Mama nie była zadowolona z tego pomysłu, ale zdążyłem już podjąć ostateczną decyzję. Zanim zdążyła wyłożyć swoje bankowe rachunki, powiedziałem, że nawet nie zależy mi na tym domu, choć żywię do niektórych rzeczy sentyment. Te jednak równały się ze wspomnieniami, a tym argumentem przekonałem mamę, że nie ma co żałować za dom.
Teraz moja była żona może z nim zrobić, co tylko chce.
Przez ostatni czas obchodziliśmy się ze sobą jak z jakiem. Nie prowokowaliśmy okazji do kłótni, nasze tematy do rozmów stały się wyjątkowo neutralne. To właśnie w tym domu, z którego kupna cieszyliśmy się jak nikt inny dotąd, zaczynaliśmy się dusić, co zapoczątkowało brak obecności jednego z nas.
Myślałem wiele razy nad tym, co się stanie, gdy już nie będziemy razem. Jak to wszystko może wyglądać. Nigdy jednak nie brałem pod uwagę sytuacji, że będziemy po ślubie i zdecydujemy się na ostateczny krok. Nawet gdy nasze małżeństwo zaczęło powoli stawać się fikcją, trudno było mi wyobrazić sobie nasz rozwód. To wszytko wyglądało tak idealnie na początku, a potem powoli słabło. Taka prawda, że obydwoje w końcu zrezygnowaliśmy z tego. Dopóki jedna strona ma nadzieję, nie dochodzi do takich ostateczności. Jednak, gdy ani jedno, ani drugie nie ma siły się już angażować, zrywa się nić i nic właściwie nas już nie trzyma. Doskonale wiem, kiedy zrezygnowałem. Zapamiętam ten moment do końca życia.
- To jedyne wyjście - odzywa się w końcu. Znam ten drżący ton głosu, który nie należy już do mojej Ginger. Kiwam niezauważalnie głową, bawiąc się długopisem w dłoniach.
- Jesteś pewna? - unoszę spojrzenie, ale nie napotykam jej oczu. Są skierowane, gdzieś wgłąb mieszkania. Nie wiem, czy nawet chcę patrzyć jej prosto w oczy. Czy obydwoje chcemy.
- Nie ma sensu ciągnąć tego dłużej.
- Uważasz, że nasz ślub... nasz związek nie miał sensu?
- Nie. Nie uważam tak. Wszystko ma jakiś cel, znaczenie.
To nie tak, że mi na niej nie zależało. To, że jej teraz nienawidzę, może oznaczać tylko to, że ją kochałem. Jednak jeszcze większa jest niezręczność, gdy znajdujemy się w tym samym mieszkaniu i obydwoje wiemy, co właśnie następuje.
Ginger wychodzi z pokoju i zatrzymuje się nie daleko stołu. To, że przyjechała tu sama, jest zaskakujące. Zawsze potrzebowała drobnego wsparcia, choćby zwykłej obecności drugiej osoby.
- Zostawiam wszystko na blacie - kładę papiery na stół i zarzucam na siebie kurtkę. Kiwa głową w odpowiedzi, więc uznaję, że nie ma sensu nawet tego przedłużać. Po minie jednak widzę, że to jeszcze nie jest chwila pożegnania. Przez parę lat zdążyłem się już poznać.
Patrzę na jej dłonie, bo wyraźnie bawi się czymś. Od razu rozpoznaję co to takiego, ale czekam na jej ruch. Liczę, że nie odda mi swojej obrączki.
- Zrób z nią, co chcesz - kładzie ją na blacie i podsuwa mi, zabierając dokumenty. Wygląda to, jak wymiana, ale zdecydowanie nie jest ona sprawiedliwa.
- Dajesz mi to, bo? - unoszę spojrzenie w momencie, gdy wzrusza ramieniem. Jej jest to obojętne albo mi się tak wydaje.
- Bo to już nic nie znaczy - nie odpowiadam. Zabieram jej obrączkę i chowam do kieszeni. Teraz jest czas pożegnania. Głupio to brzmi, bo przecież widujemy się niemal codziennie w pracy.
Odwracam się i idę do wyjścia. Jestem zbyt zmęczony, by prowadzić dalszą rozmowę, tym bardziej na ten temat. Pewnie ma rację, mówiąc, że nie ma to już znaczenia, ale odbieram to, jak zrzucenie problemu. Bardzo dobrze sama mogła zrobić z nią cokolwiek i mi nawet tego nie mówić. Nie miałbym jej tego za złe.
- Ginger... - zatrzymuję się w przejściu. Odwraca się wyłącznie z szacunku - Nie żałuję tego. Ani czasu, który spędziłem z tobą, ani tego, że włożyłem na twój palec obrączkę, ani chwili, w której się w tobie zakochałem. Chcę, żebyś po prostu o tym wiedziała - przez chwilę utrzymujemy ze sobą kontakt wzrokowy, a potem wychodzę.
Czy zaczynam nowy rozdział? Raczej nie. Chyba wracam do poprzedniego.
*tydzień później*
Wracam z oddziału, kończąc tym samym swój normalny dzień w pracy. No może nie do końca, bo rozmowa z Heather wyraźnie zakończyła się na tym, że muszę się wcześniej zwolnić. Mam swoje podejrzenia co do tego niespodziewanego polecenia, ale nic na razie nie mówię. Skoro Kitty się na coś zgodziła, to znaczy, że warto.
Załatwiłem zastępstwo, a że nie robię tego często, nikt mi na razie nie zarzuca urywania się z pracy, choć nie lubię tego robić.
Wchodzę do pomieszczenia, gdzie zostawiam płaszcz. Od razu widzę odwróconą plecami sylwetkę przyjaciółki, spokojnie popijającą herbatę, zakupioną w pobliskiej kawiarni.
Wiem, bo sam czasem tam wpadam.
- Już tu jesteś - mówię, idąc po nakrycie - Długo czekasz?
- Zdążyłam zapamiętać cały grafik lekarski na pamięć i przeczytać poradnik o zdrowiu - obrzucam jej ironię wyłącznie uśmiechem - Specjalnie zwolniłam się wcześniej z pracy - unosi oczy znad kubka i odstawia go z powrotem na blat - Doceń to.
- Doceniam, że knujecie za moimi plecami, naprawdę - nie jestem w stanie wytrzymać bez rzucenia swoich podejrzeń.
- Proszę cię - dziewczyna przewraca oczami i wyrzuca papierowy kubek do kosza - To nie ja nie rozumiem jakiegoś słowa w zdaniu "Nie chcę obchodzić moich dwudziestych siódmych urodzin. Jestem taki smutny i taki przygnębiony, że chyba popadnę w depresję"... - śmieję się pod nosem i chwytam ją za ramiona.
- Dobrze, dobrze, rozumiem tę aluzję, aczkolwiek drugie zdanie sobie dopowiedziałaś - Kitty podnosi z miejsca swoją kurtkę i narzuca na siebie.
- Nic sobie nie dopowiedziałam. Zresztą... chodźmy, Dearden napisała, że musi się pozbyć Rose z mieszkania, a tej lasce trudno cokolwiek wytłumaczyć. Tu potrzebna jest pomoc ekspertki - przechodzimy korytarz szpitala, kierując się do wyjścia na służbowy parking. Co, jak co, ale ja nie zamierzam iść pieszo do domu Bee. Podziwiam Kitty, ale nie po to mam swoje auto, żeby umilać sobie czas spacerami.
- Ekspertki od wyrzucania ludzi z ich własnego mieszkania? - otwieram drzwi auta. Kobieta najpierw obrzuca mnie krótkim spojrzeniem, potem wsiada do środka. Zaraz potem robię to ja.
Znam charakter Kitty. Wiem, że nawet najspokojniejsza rozmowa może w jednej chwili stać się ringiem, na którym króluje wyłącznie ona. Nie wiem jakim cudem nie kontroluję tego, co przy niej i do niej mówię, nie bardziej, jak do innych, ale wiem, że ceni nas właśnie za to, że może wszystkich zjechać z góry do dołu, a my się jeszcze na końcu zaśmiejemy z tych epitetów.
- Czekam na moment, w którym przeleje się szala i Dearden wraz z Adaline stwierdzą, że nie ma co trzymać takiej osoby w mieszkaniu. Poza tym, sama się zadeklarowała, że spotkanie może być u niej.
- Spotkanie?
- Jeśli myślisz, że nie wyczułam tutaj sarkazmu, to się mylisz.
- Naprawdę, doceniam wasze starania, uwielbiam was, ale... - przerywam, próbując znaleźć jakieś odpowiednie słowa - Pewnie rozumiecie, że to nie jest pierwsza lepsza sytuacja z dziewczyną po zerwaniu. Po prostu... zresztą nie rozmawiajmy o tym. Powiedz, że coś zrobiłaś do jedzenia - kątem oka widzę, jak na twarzy Kitty pojawia się delikatny uśmiech.
Odwraca głowę i unosi brew w górę.
- Początkowo nie chciałam, ale stwierdziłam, że lubię słyszeć, jak chwalicie mój talent - śmieję się pod nosem. Uwielbiam jej kuchnię. Nic dziwnego, bo jest znakomitą kucharką, ale ja byłem od jej jedzenia uzależniony. Pewnie przez fakt, że sam uważam gotowanie, a tym bardziej pieczenie za coś nienaturalnego, będącego fikcją, udającego się wyłącznie w filmach. Zwykłe spaghetti, które sam potrafiłem sobie zrobić i nie spalić całkiem przypadkiem, w jej wykonaniu smakowało, jak połączenie boskich składników, ambrozji i nektaru w jedno, dodając do tego jeszcze czekolady.
Po chwili jesteśmy już na miejscu. Z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, to wszyscy już są, co słychać po głosach roznoszących się po mieszkaniu, gdy tylko wchodzimy do środka.
Zdejmuję płaszcz i buty.
- Oho, przyjechał staruszek - słyszę w tle.
- Wal się, Dominic. Sam jesteś stary, zrzędliwy dziad i tyle - odgryzam się.
- Dlaczego tylko do mnie zwracasz się w ten sposób?
- Bo posiadam szacunek do kobiet - witam się ze wszystkimi po kolei - A Axel to jeszcze dzieciak, zależy mi na jego wychowaniu - natychmiast obrywam poduszką w głowę od bruneta.
- Dlaczego u nas największym problemem jest wiek? - udaje zdegustowanego.
- Bo możesz nas oskarżyć o pedofilię.
- Dobra, chłopaki - Bee wychodzi z kuchni - I tak wszyscy wiemy, że nigdy nie rozstrzygniecie tego problemu.
- Kiedy otworzysz prezenty?
- Po moim trupie i trzy dni dłużej dla pewności, że nie żyję - rzucam z poważną miną.
- Wasze żarty to po prostu dramat - cicha uwaga Kitty jest idealnym argumentem, aby zacząć ciekawą dyskusję.
- Mają swój urok. Na przykład, niektóre są tak bez sensu, że sami ich nie rozumiemy.
- Nie stawia nas to w dobrym świetle - stwierdzam ze skrzywieniem.
- Cicho. Zachowaj pozory.
- Wybaczcie, że wam przerwę debatę, ale ktoś mógłby się ruszyć i pomóc mi w przynoszeniu z kuchni tego wszystkiego. Dziękuję - wtrąca dziewczyna. Prostuję się i ruszam za nią.
Kitty?
+10 PD
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz