12 sie 2018

Od Davida CD. Aylin

Dzień ten można by określić przeciętnym. Kobieta, która prawie wpadła do śmietnika, scena z klamką niczym wzięta z taniej komedii romantycznej i natłok żałosnych klientów, którzy podziwiali mój w opór niewygodny strój pingwina.
Dobrze, byłbym w stanie przetrwać ten dzień, gdyby nie to, że szef postanowił po raz kolejny wyzyskać swoich pracowników.
— David, chodź na chwilę.
Wiedziałem, ze te słowa zawsze wróżą dodatkową porcję żmudnej roboty.
— Tak? — odparłem lekceważąco, zaplatając ręce na wysokości klatki piersiowej.
— Potrzebuję kelnerów na dzisiejszy bankiet od dziewiętnastej do piątej rano.
Pan chyba sobie żartuje. Specjalnie dołączyłem do tej pracy, aby wykonywać ją za dnia, a nie siedzieć w lokalu po nocach. 
Zacisnąłem zęby i zmarkotniałem.
— Ależ oczywiście. Zostanę z wielką chęcią. — wycedziłem sarkastycznie przez zęby i zacząłem czyścić te obrzydliwe stoły, ubabrane w resztki jedzenia przez to, że klienci jedzą jak świnie i nie potrafią przenieść łyżki zupy przez [ogromną] odległość dziesięciu centymetrów, która dzieli ich usta od talerza z posiłkiem.

* * *
Właśnie siedziałem w domu, zajadając jakieś stare chrupki z szafki razem ze swoją szurniętą siostrą i z przerażeniem zerkając na zegarek, który bezlitośnie pokazywał, że powinienem właśnie ruszyć tyłek i pojechać PONOWNIE do pracy na nocną zmianę.
* * *
Właśnie chodziłem między stolikami w swoim ulubionym stroju, podając drinki obrzydliwie bogatym biznesmenom, kobietom w skąpych fatałaszkach, żałośnie obskakując ich niczym służący, czekający na każde zawołanie.
Co jakiś czas w zasięgu mojego wzroku pojawiała się Aylin.
Szczerze powiedziawszy, zastanawiałem się, jak wielkiego muszę mieć pecha, żeby akurat ona była jedną z pracownic tego żałosnego baru. Nie wiem dlaczego, ale wydawała mi się tak dziwnie radosna, uśmiech nie znikał jej z twarzy... To, jak obsługiwała bandę tych starych gburów i obdarzała ich tak ciepłym uśmiechem, jakby byli jej rodziną wywoływało u mnie zdziwienie.
Było to dla mnie coś zupełnie nowego. Jeszcze nigdy na mojej drodze nie stanęła tak radosna, optymistyczna osoba jak Aylin, co wprawiało mnie w niemałe zakłopotanie. Wrażenie, że jestem nudnym gburem, obrażonym na świat, bardzo się przy niej potęgowało i miałem świadomość, że jest gorzej, niż sam sobie to wyobrażałem.
* * *
Siódma rano. Właśnie zapaliłem porannego papierosa, przetarłem zmęczone ręce, narzuciłem skórzaną, lekko zużytą już kurtkę i zapaliłem motor, odjeżdżając z grymasem na twarzy. Byłem wypompowany i jedyne o czym myślałem, to najzwyklejsza w świecie drzemka, która oddałaby mi wydartą przez pracodawcę i jego kaprysy energię.
Gdy dotarłem do celu, trzasnąłem głośno drzwiami, powiadamiając wszystkich domowników o moim przybyciu, po czym padłem na sofę i beztrosko zasnąłem.
* * *
Obudziłem się kilka godzin później, po czym cicho westchnąłem. Zaczynam pracę dopiero jutro o dwunastej. Cudownie.
Przywróciłem się do stanu człowieka, zjadłem śniadanio-obiad i głośno gwizdnąłem.
Wnet wokół mnie zaczął biegać Blackie, radośnie machając ogonem i truchtając pomiędzy moimi nogami, co prawie mnie przewróciło.
Zabrałem swojego psa na mały spacer po parku. Czułem na sobie wzrok przechodniów, którzy z przerażeniem patrzyli na bydlę, które prowadzę na smyczy. Mój puchaty, mały niedźwiedź. 
Właśnie byłem poniewierany przez swojego pupila i usłyszałem serię głośnych szczeknięć. Mój pies zaczął się szarpać, a ja z trudem utrzymywałem to ogromne zwierzę na lichej smyczy.
Uniosłem wzrok, chcąc dowiedzieć się, co jest źródłem takiego zachowania u mojego czworonoga.
Moim oczom ukazała się Aylin ze swoim psem.
Litości.

Aylin? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz