiem wyjść z pomieszczenia, jeden z nich kończy rozmowę telefoniczną. Julien daje upust zirytowaniu, ale nadal nie spogląda w moją stronę, toteż wiedziona wyrzutami sumienia staję obok niego i chwytam za rękę, chcąc go choć nieznacznie pokrzepić.
Odwraca się w moim kierunku tak gwałtownie, że ledwo powstrzymuję się przed odskoczeniem.

Julien?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz