15 sty 2019

Od Rafaela cd. Anastazji

Czas, jaki spędziłem w domu Anastazji, minął mi jak z bicza strzelił. Zanim się obejrzałem, byłem zmuszony wrócić do swoich pustych czterech ścian, które następnego dnia miałem ponownie opuścić. Cóż, święta zbliżały się do nas wielkimi krokami, a ja nie miałem zamiaru zostawić swojej rodziny samej z ogromnymi przygotowaniami. Zanim Anastazja odjechała, wpakowałem jej do walizki mały prezent składający się z ciepłego swetra oraz skórzanych rękawiczek. Nie byłem do końca pewien, czego rudowłosa potrzebuje najbardziej, dlatego postanowiłem zaufać babskiej intuicji jednej z ekspedientek, która gdyby nie mój kurczący się czas, z pewnością zagadałaby mnie na śmierć. Sam dostałem od sarenki kolorowe pudełko, które miało zostać otworzone przeze mnie w wigilijny wieczór. Nie będę ukrywał, iż kiedy mi to podarowała, zrobiło mi się niezmiernie miło. Znaliśmy się już praktycznie pół roku, lecz dla mnie była to istna wieczność. Kiedy nie było jej obok mnie, odczuwałem w duszy ogromną pustkę, a moje serce nie chciało już bić tak radośnie, jak wcześniej. Doskonale wiedziałem, że ta przyjaźń przemieniła się w coś większego, ale nie miałem zbytnio odwagi powiedzieć Fenchenko tego w twarz. Przecież nie podejdę do niej ot tak, żeby wyznać jej miłość. Nie chcąc się tym aktualnie zadręczać, zająłem się robieniem obiadu. Z moich wszystkich starań miało wyjść pyszne spaghetti, ale przez swoje roztargnienie przypaliłem prawie całe mięso. Od razu się nie otruję - pomyślałem, wpatrując się w czerwono-czarną breję, która stety, bądź niestety, nawet w najmniejszym procencie nie wyglądała apetycznie. Nawet nie wiesz ile bym dał, żebyś tu ze mną była - westchnąłem w umyśle, opadając ciałem na trzeszczące, brązowawe krzesło. Eh... Najwidoczniej szykowały się bardzo ciężkie święta.
⚜⚜⚜⚜⚜
Cztery dni spędzone w towarzystwie mojej rodziny był dla mnie prawdziwym okropieństwem. Kochałem bardzo swoich rodziców oraz młodszego brata, lecz moje ostatnio ciągle od nich uciekały, odlatując tym samym w stronę innej planety. Muszę się otwarcie przyznać, że nieco zapomniałem o tajemniczym podarku, ofiarowanym mi przez kobietę kilka dni przed wigilią, dlatego odpakowałem go dopiero w pierwszy dzień świąt. Niestety narobiłem przy tym dość dużo hałasu, który zwabił do salonu moją matkę. Samantha niemal natychmiastowo zauważyła pstrokato zapakowany kubek z rękawiczkami, szalikiem oraz czapką, co jeszcze bardziej nakręciło ją do zadawania zbędnych pytań. A od kogo to masz? To na pewno tylko przyjaciółka? A dałeś jej coś? Ładna jest? Podoba ci się? To jedne z nielicznych pytań, jakimi zasypywała mnie przez najbliższe doby. Jak to już u nas bywa, o wszystkim musieli dowiedzieć się także mój ojciec i David, który był najmniej zainteresowany tą sprawą. Cóż, miał swoją pannice na głowie, więc nie w paradę było mu szukać po wszystkich zakątkach internetu mojej wybranki. Wracając jednak do teraźniejszości. Wyrywałem własnie niepotrzebne kartki ze swojego biurkowego kalendarza, gdyż nikt przez okres świąt nie pokwapił się, aby to za mnie zrobić. Do sylwestra pozostały trzy dni. Jedni się z tego cieszyli, inni natomiast płakali pod napływem ogromnej ilość pracy. Pewnie jesteście ciekawi, do jakiej grupy osób należałem ja? Ano do takiej, która 31 grudnia nienawidzi swojej roboty. Lubiłem pomagać ludziom, ale kiedy w jednym dniu, od rana do wieczora dostaje się miliard zgłoszeń dotyczących uszkodzeń ciała na skutek petard lub fajerwerków, można normalnie oszaleć. Gdybym miał swoje dzieci, nigdy bym im nie pozwolił na samodzielne odpalanie tego diabelstwa. Jasne, wszystko jest dla ludzi, ale trzeba zachować przy tym umiar ze zdrowym rozsądkiem, ale najwidoczniej, niektórym tego dobitnie brakuje. Chcąc odsunąć od siebie czarne zapowiedzi ostatniego dnia roku, potrząsnąłem głową na boki, a następnie udałem się na przedwczesny obchód. Los niestety chciał, abym na korytarzu wpadł na swojego przyjaciela, Adama Kay'a, który miał fetysz do zagadywania każdej osoby, jaka stanęła mu na drodze.
- Oh, Rafael! Wszędzie cię szukałem! - przybliżył się do mnie skocznym krokiem kilkumiesięcznego szczeniaka, oczekującego od swojego opiekuna drobnej zabawy.
- Mnie? Coś się stało? - zdziwiłem się delikatnie, gdyż zwykle jego rozmowa zaczynała się od zupełnie innych słów - Nie mów mi, że już mamy rannych od tych pieruńskich petard - skrzywiłem się, ostrożnie poprawiając krzywo zawiązany krawat.
- Nie... Dostałem z Kate bilety na sylwestrowy bal charytatywny, ale nie możemy na niego pójść... Wiesz doskonale jakie ona ma humorki! Szkoda byłoby ich zaprzepaścić, dlatego pomyślałem, że może ty byłbyś zainteresowany. Wszystko za darmo. Potrzebujesz jedynie partnerki - pomachał mi przed oczami dwoma, ozdobionymi ze wszystkich stron papierami, które były jedyną przepustką, żeby dostać się na wyjątkową zabawę.
- Cóż... Miałem iść do pracy... No nie wiem... - zakłopotałem się, nie mając pojęcia o co w tym wszystkim chodzi - Dość często nie ma mnie w pracy... Szef mnie pewnie ukatrupi, jeśli znowu wezmę wolne - dorzuciłem nieco ciszej, nie chcąc, aby ktokolwiek podsłuchał naszą rozmowę.
- A tam pierdzielisz! - wcisnął mi z uporem w dłoń dwa kartoniki, po czym poklepał mnie po ramieniu - Załatwię to i twojej Anastazeńce też - zaśmiał się cicho, lecz nim zdążyłem mu odpowiedzieć, ten uciekł ode mnie, chowając się na jednym ze szpitalnych korytarzy. Już plotkują? - pomyślałem z ogromnym niezadowoleniem, chowając cenny prezent w odmętach kieszeni swojego fartucha. Z chęcią pobiegłbym teraz do gabinetu rudowłosej i jej o wszystkim opowiedział, ale cóż, obchód się sam nie zrobi prawda? Oby tylko ten rudy lis nie kończył dzisiaj pracy wcześniej niż ja.
⚜⚜⚜⚜⚜
Kiedy po godzinnym sprawdzaniu pacjentów, w końcu załapałem małą przerwę, udałem się pospiesznym krokiem na wyższe piętro budynku, które w całości należało do oddziału kardiologicznego mojej małej wredoty. Eh... Muszę przestać ją wreszcie tak nazywać. Chociaż starałem się jeszcze nie tracić nadziei, to coś w głębi duszy mówiło mi, że rówieśniczka niedługo mnie z friendzone'uje i tyle będę miał ze swojej głupiej miłości. Miałem już na ciskać na srebrną klamkę mahoniowych drzwi, lecz coś dźgnęło moją kulturę, sugerując mi tym samym, iż najpierw powinienem zapukać. Stosując się do rady swojej intuicji, zastukałem kilka razy w drewno, a już po kilku sekundach otrzymałem zezwolenie, na wtargnięcie do pomieszczenia.
- Czeeeeeść - przywitałem się z cudną anielicą, nachyloną nad potężnym stosem papierów - Może odłożysz na chwilę makulaturę i chwile pogadamy? - uśmiechnąłem się szeroko, co natychmiastowo odwzajemniła. O tak! Właśnie tego mi brakowało.
- Rafael! Myślałam, że już się dzisiaj nie zobaczymy - zerwała się z krzesła, żeby móc do mnie podejść.
- Miałbym cię nie odwiedzić? Chyba sobie śnisz! - pstryknąłem ją w nos, zaczynając się jej uważnie przyglądać - A za ten prezent to mam cię kopnąć? Tyle się na mnie wykosztowałaś kobieto! - ciągnąłem dalej, wprawiając swoją dusze w coraz to lepszy humor.
- A tam gadasz głupoty! Podobał ci się? Starałam się trafić w twój gust, ale nie wiem, czy mi się udało - rozciągnęła swoje usta w długą, wąską linię napięcia, co jasno wskazywało na to, iż się nieco stresuje. Zwykle starała się ukrywać takie emocje, przed otaczającymi ją ludźmi, więc mogłem z tego wywnioskować, że zaczęła mi bardzo ufać.
- Bardzo, przyszedłem w tym do pracy - przyznałem otwarcie, wygrzebując z kieszeni dwa bilety - Nie wiem czy mój prezent ci się spodobał, ale mam dla ciebie jeszcze jeden. Chciałabyś zostać moją partnerką na balu charytatywnym w sylwestra? Proszę...

Anastazja? :3
Zgodzisz się? :3

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz