18 sie 2018

Od Louise cd. Noah

        Aaron, wywierając na mnie niemałe wrażenie, niczym dżentelmen z dziewiętnastego wieku, ucałował moją dłoń, na co zareagowałam szerokim uśmiechem, który wkroczył na twarz niespodziewanie. Serce zaczęło bić mi mocniej, kiedy jego spojrzenie błękitnych oczu przeszywało mnie na wskroś. Przy kimkolwiek innym poczułabym się nader niezręcznie, aczkolwiek on... on działał na mnie piorunująco. Nie znałam go, ale wydawał się lepszym człowiekiem, niż Noah. Noah... Noah jest okropnie wredny, niemiły, wręcz chamski. Nie odnosił się do mnie z należytym szacunkiem, był... paskudny, przepraszam, że to mówię, jednakże, no cóż, mówię prawdę. Z kolei Aaron z kolei sprawiał wrażenie ułożonego, miłego gościa, który już ma na start sto punktów, przynajmniej u mnie. Nie to, że prowadzę ranking, jednak w tym przypadku starszy Brown przezwycięża młodszego brata, przeganiając go znacznie. Dałabym wszystko, aby tylko bliżej zapoznać się z niebieskookich. Ale bez obecności Noah, w tym momencie tylko mnie stresował.
        — Louise Mi... to jest, Louise Watson. — Starałam się odwrócić wzrok tak, aby skubany nie zauważył, że tkwi wciąż na nim. Matko, jest idealny. Idealny. Idealny. Idealny. Lepszy, niż Noah, kurde, widziałam to, czułam. — Em... Noah? Możemy na sekundkę... pogadać?
        Odciągnęłam go na bok, usuwając się przy tym z widoku Aarona. Machnęłam ręką, próbując przekazać, że wrócimy za chwilkę. Żeby tylko nie zniknął, proszę.
        — Aaron Brown? — upewniałam się, wyjmując przy tym komórkę. Włączyłam Arbook, po czym kliknęłam w lupkę. — Odpowiesz mi? — Potwierdził kiwnięciem głowy, a ja wystukałam godność jego brata. Pokazałam mu profil. To na pewno on. — Ma lask... to znaczy, emm...
        Patrzył na mnie tak idiotycznym wzrokiem.
        — Louise.
        — Noah.
        — Księżniczko.
        — Dupku.
        — Zjadaczko najlepszych lodów.
        — Pieprzony idioto.
        — Moi kochani. — Na ramieniu poczułam dotyk męskiej ręki. — Muszę znikać, obowiązki wzywają.
        Tak szybko? Halo, to niesprawiedliwe!
        — Cześć, Aaron... — pozbawionym emocji tonem pożegnałam chłopaka, dodając go do znajomych na AB.
        Kiedy opuścił domek...
        — Boże kochany, kobieto, co ty w nim widzisz, jest zwyczajnie aroganckim, do kwadratu nonszalanckim debilem, gorszym niż ja, rozumiesz? Nie znasz go. Poznałaś go teraz. Dzisiaj. A ja? Jest moim bratem od jebanych kilkunastu lat. Lou-i-se, to do ciebie trafia? Nie możesz być zaślepiona jego cudną idealnością, ruda. — Machał rękoma, jakby przeganiał komary, a ja z głową w chmurach wyobrażałam sobie nasze dzieci, Finlay, Cheyenne i Maddison, ojej. — Nie masz prawa nawet utrzymywać z nim kontaktu, zrozum to. Okręci cię wokół środkowego palca.
        Nie wiem, jakim cudem to zdanie wyciekło z moich ust.
        — Noah, do cholery. — Zacisnęłam wargi. — Dlaczego ty się tak o mnie martwisz? Czy to nazywasz zamartwianiem? Nie chcesz czasem, abym... hm... może nie chcesz, żeby twój brat zdobył twoją koleżankę. A zresztą, jedna ryba. — Opuściłam głowę, oddalając się od Browna. — Nie dzwoń do mnie.
        Zamknęłam drzwi z hukiem. Chciałam wrócić do domu. Było całkiem ciemno.
        Ja byłam sama.
        Jedna.
        Na drodze pełnej samochodów i pijanych grupek chłopców.
        Powstrzymując cisnące się łzy, przyspieszałam. Tak, abym zniknęła za kolejnym rogiem, aby rażące światło samochodowych reflektorów ustało, a ja mogłabym spokojnie wrócić do domu. Tylko o to mi chodziło. Chciałam położyć się na swoim łóżku. Patrzeć w swoją ścianę. Zjeść swoje lody. Potłuc własną szklankę. Ignorować Noah. Znaliśmy się niecałe kilka dni. Jakim cudem wywoływał u mnie taką falę emocji? Jakim cudem miałam ochotę zniknąć, nie pokazywać się na mieście, odejść? I co się stało, że to była jego wina? Nie, Louise. To nie była jego wina. To nigdy nie była jego wina. On próbuje cię chronić, a ty zlałaś jego ostrzeżenia i jak głupia wpatrujesz się w Aarona. Dupek? Pieprzony idiota? Nie. Nie, nie, nie. Wtem ktoś złapał mnie w pasie, gwałtownym ruchem przyciągając do siebie. Próby wyrwania się były na nic, kiedy siła chwytu napastnika była wiele, wiele mocniejsza niż moja. Krzyk wydobywający się z mojego gardła powinien, ba!, na pewno musiał kogokolwiek ruszyć. Ktokolwiek. Kogokolwiek. Błagam. Błagam. Ohydny, ochrypły, męski głos mężczyzny w średnim wieku przyprawiał mnie o ciarki. Ciągnął mnie, niczym starą, zużytą szmatę do lasu, trzymając mnie przy tym za twarz, abym więcej nie krzyczała.
        — To jak, dziewica? — Błądził wzrokiem po całym moim ciele, studiując dokładniej okolice piersi, które, jak na złość, dzisiaj były nieco bardziej odkryte. — Na ostro, czy może nieco delikatniej? Wiesz, później i tak cię nie oszczędzę... — Złapał mnie za tyłek, przyciągając do siebie bliżej. Palcami ścisnął koniec mojej bluzki, szybkim ruchem zsunął ją ze mnie, a ja... stałam przed nim niemalże z odsłoniętym biustem, z racji całkiem okrojonego biustonosza. Ironia losu, do cholery.
        W dalszym ciągu próbowałam uciec, na zmianę krzyczeć, jednakże ten przerywał mi w obu czynnościach, grożąc "czymś gorszym, niż to, co ma zamiar zrobić". Płakałam, płakałam, płakałam. Łzy, jakby nigdy miały się nie skończyć, niczym strumień ociekały po moich policzkach, a oczy, niemalże nic nie widziałam, z pewnością wyglądały jeszcze gorzej. Sunąc palcami po moich plecach, mężczyzna odnalazł zapięcie od mojego stanika. Oderwał się ode mnie, nie puszczając dwóch części bielizny. Kiedy siłą przyciągnął mnie do pierwszego lepszego drzewa, zacisnął zapięcie przy dość grubej, ale najwidoczniej nie najgrubszej gałęzi.
        — To tak na zaś, gdybyś próbowała uciekać. — Chwycił moje dłonie, przykładając je powoli do swojego krocza.
        Przysięgam, że ta chwila była najgorszą jaką w życiu przeżywałam. Chciałam... umrzeć. Miałam dość absolutnie wszystkiego, ten gościu był bliski zgwałcenia mnie, co z pewnością by się udało, a ja nie miałam nic do powiedzenia, nic do zrobienia, ponieważ przykuta siłą do drzewa, bez panowania nad rękoma stałam tutaj, czekając na ostateczny wyrok. Zgasł ostatni płomyk nadziei.
        To koniec.
        Koniec.
        Poddałam się.
        Łzy ustępowały, byłam pusta. Wiedziałam, że nie zrobię niczego. Każda droga ucieczki została odcięta, a ja półnaga stałam przed napalonym facetem w średnim wieku, który tylko czekał, aż, wejdzie we mnie, a ja... będę płakała z bólu, cierpienia, bezsilności. To go podniecało. Moje wyrywanie się. To go podniecało. Nie minęło wiele czasu, uniósł stanik ponad moje piersi, podziwiając je, niczym eksponat muzealny. Myślałam, że to trwa wieki. Modliłam się do Boga, aby nadszedł koniec tego koszmaru. Chciałam go, jak niczego innego. Krótkie spodenki znalazły się na ziemi, podobnie jak jego koszula i dresy. Oboje mieliśmy na sobie jedynie dolną część bielizny. Dlaczego nie wykorzystałam chwili, kiedy miałam jeszcze możliwość ucieczki? Dlaczego byłam taką idiotką, aby w ciemną noc wyjść z domu Noah? To moja, moja wina. Gdy zsuwające się białe, koronkowe majtki musnęły moje kolano, czułam przeszywający wzrok. Czemu on tak przeciągał? Czemu już nie mógł zacząć? Mało kto tak pragnie gwałtu. Dla mnie to było coś, czego pożądałam. Dlaczego? Dlaczego, Louise? Ot, nieuniknione bagno, w którym właśnie się topię, czyż nie lepiej utonąć wcześniej, niż męczyć się i męczyć? Dla mnie, to, co przeżywałam aktualnie było gorsze, niż jakakolwiek inna kara. Obcy mężczyzna. Obcy dotyk. Jego ręka dotykała moich miejsc intymnych, przygładzając je, niczym własne zwierzątko domowe, dla którego jest to przyjemność. Czułam się brudna. Skażona. W żaden sposób nie mogę tego z siebie zmyć. Dotykał mnie. Dotykał mnie. Dotykał mnie.
        Druga ręka w dalszym ciągu przytrzymywała moją, utrzymując ją na własnym kroczu. Jego palce docierały dalej, dalej i dalej. Płakałam gorzej, niż kiedykolwiek. Kiedy udało mi się wydostać jedną z rąk, on wykorzystał okazję, łapiąc mnie za jedną z piersi. To go podniecało. Krążył nią wokół sutków, przegryzając wargę. Nie bawił się dłużej, chociaż według mnie, ta chwila była nieskończona. Nie był brutalny. Czy liczyło się droczenie ze mną, czy ostre zerżnięcie i pozostawienie w rowie? Preferował pierwszą z opcji. Sama nie wiem, co było gorsze. Teraz to on stał przede mną całkiem nagi. Jego przyrodzenie, erekcja, cholera. Był obleśny, dotykał mnie, dotykał, a ja to powtarzałam, zamykałam oczy, aby nie patrzeć na ten widok.
        Nagle, jego dotyk osłabł.
        Dłonie odlepiły się ode mnie.
        Wylądował na ziemi.
        Zza jego ciała wyłonił się Noah. Nie przestawałam płakać, nie ze szczęścia, za żadne skarby. Byłam całkiem naga. Moje ciało oświetlał błysk włączonej latarki, w myślach modliłam się, aby ten ją wyłączył. Moje kompleksy osiągały poziomu tysięcznego. Przez dzisiejsze zdarzenie nienawidziłam samej siebie jeszcze bardziej. On. Widział mnie. Przysięgłam sobie, że nigdy nie pokażę się komuś innemu, niż mojej bliskiej sympatii nago. Dwie pieczenie na jednym ogniu, cudownie. Nie miałam ochoty nawet na niego patrzeć. Chciałam iść pod prysznic i spędzić w nim nawet kilka dni, odciąć się od każdego, od niego, Sam, od BeAvley, od wszystkiego. Zaszyć się w pokoju, wpuścić jedynie Kota. 'Wybawca' podszedł bliżej, nie ukrywając spojrzenia w stronę nagiej mnie, a następnie odpiął zamek od stanika, uwalniając mnie przy tym. Szybko wsunęłam go na swoje miejsce, sięgając po dolną część. Już nie naga stanęłam przed brunetem.
        Nie potrafiłam się powstrzymać. Uciekłam z płaczem, nie pozwalając na żadne słowo. Oślepiona błyskiem latarki i świateł jeżdżących samochodów nie zauważyłam, kiedy przekraczam granicę między trawą a chodnikiem, a następnie samym chodnikiem a... jezdnią.
        Ostatnie, co widziałam, to charakterystyczny klakson samochodu osobowego.

Noah?
Poziom tego opowiadania osiągnął zero, przepraszam, że zwaliłam czymś takim tak cudny wątek, jakim jest Loah. Louise trafia do szpitala, została potrącona przez pędzący samochód. Co dalej?

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz