Lud zadecydował, a ja mogłem tylko spojrzeć na nich wszystkich z nienawiścią tlącą się w oczach, palcami nerwowo wystukującymi rytm jednego z utworów Foo Fightersów o moje czarne, zaplamione napojami i sosami z kebaba biurko, oraz miną, która wyrażała więcej, niż tysiąc słów. Nie miałem najmniejszej ochoty wyściubiać nosa spoza mojej nory, ale jak widać, stawianie oporu i tak niewiele mogło mi dać. Społeczeństwo było żądne krwi, alkoholu i zagryzek, a ja zostałem jedną z ofiar gorączki sobotniej nocy, czy czegoś tam, bo tak oto, zgraja nieposkromionych trzydziestolatków zadecydowała.
Nivan, kurwa, starzejesz się skarbie.
Po długim boju na argumenty przegrałem. Nie w dyskusji, fizycznie, bo zaraz po minutach pełnych przekonywania się nawzajem i obrażaniem z Gabrielem, Falką, Luką i Xavierem, brunetka trzepnęła mnie po łbie, a trójka facetów wręcz wepchnęła mnie do taksówki, wrzeszcząc, że nie przyjmują już więcej sprzeciwów, veto, czy czego tam.
— Wraz z brodą wyhodowałeś chyba kij w dupie, Oakley — parsknęła Faliś, która w najlepsze usadowiła się na moich kolanach, przekładając rękę przez moje ramię. Przewróciłem oczami w odpowiedzi, obejmując ją w talii, bo przecież nie mogła normalnie usiąść i się zapiąć, a po co to komu. Tylko potem płacz, jak coś się wydarzy.
Luka parskał coś tam pod nosem, że oj kuzynku gdzie ta twoja młoda, buzująca krew, kiedyś ty się tak zestarzał kochanieńki, Gabriel zerkał tylko przez okno, obserwując nocny krajobraz miasta, bo nigdy nie należał do tych, którzy koniecznie chcieli napierać na szkło, nawet jeśli w szkole chciał wszystkim udowodnić, że jest tak świetny, jak braciszek [plus pięć do skromności, Oakley, zajebiście idzie ci porzucenie starych nawyków]. Xavier, jak to Xavier zdążył już wziąć kierowcę w obroty i zaczął zagadywać go na tematy bliżej nieokreślone, zaczynając na stacji radiowej, kończąc na ulubionym zapachu płynu do mycia i nie miałem zielonego pojęcia, jak platynowowłosy to robił, ale za każdym cholernym razem udawało mu się znaleźć temat do rozmowy i nawet jeśli irytował drugą osobę, ta ciągnęła z nim dialog, nie mogąc oderwać się od niezwykłych, bladych oczu gówniarza.
Nie powinienem już raczej mówić o nim per „gówniarz”, skoro ma dwadzieścia dziewięć lat, ale co poradzić. Zboczenie, nawyk z przeszłości, którego wyzbyć się było w sumie szkoda. Przecież właśnie to przezwisko najbardziej mu pasowało.
Droga przepełniona śmiechami, dłonią, która przeczesywała moje włosy, bo jak każdy chyba, Falka uwielbiała bawić się kosmykami należącymi do innych, zakończyła się pod klubem, na który spoglądałem z dosyć dużym niechceniem, bo wolałbym zostać w domu i pograć nawet w jebaną Farmeramę. Naprawdę się zestarzałem.
Dobrze nie weszliśmy, a Falka i Xavier już ruszyli do baru, Luka rozglądnął się za kimkolwiek, do kogo mógłby otworzyć pysk, a Gabriel tylko wzruszył ramionami, poklepał mnie po plecach i polazł zająć jakiś stolik, czekając na kogoś zainteresowanego, sam nie miał w zwyczaju dopominać się o uwagę.
Mi samemu załączył się tryb szwendaka i czym prędzej zacząłem przemierzać budynek, żeby kilka razy spotkać się z ocierającym się o moje ciało tłumem, zderzeniem z doniczką i na sam koniec, finalnie, dotrzeć bezpiecznie na górę.
— Cholera — rozległo się wraz z moim przybyciem na piętro wyżej, a posiadaczem owego zadziwiająco wysokiego, chociaż może niewyraźnego głosu, który dopuścił się wypowiedzenia jednego z delikatniejszych przekleństw, okazała się ruda dziewucha, która najwidoczniej zaliczyła bliższe spotkanie trzeciego stopnia z podłogą i och, cóż za zbieg okoliczności. Ruda i łamaga.
Tryb szwendaka w trymiga przełączył się na tryb Marki Teresy i nim ktoś zdążył dobrze zareagować, ja już klęczałem przy kobiecie, dopytując się, czy wszystko w porządku. Zresztą, reszta towarzystwa była już wstawiona.
Jedyną większą szkodą był kawałek szkła, który utkwił w jej dłoni. Zapach piwa nie należał w tym momencie do najprzyjemniejszych, a gdy pomagałem jej wstać, dojrzałem, że w sumie część napoju leniwie wsiąkała w koszulę jakiegoś jegomościa. Wepchnąłem mu w ręce masę chusteczek, podobną ilość zrzuciłem na podłogę, odsuwając je razem ze szkłem gdzieś na bok, gdy trochę alkoholu w nie wsiąkło, a potem po prostu zagarnąłem dziewczynę pod ramię, wszystko w tempie absolutnie nieludzkim i niespodziewanym, szczególnie patrząc na moje ostatnie rozleniwienie.
— Nic poważniejszego się nie stało? Przydałoby się wyjąć i przemyć, chyba powinna tu być jakaś apteczka, prawda? Mniejsza, znajdźmy łazienkę i zróbmy z tym porządek, tak, zdecydowanie, potem może skoczę po czystą do przemycia — mruczałem pod nosem, rozglądając się po okolicy, szukając czegokolwiek, co wyglądałoby jak toaleta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz