Po usłyszeniu tego nagłego, wyburzającego mnie z rytmu pytania, trochę mnie przytkało. Zrobiłam dziwną minę.
Co mi się śniło, co mi się śniło. Jasność, to na pewno, pamiętam aż za dobrze. Tunel, pojawienie się Camerona, rozmowa, imię, Cam i... o, cholera. O, cholera. Byłam wręcz pewna, że moja twarz przybrała teraz odcień co najmniej burgundu, co nie uszło uwadze mojego towarzysza niedoli. Widać było po nim, że domniemana odpowiedź, a właściwie moja reakcja na pytanie, zaciekawiły go jeszcze bardziej. Nie ma zmiłuj, pewnie skończy się tym, że od teraz będzie to stały temat do pytań i dogryzań. Pięknie się wkopałam. Jak zresztą zawsze. Tak, moje życie to czyste pasmo nieszczęść i czarnej tęczy. A tak poza tym, wracając... Co to w ogóle był za sen? Seks... Seks z Cameronem? Do jasnej anielki. Jakiekolwiek zbliżenie z tym chłopakiem... To... Było... Dobra, nie była to ani realna ani dobra wizja, okej, zresztą, po pierwsze, my nigdy nie zbliżymy się do siebie w taki sposób, a po drugie, w żadnym, nawet najmniejszym stopniu bym nie chciała, nie czuję żadnego pociągu do niego i na pewno nie dałabym mu się przelecieć. Co to to nie. (Usiłowałam ignorować namacalny fakt, że jego dotyk w śnie był nieziemski i chciałam tylko więcej i więcej.) Ktoś coś mówił? Nie? Super. To może wróćmy do tego, że siedzę naga na ziemi, zasłaniając się jedynie swoimi nogami i dłońmi przed palącym wzrokiem tego palanta, który gdyby tylko miał taką możliwość, to wywiercił by nim we mnie dziurę. To spojrzenie bolało mnie w sposób fizyczny, mimo, że nie byłam w stanie go tak odczuć. Świadomość, że widzi wszelkie moje niedoskonałości jak na dłoni i pewnie wytyka je i wyśmiewa w myślach, była na tyle okropna, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię i już nigdy nie wydrapać znów na powierzchnię, a przynajmniej nie do miejsca, gdzie będę narażona na jego towarzystwo. Dupek. Idiota. Palant.
— Nienawidzę cię. — Kocham cię.
— Chyba zaczęłaś się powtarzać. — Dlaczego przyszło mi poczuć coś do takiego kretyna, który w dodatku nie szanuje moich uczuć?
— Tunel, światłość, jakaś rozmowa z tobą, ogarnięcie jak się nazywam i kim jesteś, ciemność, potem już to, odpowiadając na wcześniejsze pytanie. — To bolało.
— Twoja twarz wcale nie wskazuje na to, że było coś jeszcze. Coś żenującego. Wcaale. — Przestań patrzeć na mnie tym wzrokiem.
— Czy my zawsze musimy bawić się w głupie przepychanki słowne? — prychnęłam, usiłując zepchnąć dyskusję na inne tory. Zerknęłam przez ramię, oceniając, jak daleko mam do swoich ubrań i w jakim stanie one są. Ku mojemu szczęściu, odległość nie była porażająca. Zdołałam dostrzec sukienkę i odebrałam to jako dobry znak - szybciej i wygodniej będzie się przebrać, jednocześnie uciekając przed wścibskim wzrokiem rudego, który chyba postawił sobie za cel, by w jak najszybszym czasie ujrzeć wszystkie intymne zakamarki mojego ciała, jakie tylko miałam. Zboczony erotoman, a niech mu na zawsze fiut opadnie.
Porzucając kwestię seksualnych upodobań (((których i tak nie miałam zamiaru spełniać))) naszego drogiego pana Camerona... Drugą, o wiele istotniejszą sprawą było to, gdzie my do cholery jesteśmy i w jaki sposób się tu dostaliśmy. To musimy omówić już na spokojnie i w u b r a n i a c h.
Korzystając z chwili zamyślenia rudego idioty, wykonałam jakieś dzikie przesunięcie do tyłu, starając się nie odkrywać swojego ciała ani trochę, i sięgnęłam po kieckę. Jasna, w kwiatki, z wiązaniami na plecach, którymi nie miałam zamiaru zawracać sobie teraz głowy. Pospiesznie narzuciłam ją na siebie, naciągnęłam, zarzuciłam na kolana i rozprostowałam nogi tak, by nic niepożądanego nie zostało przyuważone przez Camerona. Bielizną będę się przejmować później, najważniejsze jest, że już nie może tak wnikliwie studiować powierzchni mojego ciała, jakby było głupią mapą.
Taak, moja prawa noga to Poznań, lewa jest Warszawą, zaś GPS próbuje poprowadzić go do Łodzi.
O Chryste, Roxy, o czym ty w tym momencie myślisz. Czyżbyś zaprzeczała samej sobie?
...i mówiła o sobie w trzeciej osobie, jakbyś miała rozdwojenie jaźni?
To... To rudy tak źle na mnie działa. Tak, to z pewnością jego wina. Opary z Cama. Mają, tego, aktywność normalnościobójczą.
— Mi tam te widoki nie przeszkadzały.
Aż zapowietrzyłam się na tę uwagę. W tymże momencie zwróciłam uwagę na szczegół, który wcześniej mi umknął.
Cam był nagi i najspokojniej w świecie leżał sobie na plecach, z rękami za głową. Chyba nie był do końca świadomy swojego stanu. Uśmiechnęłam się wrednie.
— Martw się swoimi — oznajmiłam złośliwie, po czy skinęłam głową w jego stronę i znacząco wlepiłam wzrok prosto w jego odsłonięte krocze.
Dobry Camie?
Boże, piszę to o piątej rano, wybacz, następne będzie lepsze
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz