1 cze 2019

Od Odette C.D Adam

Totalny wariat.
Szaleniec.
Którego, cholera, kocham jeszcze bardziej, a teraz już wiedziałam, że z wzajemnością. Nadal czułam, że to tylko głupie złudzenie. Sen... oj tak, piękny, cudowny sen, gdzie ziściło się marzenie zgubionego uczuciem serca. Adam trzymał mnie za dłonie. Patrzył głęboko w oczy niebieskim, czułym i przejętym spojrzeniem, które powodowało, że rosło we mnie autentyczne szczęście. Nigdy nie czułam tego bardziej intensywnie. Te słowa rozprowadzały się po mojej głowie jeszcze przez chwilę. Albo dwie. Zdecydowanie za szybko.
- Adam, ja… — zacięłam się, bo w gardle zabrakło mi powietrza. Wzięłam większy oddech, posyłając szeroki uśmiech. — Jestem teraz najszczęśliwszą kobietą na świecie. — Adam rozumiał mnie bez słów. Wstał uśmiechnięty, ten uśmiech mieszał się z ulgą, i męskie ramiona zagarnęły mnie w mocny uścisk, odrobinę odnosząc do góry. Świat dookoła zupełnie przestał istnieć. Opuściły mnie wszelkie wątpliwości, które mogłyby zniszczyć tą piękną, wypełnioną tylko nami chwilę. Chciałam, by zostało tak na dłużej.
- To znaczyło, że tak? — Parsknął śmiechem, odsuwając się minimalnie. Jego dłonie ujęły mnie w talii, zaś twarz przybliżył na tyle, że mogłam poczuć woń jego mocnych, eleganckich perfum. 
- A jak myślisz? — Nie spuściłam z niego oczywistego wzroku.

Na twarzy mężczyzny namalował się pamiętny uśmiech. Zbliżył się do moich ust i okrył je delikatnie swoimi wargami, pogłębiając pasjonujący pocałunek. Ułożyłam dłonie na jego żuchwie, subtelnie głaszcząc kłujący, kilkudniowy zarost, a przy tym z niemałą ochotą oddając każdą przyjemność, jaką mnie obdarowywał. 
- Chyba dobrze myślę — zamruczał w końcu.
- Musimy zamknąć restaurację — przypomniałam mu, na co na jego ustach pojawiła się wyraźna dezaprobata. Złapał mnie za dłoń i pomiział skórę kciukiem.
- A jeśli ja nie chcę? — spytał swobodnie, następnie uniósł głowę dumnie, co nie znaczy, że nie zrobił tego z humorem. — To ja jestem właścicielem.
- Tak, wiem — odparłam. — Ale mogę zaproponować lepsze miejsce do spędzania czasu we dwoje. Lepsze, niż to.
- To znaczy?
- Moje mieszkanie w akademiku. Ostatni raz tam byłeś, jak wszystko szlag trafił, ale nie sądzę, by to się powtórzyło. — Oddaliłam się od niego na tyle, by móc sięgnąć biurka i pozbierać papiery, które nadal leżały na blacie w niebywałym nieładzie. 
Kątem oka zauważyłam, jak mężczyzna w konsternacji drapie się po blond włosach.
- No wiesz, nie mam zbyt dobrych wspomnień z tym miejscem.
- To się może zmienić. — Odważyłam się na znaczący uśmieszek, jaki został szybko odczytany przez Adama. — Nie zniechęcaj się.
- Trudno nie mieć obaw, gdy ma się tą cholernie dużą bliznę na plecach — zaznaczył. — Ale zgoda.
- Tak, wiem... dla mnie to zawsze będzie dużo znaczyć. — Westchnęłam, zabierając klucze do rąk. — Dobra, ładuj się do mojego auta.
Adam najwyraźniej szybko pojął rozkaz, bo poszedł w moje wcześniejsze ślady i zapakował resztę potrzebnych rzeczy o firmie, które na wierzchu nie powinny się znajdować. Oboje opuściliśmy lokal, ale zanim tego dokonaliśmy, powyłączaliśmy wszystkie urządzenia, światła, a na zamknięciu każdego wejścia się skończyło. Droga do obszernej posiadłości, na której mieścił się akademik, zleciała na puszczaniu losowych piosenek w radiu, rozmowach praktycznie o niczym szczególnym. 
Trafiłam do swoich drzwi, delikatnie je otworzyłam, żeby nie zakłócać spokoju reszty studentów. Ściany tutaj były okropnie cienkie, czasem aż za, bo mieszkające razem pary bez przerwy dawały znać o swojej obecności. Poza tym dźwięki się roznosiły, więc to już kwestia przyzwyczajenia co do tego, jak cicho potrafię się tu poruszać.
- Zrobiłam zakupy wcześniej, więc można coś z tego zrobić — rzuciłam swobodnie, spoglądając do każdej szafki, w której kryło się wiele ciekawych rzeczy.
- Czy ja wiem... mam ochotę na coś innego. — Wyszczerzył się i zasiadł na kanapie. Poklepał przy okazji swoje kolano, co spotkało się z moim sceptycznym spojrzeniem. Może troszeczkę rozbawionym. — Nie daj się namawiać.
Nie wiedziałam, co tak mnie ciągnęło, ale porzuciłam każdą myśl tylko po to, żeby odbić się od blatu i pójść do Adama, na jego kolano. Delikatnie usiadłam, nachylając się tak, by mógł sięgnąć mojej szyi. Czułam jego dłonie błądzące pod moją koszulką; biodra, talia i brzuch były wręcz napastowane tym przyjemnym ciepłem, którego nie chciałam za żadne skarby od siebie odpędzać. Atmosfera stawała się coraz gęstsza. Wypełniały ją tylko gorące, stęsknione oddechy, które plotły się ze sobą w serii długich, walczących o dominację pocałunków.
I to wszystko trafił szlag przez cholerne pukanie do drzwi. Donośne i natarczywe, jakie całkowicie oderwało nas od tego, czym tak uparcie się zajmowaliśmy. Nie zerkałam nawet na Adama, który pewnie był tym nieźle zdenerwowany, ale ja wiedziałam, że muszę zejść z kanapy (a raczej z Adama) i otworzyć drzwi. W tej krótkiej drodze wysiliłam się na to, by poprawić pomięte od pieszczot ubranie i w jak najlepszej wersji pod tytułem „nic się nie wydarzyło” przedstawić się niespodziewanej osobie za drzwiami.
Bardzo niespodziewanej.
Moje oczy widziały Kennetha we własnej osobie z chipsami i czteropakiem zwykłego piwa. 
Co, jak i po co. Mrugnęłam kilkukrotnie, niepewnie go witając.
- Hej, hej, Kenny, nie zapowiadałeś się. — Zmarszczyłam brwi, ale mojego zakłopotania nie zdradzał na szczęście uśmiech.
- Pomyślałem, że pewnie i tak nic nie robisz. — Wzruszył ramionami. — Mogę wejść? 
- Noo wie... — Przerwał mi. 
- Kurcze, chyba się wepchałem. — Skomentował, gdy niedaleko ze mną znalazł wzrokiem Adama, który według mojej intuicji chyba podchodził ku mnie.
Przecież go nie wygonię...
Spojrzałam się na czteropak piwa.
- Możemy napić się we trójkę — zaproponowałam na jednym tchu, ciągle oparta o framugę nowych drzwi. 

Adam?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz