30 cze 2019

Od Althei C.D Tyler

Bez przerwy czułam się jak w najgorszym koszmarze, z którego nie było ucieczki. Ciemność w pokoju stała się jedyną opoką. Za ścianami non stop kręciły się ciche, ale twarde kroki, a ja wiedząc, że należą do Tylera, zalewałam się niemą falą płaczu. Kotłowała mi się w piersi, pogarszała mój stan psychiczny. Ból rozchodził się po całym układzie nerwowym i nie wiedziałam, ile jeszcze utrzymam ten ciężar. 
W dół schodów nasilały się dziwne, agresywne hałasy, które sprawiły, że na moment zapomniałam o tym, co nade mną wisi. Ruszyłam z łóżka, szybko włożyłam szlafrok, jaki odegnał ode mnie chłód pokoju. Drżącymi dłońmi, tak cicho, jak tylko potrafiłam, wymknęłam się za drzwi, by sprawdzić sytuację na dole. Niemal nie wydawałam dźwięków, samymi opuszkami palców schodząc schodami w kierunku głośniejszych dźwięków. Rozpoznałam dwa głosy, z czego jednego nie spodziewałam się długo usłyszeć. Widząc całe zamieszanie i dwóch mężczyzn, którzy byli dla mnie nikim, dostrzegłam tylko to, co chciałam zobaczyć — drzwi wejściowe stojące dla mnie otworem. Nie siląc się na dyskrecję, zignorowałam Tylera, który robił krzywdę mojemu ojcu, i ile sił w nogach wybiegłam z apartamentowca. Kiedy znalazłam się na korytarzu, w moje płuca tchnęło się zupełnie inne powietrze.

Wolne. 
Świeże.
Zaraz przestałam je w ogóle czuć, gdyż szybki bieg mi go skutecznie urywał. Powoli mi go całkiem brakło. Prowadziła mnie tylko adrenalina, bo z rozumem zupełnie straciłam łączność. Nogi przebiegały korytarz za korytarzem, krok za krokiem. Dziwne uczucie stresu kłuło mnie w żołądku i ściskało niczym kolczasty łańcuch. 
Chyba zwymiotuję.
Solidnymi drzwiami w końcu wyszłam na zewnątrz, prosto na cholerny ukrop, jaki definiował całą pogodę w ostatnich dniach. Pożoga zjadała powietrze i trawę, które dawno stała się tak sucha, że łamała się pod moimi nagimi stopami. Minęłam parę pierwszych samochód, prawie przelatując przez ich maskę, jednak nadal nie miałam zielonego pojęcia, gdzie biegnę. W końcu znalazłam się na głównym podjeździe, a tam czekał mnie zawał serca. Maska sporego samochodu zatrzymała się tuż przede mną. Dzieliły ją centymetry, zanim trafiłaby na mnie i potraktowała jako zwykłą przeszkodę. Wpatrywałam się w czystej obawie na kierowcę, moje kończyny skuł lód. Otoczył mnie szok, z jakiego nie potrafiłam się wyrwać. To było jak trans.
- Althea? Boże, dziecko, co ty tu robisz? — Z samochodu wysiadła elegancka kobieta. Matka Tylera, która zapewne właśnie chciała odwiedzić swojego syna, lecz czekała ją dosyć porządna niespodzianka, przez którą miała okazję zmienić plany.
- J-ja — dukałam, ale bez efektu. — N-nie chcę tu być. P-proszę, nie każ mi wracać.
Jej dłonie spoczywające mi zaraz na ramionach zaczęły stopniowo wypełniać mnie spokojem. Źrenice zwężone z przerażenia nadal lustrowały ją od góry do dołu. 
- Co się stało? — Ręką zachęciła mnie, bym weszła do jej samochodu, i nie wiem dlaczego, ale kompletnie się temu nie opierałam. To jedyna osoba z Owenów, przy której na ten czas potrafiłam poczuć się bezpiecznie. Której ufałam. — Shh, uspokój się, nic ci nie grozi. — Zamknęła za mną drzwi i sama przetransportowała się na miejsce kierowcy.
- T-to był koszmar — szepnęłam, skulona na siedzeniu.
- Zabiorę cię do siebie. Wyjaśnisz mi wszystko. — Zaczęła powoli wyjeżdżać z podjazdu. Mój wzrok sięgnął samej góry budynku, na balkon, gdzie również mieściła się sypialnia Tylera. Mężczyzna teraz stał tam oparty o barierkę, wpatrując się prosto w dół, jednak w tym spojrzeniu za sprawą odległości nie dostrzegłam nic, czego mogłam się teraz obawiać. 
Potrzebowałam odpoczynku. Tak wielkiego odpoczynku.

***

Ciepła herbata ogrzewała moje dłonie, a koc na ramionach dodawał otuchy. Duży, pełen przepychu dom, choć nazbyt elegancki i nowoczesny, to sprawił, że poczułam się wyjątkowo dobrze. Byłyśmy tylko we dwie, same w przestronnym salonie — cisza była czymś naprawdę przyjemnym i nawet zwykłe odchrząknięcie zdawało się ją niszczyć.
- Althea? — Na głos kobiety uniosłam głowę ku górze. — Jesteś gotowa, by mi wszystko powiedzieć? 
Skinęłam tylko głową, choć bez większego przekonania. Opowiedziałam jej wszystko. Z mniejszymi lub większymi przerwami, w których żołądek znowu podchodził mi do gardła, a rozum płatał figle, jakby Tyler miał wyjść zza zasłony i sprawić, że koszmar znowu rozpocznie się tak, jak gdyby nigdy się nie skończył. Powiedziałam, jak mnie obrażał, zgwałcił i zeszmacił. Jak na jego twarzy widziałam satysfakcję. Czystą, chorą satysfakcję, której nie potrafiłam pojąć. Twarz kobiety wydawała się jednak niezbyt wzruszona. 
- Cóż, taki jest mój syn — skomentowała. — Nie miał takiego dzieciństwa, jak inne dzieci, choć starałam się wpoić mu ważne wartości. Środowisko też robi niestety swoje, więc stało się, jak się stało.
Chyba się nie udało zrobić z niego dobrego człowieka.
Nadal milczałam, nie wiedząc nawet, co za słowa mają ulotnić się z moich ust. Nie mogłam przecież powiedzieć, że rozumiem. To byłoby jedno z gorszych kłamstw, na które w życiu się odważyłam, i które śledziłyby mnie wyrzutami sumienia do końca życia. W odpowiedzi tylko cicho westchnęłam, ujawniając tym swoją bezradność.
- Porozmawiam z nim — oznajmiła.
Poderwałam delikatnie głowę, by na nią spojrzeć z nadzieją w zamglonych oczach. 
- Naprawdę? — szepnęłam ochrypłym głosem. — Czy to coś da?
- Może. Warto spróbować — mówiła z przekonaniem, nie odrywając ode mnie wzroku, który wydawał się mnie skanować w przeszukiwaniu wszystkich możliwych myśli. — Nie chcesz go widzieć, prawda?
- Chcę... po prostu innego traktowania. — Odpowiedź była również odpowiedzią na jej pytanie. — Myślałam, że przeszłość mam dawno za sobą. Że to właśnie ona napawała mnie okropnym smutkiem, złością i rozpaczą jednocześnie, ale wiesz co? Jest gorzej. Nie dość, że wplątałam się w interesy, jakich nie chcę, to zabiłam człowieka. Jestem traktowana gorzej, niż kiedykolwiek. Albo on się zmieni, albo nie wiem, co będzie dalej... — Kończyłam powoli swoją tyradę. — Kiedyś był znośny. Naprawdę go lubiłam, ale... nie wiem, co jest z nim nie tak. Nie mam zielonego pojęcia i nie chcę tego dalej testować. — W kącikach moich ust znów zebrały się samotne, błyszczące łzy. 
Mina kobiety pozostawała twarda. Niewzruszona, ale swoim dziwnym sposobem współczująca. Kiedy otworzyła usta, żeby móc mi odpowiedzieć, rozległ się dźwięk dzwonka. 
- Przepraszam, sprawdzę, kto to. — Westchnęła cicho. — Wypij swoją herbatę. — Wstała z miejsca naprzeciw mnie i powiodła spokojnym krokiem ku drzwiom, przez co słychać było tylko hałas wysokich obcasów.
Poszłam za jej poleceniem i zbliżyłam usta do parującej cieczy. Powoli ją sączyłam, aż nie dotarł do mnie znajomy głos, uzupełniający mnie szokiem i przestrachem w równych proporcjach.
- Hej, mamo. Chyba domyślasz się, że coś mi uciekło.

Tyler?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz