Z każdą chwilą jest coraz to ciemniej. Słońce w połowie schowało się już za horyzont, kwestią czasu jest jego całkowite zajście. Na całe szczęście, Lucille będzie już w domu. Zegarek w telefonie wskazuje dwudziestą z minutami. Czas letni zobowiązuje słońce zajść dopiero przed dwudziestą pierwszą, dzięki czemu dziewczyna nie boi się wcale, choć lęk przed ciemnością towarzyszy jej od najmłodszych lat dzieciństwa. Owy lęk podwaja się w obecnej sytuacji, gdzie w każdej chwili może zostać uprowadzona, bez względu na okoliczności.
Mijają kolejne budynki mające maksymalnie cztery kondygnacje, dzięki czemu nie jest tu aż tak ciemno. Słabe światła latarni ulicznych w jakiś sposób oświetlają drogę, nawet, jeżeli żarówki umieszczone w nich są na skraju i z pewnością niedługo zakończą swoją pracę. Gdzieniegdzie słychać głosy innych ludzi, lecz przez większość drogi panuje po prostu cisza, taka głucha, trochę męcząca i niezręczna cisza. Lucille nie lubi się narzucać, nie robi tego i nie męczy chłopaka. Nie każdy mówi dwadzieścia cztery godziny na dobę, dziewczyna coś o tym wie. Nerwowo naciska na palce, dzięki czemu cicho strzelają, dając jej swego rodzaju satysfakcję — to całkiem przyjemny dla ucha dźwięk. Później poprawia włosy, wpierw odgarniając je za ramiona, następnie połowę przerzucając przed nie. Po kilku chwilach zdaje sobie sprawę z tego, jak zauważalne są te gesty i nie wiadomo jakim cudem jej towarzysz nie zwrócił na to uwagi. Przez głowę Cille przemyka się myśl, iż najprawdopodobniej go to nie obchodzi i z pewnością ma rację.
— Gabriel — ni stąd, ni zowąd zwraca się do szatyna.
Chłopak odwraca głowę w jej stronę i lekko kiwa głową. Na myśl nasuwa się jej to jedno kluczowe pytanie, ale finalnie rozmyśla się. Lucille nie ma ochoty na drążenie tego tematu, jakby było to nie wiadomo co. Musi potraktować to ze spokojem, w przeciwnym razie tylko zacznie się nakręcać. Zatrzymuje się.
— Um… — Takie właśnie są skutki zmiany decyzji, coś jak keczup po frytkach. Lucille, wymyśl coś mądrego. — Dlaczego…
Przerywa jej klakson. Czerwony samochód stoi na chodniku, a fotel pasażera zajmuje Benedict Evans-Darrington, ziewający raz po raz. Lucille uśmiecha się delikatnie i po raz drugi spogląda wprost na Gabriela. Kąciki jej ust opadają, kiedy brązowe oczy patrzą na nią tak zimno, wręcz piorunująco.
— Do zobaczenia — mówi cicho.
Odwraca wzrok, to samo robi z całym ciałem i podchodzi do samochodu jej brata, widocznie poirytowanego, zmęczonego albo znużonego, cokolwiek. Otwiera drzwi, wślizguje się do środka, po czym zatrzaskuje je. Automatycznie sięga po swój telefon umieszczony w prawej kieszeni spodni. Dwa nieodebrane połączenia od Cecilii. Cóż.
Pod dom docierają o dwudziestej dwadzieścia pięć. Benny parkuje swój samochód w garażu i zanim Lucille zdąża dojść do drzwi, wyprzedza ją, otwiera je, a następnie przepuszcza swoją siostrę przed siebie. Panuje cisza, choć to już rutyna, szczególnie wieczorami, kiedy jedno z nich robiło coś wyczerpującego wcześniej. Stopa dziewczyny układa się na pierwszym schodku, druga na następnym, a kiedy jest mniej więcej w połowie, czuje uścisk na nadgarstku.
— Cille.
Przekręca się na palcach.
— To był ten chłopak, który ostrzegał cię przed tymi…
Wzdycham cicho.
— Ben…
— Jeżeli on…
— Cholera — śmieję się cicho. — Nie traktuj mnie aż tak poważnie, Benny. Proszę, nie dodawaj tej sytuacji dramatyzmu, bo to nie jest potrzebne.
Lucille mówi prawdę. Nawet ona zdążyła uspokoić się nieco i nawet uświadomiła sobie, że za kilka dni będzie po krzyku. To wydaje się być skomplikowane, ale to tylko… dla takich osób, jak Gabriel, to normalne. Nie można powiedzieć, iż to dzieje się na porządku dziennym w życiu dziewczyny, aczkolwiek skoro Gabe wydaje się traktować to w ten sposób, Cille powinna myśleć podobnie, bez względu na wszystko.
Brat rozluźnia uścisk, więc dziewczyna żegna się i pokonuje resztę schodków, wchodzi do swojego pokoju i po prostu kładzie się na łóżko, dosłownie topiąc się przez nagłą, zalewającą ją falę myśli. Wlepia wzrok w obrazek stojący na komodzie, który przedstawia ją, Bena i jej ojca. Każda postać uśmiechnięta jest od ucha do ucha, bez wyjątku. Bliźniaki miały wtedy po dziewięć lat. Brązowe włosy do piersi okalają drobniutką twarz dziewczynki, która wystawia swój szereg białych zębów do aparatu. Czupryna Benedicta ułożona była na żel do tyłu, rodzicielka walczyła z nią dobrą godzinę, a chłopiec niesamowicie się niecierpliwił. William wygląda dokładnie tak, jak jego córka (albo odwrotnie, jego córka wygląda jak jej ojciec). Ciemne, krótkie włosy oraz nieco ciemniejsza skóra, takie same duże, brązowe oczy oraz dodatkowo zarost, jakiego akurat brakuje Lucille. Są szczęśliwi i widać to gołym okiem. Tak bardzo za nim tęsknię.
Następnego wieczora nie wraca z Gabrielem, zresztą, miała zrobić to tylko jednorazowa przysługa. Dzień w pracy był tak męczący, iż Lucille nawet nie myśli o czymkolwiek innym, niż odpoczynek czy sen. Opuszcza bar po dziewiętnastej, jak to ma w grafiku. Do uszu wkłada białe słuchawki, które przed tym podłącza do telefonu i włącza pierwszą lepszą piosenkę, byleby coś grało w jej uszach.
Gdy pokonuje mniej więcej połowę drogi, zaczyna dziać się to, czego powinna spodziewać się od… wczoraj.
Coś ściska jej bok, a dziewczynie podany jest chloroform.
Traci przytomność, a dwóch mężczyzn bierze wiotkie ciało na ręce i wrzuca do samochodu, po czym odjeżdża, kierując się na północ.
Lucille otwiera oczy, towarzyszą jej bardzo silne zawroty głowy i poczucie dezorientacji. Nie rozpoznaje tego miejsca i nawet nie próbuje go rozpoznawać.
— Tak, właśnie się obudziła. — Do jej uszu dochodzi męski głos. — Cała i zdrowa. — Wymachuje dłonią w powietrzu.
Mężczyzna siedzi na fotelu, w dłoni ściska telefon i najprawdopodobniej rozmawia właśnie z Gabrielem.
+10PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz