Prostuje się i dopiero teraz zauważa, iż jest przypięta pasami, co uniemożliwia jej dobranie idealnej, wygodnej pozycji. Przeciera oczy, wbijając wzrok w przednią szybę, przez którą widać małą część miasta. Czuje ulgę, aktualnie tylko ulgę. Nie myśli o tym, co mogło się dziać przez ten czas, co wydaje się być dość absurdalne, ale tak. Nawet nie zadaje tych męczących pytań, pozwalając sobie na chwilę ciszy. Słońce zachodzi dokładnie naprzeciw jadącego samochodu, przez co Lucille zmuszona jest odchylić się nieco, aby otworzyć klapkę służącą do zasłaniania go. Jednakże to na nic, kiedy zmienia pozycję i zniża się, dając promieniom dostęp do jej oczu. Zatrzymują się na skrzyżowaniu, przejeżdżają przez nie tylko pojedyncze samochody, dziewczyna zauważa, jak Gabriel zaciska palce na kierownicy, najprawdopodobniej irytując się z powodu czerwonego światła — gdyby teraz się ruszył, nacisnął pedał gazu, z pewnością spowodowałby wypadek. Lucille zamyka oczy, z drugiej strony pilnując się, aby nie zasnąć, choć na fotelu jest niesamowicie wygodnie.
Przez resztę drogi obserwuje wielkomiejski krajobraz zza okna. Kiedy wysokie wieżowce zmieniają się w duże, bogate domy, poznaje tę okolicę i zaczyna przygotowywać się do wyjścia, jeżeli można przez to rozumieć złapanie za torebkę postawioną obok. Po chwili Gabriel zatrzymuje się pod dobrze znanym jej domem, w którym zresztą spędziła ostatnie dziewiętnaście lat życia i zapewne kilka kolejnych. Raz jeszcze spogląda na twarz mężczyzny, co trwa ułamek sekundy — przecież nie może godzinami wpatrywać się w osobę poznaną dwa dni temu, to nieprzyzwoite i niekulturalne. Przerzuca nogi na chodnik, po czym unosi całe swoje ciało, jedną ręką łapiąc za pasek od swojej czarnej torebki, która zapewne została odebrana przez Gabriela wraz z całą jej osobą. Idzie przed siebie, krok za krokiem, starając się nie myśleć o tej napiętej sytuacji, nie zwracać uwagi na to, iż jej nogi drgają tak, jakby były z waty. Dopiero po tych kilku metrach zdaje sobie sprawę z tego, że to nie tak powinno być. I z tego, że jeszcze nie odjechał. Czeka, aż wejdzie do domu, dokładnie tak, jak zeszłego wieczoru, choć wtedy nawet się do niego nie dostała. Odprowadził ją do Benedicta. Lucille zdecydowanie zwraca zbyt wielką uwagę na takie szczegóły. Dla niego to nic.
Odwraca się przez lewe ramię i podchodzi do samochodu stojącego tuż przed jej domem. Pochyla się lekko, aby spojrzeć przez otworzoną szybę na szatyna.
— Jakie masz w tym korzyści? — pyta niespodziewanie, darując sobie łzawy wstęp.
Przecież to logiczne, że nie zrobił tego z dobrego serca. Lucille nie jest aż tak naiwna. Aż tak.
— Nie interesuj się — odpowiada zimno. Bez emocji.
Próbuje zachować neutralny wyraz twarzy. Już lepiej by było, gdyby powiedział prawdę, jakakolwiek by nie była. Przegryza delikatnie wargę, jednak nie spowodowane jest to tak bezsensowną i prostą odpowiedzią, która w żadnym stopniu nie pomogła jej zrozumieć czegokolwiek. Czuje się zmieszana, ponieważ wie, iż nie powinna odejść bez słowa, a jakiekolwiek słowo skierowane w jego stronę może być odebrane jako atak albo wścibskość, na co lepiej się nie narażać. Dlatego bierze oddech i wybiera to jedno, które wydaje się być najlepszą opcją.
— Dziękuję.
I bez czekania na odpowiedź, na reakcję, na cokolwiek, odbija się od drzwi i szybkim krokiem wraca do drzwi wejściowych, które powinna przekroczyć już godzinę temu. Może niecałą.
Tym razem udaje jej się bezproblemowo otworzyć drzwi, nawet nie są zamknięte na klucz, z czego doskonale zdaje sobie sprawę — samochód Cecilii stoi na parkingu przed garażem. Naciska na klamkę, wślizguje się do wnętrza i już czuje ten potężny powiew chłodnego powietrza, który tak strasznie czuć na rozgrzanej skórze, choć wieczory są nieco bardziej znośne, niż południa czy popołudnia. Przysuwa twarz do szkła wmontowanego w drzwi, obserwując mustanga należącego do Gabriela O’Hara. Przez dosłownie dziesięć sekund stoi na ulicy, po nich zaczyna powoli wlec się do przodu, a finalnie słychać tylko pisk opon.
Lucille, widząc mamę i jej partnera w salonie, macha im tylko, dając do zrozumienia, iż już wróciła. Cecilia wygląda jednak na mocno zdenerwowaną, co niepokoi dziewiętnastolatkę. Zresztą, nie ma ochoty na kłótnie.
— Kto to był? — pyta z wyrzutem. — Lucille!
Dziewczyna stara się wymyślić jak najlepszą wymówkę.
— Kolega. — Uśmiecha się szeroko, nauczona techniki fałszywego zadawalania innych.
— Skąd? — zadaje kolejne pytanie, tym razem jest już nieco spokojniejsza.
— Z kółka książki — rzuca szatynka, po czym wchodzi po schodach na górę, zostawiając panią Darrington w salonie.
Słyszy tylko chichot Samuela, który pojawia się nie wiadomo skąd. Samuel nigdy się nie śmieje, a na pewno nie z tak błahej sytuacji. Standardowo, wchodzi do swojego pokoju i robi tylko niepotrzebny hałas, kiedy potyka się o pierwszy lepszy przedmiot ustawiony w nim. Od tygodnia chodzi zmęczona, powodem czego jest nic innego, jak praca. Co prawda nie należy ona do niesamowicie męczących, jednak dla Cille to pierwsza tego typu i dosłownie ma ochotę wydrapać sobie oczy za każdym razem, kiedy te samoistnie jej się zamykają, a pozostaje godzina do końca zmiany.
Siedząc na fotelu przy biurku, nachodzą ją myśli dotyczące ostatnich dwóch, trzech dni. Wraca do sytuacji, gdzie zaczepił ją ten nieszczęsny chłopak, następnie ostrzegł, ta niepokojąca wiadomość na serwetce, próba napaści następnego dnia, odwiedzenie kasyna z Gabrielem, dzisiejsze porwanie. Co jest najzabawniejsze? Gdyby nie on, w tym momencie siedziałaby gdzieś w dziurze, najprawdopodobniej czekająca na kogoś, kto wykupi ją albo odda do domu publicznego, właściwie szanse na ucieczkę byłyby wtedy przekreślone, wręcz zerowe. Lucille siedzi sobie na swoim wygodnym krześle, jak gdyby nigdy nic. To wcale nie tak, iż tego wieczora uprowadzono ją, iż Gabe zapłacił za jej wolność mnóstwo pieniędzy, a ona powiedziała tylko krótkie “dziękuję”. Ale co innego mogła zrobić?
Najgorsze jest to, że to wszystko jej się spodobało, jakkolwiek by to nie brzmiało.
***
Za nią już dziesięć dni spokoju. W jej życiu nie dzieje się dosłownie nic, nuda przeplatana nudą, te same czynności, rutyna, monotonia, dopadająca ją każdego ranka. Zresztą, z tego, jak życie Lucille może być nudne, przekonała się już dobre trzy lata temu — od tego czasu wszystko wydaje się być jeszcze gorsze, jeszcze bardziej nużące. Tego wieczora Cecilia organizuje grilla dla sąsiadów, schodzą się te cudowne gwiazdki z każdej rezydencji, przyprowadzając wspaniałych mężów i wzorowe dzieciaki, do których ze wszystkich sił przekonuje Cille mama, mówiąc, że powinna znaleźć porządnych przyjaciół, a nie jakieś wywłoki, które wloką się z imprezy na imprezę. Kiedy zbliża się siedemnasta, cały ogród jest gotowy na przybycie całej tej plejady, grill powoli rozpalany przez Samuela. Rozlega się dzwonek do drzwi, więc wystrojona i wyszykowana Cecilia podbiega do nich, przekonana, że za moment stanie przed nią albo jej ulubiona, albo znienawidzona koleżaneczka po fachu. Lucille siedzi gdzieś w salonie, oglądając serial z Benedictem u boku.— Lucille, słońce! — Rozlega się krzyk pani Darrington. — Ktoś do ciebie!
Niechętnie wstaje z sofy, wolnym krokiem kieruje się w stronę przedsionka. W progu stoi dziewczyna wyraźnie niższa od Cecilii, na co jako pierwsze zwraca uwagę szatynka.
— Pójdę do… do Samuela — szepcze blondynka i zostawia córkę z jej gościem.
Ta dziewczyna kogoś jej przypomina.
— Cześć, jestem Sarah. — Podaje Lucille dłoń, którą dziewczyna delikatnie ściska. — I… jestem też siostrą Gabriela.
Dziewiętnastolatka lekko mruży oczy. Co ma to do niej?
— Nie ma go od półtora tygodnia. Ja… trafiłam na ciebie i pomyślałam, że może wiesz, co się stało.
Z wymalowanym na twarzy zdezorientowaniem Cille zaciska usta.
— Nie mam pojęcia. Widziałam go ostatnio… właśnie półtora tygodnia temu — mówi. — Poczekaj, może po prostu wejdź. Porozmawiamy.
+10PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz