18 sie 2018

Od Odette C.D Aaron

    Wykłady skończyły się dosyć późno jak na zwyczajny, nieróżniący się od innych dzień. Pod uczelnią pożegnałam Jamie, która najwyraźniej bez porozumienia między rozumem a językiem zdecydowała, że późna impreza będzie idealna na ucieczkę spod ciężaru całego dnia. Ja natomiast musiałam odmówić jej towarzyszenia, wiedząc, że nadchodzącego poranka czeka nas kolejny egzamin. Zrobiłam wszystko, by przekonać ją do pozostania w akademiku, ale zaraz pojawili się imprezowicze, którzy sprawili, że w jednej małej chwili każdy mój argument trafił szlag. Założyłam więc torbę na ramię, gdzie miałam wszystkie swoje notatki i wolnym, luźnym krokiem powiodłam w kierunku jednej z lepszych cukierni. Pośród panującego wszędzie półmroku oraz tej ciszy, niezmąconej żadnym hałasem, ulice wydawały się jeszcze bardziej tajemnicze niż za dnia. Jak na przekór mojemu pozytywnemu, wręcz różowemu spojrzeniu na świat, teraz na pewno nie wyobrażałam sobie, że w zarośniętych krzakach czają się jednorożce. Lęk przed nadchodzącą ze wszystkich stron ciemnością jednak szybko dał o sobie znać, przez co przyspieszyłam prawie dwukrotnie. Dookoła mnie rozbrzmiewał tylko dźwięk moich własnych obcasów uderzających głucho o posadzkę, dopóki nie zbliżyłam się do budynku.
    Do wejścia, nad którym wisiał uroczy szyld z neonowym ciastkiem, poprowadziły mnie stojące szeregiem latarnie miejskie. Właśnie na takie słodycze miałam ochotę. Zaledwie myśląc o jedzeniu, czułam pustkę wypełniającą mój żołądek. Wewnątrz, otoczona już tylko pastelowymi kolorami wypełniającymi całą cukiernię, rozsiadłam się na jednym z pobocznych stolików. Nie myślałam długo nad tym, co zamawiam i z życzliwym uśmiechem na twarzy podałam kelnerce jedną z pozycji na karcie. Shake milky way, dodatkowe, wieczorne kalorie, czemu nie? Zanim jednak otrzymałam upragniony deser, zaczęłam zajmować całą powierzchnię stolika notatkami z zoologii. Mój wzrok badał każdą kolejną kartkę, jaka znajdowała się tuż przede mną.
    Phi, obrobię to w jedną godzinę.
    Westchnęłam ciężko pod nosem, już zabierając się do czytania, gdy znikąd przed oczami przeleciał mi papier, który zatrzymał się na szybie. Subtelny chłód otulił moje ciało nim zdążyłam się zorientować, że wieje jakikolwiek wietrzyk, dostający się przez otwarte okno. Napłynęło do mnie jeszcze więcej, jak się okazało, dokumentów z tysiącami pieczątek, podpisów i bezwiednie zaczęłam zbierać wszystko z podłogi. Zaraz obróciłam się wokół własnej osi, chcąc znaleźć właściciela, lecz żaden nie stał teraz przede mną, by odebrać swoją własność. Staruszka z balkonikiem, popijająca kawę z ptysiem? Nie. Grubszy pan, stały klient? Też mi nie pasował. Tak właściwie to wewnątrz cukierni, jak na tę porę, nie było zbyt wielu klientów, zatem nietrudno było mi w końcu dostrzec ubranego w elegancką marynarkę, młodego mężczyznę. Był też nerwowy, co pokazywał każdy jego najmniejszy ruch i ten wręcz przestraszony wzrok wbijający się w laptopa.
    - Przepraszam. – Nieświadomie rzuciłam mu uroczy uśmiech. To chyba był jakiś nawyk. – To należy chyba do pana. – Byłam rozchwytywana między dwiema myślami: być z nim na ty, z tego względu, że nie wyglądał wcale tak staro, albo wyrazić swój szacunek wobec jakże eleganckiego, budzącego respekt pana w drogim garniturze, bo tak wypadało.
    Mężczyzna podniósł spojrzenie, które szybko pochwyciłam. Zaraz jednak przerzucił go na stos dokumentów w moich dłoniach, dając mi tym do zrozumienia, że jest ich pełnoprawnym właścicielem. Wręcz poderwał się z siedzenia, a na jego twarzy zagościł rzadko spotykany wyraz ulgi.
    - Jasne, to moje – odezwał się, kiedy wręczyłam mu dokumenty w dłoń. – Dziękuję. – Uśmiechnął się uprzejmie i ponownie, ale już z większym spokojem, usiadł za stolikiem, wpatrzony w odnalezione dokumenty. Nie wiedziałam, co podkusiło mnie do zadania jednego pytania, ale najwyraźniej wrodzone zaciekawienie światem przewyższyło nawet rozum, za co skarciłam się cicho w myślach.
    - Przepraszam, pan Brown? – Zdecydowałam się zająć mu jeszcze chwilkę, nie ściągając uśmiechu z ust.
    Nie mogłam powstrzymać wrażenia, że skądś znałam tę twarz. Telewizja, strony internetowe, gazety. To mogło być wszystko. Mężczyzna jak na komendę oderwał wzrok od papierów; mimo otrzymania każdego osobnego dokumentu nie dostrzegałam w jego oczach wyrazu ulgi. Na jej miejsce powrócił ślad zdenerwowania. Widziałam jednak jak mężczyzna starał się zachować swoją uprzejmość, wbrew rosnącej dezorientacji.
    - Tak, to ja, a czemu pani pyta? – Na chwilę odłożył papiery, nie ukrywając, że zerka jeszcze uważnie na ekran laptopa.
    - Tak się składa, że podziwiam działalność pana firmy, a moja przyjaciółka na zajęciach z rachunkowości i finansów widzi w panu wręcz inspirację. – Ukazałam zęby w białym uśmiechu, obserwując, jak w następnej chwili otrzymuję taki sam w odwecie.
    - Dobrze słyszeć, że moje osiągnięcia są doceniane – przyznał z nieskrywaną dumą i rzucił okiem na stos dokumentów, przeszukując je po kolei. Gdy już miałam iść, w plecy uderzył mnie jego ciekawski głos. – Widziałaś może jeszcze jedną kartkę? Tak się składa, że brakuje najważniejszej…
    Wzruszyłam ramionami, nawet, gdy bardzo chciałam wiedzieć, gdzie znajduje się zguba.
    - Wiatr musiał zawiać ją gdzieś dalej. – Rozejrzałam się jeszcze, zanim znów wróciłam do mężczyzny, który nerwowo przetarł dłonią usta i utknął wzrokiem jednym punkcie. Wstał od stolika, wędrował wnikliwym spojrzeniem od kąta do kąta, aż zupełnie nieoczekiwanie się nim zatrzymał.
    - Dziecko – rzucił to tak beztrosko, że zmarszczyłam brwi i zaraz spojrzałam tam, gdzie on. Małe dziecko, na oko siedem lat, dokładnie to dziewczynka, czytała z powagą dokument przy swoim stoliku.
    Na mojej twarzy instynktownie zakwitł promienny uśmiech, z którym podeszłam do dziewczynki. Mimo iż nie widziałam, to czułam i słyszałam to, jak Aaron pospiesznie pakuje się za moimi plecami.
    - Przepraszam, skarbie, co czytasz?
    Rzuciła mi niemiłe spojrzenie.
    - Nie widzisz, że jestem zajęta? – Oschły głos wręcz przeszył moją skórę dreszczem, a wyniosły, dumny wyraz twarzy sprawiał, że sytuacja była jeszcze bardziej urocza. Młoda bawiła się w prawdziwą dyrektorkę finansową, lecz tak ważny dokument, jaki trzymała w ręce, odbierał mi chęci do zabawy. Tym razem.
    - Niestety to należy do tego pana. – Mimochodem wskazałam ruchem głowy na pana Browna, który pojawił się obok mnie. – I jest bardzo, bardzo ważne. – Podkreśliłam, obdarowując ją poważnym, acz miłym spojrzeniem. Ta zmrużyła oczy, wypełniając tę pojedynczą chwilę dozą napięcia.
    Ożywiła w nas obojgu ogromną nadzieję, wstając i przyglądając się to kartce, to nam. Jej wzrok wręcz przesiąkał złośliwością i nie spodziewałam się niczego dobrego.
    - Tak po prostu tego nie oddam. – Wzruszyła ramionami i schowała dokument za plecy. Cholera, to tylko siedmioletnie dziecko szatana, a już widać, że zmusza nas do grania na własnych zasadach. – Zależy wam, prawda?
    - No mnie nie bard… – urwałam, słysząc jak powolutku dziewczynka gnie kartę z szyderczym uśmieszkiem na ustach, co spowodowało, że z mojego gardła wręcz wyrwały się kolejne słowa. – Znaczy tak! Tak, bardzo zależy! – Odetchnęłam z ulgą, widząc, że młoda przerwała swoje działania.
    To będzie naprawdę zabawne. Co za podekscytowanie! Zaczęłam uśmiechać się pod nosem i nie pozwoliłam, by odpłynął ode mnie ten wszechobecny optymizm, który jednak ustępował powoli miejsca powadze, o którą wręcz prosiła znajdująca się za plecami dziewczynki kartka mężczyzny.

[Aarun?]

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz