7 sie 2018

Od Althei C.D Bellami

    Zupełnie nie wiedziałam, co myśleć. Przez pewien czas wgapiałam się totalnie zaniepokojona zachowaniem mężczyzny, który zaczął mówić do siebie, a w oczach zakorzeniło mu się wyraźne przerażenie. Myślałam, żeby odejść, może go walnąć, zawołać lekarza. Milion szalonych myśli przebiegało przez moją głowę, ale pośród nich zabrakło ucieczki. Bezustannie szukałam odpowiedniego rozwiązania, którego w rzeczywistości po prostu nie było. One nie są jak ja, nie są. Te parę słów krążyło mi po głowie, wirując dookoła.
    - Bell... z kim rozmawiasz? – spytałam z deczka niepewnie. Jego reakcja była dla mnie zupełną zagadką. Bałam się, że mężczyzna mógł być zdolny do wszystkiego i mówiły to nie tylko oczy kryjące obłęd. Zachowanie też. Kurwa, co ja widziałam. Nadal po nadgarstku ściekała mi jego krew, gdy zatrzymał moją dłoń, chroniąc się przed kolejnym uderzeniem.
    - Głośno myślę, idź spać, jeśli chcesz bym został. Musisz odpoczywać, wtedy szybciej wyjdziemy. – Zamiast go słuchać, zaczęłam patrzeć na jego twarz, na co odpowiedział mi ściągnięciem brwi. Był kompletnie spocony. Wystarczyło, że przetarł dłonią oczy i czoło, a umazał się w mieszance potu i krwi. Westchnęłam głośno i rzuciłam mu chusteczki, które spoczywały wcześniej na stoliku obok łóżka.
    - Wytrzyj się, bo lekarze odkryją twój problem i zaczną wymyślać jakieś stwierdzenia. A może nie wymyślać? – Podniosłam jedną brew ku górze. On musiał być na coś chory i nie poddawałam tego żadnym wątpliwościom.
    - Dam sobie radę, idź spać. – Postanowił na swoim, wyciągnął chusteczkę z pudełka i zaczął czyścić sobie nią twarz. Ciągle patrzyłam na niego skrzywiona, że trafiał raczej w te czyste miejsca i kierowałam go słowami: w górę, trochę na prawo. W końcu się z tym uporał.
    - Jesteś chory? – Westchnęłam cicho, starając się, by te pytanie nie zabrzmiało zbyt osobiście. Co jak co, ale nie musiałam spędzać z nim więcej czasu, żeby dojść do tego wniosku. Bell jednak parsknął cicho, jakby rozbawiony, co wywołało u mnie lekkie zdziwienie.
    - Nie znasz nikogo, komu mocno jebie na mózg po tych świństwach od lekarzy? – Machnął ręką. No teraz już znam… 
    Mówił tym samym, zmęczonym głosem, a jego wzrok co jakiś czas wodził za czymś, czego po prostu nie było. Za powietrzem. Otworzył usta, by coś dodać, lecz z jego gardła nie wyszło żadne słowo. Widziałam, jak ścisnął zakrwawioną chusteczkę.
    - Zostaw mnie w spokoju, odejdź – wyszeptał, kierując głowę w moją stronę. Przez jego źrenice przesączał się prawdziwy strach.
    - Bell? – Zmarszczyłam czoło i wtedy doszło do mnie coś, czego raczej nie chciałam się dowiadywać. On nie patrzył na mnie.
    On patrzył za mnie. Jego wzrok powędrował zaraz obok mojej szyi i mimo że zupełnie nie wiedziałam, o co mu chodzi, przesunęłam się trochę w prawo. Nadal patrzył w jedno miejsce. Pstryknęłam mu palcami przed twarzą, sprawiając, że szybko się otrząsnął. Zamrugał kilkakrotnie, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu. Po jego wyrazie twarzy mogłam zrozumieć, że dokładał wszelkich starań, by coś ukryć.
    - Miałaś iść spać – oznajmił twardszym głosem. Nie zamierzałam dłużej protestować i odsunęłam się od łóżka mężczyzny, zaraz kierując się do swojego. Zanim jednak dotarłam do swojego, zamknęłam drzwi, które musiał otworzyć przeciąg. Bałam się jak cholera, że lada moment zza nich może wysunąć się tamten facet. Przełknęłam ślinę i wróciłam do siebie. Pierwszy raz tak bałam się wracać na własną rękę do mieszkania, więc byłam gotowa czekać na Bellamiego tyle, ile trzeba.
    Sen zmorzył mnie prawie nieodczuwalnie. Dokładnie tak, jakbym zamknęła na krótką chwilę powieki, by je następnie otworzyć i ujrzeć, jak ktoś poprzestawiał wskazówki zegara o parę godzin dalej. Zmęczenie nadal osiadało mi na powiekach, nie dając mi nawet w pełni ich otworzyć. Za oknem wczesne światło poranka rozświetlało horyzont skryty za budynkami miasta. Na zegarku widniało wpół do siódmej. Jednak trochę pospałam. 
    Oparłam się na łokciach, chcąc zbadać otoczenie i szybko dostrzegłam Bellamiego, który leniwie podnosił się z łóżka. Na jego plecy nawet nie miałam zamiaru patrzeć, więc korzystając z półmroku panującego w pomieszczeniu, odwróciłam wzrok. Zakrwawiony materiał, jaki mężczyzna na sobie miał, tylko świsnął mi przed oczami.
    - Dzień dobry. – Odchrząknęłam cicho, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Spojrzał sobie tylko przez ramię i otarł powieki.
    - Jeśli chcesz wyjść, to powinnaś już się zbierać. Za pół godziny moja siostra tu przyjedzie. Potrzebuję prochów. – Skoro raz już to powiedział w mojej obecności, prawdopodobnie przestał się z tym kryć. Wzdrygnęłam się na samą myśl o podobnym świństwie i bez słowa wstałam z łóżka. Lekarze rzadko wchodzili do tego pomieszczenia, co mogłam odkryć przez fakt, że żadne oko nie wykryło całkowicie zakrwawionej pościeli chłopaka. Musieliśmy jednak dać w końcu o sobie znać. U lekarza, który nas zajebiście dobrze kontrolował załatwiliśmy wypisy i od razu opuściliśmy białą, znienawidzoną przeze mnie salę. No dobra, chociaż łóżka mieli wygodne.
    Od przekroczenia progu towarzyszył mi intensywny niepokój, który spowalniał mnie całkowicie. Najwięcej czasu poświęcałam na zaglądanie w każdy miniony korytarz. Mimo że następne były o tej porze puste, obawiałam się, że spotkam tamtego człowieka. Że ciągle się gdzieś kręcił, by wyrównać rachunki.
    - Bell – zatrzymałam go, stojąc w miejscu i niezbyt cicho przełykając ślinę. – Poczekaj przy wyjściu, mamy jeszcze prawie dwadzieścia minut. Skoczę tylko do toalety. – Z tymi słowami odwróciłam się na pięcie, nie troszcząc się nawet o fakt, czy Bell w ogóle postanawia czekać.
    Powiodłam wzdłuż opuszczonych korytarzy, czując narastający wewnątrz strach, który przyspieszył mi bicie serca. Słyszałam tylko swój ciężki oddech, twarde kroki; te dźwięki prawie wywiercały w mojej głowie dotkliwą dziurę. Wtedy, kiedy zupełnie się tego nie spodziewałam, poczułam jak silna dłoń zakrywa mi usta i odciąga mnie za próg, który właśnie miałam pokonywać. Nie wiedziałam nawet, kiedy moje ciało zaczynało stawiać opory.
    - Myślałaś, że cię nie znajdę? – Gorący oddech uderzył mnie w ucho. – Nie lubię, jak ktoś wykorzystuję moją dobroć. – To nie był nikt inny, jak Daryl. Strach niemal zjeżył mi włosy na głowie; chciałam krzyczeć, ale wszystkie dźwięki zamykały się w szczelne dociskanej dłoni. Powoli wręcz brakowało mi tchu.
    Szamotałam się w silnym uścisku, jednocześnie nie wiedząc, co może nastąpić w następnych momentach.
    - Dwa miesiące po terminie, kotku. Zobaczymy co tym razem wykombinujesz. – Ciągnął mnie przez pusty korytarz. Nie był na tyle głupi, żeby awanturować się dłużej w szpitalu. Szkoda, wyglądał na głupiego. Mimo oporów, jakie nieustannie stawiałam, czułam jak przerażenie powoli wyżera mnie bez końca. Modliłam się o cud.

[Bell?]

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz