To, że działał na niekorzyść naszej firmy schodziło na drugi plan. Nie chowałem do niego żadnej urazy, a wręcz było mi go szkoda. Młody, ambitny chłopak zniszczony przez chorobę.
Cała sytuacja zaczęła składać się w całość, jednak słowa Phila, które mówiły o szantażu, ciągle pozostawały w mojej głowie i nie chciały jej opuścić.
Detektyw wyraźnie powiedziała, że moja rola w tej sprawie dobiegła końca, ale mimo to zamierzałem jeszcze raz odwiedzić komisariat i wspomnieć o tym, co mnie dręczy. Z resztą to, że chłopak ma problemy nie znaczy, że każde zdanie, które wypowie jest kłamstwem.
Siedziałem właśnie na sofie i zdejmowałem krawat, jednak przerwał mi to dzwonek telefonu.
Mój ojciec.
— Witaj synu. Wiadomo coś nowego?
— Tak. Jestem tymczasowo zwolniony z zarzutów. A poza tym... U Philipa wykryto chorobę psychiczną.
Usłyszałem głośne westchnienie.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że wszystko zostało wyjaśnione. Szkoda tylko, że twój towarzysz...
Przerwałem. Nie chciałem na nowo drążyć tematu.
— Racja. — przytaknąłem. — Nadal jednak nie mogę wybaczyć sobie tego, że namówiłem cię do podpisania kontraktu z Mirą.
— Aaron, nie ma czasu na użalanie się nad podjętymi decyzjami. Powiem ci tylko jedno. Siedzę w tym zawodzie już od dobrych dwudziestu lat i z własnego doświadczenia uprzedzam cię, że jeszcze nieraz spotka cię taka sytuacja. Musisz być na to przygotowany. To absolutnie nie była twoja wina, przecież nie miałeś prawa wiedzieć o lewych zyskach Miry.
— Kolejny raz muszę się z tobą zgodzić. Dziękuję za te słowa.
— Nie ma sprawy synu. Odpocznij, załatwiam ci wolne do końca tygodnia. Potrzebujesz chwili wytchnienia, widać to po tobie.
— Dobrze. — odparłem sucho, po czym pożegnałem się z ojcem i położyłem telefon na stoliku.
Mam swój własny sposób na relaks.
***
— Kelner! — krzyknąłem i z lekko niemrawym uśmiechem wodziłem wzrokiem za mężczyzną.— Tak, panie Brown?
Czy nie mogę być tutaj anonimowy? Dlaczego wszyscy muszą wiedzieć, że przyszły prezes firmy zamiast pracować, upija się w jakiejś przydrożnej spelunie.
— Dolej mi tego. — wskazałem palcem alkohol za ladą.
— Panu już chyba wystarczy...
— Dolej!
Kelner posłusznie wykonał polecenie i z lekkim zmieszaniem patrzył, jak niszczę sobie wątrobę i kilka innych narządów, upijając się na umór.
Wstałem z wysokiego, barowego krzesełka, chcąc pójść na parkiet, jednak moim oczom ukazała się...
— Paaaani detektyw! — odsunąłem krzesło i zająłem miejsce niebezpiecznie blisko kobiety.
— Pan Brown. — zmierzyła mnie wzrokiem i chyba zdała sobie sprawę z tego, w jak opłakanym jestem stanie.
Jedyną rzeczą, która trzymała moją formę jako tako był garnitur, którego nie chciało mi się przebierać. Dodawał mi nieco powagi i sprawiał, że mimo upojenia, wyglądałem poważnie. — Co pan tu robi?
Nie pamiętam co powiedziałem później, zapewne jakiś bełkot bez głębszego przekazu.
— Czy mogę już w spokoju użalać się nad swoim życiem?
— Naprawdę? To właśnie robisz?
Na detektywa spada ogromna odpowiedzialność, tak samo jak na mnie. Każda nasza decyzja niesie za sobą konsekwencje. No cóż, jakoś trzeba sobie radzić z gromadzącym się stresem. Każdy ma swój sposób.
Mój jest najgorszym z możliwych, ale mniejsza.
— A nie to robią wszyscy tutaj? — spojrzała na mnie. Uniosłem na nią wzrok i zauważyłem piękny, brązowy kolor oczu.
Od razu wpadł mi do głowy drobny pomysł, czego oznaką był figlarny uśmieszek malujący się na mojej twarzy.
— Możemy to sprawdzić.
Chciałem chociaż na moment sprawić, że przestanie się zadręczać i będzie się po prostu dobrze bawić. O ile można to robić w towarzystwie nieznajomego mężczyzny, od którego roztacza się ostry zapach alkoholu, swoją drogą wymieszany z drogimi perfumami.
Chwyciłem dziewczynę za rękę i lekko ją pociągnąłem.
— Czy uczyni mnie pani najszczęśliwszym mężczyzną... — coś zaświtało mi w głowie. To nie oświadczyny Aaron. — I zatańczy pani ze mną? — dodałem, zgrabnie maskując swoją pomyłkę.
Kobieta przewróciła oczyma i powoli wstała, lekko się chwiejąc. "A co mi tam." Wręcz czułem, że to zdanie nią kierowało.
Powolnym krokiem udaliśmy się na parkiet. Jak na złość, właśnie leciała jakaś powolna, smętna melodyjka.
Uniosłem delikatnie ręce i położyłem je na talii dziewczyny, ta zaś niepewnie objęła moją szyję.
— Jeszcze nie tańczyłem z żadną panią detektyw. — uśmiechnąłem się i spojrzałem jej w oczy.
— A ja z żadnym dyrektorem do spraw finansów.
Zaśmiałem się cicho i zacząłem kołysałać się powoli w rytm muzyki.
Niespodziewanie dziewczyna potknęła się i upadła w moje ramiona. Złapałem ją w ostatniej chwili i obdarowałem uroczym, aczkolwiek nieco "rozjechanym" uśmieszkiem.
— Już Pani na mnie leci?
J.C.?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz