Teraz jednak trwało jeszcze wczesne południe. Blade światło zza okna padało prosto na pustą już puszkę napoju energetycznego, otwarty zeszyt z działaniami cudem powiązanymi z biologią oraz telefon, którym jeszcze niedawno zadzwoniłam do Samuela. Coś nie dawało mi spokoju w sprawie dziwnego, chyba nieco niekompetentnego kierowcy. Przypadek czy też nie? Nie przypominałam sobie, bym zdobyła wroga. Cóż, Samuela nie znałam, ale wierzę, że również całkiem poukładany, spokojny z niego człowiek — takie wyraźnie sprawiał wrażenie.
I nim zdołałam zebrać myśli do rozwiązania kolejnego zadania, rozległ się donośny hałas. Ktoś walił w drzwi z uporem maniaka. Nieco zirytowana wstałam, szybkim krokiem podbiegłam do drzwi i nie wiedząc, kto może potrzebować mnie akurat tego dnia, delikatnie złapałam za klamkę. I wszystko ucichło. Ucichło jakby w oczekiwaniu na mój decydujący ruch. Milczenie utworzyło jednak tak cholernie ciężkie napięcie, że mój oddech, choć częściowo wstrzymywany, stał się niesamowicie krótki. Żadnego głosu. Tylko znowu stukot.
Przesunęłam zamek w drzwiach z wyraźnym wahaniem. Przy futrynie powstała tylko mała szpara, za pomocą której zobaczyłam obrośniętą brodą twarz o niezwykle ostrych rysach. Kiedy mężczyzna się uśmiechnął, jego żuchwa zarysowała się jeszcze wyraźniej. Zadrżałam.
- Wybacz, że przeszkadzam, panienko… — zaczął łagodnie. — Mam pewną sprawę. Mogę wejść?
- Nie wydaje mi się, żebyśmy się znali. — Zmniejszyłam przestrzeń między drzwiami a futryną, serce zatruwał jeszcze większy niepokój, bo zaczęło walić o żebra. — Jaka to sprawa?
- Dotyczy Samuela Westona.
Samuela znałam tylko jednego. Coś wewnątrz kazało mnie dać rosłemu mężczyźnie szansę do wytłumaczeń, ale bywałam naiwna. Nawet bardzo. A świadomość tego z kolei czyniła mnie odrobinę ostrożniejszą.
- Mojego korepetytora?
Uśmiechnął się. Zrobił to dokładnie tak, jakby usłyszał coś skrajnie zabawnego.
- Korepetytora?
- A kogo? — Nim zdążyłam się zorientować, wepchnął się do środka. Serce zadudniło mi dziesięć razy szybciej. — Hej, ale nie pozwoliłam wejść…
Jego wzrok czujnie zwiedzał mój pokój, potem trafił na moją twarz, dając mi do zrozumienia, że jest odrobinę zdezorientowany. Zbity z tropu.
Dziwny typ.
Ale nie będzie mi się obcy kręcił po mieszkaniu.
- Słyszysz? Proszę, żebyś wyszedł — odparłam nieco bardziej stanowczym głosem.
- Więc nie widziałaś się z nim?
- Wi… — Urwałam, prawie gryząc się w język. — A to moja sprawa. — Bez reakcji patrzyłam na to, jak badawcze spojrzenie jeździło po mnie z podejrzeniem, po moich meblach i nawet zwykłych notatkach.
Jestem przegrywem.
- Teraz rozumiem.
- Nie wiem, co rozumiesz, ale czas na ciebie. — Moja ręka z lekką obawą wylądowała na ramieniu nieznajomego i z dozą przestrachu poprowadziła go do wyjścia.
- Już wychodzę, moja droga, nie martw się — parsknął.
- Wiadomość dnia. — Udało mi się wypchnąć nachalnego nieznajomego za drzwi. Nim zdążył powiedzieć coś więcej, zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem i naprędce sprawdziłam wszystkie zamki.
Jeszcze nigdy nie czułam się aż tak zmieszana. Opierałam się plecami od drzwi, starając się uspokoić oddech i sklecić myśli we wniosek. I zdębiałam na co najmniej minutę albo dwie. Potem z powrotem przysiadłam do notatek, choć okazało się to diabelsko trudne, gdy uwaga nie była w żadnym stopniu zainteresowana działaniami.
W oczy rzuciła mi się mała kartka schowana pod zeszyt. Niepokój tak bardzo przejął nade mną kontrolę, że wcześniej mogłam nie zauważyć, że tamten mężczyzna dotykał cokolwiek. Zamknęłam źródło mojej wiedzy, wysunęłam skrawek gładkiej, niezgniecionej kartki i wpatrzyłam się w niechlujne litery napisane czarnym markerem.
„Wszystko w porządku z twoim przyjacielem Samuelem?
Powinnaś to sprawdzić.”
Na mętlik w głowie złożyły się dwie rzeczy. Pierwsza — przyjaciel Samuel. Przyjaciel? Ktokolwiek to napisał, miał zakodowane, że znam się z szatynem więcej niż jeden dzień. Chociaż i tu słowo znać się to duże wyolbrzymienie. Nieświadomie chyba uwikłałam się w coś, co nie do końca rozumiem.
Druga sprawa — o co, do cholery, chodzi z tą kartką?
Powinnam pójść na policję?
Nie, nie, to głupie.
Teraz już zamiast skupić się na nauce, skupiłam się tylko na tym, że Samuelowi właśnie mogła dziać się krzywda. Albo stała się. I choć nawet nie powinien mnie obchodzić, empatia gryzła mnie od środka, wręcz kazała wstać, podnieść torebkę i ostrożnie wyjść z mieszkania. Karteczkę schowałam do kieszeni.
Zapamiętałam adres Samuela. Szłam korytarzami tak cicho, jakbym chciała usłyszeć śledzące mnie echo kroków. Byłam niemal gotowa na gwałtowne natarcie z którejś strony, jednak nie nastąpiło to w żadnej chwili. Spokojnie doszłam do drzwi oraz w nie zapukałam, przyłapując się na tym, iż nerwowo zajrzałam sobie przez ramię.
Zaledwie kiedy drzwi powoli się otworzyły, zobaczyłam, jak niepokój w oczach mężczyzny rośnie. Widziałam tam coś w okolicach paniki, czego nie chciał do końca pokazać, i próbując to ukryć, prawie zamknął mi drzwi przed nosem.
- Odette, to nie jest dobry pomysł, żebyś teraz tu była. — Jego głos przedostawał się wyłącznie wąską szparą.
- Słuchaj, nie chcę cię nachodzić, ale coś jest nie tak, i…
- Wszystko jest w porządku. — Spojrzał przekonująco i nieco uległ, bo pozwolił mi wejść. Od razu odwrócił się ode mnie i powiódł wgłąb zacienionego pomieszczenia.
Jak na rozkaz przesunęłam po nim wzrokiem, wyszukując wszelkie dowody na stwierdzenie Samuela, i od razu zorientowałam się, że do porządku było bardzo daleko.
- W porządku? Tak nazywasz… ranę postrzałową? — Wlepiłam mocno zaniepokojone spojrzenie w rozwalone ramię, które nadal brodziło krwią. Nieprzyjemny, bardzo nieprzyjemny widok. — Co ci się stało? Ale k-kiedy? — Zadawałam masę pytań. Musiałam się dowiedzieć. Był to priorytet.
W mojej dygoczącej dłoni ciągle zaciskała się zgnieciona kartka od nieznajomego, który wprosił się do mojego mieszkania. Samuel tylko gapił się na mnie bez żadnych słów. Nawet nie drgnął, podsycając tym całe zmieszanie, jakie przenikało teraz każdą komórkę w moim ciele.
Samuel?
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz