6 sie 2018

Od Lucii C.D Katfrin

    Nie spodziewałam się, że kiedyś przyjdzie mi oglądać takie widoki jak dzisiaj. Nie przypuszczałam nawet, że mogę być ich naocznym świadkiem i zobaczyć na własne oczy, jak rozrzynają mężczyznę w każdym możliwym miejscu na ciele. To wyglądało obrzydliwie, nie chciałam tego oglądać, musiałam odwrócić wzrok. Powoli zaczęło docierać do mnie to, że zabili człowieka. Zrobili coś złego i powinni ponieść konsekwencje, ale… kto uwierzy nastolatce? Z doświadczenia wiem, że wszyscy dorośli często olewają to, co powiem. Skoro jestem jedynym świadkiem tego zdarzenia, to oni mogą to wszystko wziąć za bujdę. Bajeczkę, którą sama wymyśliłam na jednej z nudniejszych lekcji.
    Wyciągnęłam drżącą dłonią telefon z kieszeni, chcąc zrobić im zdjęcie. Powinnam mieć jakiś dowód, by uwierzyli mi na komendzie. Wyłączyłam flesza i dźwięk w telefonie, a po chwili pstryknęłam parę zdjęć tego zdarzenia. Zaraz potem zobaczyłam, jak ktoś odwraca głowę w moją stronę.
     - Patrz tam! - Jeden z nich wskazał na mnie i momentalnie zaczął do mnie podchodzić szybkim krokiem. Niewiele myśląc, gwałtownie poderwałam się z miejsca i ruszyłam biegiem w stronę wyjścia z magazynu budynku. Nie chciałam już tu być. Musiałam jak najszybciej stąd uciec. Jeśli mnie dopadną, będzie po mnie.
    Przecisnęłam się prędko przez wąskie korytarze, aż wydostałam się na zewnątrz. Patrząc na niebo przesłonione granatowym płaszczem, można było wywnioskować, że słońce było schowane za horyzontem już przez dobry kawał czasu. Po co ja tu w ogóle weszłam? Chyba to była zwykła, młodzieńcza ciekawość.
    Słyszałam nieustannie ich kroki, odbijające się echem w pustych pomieszczeniach. Czułam, że są coraz bliżej, wychwytywałam ich przyśpieszone oddechy. Uciekaj.
    Ponownie puściłam się biegiem i schowałam za jednym z większych koszów, który przez przypadek wywróciłam. Nie znajdą mnie tu. Nie znajdą. Nie znajdą - powtarzałam sobie w głowie, a zaraz potem ujrzałam kobietę. Poznawałam ją, ona dzisiaj w szkole zrobiła ten pokaz, na którym przysnęłam. Pani pułkownik. Ona mi pomoże - pomyślałam, odczuwając, że jestem uratowana. Podniosłam się żwawo z ziemi i podbiegłam do kobiety. Chowając się za nią, złapałam się kurczowo jej koszulki i spojrzałam na nią błagalnie. Ta, szybko dochodząc do wniosku, że nie jesteśmy tu bezpieczne, złapała mnie za dłoń i pociągnęła w stronę parku. Biegłam obok niej najszybciej, jak tylko mogłam, słysząc w oddali głosy dwóch mężczyzn. Powstrzymałam łzy. Ból w moich nogach nasilał się z każdą chwilą. Nie miałam zbyt dobrej kondycji. Nigdy nie wiedziałam, że będę jej potrzebować, to takiej sytuacji, jaka zaistniała dzisiaj. Skąd mogłam wiedzieć, że znajdę się w samym środku takiego zdarzenia? Nie mogłam…
     - Czemu cię gonią? - Usłyszałam głos kobiety, która pociągnęła moją rękę bardziej do przodu, dając mi znak, żebym biegła szybciej. Ja już nie dawałam rady…
     - Ja w-widz… - dukałam, starając się powiedzieć cokolwiek. Ta przerwała mi, jakby widząc, że nie mam siły tego z siebie wydusić.
     - Nie ważne, innym razem powiesz, nie teraz. - Obejrzała się do tyłu i spojrzała na mężczyzn, oceniając ich możliwości. Zaraz potem wyciągnęła z kieszeni kluczyki do samochodu i mi je podała. - Weź je, odpal samochód i czekaj na mnie. Jeśli coś się stanie, zadzwoń na policje - powiedziała, a ja szybko, drżącymi dłońmi zabrałam od niej kluczyki. Otworzyłam samochód i siadając na miejscu pasażera z przodu, próbowałam włożyć kluczyki do stacyjki. Po niedługiej chwili udało mi się to i przekręciłam kluczykami, słysząc doskonale mi znajomy ryk silnika. Pozostało mi tylko czekać.
    Spojrzałam przez okno na sytuację, która działa się za nim. Kobieta, na razie dawała sobie radę z mężczyznami, ale widać było, że wiedziała, iż długo tego nie pociągnie. Gdy zauważyła, że samochód był już odpalony, wsiadła szybko do środka i nie siląc się nawet, aby zapiąć pasy, ruszyła z miejsca z piskiem opon. Odetchnęłam z ulgą, widząc, jak mężczyźni znikają z każdym przebytym przez nas metrem, zostając tylko dwoma plamami w oddali, po chwili całkiem zasłoniętymi przez pojawiające się obok nas budynki.
     - Obyś miała poważny powód, inaczej będę miała przesrane - powiedziała, nawet na mnie nie spoglądając. Zaraz potem dodała, żebym jej podała wodę, co zrobiłam cały czas drżąc. Gdy już się napiła, rzekła, spoglądając na mnie na chwilę. - Słuchaj, powiedz mi, jak się nazywasz.
     - Lucia - powiedziałam cicho, wgapiając się w swoje ręce.
     - Ja jestem Katfrin, posłuchaj mnie, musisz mi dokładnie powiedzieć, co się wydarzyło tam, gdzie mnie nie było. Ze szczegółami. Co tam robiłaś, czemu cię gonili i co od ciebie chcieli? - zaczęła pytać, a ja ledwo wykrztusiłam z siebie trzy słowa.
     - Oni go zabić…
     - Kogo? - zadała mi kolejne pytanie, a chwilę później dodała. - Poda mi adres swojego mieszkania, muszę porozmawiać z twoimi rodzicami i odwieźć cię do domu.
    Byłam nieobecna i pogrążona we własnych myślach aż tak, że ledwo co usłyszałam zdanie, które wypowiedziała do mnie kobieta. Po dłuższej chwili, gdy dotarło do mnie to, co powiedziała, kiwnęłam głową. Nie wiedziałam kompletnie co się ze mną dzieje. To co widziałam, było okropne… ale że aż tak, żebym nie potrafiła się swobodnie odezwać? Widocznie tak. Mam nadzieję, że nigdy już nie znajdę się w takiej sytuacji…
     - Widziałaś, jak próbują go zabić i zauważyli cię? - W odpowiedzi kiwnęłam głową, po czym od razu obróciłam ją w stronę okna. Oglądałam widoki za nim, drzewa spowite ciemnością, nasłuchując jednym uchem jej rozmowy. Zadzwoniła na policję… To… dobrze. Już nie tylko ja byłam świadkiem, ale kobieta siedząca obok mnie również. Gdy skończyła rozmawiać, zaczynałam rozpoznawać za szybą moją drogę do szkoły. Nie spodziewałam się tego, co się stało zaraz potem.
    Ktoś zderzył się mocno z naszym samochodem. Zapiszczałam przerażona i złapałam się siedzenia. Na dłuższą chwilę straciłam świadomość - przytomność raczej też. Nie poczułam, jak ktoś wyciąga mnie z samochodu, ani nawet nie widziałam tego, co się wokół działo. Nic, pustka, kompletna nicość. Odzyskałam świadomość dopiero po kilku minutach, siedząc uwiązana i zakneblowana na środku drogi tuż obok Katfrin. Najgorsze było to, że najbliższy budynek znajdował się w promieniu pięciuset metrów od nas. Istniało małe prawdopodobieństwo, że ktoś nas uratuje. Zaczęłam się modlić o to, żeby ktoś przejeżdżał obok i nas uratował.
    Jeden z mężczyzn poklepał mnie dosyć mocno po policzku, by mnie rozbudzić.
     - Witam wśród żywych. Teraz się zastanawiam, czy przed morderstwem was porządnie nie wygrzmocić? - Uśmiechnął się do nas obleśnie.


< Kat? XD >
+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz