- No, całkiem dobrze - chłopak podrapał się po karku, a ja z zaciekawieniem słuchałam. - Grunt w tym, żeby ukryć postać grającego na fortepianie i ograniczyć jego opisy do minimum, bo jeżeli będziesz się o nim za bardzo rozwodzić, ludzie się w połowie książki domyślą, jakie będzie zakończenie. To musi być nieprzewidywalne. Nie możesz zdradzić, że charakter B zawsze kochał wokalistkę. Trzeba postawić jego postać w cieniu tak, aby wyłonić ją dopiero pod koniec książki.
- Dobry plan - odparłam, po czym znów zaczęłam energicznie machać długopisem.
Gwarantuję, nikt tego nie rozczyta. Z "transu" wyrwał mnie głos Davida.
- Rachel, herbata ci wystygnie.
Cicho, wypiję zimną. Posłusznie odłożyłam kartkę i długopis, jednak to Carter jest tu gospodarzem, trzeba się liczyć z jego zdaniem. Powoli i leniwie ruszyłam w stronę jedzenia, jakby bojąc się, że wszystkie pomysły i schematy budowy zdań wyparują, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Chłopak najwyraźniej nie chciał mnie stresować, więc usiadł na podłodze, tuż przy ścianie i zaczął grać powolną melodię. Nie mam pojęcia, co to było, ale wydawało się dziwnie znajome, a słowa same cisnęły się na usta.
Po chwili usłyszeliśmy coś, jakby dusze potępione drapały o bramy piekielne. Tak, ewidentnie wszelkiego rodzaju drapanie i skrobanie o drzwi. Carter wstał i odłożył gitarę na stojak, po czym westchnął cicho, jakby oczyma wyobraźni widział, co zaraz nastąpi. Spojrzał na mnie i położył rękę na klamce.
Nie był to najlepszy moment, by na mnie patrzeć, przyznaję. Może nie mam jakichś uprzedzeń, ale tutaj muszę się zgodzić, z ogromnym kęsem croissanta w ustach, z wypchanymi policzkami nie wyglądałam poważnie. Widok twarzy Davida tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu. Chłopak otworzył drzwi, powstrzymując śmiech.
Do pokoju wpadło coś, co wielkością przypominało młodego niedźwiedzia i w zasadzie, mało się od niego różniło. Z tym, że owe coś było czarne. Szybko wstałam od biurka i ukryłam się za Davidem, jednocześnie szybko przełykając kęs croissanta.
- Jejku, co to jest?! - krzyknęłam pod wpływem emocji.
- Pies - dałabym głowę, że niedźwiedź, jak wyżej wspomniałam. - Niedawno go przygarnąłem, a raczej znalazłem. Spał pod moimi drzwiami. Spokojnie, wygląda groźnie, ale nie skrzywdzi nawet muchy.
Czworonóg truchtał wesoło wokół mnie i Davida. Gdy chłopak się odsunął, czarna kula dokładnie mi się przyglądała. Nie ukrywam, odczuwałam delikatny niepokój, a gdy położył swoje łapy na moich ramionach, myślałam, że zaraz zemdleję. Jego pysk był kilka, kilkanaście centymetrów od mojej twarzy. Zachwiałam się niebezpiecznie, a gdy odzyskałam równowagę, ten potwór przejechał mi po twarzy swoim wielkim, różowym językiem.
David, jak gdyby nigdy nic, siedział na łóżku, ale gdy pies odsunął się ode mnie, ryknął śmiechem. Łzy płynęły z jego oczu strumieniami, przyznaję, musiałam wyglądać ciekawie. Owczarek patrzył na mnie, swoimi bystrymi oczami. Też pewnie bym się roześmiała, ale trzeba grać upartą sukę, czyż nie?
- Co cię tak bawi? - odparłam że skrzyżowanymi na piersi rękami.
- Ależ nic. Polubił cię.
-Cieszę się - sarknełam.
Ruszyłam do łazienki zmyć z siebie ślinę psa, ale gdy wyszłam z pokoju chłopaka, przypomniałam sobie, że nie wiem nawet gdzie owa łazienka się znajduje. Wróciłam na chwilę do Davida, dopiero teraz zauważyłam, że wszędzie chodzi za mną czarny potwór. Westchnęłam cicho.
- David, gdzie masz łazienkę? I przy okazji, jak się wabi to cudo?
Szatyn wskazał mi właściwe drzwi.
- Blackie.
Kiwnęłam głową i wyszłam, tym razem wiedziałam gdzie iść. Po drodze pogłaskałam psa.
David?
David?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz