1 sie 2018

Od Evangeline do Louise

        Pamiętacie tego kota którego spotkałam po tym spi*rdolonym dniu w pracy? Okazało się, że ten kot nie ma właścicieli i jest do adopcji. Bez wahania go wzięłam. Nie pozwolę aby takie ślicznie, puchate cudo miało trafić do schroniska. Zresztą nadal leczymy zapalenie spojówek i zwichniętą łapę. Nazwałam go imieniem Réglisse. Zazwyczaj mówię na niego Reg. Dzisiaj okazało się, że już mogę prawnie go przygarnąć. Wraz z tym chciałam załatwić mu jakieś wyposażenie. Wiecie, w końcu warto, aby miał jakąś obróżkę. Przydałyby się też miski, bo póki co dostaje jedzonko w tych normalnych miskach. Ale mnie ten kot rozczula. (Może on wyznaje Ewangylie? To by wyjaśniało wszystko) Skończyłam czesać włosy. Dzisiaj wybrałam sobie warkocza. Było tak gorąco, że można by było uznać mnie za masochistkę jakbym zostawiła rozpuszczone włosy.
        —  Gdzie ja zostawiłam telefon. — szepnęłam w stronę mojego kota, Rega jakby on mnie rozumiał. Właściwie, nie mam tu znajomych więc gadanie do siebie to dla mnie normalna rzecz.
        Kot zaczął się do mnie łasić. Gdyby nie był kotem już bym na niego nawrzeszczała. Miałam czarne spodnie, a on sam miał białą sierść. Rozglądałam się szybko po moim mieszkaniu. Podeszłam do fotela i podniosłam poduszkę. Tu był. Uśmiechnęłam się chytrze do siebie. Nie ze mną takie numery. Odblokowałam go i weszłam na Chatley. Danielle do mnie napisała. Właściwie, ciekawe co u nich. Szybko kliknęłam na nasz czat. Zaspamiła mi wiadomościami, że jej bliźniaczka ma dziewczynę. Uśmiechnęłam się po przeczytaniu tego. Jestem ciekawa, co powiedzą na to rodzice. Odpisałam Danielce, żeby dobrze to ukrywały, po czym wygasiłam telefon. Ubrałam jeszcze tylko moje trampki i chwyciłam plecak. Czeka mnie podróż na piechtę do najbliższego zoologicznego. Zamknęłam dom i szybko opuściłam klatkę schodową. Szczerze, cieszę się z opuszczenia mojego rodzinnego kraju jak i miasta. Nie współczuję siostrą ani bratu. Będą chcieli to pójdą w moje ślady. Póki co niech się męczą u Lavellów. Otworzyłam drzwi wejściowe na klatkę schodową i przeszłam na drugą stronę ulicy. Jakaś godzina drogi do centrum, w tym sklepu zoologicznego. Niby mogłam jechać autobusem, ale za dużo przesiadek. Dzisiaj był piątek, aktualnie godzina piętnasta. Wszyscy kończą pracę. Duży tłum na ulicach. Właściwie cieszę się, że nie jadę autobusem. Przecież zapach w autobusie w upalny dzień jest spaniały, nie prawda? Patrzyłam się w chmury. Dzisiaj były wyjątkowo dziwne. Bywały dni kiedy były ładniejsze. Nagle ktoś uderzył mnie barkiem w ramię.
        — Przepraszam. — powiedziała dziewczyna która mnie szturchnęła i poszła dalej. Mogła chociaż przystanąć czy coś. Ludzie, nauczcie się chodzić.
        Czas upływał naprawdę szybko. To było przerażające, a zarazem satysfakcjonujące. W końcu coraz bliżej końca wszystkiego. A z drugiej strony, mniej czasu na korzystanie z życia. Ale i tak pewnie jak miałabym decydować co mnie bardziej cieszy, to wybrałabym to, że bliżej końca.  Sklep zoologiczny był już blisko. Nie spieszyłam się. Powinien być otwarty jeszcze cztery godziny. Weszłam do niego i zaczęłam szukać dla niego jakieś fajnej obróżki. Patrząc na niektóre zalewała mnie krew, ale kiedy przypomniałam sobie o tym, że szukam jej dla kota, od razu stawałam się spokojniejsza. W końcu znalazłam, czarną z odblaskowymi kropkami i zawieszką do której będę mogła włożyć moje dane. Było to ważne, bo znając temperament Rega, wiedziałam, że będzie chciał wyjść na zewnątrz. Potem ruszyłam po karmę. Już raz mu ją kupowałam, ale się skończyła. Wzięłam suchą i mokrą. Potem miski. Trzy. Jedna na wodę, druga na suche jedzenie, a trzecia na mokre jedzenie. Kuwetę i legowisko już miałam, bo bez nich by się nie obyło. Zabawki też już miał. nie mogłam się powstrzymać. Do piekła z tobą Carbon. Drapak też już miałam. Jeszcze preparaty do oczu i uszu. Pazurki będzie mieć obcinane u weterynarza, bo ja nie mam wprawy. Jesteś debilką. Ogromną debilką. Nie wzięłaś siatki ani koszyka, a teraz ładować do plecaka nie będziesz. Upadła mi jedna z misek, robiąc przy tym hałas na cały sklep. Inni klienci spojrzeli się na mnie krzywo, lecz jedna podeszła i podniosła mi tą miskę. Prychnęłam.
        — Nie potrzebuję twojej pomocy - powiedziałam do dziewczyny, przewracając oczami.

Louise?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz