16 lut 2020

Od Brooke - CD. Noelii

     Niedawno skończyłam swoją zmianę w kwiaciarni. Bardzo lubiłam tę pracę. Oferta spadła mi jak z nieba i chociaż z początku nie wiedziałam, jak to wszystko się potoczy i czy sobie poradzę, teraz nie miałam już żadnych wątpliwości, że decyzja o zatrudnieniu się tam była najlepszą, jaką mogłam podjąć. Wnętrze niewielkiego, przytulnego budynku sprawiało, że czułam się tam dobrze i przyjemnie, dzięki dobrej lokalizacji nie miałam większych problemów z dotarciem tam na piechotę, klienci byli mili i wyrozumiali, ale i tak najbardziej doceniałam towarzystwo właścicielki, Nicole, z którą spędzałam mnóstwo czasu w małym pokoiku na zapleczu, pijąc herbatę i rozmawiając jak z własną babcią. Powoli tak właśnie zaczynałam ją traktować, a i ona niejednokrotnie mówiła, że czuje się, jakbym była jej wnuczką, bo swoich prawdziwych wnuków nigdy nie miała okazji poznać. Jej obecność odprężała mnie, a trafne rady odpędzały moje codzienne stresy. Najchętniej w ogóle nie opuszczałabym budynku kwiaciarni, ale niestety, poza pracą życie toczy się też dalej.
     Siedziałam właśnie na ławce w parku i podziwiałam krajobraz, przy okazji ukradkiem obserwując przechodzących koło mnie ludzi i oceniając ich w skali od jednego do dziesięciu. Ot, zajęcie na nudę. Do swojego tymczasowego mieszkania miałam jeszcze kawałek drogi, a na zewnątrz powoli robiło się coraz chłodniej, ale nie obchodziło mnie to. Nie chciałam za szybko tam wracać. Wiedziałam, że zabieram Amber jej przestrzeń już zbyt długo, chociaż wydawać by się mogło, że jej wcale to nie przeszkadza, i powinnam w końcu wrócić na stare śmieci, do mieszkania matki. Nie czułam się jednak na tyle gotowa, dlatego unikałam konfrontacji z dziewczyną, chociaż w głębi serca wiedziałam, że przecież mnie nie wyrzuci. Chciałam jej dać przestrzeni.
     Moje ponure przemyślenia przerwało pojawienie się ślicznego psa, najwyraźniej kundelka, który jak gdyby nigdy nic podbiegł do mnie zadowolony. Uniosłam brwi i rozejrzałam się dookoła, nie dostrzegłam jednak potencjalnego właściciela, więc wyciągnęłam dłoń w kierunku psiaka, chcąc go pogłaskać. Chwilę zajęło mi przekonanie go, że nie mam złych intencji, a już kilka minut później sam praktycznie władował mi się na kolana i dał wymiziać z każdej strony. Śmiejąc się cicho, drapałam zadowolonego psa po brzuchu, przy okazji dostrzegając, że to suczka. Zastanawiałam się, gdzie podział się jej właściciel, ale odpowiedź na to pytanie nadeszła bardzo sprawnie. Znikąd koło mnie pojawiła się wysoka blondynka, która odezwała się od razu:
     — Witaj. Chyba właśnie głaszczesz mojego psa — oznajmiła obcesowo, wskazując palcem na sunię, jakby nie chcąc pozostawić wątpliwości, kogo ma na myśli. Chcąc być uprzejma, zdobyłam się na względnie miłą jak na mój obecny nastrój odpowiedź, w dodatku powstrzymałam się od mojej codziennej ironii. Niezwykłe.
     — Dzień dobry. Przepraszam, już go daję. 
     Co prawda nieco niechętnie, bo zdążyłam polubić zwierzaka, ale podałam go prosto w ręce właścicielki. Spodziewałam się, że teraz ta odejdzie, lub wręcz przeciwnie, przysiądzie się do mnie, jak to często ludzie robili, dziewczyna jednak nie zmieniła miejsca swojego położenia i nagle się odezwała.
     — Mieszkasz tu gdzieś niedaleko?
     Nie da się ukryć, dziwne pytanie i raczej nie zadaje się go nieznajomemu. Wzmogłam czujność i rozejrzałam się na boki, z ulgą stwierdzając, że w pobliżu spaceruje sporo ludzi i w takim towarzystwie krzywda mi się raczej nie stanie.
     — Nie, ale nie mam jak wrócić — odpowiedziałam prosto, tonem sugerującym, że nie mam ochoty dalej ciągnąć tej dyskusji. Dziewczyna jednak nie odpuszczała i nie wiedziałam, czy to próba nachalnego bycia miłym, czy za tym wszystkim kryło się coś więcej.
     — Chodź, odwiozę cię, mam samochód niedaleko banku.
     Okej, co mówili w szkole na temat przyjmowania tego typu ofert od nieznajomych? Coś w stylu, pod żadnym pozorem się na to nie zgadzaj, bo wytną ci nerkę? Każ im grzecznie spadać na drzewo? Możliwe, ale ja nigdy nie słuchałam. Wolałam odgrywać z tyłu klasy własne scenki i zabawiać tym resztę uczniów. Byłam idiotką.
     Nie czułam się w jej towarzystwie jakoś szczególnie zagrożona czymkolwiek, więc po bitwie myśli i przeanalizowaniu plusów i minusów, w końcu skapitulowałam. Najwyżej wysiądę ulicę wcześniej, chociaż nie wyglądała mi na psychopatkę, która później będzie mnie nachodzić we własnym domu. O ile do niego w ogóle z nią dojadę.
     — Dobra — spasowałam. — Możesz też podzielić się tym, co dobrego masz przy sobie, bo wyraźnie czuję zioło. — Jestem idiotką.
     Szeroko się uśmiechnęłam.

Noelia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz