– Znalazł się przynajmniej? – pyta, nawiązując do opowiedzianej przed sekundą historii Margareth.
– Chłopak czy portfel? – kolejny wybuch śmiechu całego towarzystwa przyprawia Gabriela o ból głowy, jednak kręci głową z rozbawieniem, strącając popiół z papierosa.
– Staczajcie się dalej – drwi ze swoich dobrych znajomych, wstając z podniszczonego fotela. – Do wieczora.
– Tak szybko nas opuszczasz? Przyniosłem trochę twojego ulubionego – Gabe mija się w drzwiach z niższym od niego o głowę blondynem, który zaś macha w powietrzu kilkoma saszetkami wypełnionymi białym proszkiem, a za ich plecami momentalnie rozbrzmiewa buczenie. Przewracając oczami, mężczyzna z uśmiechem wraca na swoje miejsce. Z niepokojem patrzy na zegarek przeplatający jego nadgarstek. O szesnastej miał być u Sarah, tymczasem jest grubo po czasie, a on ma rozładowaną komórkę. I zbitą, przy okazji. Ze znudzeniem wpatruje się, jak jego znajomi rozlewają do kieliszków wódkę, jakby sprawiając pozory przyzwoitych, bo przecież to logiczne, że tak zaprawieni w boju ludzie nie mieliby większego problemu, żeby wypić kilka łyków duszkiem. Gabriel naprawdę nie bardzo ma ochotę tu siedzieć, a jego jedyny „bliższy przyjaciel" najwidoczniej postanowił zalać się chyba na śmierć, bo już nawet nie kontaktuje. Wstaje, otrzepuje czarne jeansy i szukając kluczy w kieszeniach, wychodzi. Nikt się z nim nie żegna, bo kto ma, skoro nie są w stanie? Niezauważony wymyka się z piwnicy klubu o najbardziej niepochlebnej opinii w mieście, w zamiarze mając zmianę miejsca na bardziej ludzkie. Pił, nie może prowadzić, więc zostawia auto na parkingu i w ciszy przerywanej dźwiękiem jego kolejnych kroków, kieruje się do tej bardziej cywilizowanej części Avenley River. Nie wybiera spomiędzy barów, czy restauracji, wchodzi do pierwszej lepszej knajpy, nawet nie sprawdzając szyldu, czy opinii o jedzeniu. Podnosi głowę i zdejmuje z niej kaptur dopiero po zajęciu najbardziej oddalonego od reszty miejsca, nakładając jednak na nos okulary. Mimo zapadającego powoli zmroku, światło gryzie Gabriela w jego zmęczone, pozbawione snu i podeszłe krwią oczy. Hałasu na całe szczęście nie ma, bo ludzie z tej części miasta to dobrzy ludzie, którzy o tej porze już śpią. Oprócz niego jest jeszcze babcia czytająca książkę przez okulary z ogromną mocą, para zakochanych w sobie nastolatków i dwóch facetów w garniturach, którzy dosyć głośno nad czymś debatowali, co chwilę wołając kelnera i prosząc o szklankę wody. Najlepiej niegazowanej. O temperaturze pokojowej. Może jeszcze z arktycznego lodowca. Zza lady wychodzi kelnerka, kierując się w stronę nowo przybyłego, a ten jedynie lustruje ją w milczeniu wzrokiem, kiedy może i nieświadomie, ale kręci biodrami przy każdym kroku, a jej ciemne, pofalowane włosy wzbijają się lekko w powietrze, opadając na plecy. Gabriel nigdy nie był typem kobieciarza, mimo że te lgnęły do niego jak ćmy do światła. On jednak zachowywał się jakby był na nie uczulony, bo w końcu to były tylko ćmy, a on szukał motyla. Dziewczyna od pierwszego spojrzenia wydała mu się urocza i pełna wdzięku, ale wiadomo, że jej charakter mógłby być kwestią sporną.
– Dobry wieczór – mówi, obdarowując go hojnie uśmiechem, a ten ma wrażenie, że ładniejszego jeszcze nie wiedział. – Co dla pana? – odchrząka, dopiero zdając sobie sprawę z tego, że nawet nie przyszedł tu, aby jeść.
– Poproszę... tylko wodę – mruczy, a dziewczyna czym prędzej od niego czmycha. Słyszała o nim plotki, czy po prostu śmierdzi? Ma nadzieję, że ani jedno, ani drugie, ani żadne, które przekreśliłoby jego szanse na poznanie jej. Na plakietce doszukał się imienia Lucille, kiedy ta odbierała od niego zamówienie, ale to nadal żaden trop. Z resztą, jaki trop? Przecież jej nie porwie. Jest przekonany, że ładna buźka to nie wszystko.
– Proszę. Coś jeszcze? – pada kolejne pytanie, a Gabriel jedyne potrząsa głową na „nie".
– Przyjemna praca, co? – zagaduje zupełnie niezobowiązująco, jakby go to nie interesowało. Small talk ma w jednym paluszku, może nie bardzo okazując to na codzień. Ma także nadzieję, że dziewczyna podejmie rozmowę, nawet jeśliby miała powiedzieć raptem kilka słów. Nie żeby był desperatem, ale w jego towarzystwie raczej spotyka się kobiety bez szacunku do siebie i własnego zdania, z twarzą ociekającą od makijażu i ciałem wbitym w za ciasne ubrania. Ona wydaje mu się na swój sposób inna, jednak ocenianie książki po okładce nigdy nie wychodzi mu dobrze.
– Przyjemna. – Uśmiecha się delikatnie i stawia na stoliku butelkę wody. – Szczególnie wtedy, kiedy klienci umożliwiają mi pracę i nie zaczepiają.
– Też takich nie lubię – teatralnie strąca z ramienia niewidzialny brud, zupełnie nie przejmując się słowami dziewczyny, po czym bierze łyk wody. – Na szczęście takich tutaj nie ma – uśmiecha się półgębkiem, spoglądając na czytającą staruszkę. Dziewczyna rozgląda się wokoło i delikatnie mruży oczy na widok wchodzących do baru dwóch rosłych mężczyzn, niestety znajomych Gabrielowi.
– Jednego z takich klientów muszę niestety zostawić, aby zająć się kimś innym – oznajmia pewnie, wzruszając ramionami. – O rachunek poproś, kiedy będziesz wychodził. – Obraca się przez lewe ramię, nie czekając nawet na odpowiedź i kieruje się w stronę czekającej grupy. Mężczyzna wykorzystuje sytuacje i dogodne położenie, po czym upewniając się że nikt na nich nie patrzy, łapie delikatnie dziewczynę za przegub nadgarstka, zatrzymując ją w miejscu nim ta zdąży odejść.
– Uwierz mi na słowo, że wolisz zostać z klientem mojego pokroju, niż do nich iść – mówi, taksując ich wzrokiem. Doskonale wie kim są i czym się zajmują, jednak oczywistym jest, że nie będzie jej na siłę zatrzymywał, jeśli ta się uprze.
– Skąd taka pewność? – Unosi brew i wlepia wzrok w bruneta. Po krótkiej chwili ciszy znajduje miejsce do luźno zwisającej ręki i układa ją na stoliku, nachylając się nad nim. – To moja praca i jeżeli ich nie obsłużę, szef nie będzie zadowolony.
– Twoja decyzja – prostuje ręce, strzelając kośćmi. – Jednak myślę, że skoro jesteś idealną pracownicą, to twój szef będzie bardziej zadowolony dając ci naganę, niż potem, nie daj boże, odwiedzając cię w szpitalu przez szemranych klientów.
– Dlaczego aż tak się tym martwisz? – Odsuwa się na kilka kroków. — Może jesteśmy w barze, ale to nie dziki las. Spójrz. – Wskazuje na kamerę umieszczoną w prawym kącie. – Tu jest jedna, tam, – przenosi palec na drugą stronę – druga. Zaczęłabym krzyczeć, wszyscy by się zlecieli. Żadna filozofia.
– Gdzieżbym się martwił – zabiera wodę ze stołu. – Krzyk i kamery to nic dla ludzi takich, jakimi są. Skoro tak się palisz do swojej roboty, to ja ci już nie przeszkadzam. Ten po prawej zbiera haracze i kradnie, a ten po lewej porywa dziewczyny i odpowiada za handel ludźmi. Ale jakby ktoś pytał, nie ode mnie to wiesz – unosi ręce do góry w obronnym geście. – Na szczęście mam już czystą kartotekę – puszcza jej oczko i rusza do wyjścia, nie czekając na reakcję dziewczyny. W końcu zrobi, co zechce, tak?
– A rachunek? – Wyrzuca dłonie w powietrze i wzdycha.
– O, widzisz jak o mnie dbasz? Już by mówili, że złodziej, no i kartoteka nie byłaby taka czysta – odwraca się, wyjmuje z kieszeni byle jaki banknot, dodając że reszty nie trzeba, a następnie wychodzi.
+10PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz