10 sie 2018

Od Althei C.D Bellami

    Szok definiował całą mnie. Nie panowałam nad niczym. Dłonie mi się trzęsły, strach rozszerzał znacznie moje źrenice. On. Zabił. Kurwa. Człowieka. Byłam przy tym. A może jednak nie zabił? Cholera, w takim razie on leży i kona! Sortowałam te myśli w głowie, chcąc je jakoś ułożyć, ale za każdym razem czułam, jak wyimaginowany wiatr z powrotem rozrzuca mi je po całej możliwej przestrzeni. Uczucie dziwnego strachu z dozą niepokoju nie pozwalało mi nawet myśleć o uldze, która powinna być ogromna. Bell uwolnił mnie od długu i być może koniec moich kłopotów. To była wręcz motywacja, żeby nie pakować się w kolejne, wiedząc, że przy właściwym czasie i okolicznościach, ktoś mógłby stracić zdrowie.
    Zacisnęłam mocno powieki, chcąc jakoś przyjąć na siebie oczekiwany cios, lecz taki nie nadszedł. Zamiast tego pewna dłoń ułożyła się na moim policzku i pogładziła skórę, powodując, że przeszedł mnie dreszcz. Nie umiałam jednak powiedzieć czy strachu czy przyjemności. Zupełnie skuta prawie że prawdziwym lodowcem, przełknęłam ślinę tak głośno, iż ten dźwięk słychać było nawet w pędzącym aucie. I jeszcze te słowa. Nie skrzywdzę cię. Cholera, jak w ogóle mogłam w to uwierzyć, gdy wyobraźnia odtwarzała mi w głowie tylko jeden i ten sam obraz. Rozsunęłam powoli powieki, od razu łapiąc wzrok mężczyzny. Nawet nie byłam pewna, co tam dokładnie widziałam. Czując jego dotyk dłużej niż marne trzy sekundy, mój rozum zupełnie nie nadążył za umysłem. Ręką niekontrolowanie złapałam jego dłoń, która zamiast zniknąć z policzka, została przeze mnie pociągnięta tak, że Bell znajdował się jeszcze bliżej mojego całkiem przerażonego wzroku. Jedyne, co zaobserwowałam w jego spojrzeniu, to niewielki cień zdziwienia, wywołany moją reakcją.
    - Zabiłeś go? – Jęknęłam cicho, chowając wzrok i w tej samej chwili mój uścisk złagodniał, aż całkiem puściłam dłoń, którą sam potem cofnął. – Nie wiedziałam, że tak to się skończy…
    - Nie zabiłem. Czas może to zrobić. – Z powrotem ułożył się na przednim siedzeniu, a jego oczy odbiły się w lusterku. – Jebać go, przecież był w szpitalu, nie? Nie mów mi, że bardziej teraz przejmujesz się życiem tej małej kurwy.
    - Nie… – Zacisnęłam palce na nasadzie nosa, starając się zebrać jakiekolwiek myśli w całość. Byłam zmieszana tym wszystkim i zawarłam to dzisiaj w całej swojej postawie oraz słowach. – Po prostu… Boże, to wszystko jest takie…
    - Popierdolone? – Dokończył zdanie i dotarło do mnie głośne westchnienie dochodzące z przodu. – Tak, wiem, że trudno do tego przywyknąć.
    - Nie chce do tego przywyknąć. To było jednorazowe. – Oparłam plecy na siedzeniu akurat w czasie, gdy auto się zatrzymało, a silnik zgasł. Na znak wysiadłam z pojazdu, nie troszcząc się o fakt, że Bell jeszcze chwilę rozmawiał ze swoją siostrą. Wydawała się być kobietą z głową na karku, poważnie. I tylko jeden rzut oka pozwolił mi o tym pomyśleć.
    Moim oczom ukazał się duży, ładny dom z przestronnym podwórkiem. Zdecydowanie sprawiał wrażenie, jakby mieścił w sobie więcej niż jednego domownika, dlatego na myśl mi przyszło pytanie, czy Bell jest samotny. Korzystając jeszcze z chwili zwłoki, rozejrzałam się dookoła, dostrzegając rośliny otaczające posesję. Było ich mnóstwo, a większość marna, pożółkła i chyląca się ku upadkowi. Nawet mniej lub bardziej intensywne spojrzenie wydawało się suszyć je coraz bardziej. Nie miał czasu dbać czy się po prostu nie chciało? 
    Na nowo rozbudził mnie dźwięk ryczącego silnika. Obok mnie przejechał samochód, który zaraz minął bramę i znalazł się z powrotem na ulicy.
    - Chodź, zamówimy pizze, napijesz się czegoś. Melisski, bo trzęsiesz się jakby cię ktoś dymał. – Bell machnął ręką i dał znak, bym podążyła za nim, co szybko zrobiłam. Dorównałam mu kroku, a wzrokiem zwiedzałam każdy szczegół otaczającego mnie korytarza. No, ale te porównania to miał ciekawe… 
    - Robisz to, bo siostra ci kazała? – zagadnęłam.
    Mężczyzna nie krył się z tym zbytnio i skinął głową.
    - Nie chcę wiedzieć, co mi zrobi, gdy nie wywiążę się z tego. – Wprowadził mnie do rozległego, gustownie urządzonego salonu, gdzie spoczywało kilka terrariów. Cholera, pierwszy raz widziałam osobę, która mieszka z wężami. Mimowolnie powędrowałam w stronę sporych rozmiarów szyb. Podświetlenia i liczne skomponowane ze sobą ozdoby wyglądały tak ładnie, że niemal zostałam zahipnotyzowana. W końcu jednak odpuściłam sobie zwiedzanie, a miejscem mojego spoczynku stała się kanapa. Z niej mogłam zaobserwować, jak Bell, opierając się o blat kuchenny, włącza wodę i łapie za telefon, by zamówić pizze.
    - Melissa jest w pierwszej szafce po prawo, a tu zostawiam kasę, gdyby dostawca pizzy się pospieszył. – Położył banknoty na blacie.
    - Co? – Zmierzyłam go wzrokiem. – A ty dokąd?
    - Wykąpię się. Powinnaś dać sobie beze mnie radę. – Uśmiechnął się delikatnie i zniknął mi z oczu za rogiem.
    Przez dłuższy czas nie robiłam niczego ciekawego. Nie czując się zbyt swojo w mieszkaniu, nie wychylałam się nawet poza progi salonu oraz kuchni. Czułam się wręcz zamknięta w tym mimo wszystko ładnym, ale jakże pustym domu, wypełnianym tylko dźwiękiem wody lejącej się spod prysznica. Odstawiłam poduszkę na bok, jaką wcześniej wtulałam w siebie, i wstałam z kanapy, kiedy po domu zaczął stopniowo rozlegać się irytujący, donośny świst gotowanej wody. Zalałam dwa kubki uspokajającej z reguły cieczy, która miała za zadanie rozluźnić nieco ogarniający mnie stres. Zostawiłam ją na parapecie, by nieco wystygła i spojrzałam na zegar. Odkąd Bell poszedł się wykąpać, nie minęło więcej niż marne dziesięć minut. Chcąc jakoś zająć sobie czas, zaczęłam napełniać pustą szklankę zimną wodą z kranu. Usychające w pomieszczeniu kwiatki wręcz wołały o pomoc, krzyczały, lamentowały, a nikt ich nie słyszał. Po kolei zalewałam ziemię pod nimi wodą, uśmiechając się pod nosem i wyobrażając sobie, że ich delikatne łodygi kołyszą się w geście podziękowania. Cholera, Al, najebałaś się czy jak?
    W kieszeni zaczął wibrować mi telefon, który niemal natychmiast przyłożyłam do ucha, trzymając w drugiej dłoni pseudo-konewkę. Dobra, to była zwykła szklanka.
    - Lucia? – Zmarszczyłam brwi, ledwo przypominając sobie o tym, że przecież istnieje coś takiego jak własne mieszkanie. – Tak, tak, ze mną jest już dobrze, niedługo wrócę do ciebie. – Ciągle słuchałam jej stęsknionego, troskliwego głosu, a słowa, jakie wydostawały się z jej ust nie znały pojęcia „stop”. – Co? Nie radzisz sobie z tematem z biologii? Wiesz, że jestem cienka… te wszystkie gamety i mitocho… – Urwałam nagle, kiedy mimowolnie skierowałam ciało w odwrotnym kierunku i prawie zeszłam na zawał. Bell bezdźwięcznie przemieszczał się po salonie w samym ręczniku opasającym mu nisko biodra. Serce ze strachu niemal podeszło mi do gardła, co za agent. Przycisnęłam telefon do obojczyka i spojrzałam z niemałym wyrzutem.
    - Ale mogłeś chociaż ostrzec – szepnęłam cicho, by Lucia nie zorientowała się, że jestem u kogoś, a nie w szpitalu. Byłaby dla mnie dosyć cięta. Dodałam jeszcze parę słów, nie spuszczając wzroku z Bellamiego i jego klatki ociekającej wodą. Damn. – No tak tak, właśnie ten, będą wymieniać mi kroplówkę. Zadzwonię później.

[Bell? Próbowałam odwzorować jakoś jego charakter, ale jako że nie wiem, jak mi to wyszło, to czekam na poprawki, żeby się tego nauczyć xD mam też mały pomysł, więc jak coś to później napiszę na howrse]
+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz