19 sie 2018

Od Antoniego CD Nivan

Spojrzał na mnie, odkładając którąś z roślinek na miejsce, na co skinąłem głową, bo te przecież potrzebowały świętego spokoju.
A przynajmniej na niego zasługiwały, można było im się również przyglądać z ciut dalszej odległości niż dwa centymetry.
— Osiem albo dziewięć — mruknął, przejeżdżając palcem po moim ukochanym fotelu, a następnie wskoczył na kanapę.
Dosłownie, rzucił się wręcz na nią, nogi zadarł na tyle wysoko, by wyżej już się nie dało, przy okazji przebierając palcami w tych charakterystycznych kolorowych skarpetkach. I tutaj nic się nie zmieniło.
Czy cokolwiek w ogóle się, kurwa, zmieniło?
— Ładnie się urządziliście, monsieur Watson — oświadczył, na co skinąłem głową z uśmiechem i już otwierałem usta, by wtrącić coś po francusku, gdy ten mnie uprzedził. — Jeśli jesteś jak Przewalska, to nawet nie próbuj prowadzić ze mną konwersacji po francusku, dalej znam dwa słowa na krzyż.
Parsknąłem śmiechem i w końcu podszedłem do niego ze szklanką z herbatą, którą następnie postawiłem na stoliku do kawy. Ironia.
— Dziękuję, miło mi, starałem się — mruknąłem, wciskając się obok niego i zarzucając rękę na oparcie kanapy. — Chciałem być jak Wanda, ale chyba jednak zrezygnuję — parsknąłem śmiechem, mrużąc przy tym oczy. — Pozwolisz, że do herbaty dodałem mrożone maliny, bo akurat w ciągu jesieni świeżych ci nie wyczaruję. Aż taki dobry w te klocki nie jestem — oświadczyłem i westchnąłem cicho, stukając kilka razy palcem o materiał. — W sumie to ciekawe, co tam u naszych starych znajomych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz