Właściwie, to dość niekulturalne. Cille daje upust emocjom, zapominając o pozostaniu dojrzałą, obiektywną i rozważną osobą, choć to powinien być priorytet i właśnie te cechy powinny przejąć kontrolę. Dziewczyna po raz kolejny plącze się w wyjaśnieniach, własnych słowach, zamiast pomyśleć, od razu zabiera głos. Lucille wcale nie jest skomplikowana, chociaż… czy ktokolwiek tak powiedział? Skomplikowany jest Gabriel, którego wciąż nie rozumie i najprawdopodobniej minie naprawdę, naprawdę sporo czasu, zanim uda jej się go rozszyfrować. Póki co, nie ma sensu próbować. Gabriel O’Hara to ktoś, komu nawet nie warto się przyglądać.
Wbija wzrok w pokaźną kolekcję kieliszków, którą przed trzydziestoma minutami tak starannie polerowała. Nie da się ukryć, iż dbanie o nie to zdecydowanie ulubione zajęcie dziewczyny, szczególnie, kiedy musi zająć czymś swoje stargane myśli. Na przykład teraz, jednak nie ma czego ustawiać, wszystkie błyszczą, stoją w odpowiedniej kolejności. Rozlega się trzask drzwi, do baru wchodzą nowi klienci. Z uwagą przypatrują się Lucille, następnie przenoszą wzrok na Gabriela i z powrotem odwracają głowy w stronę kelnerki. Szepczą między sobą, po czym cały bar wypełnia rechot piątki mężczyzn. To śmiech z gatunku tych nieprzyjemnych dla ucha, obślizgłych, wzbudzających odrazę. Zajmują stolik w kącie. Dziewczyna podchodzi do nich po krótkiej chwili, pytając grzecznie o zamówienie. To w końcu ludzie tacy, jak wszyscy. A to jest jej praca, obowiązek, już nawet nie powinność. Ku jej zadowoleniu, jedynie jeden spośród całej grupy w jakiś sposób wykazuje zainteresowanie jej osobą w postaci wymieniania dań i napojów, jakie wybrali z karty. Karteczka wędruje do kuchni, a dziewczyna wysuwa stołek spod baru i siada na nim, dokładnie przyglądając się nalewakom do piwa.
Lucille zamyka za sobą drzwi, starając się nie zatrzasnąć ich zbyt głośno, w końcu niesamowicie prawdopodobny jest fakt, iż po drugiej stronie domu, w salonie, przeszklone drzwi prowadzące do ogrodu są otwarte. Zdejmuje trampki i kieruje się w stronę kuchni, skąd dochodzą nasilające się hałasy. Zagląda przez ścianę, opierając policzek o futrynę. Spodziewała się tutaj Justine, która całkowicie przypadkiem upuściła najnowszy garnek i trzy talerze wartościowe, jak nic innego, a to wszystko z zemsty, bo Cecilia zapewne szepnęła do niej jakieś złe słowo czy coś w tym stylu. Jakież jest jej zdziwienie, kiedy oczom Cille ukazuje się nieporadny Samuel i Zoe siedząca na podwyższonym stołku przy wysepce. Szuka czegoś po szafkach, a na kuchence stoi patelnia. Sąsiedni blat zajmują jakieś produkty, które teoretycznie nie powinny zostać ze sobą złączone w posiłku. Lucille docenia jednak starania ojczyma. W końcu jej tata zrobiłby dla niej to samo. Szkoda, naprawdę szkoda, że Sam nawet nie próbuje dać jej szansy. Pytanie tylko, czy dziewczyna doceniłaby jego starania, czy przekreśliła na samym początku, w tęsknocie za swoim biologicznym ojcem?
Uśmiecha się sama do siebie, kiedy Zoe pyta swojego taty, czy mogłaby dostać kotka na urodziny. W jej wieku Lucille domagała się tego samego, na zmianę z pieskiem i kucykiem. A teraz się doczekała, ma swojego ogiera, którego powinna odwiedzić prawdopodobnie jutro. Aby nie przeszkadzać Samuelowi i Zoe, po cichu przemyka na górę, po czym wślizguje się do pokoju Benedicta.
— Dwa pytania. — Cille unosi dłoń do góry, pokazując dwa palce. — Po pierwsze, kiedy zamówisz mi Black Raven Estate?
Benny unosi delikatnie brwi, jakby po raz pierwszy słyszał tę nazwę. Rozlega się dźwięk telefonu Lucille, wyraźnie oznajmiający, iż przyszła do niej nowa wiadomość. Ignoruje to, będąc niemalże pewną, iż to albo kolejny spam na konwersacji grupowej, albo któraś z jej koleżanek ma do niej naprawdę nieistotną sprawę.
— Black Raven Estate? Przecież masz tę grę. — Zdejmuje słuchawki i kładzie je obok klawiatury. Jego siostra kręci lekko głową. — Aa, masz na myśli drugą część? Że Thinsprings? W porządku, ale musisz dać mi kasę.
— To na urodziny.
— Masz je w listopadzie. Właściwie mamy.
— Cóż, trudno. — Wzrusza ramionami Lucille. — Mniejsza z tym. Druga sprawa, chciałbyś wyskoczyć ze mną do stajni?
— Dzisiaj?
— Jutro. Jakoś na południe — odpiera. — Dawno nie widziałam Elijah.
— Okej. Możemy pojechać moim samochodem — mruczy, po czym z powrotem zakłada słuchawki na uszy i włącza film.
Cille wychodzi z pomieszczenia i kieruje się w stronę sąsiedniego pokoju — własnej sypialni. W międzyczasie wyjmuje z kieszeni telefon i otwiera wiadomość, która przyszła do niej podczas rozmowy z Benedictem. Numer nieznany. Pewnie jakaś reklama.
Powinnaś wiedzieć, z kim należy się zadawać, a z kim raczej nie zadzierać.
Przełyka ślinę, to odruch. W pierwszej chwili nie jest w stanie racjonalnie myśleć, w głowie ma pustkę. Wpatruje się tylko w wiadomość, błądząc wzrokiem po całej jej treści. Czuje, jak jej żołądek zaciska się w pętlę. Może to Gabriel? Jedna z najwcześniejszych myśli, jaka dobija się do jej głowy. Z jednej strony to może być bardzo możliwe, z drugiej marne szanse. Pierwszą stronę usprawiedliwia jego natura, a przynajmniej tak wnioskuje Lucille. Druga strona zaprzecza pierwszej — z tego, co zauważyła dziewczyna, O’Hara jest niezdolny do interesowania się czymkolwiek innym, niż on sam. Jedynym powodem, dla którego mógłby napisać do Cille jest coś w rodzaju “a nie mówiłem” albo niezobowiązujące “tylko cię ostrzegam”.
Jak się okazuje kilka dni później, to wcale nie robota Gabriela.
Cecilia, wołając swoją córkę na parter, zazwyczaj wręcz przygotowuje ją na najgorsze. Kiedy jest zła, zawiedziona czy cokolwiek innego graniczącego z tym, udaje się do jej pokoju, gdzie zawsze próbuje porozmawiać. Właściwie to nie, wtedy prawo do głosu ma tylko ona, okazjonalnie córka. Są takie sytuacje, gdzie pani Darrington-Prescott nie ma siły wtoczyć się po schodach na pierwsze piętro, bo albo jest bardzo, bardzo wściekła, albo przychodzą goście. Ta sytuacja różni się jednak od poprzednich — ton głosu kobiety jest jakiś taki przyjemny, całkowicie odprężony. Szatynka natychmiast wstaje z łóżka i pędzi na dół. Po salonie kręci się mama, przekładając listy z ręki do ręki. Wysuwa jeden z nich, biały, zwyczajny, po czym podaje go Lucille. Dziewczyna marszczy brwi, na początku nie rozumiejąc, o co chodzi Cecilii. Odwraca kopertę. Zaadresowana do niej. To dziwne, przecież nigdy nie dostała absolutnie żadnego pisma, więc kim mógłby być anonimowy nadawca, który nie raczył podpisać się w którymś z rogów koperty?
— To wszystko? — pyta, unosząc wzrok. Jej matka kiwa lekko głową, nawet nie obraczając dziewczyny spojrzeniem. — Wracam na górę.
Odwraca się i wbiega po marmurowych schodach na górę, otwiera drzwi do swojego pokoju, od razu zabierając się za otwarcie listu. Kiedy udaje jej się otworzyć kopertę, wyjmuje ze środka zgiętą kartkę. Tusz przebija na drugą stronę. Wiadomość zawarta w liście nie jest wcale obszerna.
Droga Lucille.
Jej dłonie zaczynają się trząść, gdy wzrokiem podąża za literkami. Słowo za słowem, zdanie za zdaniem, linijka po linijce. Dlaczego się nie domyśliła? Dlaczego nie wpadło jej do głowy, iż to nie może być nikt inny, jak…
Z wyrazami szacunku.
Rapture.
Ostrożnie składa list, dbając o to, aby nie powstały nowe zagięcia. Nie boi się. Takie sytuacje pojawiają się tylko w filmach. Lucille nie jest w obliczu zagrożenia. A przynajmniej taką ma nadzieję, choć prawda wydaje się być zgoła inna.
Wtorkowy wieczór, według planu, Lucille chce spędzić w towarzystwie swojego brata. Już dwa dni wcześniej ustalili, iż dziś poświęcą się w stu procentach kontynuowaniu zaczętego półtora tygodnia temu serialu, nie byle jakiego tak zwanego tasiemca, w którym wątek przeplata się z tysiącem innych. Mimo wszystko, bliźnięta łączy kolejna cecha — zamiłowanie do tego typu produkcji. Co prawda są dość wybredni, jeśli chodzi o gatunki, jednakże kiedy zaczną coś oglądać, skończą, bez względu na to, jak skomplikowana jest fabuła. Przykładem takiego serialu jest maglowany aktualnie Arcane, jakiego fabuła polega na serii brutalnych morderstw, śledztwie prowadzonym przez parę detektywów, którzy bardzo często zmuszeni są zasięgać dokumentów sprzed lat, przy czym grzebać w przeszłości nie tak niewinnego miasta Vinebrook. Cecilia i Samuel żegnają się z nimi przed piętnastą, ogłaszając, iż wrócą za dziesięć dni, a rodzeństwo ma być grzeczne i nie sprawiać problemów Justine. Kiwają tylko głowami, wcale nie słuchając matki. Po raz ostatni trzydziestoośmiolatka podchodzi do obojga i pozostawia na ich czołach czerwony ślad po szmince.
Gdy rodzeństwo ma pewność, iż są już sami, Benedict przeskakuje przez kanapę i biegnie do kuchni, aby przygotować popcorn. Lucille włącza siedemnasty odcinek drugiego sezonu, zatrzymując go, zanim minie pierwsza sekunda.
Mijają godziny, zbliża się dwudziesta, a Benny i Cille zbliżają się ku końcowi drugiego sezonu, kończąc finałowy dwudziesty drugi odcinek, nieco dłuższy od pozostałych. Niespodziewanie rozlega się dzwonek do drzwi.
— Zapraszałeś kogoś? — pyta Lucille, rzucając bratu zdziwione spojrzenie.
— Nie — mruczy. — Może jakaś ciotka, czy coś.
Cille czuje wibracje telefonu. Odblokowuje go. Na ekranie pojawia się wiadomość od tego samego numeru, co w zeszły piątek.
Otwórz.
— Otworzę — oznajmia szatynka.
Wymija stolik kawowy i wchodzi do przedsionka. Przez wizjer zagląda na zewnątrz — przy bramie stoi mężczyzna. Czuje, jak wszystkie narządy podchodzą jej do gardła. Roztrzęsioną dłoń układa na klamce, po czym popycha drzwi i wychodzi na dwór, zamykając je za sobą.
— Dobry wieczór, Lucille — mówi mężczyzna przez bramę. — Nie wpuścisz mnie?
Jego twarz pokrywa delikatny zarost, włosy koloru czarnego poskręcane są w naturalne loki. Nie widzi stąd wiele. Mimo tego, próbuje, aby w razie potrzeby opisać wygląd tego człowieka na policji. Spotkanie twarzą w twarz jest o stokroć gorsze, niżeli te wszystkie wiadomości czy listy. Lucille naprawdę, naprawdę czuje strach.
To wszystko dzieje się za szybko.
Odchrząkuje.
— Dlaczego pan mnie nachodzi? — pyta, przyjmując jak najpewniejszą siebie postawę.
Zaśmiewa się głośno.
— Jaki pan? Rapture, wystarczy Rapture. — Wsuwa dłoń między szpary, czekając na jej uściśnięcie.
— Do rzeczy — urywa dziewczyna. — O co chodzi?
Rapture opiera się o metal, wbijając wzrok w Cille.
Ona tymczasem stara się nie bać, a jeżeli już, opanować ten strach. Jest za bramą. Musi sprawiać pozory i nie dać sobą pomiatać. Pomimo nawału myśli, tysiąca pytań, jęków mających źródło gdzieś w głębi duszy, coś jest nie tak. Tylko co ma do tego Lucille?
— Twój kolega zrobił coś bardzo, bardzo złego. — Wykrzywia usta w cwanym uśmiechu. — Musi za to odpowiedzieć, ale czasami… czasami nie we własnej osobie.
Czasami nie we własnej osobie. Przechodzi ją dreszcz. Nagle cała otoczka, jaką zbudowała kilka chwil temu, znika bezpowrotnie. Musi za nie odpowiedzieć.
Intuicja mówi jej, iż ma to bliski związek z jej serdecznym przyjacielem, Gabrielem.
Odwraca się i znika za drzwiami domu, nie będąc w stanie patrzeć dalej na nieproszonego gościa.
— Miałeś rację — mówi, kiedy staje w progu salonu. — To była ciocia Maggie. Już poszła.
Problemy wcale się nie kończą na niespodziewanej wizycie Rapture. Przez cały tydzień Lucille zdążyła zgromadzić jeszcze cztery listy, na jej numer codziennie przychodziły nowe wiadomości, zaś mężczyzna złożył jej wizytę ponownie, aż dwukrotnie. Za drugim, a właściwie trzecim razem, wziął ze sobą swojego najprawdopodobniej wspólnika. Na całe szczęście, dziewczyna nie była sama w domu. Teraz podjęła decyzję.
Lucille doskonale wie, że nie powinna. Nie powinna wpaść na taki pomysł, nie powinna wychodzić bez wcześniejszego uprzedzenia rodziny. Nie powinna chodzić sama, kiedy jest już na tyle późno, aby słońce zniknęło za horyzontem. A na pewno nie w takim mieście, jak Avenley River. Dzielnica Laville od zawsze budziła w niej strach. Kiedy była jeszcze dzieckiem, mama niejednokrotnie opowiadała złe bajki o złych ludziach ze złego Laville. Nigdy nie mówiła, że są narkomanami, oszustami, zawsze byli po prostu źli. Zawsze wierzyli, kształtując sobie w głowach najgorsze wyobrażenia na temat tego miejsca. Absolutnie pod żadnym pozorem nie mogli kręcić się w tych okolicach, ani za dziecka, ani teraz. Przecież serce Cecilii zatrzymałoby się zdecydowanie na stałe, gdyby jakimś cudem dowiedziała się, iż jej ukochana córka, którą od lat wychowywała na idealną w jej mniemaniu osobę, jaka mogłaby przejąć jedną z najlepszych kancelarii w całym kraju.
Zewsząd słychać krzyki, gdzieniegdzie muzykę, raz na dłuższy czas tłuczone szkło. Przed jej oczami migają się ciemne sylwetki, które wychodzą nie wiadomo skąd, a następnie zaszywają się za rogami budynków, pozostawiając za sobą tylko strach towarzyszący szatynce. Tego razu, kiedy jechali do kasyna, ze wszystkich sił starała się zapamiętać drogę, bo, kto wie, może jej się przyda. Teraz jest sobie wdzięczna. Ze wszystkich sił stara się odsunąć od siebie negatywne myśli i obawy, co jest naprawdę trudną sztuką. Przynajmniej próbuje.
Kiedy jej oczom ukazuje się neon z nazwą kasyna, oddycha z ulgą. Otwiera drzwi. Widzi dokładnie to samo, co ostatnio. Mnóstwo ludzi, automaty, stanowiska do gier, bar, w pewnej części przejście do jakiejś strefy z kanapami, najpewniej dla osób wyżej postawionych w istniejącej tutaj hierarchii. Zbliża się do baru, łudząc się, iż tam dostrzeże osoby, której tak bardzo potrzebuje. Choć szanse są pięćdziesięcioprocentowe, Lucille wcale nie traci nadziei. Gdzie indziej mógłby być? Fakt, pewnie może robić jakąś nielegalną robotę, ale to tylko mało prawdopodobny szczegół.
Ale udaje się. Jedno z miejsc zagrzewa szatyn rozmawiający z grupą innych mężczyzn, wokół których kręci się kobieta w krótkiej spódnicy. Jej serce uderza trzykrotnie mocniej, jakby w obawie, iż Gabriel nie zgodzi się jej pomóc. Ba, dziewczyna zastanawia się, czy w ogóle podchodzić. Przyszła tutaj po coś. Nie może od tak wyjść, nawet nie próbując. Wykorzystuje okazje, kiedy jego znajomi oddalają się.
— Gabriel. — Podchodzi do niego i już ma złapać chłopaka za ramię, ale cofa rękę, nie decydując się na ten gest. — Przepraszam, że przychodzę znikąd i tutaj, ale… mogłabym cię prosić na słowo?
Mężczyzna, ku jej zadowoleniu, nawet nie protestuje, tylko kiwa głową z charakterystycznym, ironicznym uśmiechem na twarzy.
Odchodzą na kilka kroków. Lucille czuje się niezręcznie, niepewnie i poniekąd słabo, zwracając się po raz kolejny do Gabriela O’Hara z prośbą tego pokroju. Ale to jego świat. On wie, co robi.
— Do mojej skrzynki trafiają pogróżki, dostaję wiadomości z nieznanego numeru, dwa razy przyszli pod mój dom — wymienia, a szatyn patrzy na nią jakby zdezorientowany. — Nie mam pojęcia, kim są, ale kojarzę ich skądś. A przynajmniej jednego z nich. Boję się, że mogą to być ci od handlu ludźmi. Nie wiem, może akurat ich policja nie schwytała? — Nerwowo gestykuluje. — Proszę, pomóż mi, Gabriel. Ostatni raz.
+20PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz