I choć byłem kurewsko zmęczony, pot wręcz kapał mi z czoła, a zdarte gardło piekło niemiłosiernie, to dalej skakałem po scenie jak naćpana małpa i leciałem gładko z ostatnią zwrotką. Publiczność była świetna, przedostatni koncert z trasy, czyli ten w Avenley River, "moim", że tak się wyrażę, mieście był najlepszym, jaki do tej pory dawałem, no, może na równi z tamtym w Everbeen.
Przerwałem na chwilę, by zaczerpnąć powietrza i spojrzałem na bawiących się ludzi, doskonale znających moje teksty i wtórujących mi, hypeman podszedł bliżej krawędzi i zaczął refren, dołączyłem do niego po chwili, wykrzyczeliśmy z publicznością go dwa razy, a bit powoli zaczął cichnąć.
Tłum zaczął wrzeszczeć, domagać się jeszcze jednego numeru, popatrzyliśmy po sobie z Chesterem i ulegliśmy.
Nie można odmówić tak zaangażowanym ludziom.
Ciężko się nam kończyło ten koncert, jest zupełnie inaczej, gdy uczestnicy są starsi i nastawieni na darcie ryja, a nie na stanie nieruchomo i nagrywania snapów. Pożegnaliśmy się z trudem, wielokrotnie dziękując za fantastyczną zabawę.
Tego wieczoru nic nie było w stanie wytrącić mnie z równowagi, nawet menadżer klubu, który zaczął się wykręcać od jakichś płatności. Zlałem jego tłumaczenia ciepłym moczem i pozostawiłem sprawę do rozwiązania Max'owi, wkurzył mnie ostatnio, to niech teraz się męczy.
Zgarnąłem Chestera zagadującego jakieś dziewczyny pod sceną i namówiłem go na zmianę dyskoteki, miałem ochotę się dziś porządnie zabawić, ale chyba jednak wolałem być bardziej incognito.
Skoczyłem jeszcze przed wyjściem do toalety, dopiero spojrzenie w lustro uświadomiło mi, że wypity przed koncertem na backstage'u alkohol w pewnym stopniu wpłynął na moje samopoczucie. Nie przejmując się tym zbyt bardzo, zarządziłem Chesterowi, który już czekał w samochodzie, kierunek melina (czytaj - moje mieszkanie), a następnie jakiś pub średniej klasy.
Wszedłem na mój śliczny śmietnik, którego nie odwiedzałem od miesiąca, nie było okazji i czasu. Przywitałem się z wszystkimi obecnymi, po czym skierowałem się do mojego pokoju, ktoś musiał w nim spać, bo łóżko było niepościelone, na biurku leżały ususzone, znajome okruchy, a obok walały się rozrzucone bletki.
Nie przejąłem się tym zbytnio, porwałem z przyniesionej torby podróżnej ręcznik i poszedłem wziąć szybki prysznic.
Gdy ponownie wyszedłem na zewnątrz, było już przed północą, czyli idealna pora na rozpoczęcie "właściwej" imprezy. Wylądowaliśmy pod jakimś klubo-baro-pubem, wypaliliśmy z Chesterem po papierosie i po paru minutach znaleźliśmy się w środku.
- Nie byłem tu jeszcze - wzruszyłem ramionami, kolega odpowiedział coś, ale nie zrozumiałem niczego przez hałas muzyki. Po chwili straciłem go z oczu, najwyraźniej spotkał kogoś znajomego i postanowił zostawić mnie na pastwę losu. Moim pierwszym celem stało się miejsce przy barze, zdobycie go jednak nie było takie łatwe, ponieważ wszystko było zajęte. Rozdrażniony oparłem się o ścianę i czekałem, na szczęście szybko zwolniły się trzy krzesełka, zajmowane przez jakąś grupkę dziewczyn.
Usiadłem wygodnie i wyłożyłem po chamsku łokcie na blat, czekając aż podejdzie do mnie barman, jednak gdy mijało już pięć minut to zacząłem się powoli złościć, ponieważ nie należałem do anielsko cierpliwych osób. Zacząłem nerwowo stukać paznokciami w gładki bar i rozglądnąłem się niespokojnie, wtedy mój telefon zawibrował, wyciągnąłem go i odczytałem długiego sms'a od Max'a, w połowie jego czytania usłyszałem krótkie "co mogę podać". Nie odpowiedziałem, dalej czytając wiadomość, a pytanie powtórzyło się.
- Poczekaj, kur... - zacząłem rozdrażniony i uniosłem głowę, by spojrzeć na przeszkadzającego barmana. Urwałem w połowie, widząc, że barman, barmanem wcale nie jest, a wręcz przeciwnie, jest barmanką. Całkiem ładną. - ...wa - dokończyłem niepewnie przekleństwo i zrobiło mi się nieco głupio. - Sorry - mruknąłem - ważna wiadomość - wytłumaczyłem się jej, sam nie wiem dlaczego.
- Och - odpowiedziała krótko - to przyjdę, jak skończysz. Zawołaj - jej ton głosu był tak oschły, jakby była moją babcią, która właśnie usłyszała, że nie byłem od dwóch lat w kościele. Schowałem smartfon do kieszeni i nachyliłem się nieco.
- Nie, poczekaj, w sumie jednak nie taka ważna - uśmiechnąłem się zadziornie w jej stronę i podparłem twarz dłonią. - Są jednak sprawy w a ż n i e j s z e - zaznaczyłem.
Kącik jej ust powędrował w górę.
- Racja - odparła już milej, na co ucieszyłem się wewnętrznie, z myślą, że rybka złapała haczyk - to co mam podać? - dopowiedziała, ponownie lodowatym, formalnym tonem, wylewając mi kubeł zimnej wody na głowę. Dziwna.
- A co by mi pani poleciła? - niezrażony kontynuowałem, lustrując jej poważną buzię wzrokiem. Ładniutka, gdyby się uśmiechnęła, podobałaby mi się jeszcze bardziej. I ten, wysoko związany na głowie, lekko falowany koński ogon. Działał na wyobraźnię.
- Wódkę z colą.
- Nie wierzę, że to szczyt pani możliwości - zacząłem się z nią droczyć. - Na pewno da się zrobić, jakiegoś dobrego drinka, tylko niezbyt babskiego.
- Mogę nalać, PANU, whiskey do kufla po piwie, jeśli jest to wystarczająco męski napój - wzruszyła ramionami.
- Przemyślę to, ale jak na razie, to poproszę tylko zwykłe piwo - dziewczyna obsłużyła mnie i z ulgą przyjęła zapłatę. - Ale spokojnie, jeszcze się tu pojawię, mam nadzieję, że nie jeden raz - zapowiedziałem wesołym tonem.
- Cieszę się, że nie kończę dziś nad ranem - uśmiechnęła się sztucznie. Właściwie, to się nie dziwię jej zachowaniu, pewnie podrywa ją tu codziennie piętnastu takich buców, albo jeszcze gorszych. Trudno, jej wina, mogła być brzydsza.
- To do zobaczenia... - zerknąłem na plakietkę na jej piersiach, szkoda, że nie miała koszulki z większym dekoltem. - Anastasia.
- Nie spoufalaj się zbyt bardzo, ochroniarz w każdym momencie może urwać naszą krótką "znajomość" - ostrzegła mnie.
- Nie trzeba, nasza znajomość postępuje, już przeszliśmy z "pan" i "pani" na ty - powiedziałem na odchodne i skierowałem się na kanapy, gdzie zauważyłem Chestera z jakąś panną.
Anastasia, pani barmanko?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz