14 cze 2019

Od Tylera C.D Althea

    Po tym, jak Althea obudziła mnie, kiedy dosłownie spałem jak niemowle w swoim własnym gabinecie, zająłem się pracą. Zaparzyłem sobie na szybko czarną kawę i usiadłem do biurka, skąd zacząłem nawiązywać połączenia. Jedno z nich było dosyć szczególne, albowiem wykonałem je do Fabio Moraleza - starego znajomego mojego ojca i partnera biznesowego, za którym osobiście nie przepadałem. Ba! Ja nim gardziłem. Nigdy go nie szanowałem, jedynie starałem się zachować pozory ze względu na ojca, jednak gdy on już zszedł ze swojej sceny, ja zacząłem kombinować. W jaki sposób się pozbyć faceta, który jedyne co robi, to dostarcza towar. Ponadto nawet ma przy sobie dowody, przez które bez problemu mógłbym pójść siedzieć do pudła, aż do końca swoich zasranych dni na tym jebanym pierdolniku. Jednak tak się nie stanie.

    Martwy nie będzie niczego na mnie miał.
    Zignorowałem fakt, że w mojej sypialni Althea odpręża się w najlepsze - niech korzysta, póki może. Nie obchodziło mnie teraz to, że dziewczyna może usłyszeć strzały, a gdy wyjdzie z pomieszczenia, zobaczy trupa na podłodze. To mnie martwiło najmniej. Najbardziej natomiast obawiałem się tego, że Fabio mnie przejrzy. Domyśli się, że chce go zlikwidować i w ogóle tu nie przyjdzie, albo też przyjdzie, ale z zamiarem wpakowania we mnie paru kulek. On nie był taki głupi, a większość starć przeżywał głównie dlatego, że jego przeciwnicy lekceważyli go już na samym starcie, co było ich gwoździem do trumny. Moraleza nigdy nie powinno się lekceważyć.
    Po naszej krótkiej telefonicznej rozmowie, zgodził się na spotkanie, a raczej, jak ja to określiłem, na poranną kawę przy interesach. Może wyczuł, że coś jest nie tak. Nie mam zielonego pojęcia. Jednak mimo wszystko i tak byłbym w stanie go poskładać. Starsi powinni wiedzieć, kiedy w końcu zejść ze sceny.
    Przygotowałem swoją broń, dokładnie ją wypolerowałem, jak miałem w zwyczaju to robić w wolnym czasie i schowałem ją za paskiem moich spodni. Zaparzyłem nawet kawę, a gdy dzwonek zadzwonił do drzwi, ciepły napój czekał już na jego konsumpcję przy stoliku.
    Nasza konwersacja zaczęła się tak, jak każda inna. Od wymiany zdań na parę tematów i sprecyzowanie interesu, jaki chcemy dzisiaj załawić. Jednak ja oczywiście skłamałem, bo w planach miałem zupełnie inną rzecz do zrobienia.
    Rozmowa płynęła gładko, że mężczyzna nawet się nie zorientował, kiedy podnosłem broń i zacząłem w niego celować, powoli ją odbezpieczając. W tym samym też momendzie usłyszałem głos Althei która stała na schodach dokładnie obok nas.
     - Nie strzelaj - wydukała, a jej wzrok badał zaistniałą sytuację gorączkowo. Nie trzeba było długo się zastanawiać, by zorientować się, że dziewczyna jest naprawdę przerażona. - Proszę.
    Warknąłem pod nosem, nawet na nią nie patrząc.
     - Nie wtrącaj się kurwa i wracaj do pokoju - powiedziałem ostro, chcąc zachować jakieś resztki ogłady, których większość wykorzystałem już do rozmowy z Moralezem.
     - To mój ojciec - wydusiła w końcu, schodząc wolno po schodach. - Opuść broń, błagam - powiedziała wręcz błagalnym głosem, łapiąc mnie w tym samym momencie za ramię.
     - Jak to kurwa jest twój ojciec?! - warknąłem na nią, zabezpieczając broń i spuszczając ją z Moraleza. - To jak on do kurwy nędzy się nazywa?
     - Antonio Santos - odezwał się staruszek, parskając cichym śmiechem. - Przetrzymujesz tu Altheę? Bo jeśli tak, to nie będę miał większych oporów... - zamilkł na chwilę, by powoli z kieszeni swoich spodni wyciągać broń.
     - Nie! - Althea krzynknęła w jego stronę i w przypływie chwili stanęła nawet przede mną. W tym samym momencie zmarszczyłem brwi, jednak szybko złapałem ją w pasie i odsunąłem na bok. - Zostaw go.
    Mora... To znaczy Santos westchnął ciężko i schował swoją broń za pasek spodni, a zaraz chwilę potem złapał za swoją torbę i przerzucił ją sobie przez ramię, prawdopodobnie mając zamiar wyjścia z mojego lokalu.
     - Pamiętaj, Owen, że mam coś na ciebie, co by zachwyciło pierwszego lepszego sędziego - mężczyzna obrzydliwie się uśmiechnął, wskazując w moją stronę. - A z tobą, Althea, - przeniósł swój palec wskazujący na nią. - Pogadam w domu.
     - Tak, w domu to my sobie oboje pogadamy - dziewczyna parsknęła, jednak łatwo było dostrzec jej nagłą zmianę. Jeszcze przed chwilą była przerażona, wręcz sparaliżowana z tego obezwładniającego ją strachu. A teraz? Mogę wręcz powiedzieć, że emanuje złością. Złością i swego rodzaju nienawiścią, więc jeśli mam być szczery, to nie chce się dowiadywać, co między nimi się stało.
    Gdy mężczyzna w końcu opuścił progi mojego mieszkania, mogłem w końcu powiedzieć:
     - Mogłem już w niego strzelić - westchnąłem ciężko. - I ty i ja mielibyśmy święty spokój.
     - Co on ci takiego zrobił, co? - warknęła w moją stronę, czym wywołała moje zdziwienie, jednak szybko ono zostało zastąpione przez dezaprobatę. - Musiałeś do niego celować? Po co?
     - Po pierwsze - podniosłem na nią głos na tyle, żeby zrozumiała swoje postępowanie i nie podnosiła na mnie głosu, - nie odzywaj się do mnie takim tonem, bo dobrze wiesz, co się z tobą stało ostanim razem. - Zrobiłem chwilową przerwę, na złapanie kubka z kawą do jednej dłoni. Po chwili zaś dodałem: - A po drugie to po prostu mnie wkurwia.
     - I dlatego chciałeś go zabić? To jest naprawdę wielki powód - mruknęła niezadowolona, jednak ja powoli zaczynałem się w jej obecności coraz bardziej denerwować. Czułem, jak krew w moich żyłach wrzała, a ja sam nie potrafiłem się powstrzymać od wypowiedzenia paru słów.
     - Grzeczniej trochę - warknąłem. - Matka cię nie nauczyła, żeby trzymać języka za zębami? Ciekawe czy wie, że jej ukochany mąż rucha inne panienki za jej plecami - parsknąłem z wrednym uśmiechem na ustach. - Chyba że ją twój ojciec zgarnął tylko dlatego, że miała ładną buźkę, a sama w sobie niczego szczególnego robić nie potrafiła. Ciekawe czy wie też, co się stało z jej córką? Jak szmaciła się z pierwszymi lepszymi facetami za pieniadze - ostatnie słowa zaczynałem wypowiadać do jej ucha szeptem, a uścisk mojej dłoni na jej ramieniu z każdą chwilą się nasilał. - A teraz trafiła pod moje skrzydła, również na posadę dziwki.
     - Moja mama nie żyje - wyszeptała cicho, a jej głos zaczął się powoli łamać, jednak ja nie chciałem przestawać jej gnębić. Boże świetny, ja nawet nie mogłem tego zrobić. To było silniejsze ode mnie, sprawiało mi tak wiele satyfakcji, że aż w pewnym momencie parsknąłem z lekka chorym śmiechem.
     - I dobrze, przynajmniej nie musi patrzeć na ten pierdolnik, który się odgrywa tutaj codziennie. Nie musi też patrzeć na ciebie - nachyliłem się nad nią bardziej, a mój szept smagał delikatnie jej ucho, zadając jej tyle bólu, jak rany kłute nożem. - Na największą porażkę życiową, jaką stworzyła.


<Althea?>

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz