27 cze 2019

Od Milo cd. Naffa

Musiałem się bawić sam, w ogóle co ja sobie myślałem? Ślepego można zaprosić tylko na upicie się do nieprzytomności, a nie do zabawy i potańczenia, dlatego sam musiałem ogarnąć sobie towarzystwo, by się tu nie zanudzić, a alkohol mi tylko w tym pomagał.
Widziałem, jak odchodzi z barmanem. W pierwszej chwili chciałem iść za nimi, ale po co? Naff dał mi do zrozumienia, że nie chce ze mną rozmawiać, bo widzieć o tak nie mógł. Byłem też wściekły na nas obydwu. Na niego, że zerwał umowę, bo wcale nie był dla mnie miły, a na siebie za pocałunek. Po co mi to było? Skoro on nie był słowny, ja wcale nie musiałem się nim przejmować. Jeśli coś mu się stanie, nikt na tym nie ucierpi, nawet jeśli pies, który potem trafi do lepszych właścicieli, którzy będą go szanować. Już się nacierpiał przy takim gburze, może czas to zmienić? Nie zauważyłem, kiedy barman wrócił, ale gdy poszedłem zamówić kolejny napój, widząc jego ryj, zrezygnowałem.
Nie chcąc o nim myśleć, wplątałem się w jakieś obce mi towarzystwo, z którym spędziłem resztę wieczoru. Oni zamawiali mi kolejny alkohol, bo ja nie mogłem patrzeć na tego faceta, który ciągle mi się przyglądał. Rozmawiałem z nowymi kolegami, tańczyłem, a Naff nie pojawił się w mojej głowie ani razu. Ponieważ sam nie potrafiłem dojść do akademika, zadzwoniłem po brata, który zjawił się kwadrans później. Utrzymywałem się na nogach, dlatego bez problemu pożegnałem się z nowymi znajomymi, których imion już nie pamiętałem i wątpiłem, bym ich kiedyś jeszcze spotkał, po czym wsiadłem do samochodu, na tylne siedzenie. Brat jednak zamiast jechać do akademika, powiózł mnie w inną stronę. Zmrużyłem oczy i przyjrzałem się okolicy. Will widząc moje zachowanie, nie czekał, aż zadam pytanie.
- Jedziesz do mnie – oznajmił spokojnie.
- A po co? - wychyliłem się lekko do przodu, patrząc na niego w lusterku, ale gdy po chwili dodał gazu, poleciałem do tyłu.
- Rano musimy pogadać – nie wyczuwając w jego głosie przejęcia ani złości, pokiwałem głową, oparłem się o siedzenie i po prostu zasnąłem.

*

Obudziłem się ze złym samopoczuciem, ale bez bólu głowy. Wyciągnąłem telefon, było południe. Wylazłem z łóżka, przypominając sobie, że byłem u Williama. Wstałem i poszedłem do kuchni, gdzie mężczyzna właśnie pił herbatę. Nim usiadłem naprzeciwko niego, poczęstowałem się przez niego zrobionym śniadaniem.
- Daj mi jeszcze chwilę – oznajmiłem, gdy otwierał usta. Pokiwał głową, a ja poszedłem się ogarnąć do łazienki. Gdy wróciłem, zaczęliśmy rozmawiać. - Więc słucham.
- Dwie sprawy. Pierwsza, to ten chłopak – zaczął, ale od razu mu przerwałem.
- To nie jest mój facet – powiedziałem ostro, zaczynało mnie to bardzo denerwować. Ile można?!
- Nie o tym chce gadać, obojętne jest mi, kogo ruchasz – powiedział chamsko, a ja zamilkłem. Skoro nie o to mu chodziło, to o co? Zamieniłem się w słuch, zajadając się jajecznicą. - W naszym zawodzie nawet posiadanie znajomych jest ciężkie. Widziałem kiedyś mnie i Natalie na mieście? - dziewczyna, o której wspomniał, była jego partnerką i jednocześnie przyjaciółką. Pokiwałem przecząco głową. - A wiesz czemu? Bo jeśli ktoś się dowie, czym naprawdę się zajmuje, może znaleźć się ktoś, kto będzie chciał mnie zniszczyć, a zazwyczaj zaczyna się od bliskich. Dlatego chce ci powiedzieć, byś nie paradował z kim tam chcesz, każdego dnia w tak otwartych miejscach. Teraz się nie musisz bać, bo nikt z tego kręgu cię nie zna, ale kiedyś… - nie dokończył, upił łyk napoju i na chwilę zamilkł, dając mi do myślenia. Czy miałem się przejmować? W tym momencie nie, ojciec zawsze daje mi takie zadania, bym za bardzo się nie wychylał. Do tego Naff był egoistą, którego chętnie bym sprzedał, dlatego też się o niego nie bałem.
- A ta druga rzecz? - zapytałem w końcu.
- To druga mafia – zerknąłem na niego, robiło się ciekawie. - Już zaczęli działać i chcą, byśmy się stąd wyprowadzili.
- Nie ma miejsca na dwie mafie w jednym mieście – wyrecytowałem ojca. William pokiwał głową.
- Dlatego masz się pilnować, dobrze wiesz, co tacy ludzie potrafią – uśmiechnąłem się w duchu. Jeśli potrafili to, co my, byli nieźli.
- Jasne. To wszystko? - brat pokiwał głową, dzięki czemu mogliśmy zejść na spokojniejsze tematy.
- Tak właściwie, to kim jest ten twój kolega? - znowu zaczął ten temat, miałem ochotę go uderzyć.
- Znajomym z akademika – machnąłem ręką i położyłem brudny talerz do zlewu, po czym zaparzyłem sobie herbatę. Nie mając ochoty rozmawiać o tym idiocie, od razu zmieniłem temat.
- Rozmawiałem z Brayanem.

*

Do akademika wróciłem piechotą, chciałem przejść się po świeżym powietrzu, którego oczywiście w mieście nie było, ale musiałem się cieszyć z tego, co miałem. Droga była dość długa, ale nie zwróciłem na to uwagi. Nie zauważyłem nawet, kiedy dotarłem do odpowiedniej ulicy. Po drodze wstąpiłem do jakiegoś sklepu, gdzie kupiłem zapiekankę, a nim dotarłem do pokoju, zjadłem ją.
Jednak zanim wszedłem do budynku, zobaczyłem znajomą mi twarz w ciemnych okularach. Naff wyprowadzał właśnie psa, a mnie ogarnęła wściekłość. Nie miałem pojęcia skąd się wzięła, po prostu chciałem go uderzyć i teraz czułem, że jego ślepota mnie w tym nie powstrzyma. Ruszyłem w jego kierunku, mając nadzieję, że nikogo nie było w pobliżu. Rozejrzałem się, było pusto.
- Dobrze się bawiłeś z barmanem na zapleczu? - zapytałem z drwiną. Słysząc mój głos, odwrócił się w moim kierunku. Jego pies także się zatrzymał i czekał.
- Zamówił mi tylko taksówkę – odpowiedział ponuro.
- No tak, bo ja kurwa nie mogłem – podszedłem do niego. - Mam ochotę ci przyjebać – oświadczyłem. Normalnie bym tego nie mówił, ale ślepy nawet nie zauważy, kiedy zostanie uderzony. Zacisnąłem rękę w pięść, byłem gotów uderzyć go w twarz, jego pies zaczął nagle ujadać jak szalony, a potem… nie spodziewałem się tego. Naff mnie pocałował, znowu. Znalazł rękami moją twarz, przybliżył do swojej i pocałował. Położyłem swoje dłonie na jego i przez chwilę stałem nieruchomo, aż go lekko odepchnąłem.
- Skoro zaczęliśmy od pocałunku, to ja tu chuju nim kończę – oznajmił głośno. Stałem jak ten słup soli, próbując ogarnąć, co się właśnie stało. Naff też stał i nic nie robił, a jego psiak zamilkł.
- Jesteś pojebany – mruknąłem, ale po chwili się roześmiałem. Czy ja ciągle muszę mieć te wahania i zmiany nastroju? Wystarczy jeden mały gest, a ja już się zmieniam. Tylko czy chodzi o to, że rozbawił mnie jego czyn? Prawdopodobnie tak.

<Naff?>

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz