29 maj 2018

Od Kendall cd. Mallory

Zmierzyłam wzrokiem podrapaną twarz dziewczyny. Zresztą, nie znałam nawet jej imienia.
— Dlaczego to cię tak zainteresowało? — wysyczałam, odwracając wzrok. — Moja sprawa, słonko.
Uśmiechnęłam się wrednie, wyraźnie dając jej do zrozumienia, że nawet jeśli, to nie takie jak ona. Sam wygląd nie świadczył o niej najlepiej, ale hej!, to ponoć liczy się najmniej. Mimo tego, laska nie była w stanie wydobyć ze mnie chociażby krzty jakiegokolwiek uczucia. Dziewczynki, czy lubię dziewczynki.
— Tak wyszło, że lubię i dziewczynki, i chłopców — zamrugałam uroczo. — A teraz wstań, jeśli twoje zmęczone po biegu nóżki nie odebrały ci sił.
Niespodziewane. Jej pewność siebie nie ucierpiała w żadnym stopniu, wręcz przeciwnie. Wzrosła.
— Jak sobie życzysz, Kendall. Następnym razem nie ciągnij mnie, bo mogę sobie pomyśleć, że chcesz... — urwała wpół zdania. — Czegoś więcej. — Zbliżyła się do mnie jeszcze bardziej, bliżej. Czułam jej oddech. To zaszło za daleko.
Ku mojemu zadowoleniu, podniosła się delikatnie, odciążając mnie przy okazji. Moje spojrzenie wędrowało wyżej, począwszy od stóp, stopniowo przez całe nogi, przechodząc następnie do talii. Z niej powędrowało na piersi nieznajomej, lecz szybko poleciało dalej, gdy zawstydzona tym przymknęłam na moment oczy. Zauważyła to? Najwidoczniej nie. Ocknęłam się, kiedy drzwi budynku uchyliły się. Chwilowo zastygłam w bezruchu, kiedy przestraszone serce mówiło "stój".
To tylko ona.
— Idziesz? — Wskazała na przejście.
— Idziesz.
Zebrałam się z zimnej podłogi, po czym otrzepałam dokładnie z każdej strony.
Mruknęła coś.
Coś jak... Madlory?
To jej imię?
Nieważne, niech to nie leży mi w głowie, aktualnie powinnam stąd iść, zostawiając tą całą Madlory czy jak ona tam ma. To mi się po prostu nie podobało, cała sytuacja nabrała dziwnego tempa, a ta pozbawiona grama niepewności bądź niewinności szatynka przekroczyła wyznaczoną przeze mnie granicę, którą kurwa wymyśliłam na poczekaniu, żeby mieć jakiś argument. Nawet jej nie znałam, cholera jasna.
— Ty, Madlory — zawołałam.
— Mallory — poprawiła mnie.
— Co tu się dzieje, kim ty jesteś, co tu robisz właściwie i... i... dobra, odpowiedz pierw na te trzy pierwsze pytania.
— Nagle stałaś się taka rozgadana — zauważyła, mówiąc z ironią. — Ciekawość, ach, ciekawość. Poza tym, wyobraź sobie, że ja również lubię dziewczynki.
Puściła mi oczko, skubana. Starałam się ignorować te znaczące gesty. Wyprzedziłam ją, lekko zdenerwowana stawiałam kroki, jeden za drugim. Nie mogłam się obrócić, właściwie... nie chciałam się obracać. Około metra sześćdziesiąt, najpewniej niecałe sto siedemdziesiąt centymetrów. Buty na koturnach, niezły pomysł, mademoiselle. Pełne, czerwono-różowe usta i ciemne oczy. I nie, nadal się nie odwracałam, po prostu zdążyłam to zapamiętać. Stawiała lekkie kroki, tak jak lekko podniosła się ze mnie. Pamiętam również, że jest niezwykle szczupła, waga zapewne pasowała do jej wzrostu, ewentualnie mogła być zbyt chuda. Nie należała do brzydkich, o nie, nie. Można uznać, że była w miarę urocza, ładna, jeden jeż. Miałam wrażenie, że patrzyła na mnie wzrokiem mówiącym "boisz się odwrócić w moją stronę?", co stresowało mnie kilkukrotnie bardziej.
— Gdzie mamy iść? — zapytałam, kiedy stanęłyśmy na rogu.
Zaśmiała się pod nosem, mrucząc przy tym kilka zbędnych słów. Szczerze mówiąc, nie usłyszałam ani jednego z nich. Głos również miała ciekawy, jakkolwiek to brzmi. Przymrużyłam oczy pod wpływem wiosennego słońca, po czym rozejrzałam dokładnie wokoło, w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego miejsca. Choć mały sklepik za rogiem wydawał się być miłym miejscem, odrzucił mnie niepokój wiążący się z klimatem czy też samym wyglądem dzielnicy, w której aktualnie się znajdowałyśmy. Żadne z miejsc znajdujących się w moim polu widzenia w żadnym aspekcie nie nadawało się na te „idealne” miejsce do wspólnej przesiadki, wypicia kawy, herbaty czy innego napoju. Sama Madl… Mallory nie wyglądała na chętną do pogaduszek dziewczynę, więc z drugiej strony nie warto ją zamęczać czymś tego pokroju. Skręciłam w lewo, pomykając przy ścianie ledwo stojącego budynku niegdyś mieszkalnego, aktualnie z pewnością opuszczonego, tak mi się wydawało. Odwróciłam głowę w stronę idącej za mną nowopoznanej, wyraz twarzy szatynki był niezwykły, jakby miała zaraz roześmiać się w głos, z pozornie wiadomego powodu. I cholera, tak, był niezwykle wiadomy i widoczny. Ironio, uderzyłam głową w latarnię. Ciemność. Chwila, przez którą nie widziałam kompletnie nic wydawała się dłużyć i dłużyć, tak w nieskończoność. Cichy chichot (nadal uważam, że zaczęła śmiać się specjalnie) przebijał się przez inne hałasy, wskazując mi drogą, po przejściu której z pewnością wpadłabym na Mall. Owszem, będę używać również pseudonimu, a właściwie skrótu od jej imienia. Zaklęłam ponownie pod nosem, podnosząc się z zimnego chodnika i pocierając wnętrzem dłoni obolałą głowę, dokładnie czoło siniejące z każdą sekundą. Kiedy tylko „odzyskałam” wzrok, ponownie rozejrzałam się wokół siebie. Gdzie poszła Mallory. Ani śladu, byłyśmy zbyt daleko od jakiegokolwiek zakrętu, tę opcję wykluczałam, ale równie dobrze mogła najzwyczajniej w świecie uciec, powrócić do gonitwy czy ucieczki, jeden sens. Nie zamierzałam jej wołać, cóż, trudno, nie chciała się ze mną użerać, a więc nie ma co. Pokręciłam delikatnie głową, a następnie uśmiechnęłam sama do siebie. Sztucznie, do tego stopnia, że wewnętrzna Kelly miotała się na lewo i prawo. Laska wydawała się ciekawą osobą, ale wolała odejść, po prostu. Co się dziwić, nie znałam jej, rozmawiałyśmy zaledwie kilka minut.
— Główka już nie boli? — Zza ściany cukierni wychyliła się ciemna postać. — Już się przeraziłaś, że sobie poszłam?
Cho-le-ra jasna.
—Tak, promyczku mój. W środku byłam jak przerażona księżniczka w wieku przedszkolnego dzieciaka, jak za mamusią — prychnęłam, unosząc kąciki ust. — Niewiarygodne, jak wysoko podnosisz sobie samoocenę.
No dobrze, jej towarzystwo w mniejszym czy większym stopniu odpowiadało mi, ale błagam, nie przeraziłam się, a jedynie… zdziwiłam, tak zdziwiłam, że tak szybko mnie opuściła. Zamruczała, podobnie jak całkiem niedawno, wyrażając niemałe rozbawienie.
Złapałam ją za nadgarstek, automatycznie, odruchowo, nie chciałam i nie planowałam tego.
Mocno pociągnęłam ją za sobą, nie odzywałam się w ogóle, tylko biegłam. Nie wiedziałam gdzie, po prostu przed siebie, nie zwalniałam, ale i nie przyśpieszałam, utrzymywałam stałe tempo.
Minęło około dwudziestu minut, gdy dotarłyśmy na jedno z Avenley’owskich wzgórz, z których panorama miasta była idealnie widoczna, pomimo delikatnego powiewu wiatru. Jeziorko niedaleko było nieskazitelnie czyste, co dodawało punktów owemu miejscu. Czekałam, aż zada pytanie „Po co tu jesteśmy?”, lecz nic takiego się nie wydarzyło. Wpatrywała się w błękitne niebo, na nim kilka obłoczków mknęło przed siebie, jakby wyprawiły podniebny wyścig. O wiele piękniej było tu nocą, gdy błyszczące jasnym światłem gwiazdy towarzyszyły białemu rogalowi, innym razem księżycowi w pełni, jeszcze innym nadgryzionemu jabłku. Dzisiaj też nie było najgorzej, prawda?
Kiedy brązowa kaczka zanurzyła swój niewielki łebek w wodzie, do głowy przyszedł mi niby niemądry pomysł. Słońce przygrzewało niemiłosiernie, powodując zalanie niektórych falą potu (choć ja nie pociłam się wyjątkowo bardzo). Chwilę wahania przerwało zachęcające kwaknięcie kaczuszki, czyżby zauważyła? Skinęłam sama do siebie głową, spoglądając szybko na Mallory. Ściągnęłam koszulkę, zdjęłam buty, torebka skończyła na trawie, wśród niebieskich kwiatków. Pierw zamoczyłam nogę, aby przejść do następnej fazy — całkowitego zanurzenia.


Droga Mallory?
+20PD

28 maj 2018

Bridget Janet Hemmings

Źródło: Pinterest, wizerunek: Adelaide Kane
Motto: No więc jasne, że będziesz popełniał błędy. I będziesz się na nich uczył, żeby ich nie powtarzać. Kiedy narobisz bigosu, nie próbuj udawać, że wszystko w porządku. A przede wszystkim nie próbuj oszukiwać samego siebie i wmawiać sobie, że tak właśnie należało postąpić. Do pomyłki należy się przyznać, zwłaszcza przed samym sobą, a potem uczynić wszystko, by ją naprawić.
Imię: Bridget Janet, zwana również Kruczą Królową i Jej Wysokością.
Nazwisko: Hemmings.
Wiek: 25 lat.
Data urodzenia: 14.02. Jeszcze jeden powód, aby pozostać singlem.
Płeć: Kobieta.
Miejsce zamieszkania: 13 Evening Alley. Skromny, nieduży dom z niedużym ogrodem przy skrzyżowaniu, zamieszkany przez Bridget Janet Hemmings oraz Irmę Sivan. Dwa pokoje (jeden z nich należący do Irmy, drugi do Bridget), kuchniasalon (z wyjątkiem tej rzeźby przy oknie), łazienka i kpina z ogrodu, czyli niewyrównany trawnik, ławka i kocie zabawki.
Dopisek: Wysłużyłam się zdjęciami z pexels. Wystarczy kliknąć na nazwę danego pomieszczenia!
Orientacja: Kocha się osobę, a nie płeć. Bridget się nie określa i nie jest pewna swojej orientacji.
Praca: Kelnerka w Roseland i grafik komputerowy. Oprócz tego udziela się jako wolontariuszka w schronisku.
Charakter: Nie oceniaj książki po okładce. Tego nauczyli ją rodzice. Dlatego nie skreśla nikogo prosto z bridgetu mostu. Patrzy trochę dalej, za te wszystkie powierzchowne cechy i pojedyncze zachowania. Nie jest obojętna na pierwsze wrażenie, ani nie bierze go na poważnie. W przeciwnym razie, nigdy nie zaprzyjaźniłaby się z Sivan. Serio. Podczas gdy ona paplała jak najęta, Bridget zawsze wolała milczeć i za dużo nie mówić. Nie potrzebuje mieć ostatniego słowa. Słucha i nie zabiera głosu. Nie wysuwa się z szeregu i nie zamierza nikomu udowadniać, że nie jest życiową sierotą, która nie umie przeprowadzić rozmowy. Nie chwali się ani nie walczy o bycie na pierwszym planie. Zna swoją wartość, nie da sobie czegoś wmówić – wie swoje. Ma swoje maniery – komplementy grzecznie przyjmuje i dziękuje, zamiast zaprzeczać.
O wiele lepiej wychodzi jej przelewanie uczuć na rysunek, niż w słowa. Byłaby świetnym pocieszycielem, gdyby pocieszała malunkami. Odkąd pamięta, na szkolnej ławce zawsze miała swój czysty zeszyt, w którym kartki zapełniały się jedna pod drugiej na każdej lekcji. Skarb był wielokrotnie zamykany na kluczyk w nauczycielskiej szafce lub rekwirowany przez panie z sekretariatu, a odbierali go dopiero rodzice. Nie umiała się wyzbyć swojej marudnej wyobraźni, która zaczepiała ją nawet w najmniej odpowiednich momentach. Nie jest jednak marzycielką prosto z książki czy z filmu. Albo przynajmniej teraz już nie. Słucha się bardziej rozumu, niż serca. Z bardzo mądrej opowieści pochodzi zdanie, iż tym drugim, to jest sercem, patrzy się najlepiej, ale zabiegana kobieta w dużym mieście czasem o tym zapomina. Oczywiście to bardzo niedobrze, że zapomina, ale trzeba znaleźć dla niej garstkę wyrozumiałości. To ona nosi spodnie we współlokatorskim związku i dba o zapłacone rachunki. No i resztę przyziemnych spraw. Jest perfekcjonistką. Lubi mieć wszystko poukładane, a jeśli pracuje, to już koniecznie musi mieć wokół siebie porządek. Stara się dopiąć wszystko na ostatni guzik, dać z siebie wszystko. W końcu to osoba bardzo obowiązkowa, a zarazem asertywna, która nie da sobie wejść na głowę i weźmie na siebie stosowną ilość zobowiązań. Jeśli wie, że nie wyrobi się na termin, którego wymaga od niej klient, otwarcie o tym mówi i nie owija w bawełnę. W końcu będzie bardziej niezadowolony, gdy nie otrzyma swojego zamówienia na czas! Uważa, że choć prawda często nie jest przyjemna, to jest o stokroć lepsza od kłamstwa i da się ją dobrze przedstawić.
Dba o swoich bliskich i starannie pielęgnuje relacje (nie, żeby miała ich sporo…). Nieodwzajemnione zainteresowanie oraz brak zaangażowania drogich jej sercu ludzi troszkę ją kłuje. Chce dla wszystkich jak najlepiej, nigdy nie życzy komuś źle. Nie ma nieograniczonej cierpliwości, ale wybacza i daje drugie szansy. Wierzy, że żaden człowiek nie ma w sobie “wrodzonego zła”, a właśnie dobro! Tylko czasem o nim zapomina i zakopuje, nawet nieświadomie. Dla niej, jako człowieka, normalnym obowiązkiem jest niesienie pomocy i promyczków słońca, które ogrzeją najchłodniejsze serduszko. Nie narzuca się ze swoimi intencjami, po prostu stara się czynić… dobrze i słusznie. Tak, żeby nie siedzieć w nocy i nie zastanawiać się, a co by to było, gdyby zrobiła coś inaczej. Zdarza jej się wpadać w taki dołek, z którego ciężko się wygrzebać i syczy na wszystko i wszystkich wokół, ale po poważnych monologach wyczarowuje sobie drabinę. Wspina się szczebel po szczebelku i jest super. C-czasami podwinie jej się noga i spadnie jeden szczebel w dół, ale to tylko czasami. Ma specyficzne poczucie humoru i zdarza jej się coś wziąć do siebie, zwłaszcza, gdy nastrój jej niekoniecznie dopisuje.
Hobby:
— Rysunek. Zawsze w pogotowiu ma przy sobie notatnik i coś do pisania. Ołówek, pióro, długopis, cokolwiek.
— Grafika komputerowa, którą zajmuje się już ‘profesjonalnie’.
— Bardzo lubi kuchcikować, szczególnie upodobała sobie cukiernictwo i kuchnię orientalną.
Aparycja|
- wzrost: 170 cm.
- waga: 63 kg. Kiedyś borykała się z nadwagą, ale wyszła z tego etapu.
- opis wyglądu: Jest szczupła, ale nie drobna. Ma swoje kobiece krągłości, ładną szczękę, prosty, aczkolwiek nie taki malutki, zbierający latem piegi nos i kształtne usta. Duże, ciemne oczy, spoglądające na ciebie neutralnym spojrzeniem (do czasu). Fajnie się błyszczą. Brunetka ma gęste włosy trochę za ramiona i lubi ich naturalny kolor. Czasem związuje je w mało skomplikowanego, "domowego" koka, który niestety nie wygląda jak ten żywcem wyjęty z Avengramu. Na pewno nie spaceruje jak księżniczka, ale robi to całkiem zgrabnie. Woli płaskie obcasy, chociaż zdarza jej się na różne okazje wejść w szpilki. Tak samo nie przepada za sukienkami, a mimo wszystko ma ze dwie w swojej szafie. Zazwyczaj chodzi w dżinsach, jakichś czarnych spodniach, swetrach, grubych bluzach, t-shirtach i sportowych butach. W chłodniejsze dni przyodziewa się w dopasowany do jej figury beżowy płaszcz i biały, bawełniany szalik robiony… na drutach przez babcię.
W jej kosmetyczce górują matowe szminki. Lubi podkreślać rzęsy. Brwi z natury teoretycznie są już wyraźne, ale zdarza jej się je machnąć. Poza tym makijaż Bridget niewiele różni się od takiego, który wykonuje większość kobiet. No chyba, że się śpieszy. Wtedy ogranicza się do najpotrzebniejszych kosmetyków i poprawek.
- pozostałe informacje: Nosi po jednym kolczyku w obu uszach. Takie zwykłe, małe, białe kryształki.
- głos: Katy Perry
Historia: Bridget urodziła się na wsi. Avenley River jest największym miastem w pobliżu Hallis. Dziewczyna jest przyzwyczajona do śpiewu ptaków o poranku, rżenia koni i poszczekiwania kundli. Chętnie wraca do rodzinnych stron. Tam też poznała swoją współlokatorkę i najlepszą przyjaciółkę – Irmę Sivan, która po śmierci ojca przeprowadziła się z mamą do babci, mieszkającą tylko jedną posiadłość dalej od Hemmingsów. Z powodu podobnego wieku, Irma i Bridget zbliżyły się do siebie. Wraz z upływem lat, udały się również na ten sam uniwersytet. Jedna poszła na dietetykę, druga na grafikę komputerową. Odpowiadało im duże miasto, które ma w sobie klimat i malownicze okolice naokoło, więc w nim zostały.
Rodzina: W Hallis zostawiła rodziców, Marię i Daniela, bardzo poczciwych ludzi, ale również młodszą o 8 lat siostrę, Willow Elizabeth. Niegdyś był tam również Harold, strażnik domostwa, potężny bernardyn, ale wywędrował za tęczę ze starości. Dziadkowie od strony mamy znajdują się w jakichś zimnych krajach, a od strony ojca zginęli parę lat temu w wypadku samochodowym.
Partner: Brak.
Potomstwo: Brak. Chyba, że kot się liczy… 
Ciekawostki:
— Lubi organizować sobie dzień na zasadzie listy zadań.
— Jej ulubionymi gatunkami muzycznymi są klimaty indie i alternatywy. Zdarza jej się puścić muzykę klasyczną, zwłaszcza do czytania.
— Uwielbia zapach lawendy i kwiaty orchidei.
— Jej ulubiony smak herbaty to wiśniowy, lub jakiś z owocami leśnymi. Malinami na przykład!
— Jeśli chce się ją udobruchać, najlepiej ją przytulić. Nie mówi tego głośno ani nie pokazuje, ale bardzo lubi się przytulać. Może dlatego ma dużego misia w pokoju, którego dostała pod choinkę już lata temu.
— Nie potrafi spać dłużej, niż do dziesiątej.
— Jej ulubioną porą roku jest jesień.
— Kiedyś bardzo interesowała się motylami i pamięta jeszcze kilka nazw.
— Nauczyła się pływać dopiero na studiach.
— Nie potrafi zasnąć bez skarpetek. Latem również.
— Nie lubi grzać się w słońcu na wakacjach, woli zwiedzać.
Inne zdjęcia: x | x | xx
Zwierzęta: Orchidea, czyli kotka o fiołkowych oczach, jest bardzo… nieprzewidywalną istotką. Zazwyczaj ignoruje gości, ale jak ktoś naruszy jej prywatność, wyciąga pazurki. I to tak dosłownie. Pozwala się brać na rączki jedynie mamusiom. Uwielbia patrzeć na cały pokój, ba, na wszystko z góry. Często ucieka z domu na kilka dni, ale później wraca do pełnej miseczki i ciepłego posłania.
Pojazd: Ma swój biały rower, ale poza tym jest skazana na komunikację miejską. I swoje własne nogi, oczywiście.
PD: 150
Kontakt: Morvan, yursille@gmail.com

25 maj 2018

Od Christiana

- Nie! Proszę! - krzyczał żałośnie, bezradnie próbował się podnieść z drewnianej podłogi, która była zabrudzona jego krwią.
- Teraz prosisz?! - zapytałem z szatańskim uśmiechem.
Bawiło mnie to, że był taki bezradny, taki słaby. Powoli pod chodziłem do niego, a on resztkami sił próbował się ode mnie oddalić, gdy poczuł za plecami ścianę, jakby zamarł. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, wyglądałem jak szaleniec, który przed chwilą uciekł z psychiatryku. Sięgnąłem prawą dłonią do pasa, gdzie był pokrowiec. Wyciągnęłam z niego nóż.
- Błagam, nie rób tego! - jego głos rozniósł się po całym pomieszczeniu, a także znalazł się w mojej głowie.
- Nie jęcz ku*wa - wrzasnęłam, a on jak na komendę ucichł. Kucnąłem przy nim i przystawiłem mu nóż do gardła. Usłyszałem, jak głośno przełyka ślinę. - Trzeba było myśleć o tym wcześniej - powiedziałem spokojnie.
- Błagam, nie rób tego - powiedział niemal spokojnie - Ja.. ja oddam wszystkie długi, obiecuje - zaczął skamleć jak pies.
- Każdy tak mówi, jak przykładam mu nóż do gardła - zaśmiałem się, ale w sekundzie spoważniałem - Tylko po ten oddają całą sumę, albo po prostu uciekają z kraju, myśląc, że ich nie znajdę - zacząłem się bawić nożem, przy jego szyi.
- Ja oddam całą sumę, obiecuje - wciąż skamlał jak pies.
- Denerwujesz mnie tym - powiedziałem już zdenerwowany. Tak jakby co sekundę zmieniał się mój nastrój.
Przyłożyłem mu nóż do gardła, on zaczął płakać, krzyczeć, błagać. Przycisnąłem nóż do jego gardła i nagle zamarłem. Rozejrzałem się, do około opuściłem nóż na podłogę. Wstałem na równe nogi. Zachowywałem się tak, jakbym nie wiedział, gdzie jestem.
- Co ja robię? - zapytałem szeptem sam siebie. - To przecież nie ja - chciałem spojrzeć na człowieka, któremu miałem przed chwilą podciąć gardło, lecz go tam nie było. - To tylko gra - szepnąłem do siebie.
Nagle stanęła postać przede mną, to byłem ja, lecz nie do końca.
- Christian, co się stało? - zapytał przyjemnym głosem, jakby przed chwilą nic się nie stało. Nic nie odpowiedziałem. - Powoli słabniesz - zaczął - Niedługo już całkiem zawładnę twoim ciałem.
- Nie - zacisnąłem swoją pięść. - Nigdy tego nie zrobisz - krzyknąłem - Ty jesteś tylko fikcją, wymyśloną na potrzebę mojej gry! - przerwałem i spojrzałem mu głęboko w oczy - TO TYLKO GRA - krzyknąłem
***
Natychmiast podniosłem się z łóżka i rozejrzałem się dookoła. To był tylko sen.. Mój oddech był szybki i nie równomierny, serce biło jak oszalałe. Opadłem głową na poduszkę.
- To tylko gra - szepnąłem do siebie. - "Od pewnego czasu zacząłem zachowywać się jak moja fikcyjna osobowość, chyba się w niego zmieniam... " - pomyślałem sobie.
Nagle usłyszałem wibracje mojego telefonu, który leżał na szafce nocnej. Wziąłem go do rąk i od razu odebrałem.
- Halo? - zapytałem do telefonu - Tak jasne będę wcześniej - rozlączyłem się.
Dzisiaj musiałem się pojawić w pracy wcześniej niż zwykle. Wstałem leniwie z łóżka i się przeciągnąłem. Od razu zmierzyłem do swojej łazienki. W pomieszczeniu oparłem się o umywalkę i spojrzałem w lustro.
- Jak ty wyglądasz - powiedziałem sam do siebie i pokręciłem głową z niedowierzaniem.
Zdjąłem bokserki i wszedłem pod kabinę prysznicową. Odkręciłem korki z zimną wodą, która szybko spotkała się z moim ciałem. Zimne krople wędrowały po moim ciele, powoli mnie rozbudzając. Po umyciu się wyszedłem z kabiny i od razu sięgnąłem po ręcznik, aby się wytrzeć. Wróciłem do sypialni i wyciągnąłem z szafy czarne spodnie i białą koszulkę. Gdy się ubrałem, zszedłem na dół, miałem przejść do kuchni, ale nagle usłyszałem rozlegający się odgłos dzwonienia do drzwi. Westchnąłem ciężko pod nosem i poszedłem je otworzyć.
- Dzień dobry - powiedziała osoba, trzymającą listy w prawej dłoni. Ach tak jak zawsze listonosz przychodził do mnie o tej porze.
- Dzień dobry - odpowiedziałem mu z niemrawym uśmiechem.
- Dzisiaj dla pana mam aż trzy listy - powiedział dumnie.
- Dziękuję - sięgnąłem po nie i zamknąłem mu drzwi przed nosem.
Ach biedny listonosz tak zawsze się stara, by być dla mnie miłym, a ja to olewam. Skąd on bierze na to chęć i siłę?
Trzymając listy w dłoni, od razu zauważyłem, że jeden jest od mamy. Od razu go Otworzyłem. Jednak żadnej niespodzianki tam nie znalazłem, to było to samo zaproszenie na rodzinny obiad jak co miesiąc. Reszta listów to były zwykłe rachunki. Poszedłem do kuchni i zrobiłem sobie pyszne jedzenie. Po śniadaniu ułożyłem tylko włosy, włożyłem dokumenty i telefon do kieszeni. Wziąłem kluczyki w dłoń i wyszedłem z domu, zamykając drzwi na klucz. Wsiadłem do auta i ruszyłem do miasta. Do miasta dotarłem w miarę szybko. Do klubu przyjechałem idealnie na piętnastą.
- No w końcu jesteś - powiedział z lekkim zdenerwowaniem mój szef.
- Przecież się nie spóźniłem - wzruszyłem ramionami jak gdyby nic.
- Dobra, nie czas na dyskusje - powiedział nieco ostrzej - Do roboty o Dziewiętnastej otwieramy - powiedział.
Ja kiwnąłem jedynie i głowa i zabrałem się do roboty. Zacząłem układać stoły, krzesła, gadałem z zespołami i przygotowałem zaopatrzenie na dzisiejszą imprezę. W końcu wybiła Dziewiętnasta. Na początku prawie nikogo nie było, ale z czasem przychodziło co raz więcej ludzi. Ruch przy barze był coraz większy, ale nie byłbym sobą, gdybym do żadnej dziewczyny dzisiejszego wieczoru nie zagadał.
- Co dla pani? - zapytałem z uśmiechem, patrząc dziewczynie prosto w oczy.
- A co mi zaproponujesz? - zapytała, odwzajemniając mój uśmiech.

- No wiesz - zacząłem i oparłem się o blat baru - Robię niezłe szoty - powiedziałem
- Dobra, niech będzie sztos - powiedziała.
- Ej! Długo będziesz z nią gadał, czy się zajmiesz innymi klijentami - odezwał się jakiś facet.
- Przepraszam na chwilę- powiedziałem, podszedłem do tego gościa - Jakiś problem? - zapytałem, patrząc mu prosto w oczy - Jak chcesz, możemy pogadać ale przed klubem - uśmiechnalem się szeroko.
- Nie chce kłopotów - powiedział i odsunął się od baru.
Zacząłem przygotowywać szoty dla dziewczyny i innych klientów.
Dziewczyno?

Christian Alexander Marrero Santos


Motto: "Pamiętaj, to tylko gra." „Jeśli ktoś się dowie, na czym najbardziej ci zależy, może to wykorzystać przeciwko tobie.”
Imię: Podaje się za niejakiego Juliana, choć tak naprawdę ma na imię Christian Alexander. Ma również ma parę przezwisk, którymi bez problemu można go nazywać: Juli, Chris, Alex.
Nazwisko: Do fałszywego imienia dodaje nazwisko Marrero, ale naprawdę na nazwisko ma Marrero Santos.
Wiek: Christian, który podaje się za Juliana, ma już dwadzieścia dwie wiosny za sobą, z wiekiem nigdy nie oszukuje.
Płeć: Widać, że to mężczyzna z krwi i kości.
Miejsce zamieszkania: Christian mieszka niedaleko miasta Avenley River. Chociaż jest towarzyski, to uważa, że najlepiej mu się śpi w "odgłosach natury". Dom Chrisa stoi w lesie, można się tam dostać główną autostradą do miasta, przed nim około 10 kilometrów jest ścieżka prowadząca w las. Jadąc nią, po niedługim czasie można zobaczyć "willę" z drewna. Z zewnątrz niepozorny domek, wewnątrz pełen luksu. Dom ma dwa piętra oraz ogród z tyłu domu, z basenem.
Orientacja: Christiana Alexandra Marrero Santosa nigdy, ale to przenigdy nie ciągnęło do chłopców. Nawet kiedy w grze "butelka" dostał od kogoś zadanie, aby pocałować chłopaka, ten ktoś mógł dostać w nos. Chris zawsze miał, ma i raczej będzie miał słabość tylko do kobiet, zwłaszcza do tych z długimi nogami i niezłym tyłeczkiem. Mimo że jest heteroseksualny, to akceptuje homoseksualność, ale tylko u kobiet, raczej wiadomo z jakiego powodu.
Praca: Głównie pracuje jako barman, ale jako barman, nigdy by się nie dorobił willi i swoich zabawek. Więc w jaki sposób dorabia? Otóż... Chris bierze udział w nielegalnych wyścigach samochodowych, a także motocyklowych. Zbija na tym niezłą kasę. Każdy kto go zna, ma do niego szacunek, dorobił się swojego własnego gangu, gdzie jest szefem. Spokojnie, nie atakują nikogo... (chyba, że im staniesz na drodze).
Charakter:
Jak już można zauważyć, Christian to dość tajemnicza osoba. Ma dwie osobowości, jedna jest prawdziwa (Christian), a druga fikcyjna (Julian), stworzona tylko na potrzebę swojej "gry". Opowiedzmy na początku o tej fikcyjnej.
* Julian - jest to specyficzna postać, która ma osobliwy charakter. Można by było powiedzieć, że chłopak jest typem egoisty, nic ani nikt go nie interesuje, najczęściej kieruje się własnym interesem, myśli o tym, aby wyjść najlepiej w każdej sytuacji. Wykazuje się dużą cierpliwością do ludzi, nie raz innych zjadają nerwy, a on spokojnie czeka. Często z pozoru można było stwierdzić, że jest po prostu głupi. Nic bardziej mylnego! On może jedynie to udawać. Julian wykazuje się inteligencją i dużym sprytem. Często w czasie walki bokserskiej najpierw obserwuje ruchy przeciwnika, tak, aby odkryć jego strategię, a gdy ją już odkryje, atakuje. Przy kontaktach z kobietami można od razu zauważyć, że jest flirciarzem i to całkiem niezłym. Niestety często w kontaktach z płcią piękną zachowuje się bezczelnie, nie jedna chciała go uderzyć w twarz, lecz on był na tyle cwany, aby uniknąć liścia w twarz. Ludzie często mówią, że jest arogancki i chamski, ale to mylne pojęcia jego szczerości. Zawsze powie prawdę, nawet gdyby ta prawda mogłaby zabić. Szarość stawia na pierwszym miejscu. Jego przyjaciele zawsze mogą na niego liczyć. Jest wobec nich lojalny. Ostatnią jego cechą jest odwaga. Rzadko kiedy się boi, uwielbia ryzyko. Mówi: "Strach zawsze można pokonać".
Teraz przedstawimy tę prawdziwą osobowość Christiana, którą rzadko kiedy wyłania na światło dzienne.
* Christian - o jego osobowości nie wiadomo zbyt dużo. Tak jak wcześniej było mówione, rzadko pokazuje ją światu. Chłopak był grzeczny, miły i uprzejmy, nigdy nie odmówił pomocy innym. Dla swojej siostry, mamy i dziewczyny był troskliwy i opiekuńczy. Od czasu wybuchu jego agresji cztery lata temu, zamknął się w sobie. Stworzył swoją nową osobowość i nazwał siebie Julian.
Hobby: Julian głównie interesuje się motoryzacją, to jest jego konik. Uwielbia szybkie, naprawdę szybkie auta i motocykle, co jakiś czas kupuje nowe maszyny, a sprzedaje stare. Na drugim miejscu jest muzyka, kiedy tylko może słucha jej, a nawet sam śpiewa. Ma niesamowity głos, z łatwością by mógł zostać piosenkarzem, wiąże z tym swoje plany, ale jak to powiedział, "świat nie jest gotowy na powstanie takiej gwiazdy jak on, a on nie jest gotowy dla świata". Jednak gdy będzie gotowy, będzie się o to starał. O dziwo zainteresowanie kobietami u Chrisa jest na trzecim miejscu, żadna piękność nie przejdzie obok niego bez zaczepki. Kolejnym jego zainteresowaniem jest boks. Przede wszystkim, dlatego że może wyładować się na worku treningowym, albo po prostu w walce. Bardzo mu to pomaga z agresją, którą ma czasem aż zanadto. Kiedyś przez swoją agresję, zranił bliską jemu osobę, ona mu wybaczyła, a on sam sobie nigdy, od tamtej pory próbuje panować nad gniewem. Wracając do jego młodości, przez 3 lata chodził na kursy tańca. i to różnego, ponieważ jego matka wiązała z nim nadzieję, że tak jak ona zostanie tancerzem. Plan jednak się nie udał, chociaż Chris lubi tańczyć, sprawia mu to przyjemność i faktycznie mu to wychodzi, to nie chciał zostać tancerzem.
Aparycja|
- wzrost: Christian mierzy około metr dziewięćdziesiąt, choć bycie wysokim ma dużo atutów, on zawsze chciał mieć metr osiemdziesiąt pięć.
- waga: Chłopak ma szybką przemianę materii i dlatego ciężko mu przytyć, ale dzięki specjalnej diecie waży już około siedemdziesiąt osiem kilogramów.
- opis wyglądu: Ma ciemne włosy, które zawsze są ułożone, nikt nigdy nie zobaczył ich poczochranych. Jego spojrzenie można określić jako niesamowite, oczy ma koloru ciemnej czekolady, otoczone gęstymi rzęsami. Gdy patrzy się mu w oczy, można w nich odnaleźć spokój, bezpieczeństwo, po prostu można się w nich zatracić. Jego dużym atutem są widoczne kości policzkowe, które ozdabiają jego słodką buźkę. Ciało Christiana kiedyś było marne, szczupłe. Teraz dzięki treningom, siłowni oraz diecie, jego ciało zmieniło się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Jego ciało zrobiło się bardziej muskularne, umięśnione i wysportowane, a klatka piersiowa wygląda, jakby sam Michał Anioł ją rzeźbił, dodatkowo ozdabiają jego ciało wystające obojczyki. Jego skóra zawsze jest równomiernie opalona.
- pozostałe informacje: Lewą brew ma "niecałą" przez zszywany łuk brwiowy, w jednym miejscu w ogóle nie ma włosów brwiowych.
- głos: -
Historia: Dawno, dawno temu spotkało się dwoje młodych ludzi w mieście Avenley River. Mężczyzna miał na imię Ralph, a kobieta Analise. Byli bardzo szczęśliwą parą, zawsze się dogadywali. Po trzech latach bycia razem postanowili, że się pobiorą i w ciągu trzech miesięcy to zrobili. Ona była najpiękniejszą panną młodą, on najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Dorobili się dużego majątku, niektórym było to nie na rękę, że im się tak powodzi w życiu. Analise pracowała w bardzo dużej firmie na wysokim stanowisku. Pewnego dnia pojawił się tam młody, przystojny mężczyzna, który bez trudu ją rozkochał w sobie. Ralph oczywiście się dowiedział o zdradzie żony, żądał rozwodu i prawie zabił jej kochanka, lecz jednak w końcu się pogodzili. Niestety po miesiącu okazało się, że Analise jest w ciąży z byłym kochankiem. Ralph mówił "to nic, będę traktował jak swojego". Ale wciąż gdzieś tam miał gniew i żal do niej. I tak oto po parunastu miesiącach narodził się chłopiec o czekoladowych pięknych oczach. To Ana nadała mu imię Christian Alexander. Po kolejnych czterech latach przyszło na świat drugie ich dziecko, malutka Rosalie. Mały Chris zawsze był przy siostrze, nawet zasypiał przy niej. Żyło im się bardzo dobrze... Niestety, gdy Chris skończył pięć lat, wtedy jego ojciec pierwszy raz się na niego zdenerwował i powiedział, że nie jest jego synem. Myślicie sobie, że dziecko mające pięć lat nie rozumie jeszcze takich słów... ale Chris zawsze był pojętny i rozumiał, co się do niego mówi. Wtedy więź między nim a ojcem coś rozerwało. W kolejnych latach czekoladowooki zaczął chodzić do szkoły, uczył się języków, tańca, był w tym naprawdę niezły, tak naprawdę chciał zaimponować ojcu, który od niego dużo wymagał, lecz on przy każdej następnej kłótni słyszał: "Nie jesteś moim synem i nigdy nie będziesz". Analise zawsze go pocieszała, chociaż nie zawsze się udawało, to ona była dla niego największym wsparciem w tych sytuacjach. Gdy Chris osiągnął piętnaście lat miał już swoją pierwszą dziewczynę. Jednak i tu nic więcej o niej nie znajdziecie, o tej sytuacji powie jedynie on sam. Trzy lata później wyprowadził się z domu i zaczął żyć na własny rachunek. Zerwał kontakt tylko z ojcem, ale i tak go widzi co miesiąc na rodzinnym obiedzie.... Znalazł pracę w najpopularniejszym klubie jako barman, mały zarobek skłonił go do nielegalnych wyścigów, w końcu zaczęło mu się to podobać i wyścigi stały się jego prawdziwym życiem.
Rodzina: * ojciec Ralph - Wysoki mężczyzna mierzący około metr osiemdziesiąt, ciemne bujne włosy i zarost na twarzy. Zawsze ma przeszywające spojrzenie. Dla syna zawsze był surowy, może dlatego, że nie był jego synem? Jego matka zdradziła Ralpha z innym mężczyzną, wybaczył jej to, ale nigdy nie zaakceptował Chrisa. Mają ze sobą dość chłodne kontakty. Odzywają się tylko wtedy, gdy Julian przyjeżdża na rodzinny obiad, który jest raz w miesiącu. Nawet wtedy czuć między nimi chłód. Charakter Ralpha jest trudny. Przede wszystkim jest surowy i dużo wymaga od siebie i od innych. Nie jest zbytnio uczuciowy od tego czasu, gdy zdradziła go żona Analise.
* matka Analise - Niska blond kobieta o niebieskich oczach. Z Chrisem ma bardzo dobre kontakty, to jej zawsze ufał i mówił o wszystkim. Analise wie o ciemnych stronach swojego syna, chociaż tego nie pochwala, to szanuje, to co robi i wspiera go w tym. Zawsze przed każdym wyścigiem dzwoni do niej, na wszelki wypadek, gdyby to był jego ostatni wyścig. W przeciwieństwie do jej męża, Ana jest miła i ciepłą osobą, która zawsze wesprze i pocieszy.
* siostra Rosalie - Mimo, że właśnie skończyła osiemnaście lat, zawsze była dla niego małą siostrzyczka. W stosunku do niej jest bardzo opiekuńczy. Zawsze może na niego liczyć, kiedy ma problemy. Jego siostra jest szczuplutka, ma blond włosy, po mamie i jej niebieskie oczy. Ojciec zawsze traktował ją lepiej niż jego, ale nigdy jej nie miał tego za złe, ponieważ to ona była jego prawdziwym dzieckiem. Jego relacje są mocne i tego nic nie zmieni.
Partner: Ostatnią prawdziwą dziewczynę miał cztery lata temu. Ich związek trwał trzy lata, rozstali się przez pewny incydent. A teraz nie wierzy w związki i każda u niego jest na "jedną noc". I to mu pasuje.
Potomstwo: Santos o dziwo lubi dzieci, lubi się nimi zajmować, jest w stosunku nich opiekuńczy i bardzo odpowiedzialny, z pewnością zostawione z nim dziecko będzie bezpieczne. Jednak o swoich nie myśli w ogóle, a nawet w przybliżonym czasie nie chce ich mieć. Co by się stało ze światem, gdyby narodził się kolejny Chris, ludzkość by tego nie przetrwała.
Ciekawostki:
- Jest całkowicie zdrowy. Nie ma żadnej alergii, a choruje raz na ruski rok.
- Przez długie przebywanie w Hiszpanii oraz we Włoszech, umie biegle mówić w tych językach. Przy okazji, ze szkoły umie mówić po francusku, jeśli chcesz, chętnie cię nauczy.
- On nie jest święty, ma nałogi, którym nie umie się oprzeć. Uwielbia palić papierosy, ale bardziej od papierosów woli marihuanę, którą wielbi nad życie. Dzięki niej może "dotknąć nieba". A co z alkoholem? Pije tylko wtedy kiedy jest w towarzystwie, sam rzadko.
- Ta ciekawostka jest skierowana tylko do kobiet. Uważajcie na niego, to niezły flirciarz i zboczeniec, lubi złapać za to i tamto.
- Ma paru przyjaciół, którym bez granicy ufa i może na nich polegać, czyli: Nathan, ciemnowłosy chłopak, który jest starszy od Chrisa rok, poznali się na wyścigach. Dylan, szatyn z niebieskimi oczami, znają się od dziecka i to z nim najczęściej wychodzi na imprezy. Andy, blondyn, który jest najmłodszy z grupy, ma ledwo skończone osiemnaście lat.
- Skradnij jego serce, robiąc mu jego ulubione danie, czyli naleśniki z czekoladą i bananami.
- Od pewnego czasu myśli o tym, aby iść w stronę śpiewania lub całkiem w stronę boksu. Jednak całkiem nie umie się na to zdecydować.
- Ma swój tak jakby gang, w którym jest szefem. Członkami gangu są jego najlepsi przyjaciele.
- Umie bardzo dobrze gotować, jeśli zaprosi cię do siebie na obiad, możesz być spokojny, że byle czego nie zjesz.
- Może to was zdziwi, ale miał dziewczynę, tak naprawdę miał i był z nią bardzo szczęśliwy. Był z nią aż trzy lata, planowali razem swoją dalszą przyszłość. Każde szczęście, kiedyś się kończy, tak też było z tą historią. Po pewnym incydencie zerwali ze sobą, a Chris nigdy nie wspomina tego, co się wtedy stało.
- Jako iż pracuje jako barman, wykorzystuje każdą szansę, aby poderwać płeć piękną.
- Jeśli on zaczyna ci mówić pewne obietnice związane ze związkiem, nie licz na to, że je spełni.
- Chris nie pije zwykłego piwa, o nie. On preferuje Jack Danielsa, szoty, wina i inne mocne alkohole.
- Brunet nie przegrał jeszcze w żadnym wyścigu i jest z tego dumny.
- Pochodzi z dość bogatej rodziny.
- Zawsze idzie przez życie swoim dwoma mottami, które jedno brzmi "pamiętaj, to tylko gra". On sam stworzył swoją drugą postać i po prostu w większości gra, nie do końca wiadomo dlaczego, a drugie "Jeśli ktoś się dowie, na czym najbardziej ci zależy, może to wykorzystać przeciwko tobie.” Nigdy nie okazuje przy kimś, że zależy mu na kimś lub na czymś.
Zwierzęta:
Zawsze chciał mieć zwierzaka, ale nie miałby na niego czasu, aczkolwiek ostatnio zaczyna myśleć o adopcji dobermana.
Pojazd: Jak narazie posiada tylko dwie ulubione maszyny, resztę posprzedawał. Zostawił sobie piękny czarny samochód marki  "Ford Mustang"z VI generacji.
Mimo iż auto to nie jest najszybsze, dzięki Christianowi samochód w ciągu czterdziestu sekund może osiągnąć czterysta kilometrów na godzinę. Brunet jest z niego bardzo dumny, a także z siebie, że z takiego auta zrobił prawdziwą bestię. Drugą jego maszyną jest czarno-zielony motocykl marki "Kawasaki ninja h2r". To prawdziwa bestia w świecie motocykli. W dwadzieścia sześć sekund osiąga pełna prędkość czyli czterysta kilometrów na godzinę. Jeśli jadąc przez miasto zobaczysz, że coś ci mignęło przed autem to masz pewność, że to Chris na swojej bestii.
PD: 130
Kontakt: Zurek

Od Mallory cd. Kendall

   Pieprzony Froy.
   Przeskoczyłam przez płot z szybkością, której nie powstydziłaby się żadna olimpijka (w końcu to ja), ale niefortunnie zahaczyłam połą kurtki o ostry drut i rozerwałam ją prawie w całości. Cholera jasna, to nowa, droga skóra, na którą musiałam trochę sobie zapracować, by móc pójść po nią do sklepu jak człowiek i rzucić kasjerce w twarz banknoty. Wolałabym rozpieprzyć własną rękę o ten drut, niż narażać czarny ciuch na zniszczenie, ale teraz nie miałam czasu, by nawet o tym myśleć. Pobiegłam dalej, klnąc w duchu i wyciągając z siebie niemal niemożliwe tempo, byleby mieć pewność, że mnie nie złapią.
   A wszystko przez tego chorego psychicznie idiotę, Martineza, któremu nie ufałam ani nie wierzyłam w jego czyste intencje od samego początku. Ale oczywiście, drugi idiota, Frank, wkopał zarówno mnie i siebie w niezłe gówno, powierzając Froyowi szczegóły dotyczące naszego planu, bez mojej wiedzy o tym. Zdążył już tego pożałować, obecnie leżał gdzieś tam w kałuży własnej krwi w starym magazynie, a ja uciekałam przez Martinezem i jego bandą. Tu liczył się czas i moja szybkość, która dawała mi przewagę nad nimi. Wiedziałam, w jaki sposób uciec im na dobre, miałam opracowaną trasę na wszelki wypadek, ot taki plan c, no błagam, jestem Mallory Moore, czy ktoś kiedykolwiek byłby w stanie zwątpić w to, że wygram? To, że sprawy się pokomplikowały, nie jest jeszcze tak złe, odrobina zabawy nikomu nigdy nie zaszkodziła (może Frankowi), dlatego pozwoliłam sobie na drwiący śmiech, przeciskając się przez dziurę w płocie. Sayonara, frajerzy! Mallory's out.
   Nie zmieniło to faktu, że uważałam na każdy swój ruch i nadstawiałam uszu, będąc gotowa na atak w każdej chwili. Za paskiem zatknięty miałam pistolet, którego jeszcze nie zdążyłam dziś użyć, mimo że mogłam. W magazynku znajdowało się kilka nabojów gotowych do wystrzału. Nie miałam ochoty ściągać na siebie uwagi służb miejskich, robiąc na środku drogi strzelaninę z bandą Martineza, ale na to mogło się zanosić, jeśli mnie znajdą.
   Nie to, że mnie znajdą, bo nie znajdą.
   Ale chciałabym sobie postrzelać.
   Znajdowałam się coraz bliżej centrum miasta, co oznaczało, że pozornie tu powinno być bezpieczniej. Pozornie. Ja już ich znam, nie narażą się na odkrycie przez niepożądane osoby, ale trzeba mieć jakiś as w rękawie, na wypadek, gdyby coś im odbiło. Zawsze przewiduję każdą możliwą opcję, żeby nie dać się zaskoczyć.
   Przemknęłam między kontenerami na śmieci, licząc na to, że nie będę musiała do nich wskakiwać by się ratować. Wolałabym kolejne postrzelenie niż zagrzebywanie się w śmieciach. Już raz to zrobiłam i nigdy, nigdy nie popełnię tego błędu ponownie. Czyszczenie moich cudownych włosów było długim i nieprzyjemnym zajęciem, ale za nic bym ich sobie nie ścięła, więc musiałam przez to przejść.
   Gdy przebiegałam obok płotu, chwaląc się w duchu za swoją zarąbistą kondycję i szczycąc nią sama przed sobą, mój wzrok spoczął na wejściu do ciemnego zaułka, znajdującego się parę metrów przede mną. Skierowałam swoje kroki w tamtym kierunku. Będąc już za ścianą, przystanęłam i zaczęłam głęboko oddychać, regenerując siły. Tu już byłam bezpieczna. Pozbyłam się bandy idiotów i zarazem odbyłam niezły jogging. Same plusy sytuacji.
   — Scena jak z filmów, przeskakująca rozmaite przeszkody laska, a za nią przypadkowa osoba, zaciekawiona, co zrobi dalej. 
   Uniosłam głowę, napotykając spojrzeniem nieznaną mi wcześniej z widzenia, chudą dziewczynę stojącą niedaleko. Jakim cudem dopiero zorientowałam się, że mam obserwatora?
   Widząc to, jakim obdarzyłam ją spojrzeniem, przeskoczyła z nogi na nogę.
  — Collins, Kendall Collins. — Przedstawiła się. To ten moment, gdy oczekuje się ode mnie, że zrobię to samo?
  — Nie potrzebuję towarzystwa niedorobionego stalkera, zwłaszcza w tym momencie, więc jeśli możesz, Kendall, spłyń — odezwałam się tonem aniołka prosto z nieba i rzuciłam jej wiele znaczące spojrzenie. Nie powinna się tu pałętać w takim momencie.
   Nie spłynęła.
   — Dlaczego miałabym stąd iść tak szybko?
   Przez moją głowę nie zdążyła przemknąć ani jedna myśl, gdy dobiegły do mnie krzyki i odgłos szybkich kroków. CHOLERA JASNA.
   Nie przywiązująca wagi do tego faktu Kendall ponownie otworzyła usta, chcąc się odezwać. Nie mogąc jej pozwolić na wydanie mnie, w ciągu sekundy znalazłam się przy niej, przycisnęłam jej ciało do ściany i zatkałam jej usta własną dłonią. Idiotka zaczęła się rzucać na wszystkie strony, jak dusząca się na powietrzu ryba, więc syknęłam jej do ucha, żeby przestała. O dziwo, posłuchała. A już myślałam, że będę musiała ją ogłuszyć kolbą pistoletu. Wokół nastała cisza, ale nie odsunęłam się od dziewczyny nawet na centymetr, chcąc upewnić się, że droga wolna. Gdy już sądziłam, że jest bezpiecznie, nasilony odgłos czyjegoś biegu dotarł do moich uszu, a ja szarpnęłam Kendall za rękę i pokazując całą prędkość jaką mogę osiągnąć, zaciągnęłam ją do pustego budynku obok. Zamknęłam za nami drzwi i ostrożnie zbliżyłam się do okna, po czym wyjrzałam za nie. I dostrzegłam, że...
   ...Osoby, które wzięłam za ścigającą mnie bandę Froya, to jakaś grupa ludzi młodszych ode mnie, ganiających się i wrzeszczących. Zacisnęłam dłonie w pięści, myśląc o tym, że z chęcią bym ich teraz zadusiła za ten "fałszywy alarm".
   — Co tu się do cholery dzieje? — Dobiegł do mnie lekko poddenerwowany głos dziewczyny. No tak, Kendall. Wzięłam ją tu ze sobą tylko dlatego, by nie miała możliwości wygadać nikomu, w którą stronę uciekłam. Ale teraz mogłam się jej już pozbyć.
   — Nie interesuj się — odparłam obojętnym głosem i wtedy dotarło do mnie, że ciągle trzymam ją za nadgarstek. Prychnęłam, puściłam i skierowałam się w stronę wyjścia, ale coś mi przeszkodziło. Laska się nie poddawała, bo powtórzyła swoje pytanie i chwyciła moją dłoń, po czym szarpnęła w swoją stronę, chcąc mnie najwyraźniej powstrzymać przed wyjściem i zmusić do odpowiedzi. Użyła jednak więcej siły niż pewnie zamierzała, bo jej szarpnięcie było na tyle silne, że potknęłam się o własne buty, i, nie mając w niczym oparcia, wyłożyłam się w jej stronę. Skończyło się to tym, że obie wylądowałyśmy na podłodze, ja na Kendall. Miałam ochotę parsknąć jej prosto w twarz, a z drugiej strony...
   — Lubisz dziewczynki? — wymruczałam cicho, prosto w jej usta, dłonią podpierając się tuż obok jej ramienia i patrząc wyczekująco w jej oczy. Na moich wargach igrał niewielki, pewny siebie uśmieszek, a ja czekałam na odpowiedź, bądź jakiś sensowny ruch dziewczyny (jak przyjęcie zaproszenia do flirtu).


Panno Kendall Tatum Collins?
+20PD

19 maj 2018

Od Alexaviera (do Mallory)

To chyba pierwszy raz, kiedy wątpię w siebie i zaczynam realnie brać pod uwagę słowa niektórych ludzi, że jestem skretyniałym idiotą.
Wchodzę do tego samego baru, gdzie bywam codziennie, sprzedając swoje ciało za marne pieniądze. Jest wieczór, a ja jestem wyjątkowo znudzony - mijam Pascala przy barze, który na mój widok przewraca oczami, mijam paru facetów przy jednym stoliku grających w pokera. Ziewam, zasłaniając dłonią usta. 
Pora się najebać?
Dosiadam się do ziomów, którzy grają w pokera i taksuję ich wzrokiem. Przy stoliku siedzi ich pięciu (włącznie ze mną; sześciu), próbuję sobie przypomnieć ich imiona - Ryan, Ivo, Raphael, Tyson, Dorcey. Podobnie jak ja, stali bywalcy, nic nowego. 
- Och, Alex - mruczy jeden z nich. Prawdopodobnie Raphael, nie da się go nie poznać po tych charakterystycznych brązowych lokach i podobnie charakterystycznych czekoladowych oczach. Mimo wszystko, nie mój typ, chociaż raz się z nim pieprzyłem za kasę. - Grasz z nami?
- Kim dla ciebie jestem, że zwracasz się do mnie zdrobnieniem? - syczę. - Jestem spłukany. Nie masz na co liczyć.
Ivo prycha na mnie, wykładając karty na stół.
- Chłopcy nie wskakują ci do łóżka? Przykre.
Krzywię się. Cholerny homofob na pokaz. Pewnie już nie raz pierdolił się z facetami, ale nie chce się do tego przyznać. Niewielu chce. Łypie na mnie spojrzeniem swoich piwnych oczu. Światło odbija się od tej jego zacnej łysinki, papieros wystaje spomiędzy warg, a ja mam wrażenie, że zaraz mi pieprznie za samo istnienie. Dorcey szturcha go lekko ramieniem w żebra, żeby się opamiętał. 
Rozsiadam się wygodnie, zakładając ręce za głową. Przymykam na chwilę oczy, biorąc głęboki wdech i zakładając nogę na nogę, po czym uśmiecham się złośliwie i uchylam powieki, ale zauważam, że Ivo wrócił już do gry i przestał się mną przejmować.
Wolna muzyka rozbrzmiewa w barze - jakaś laska wygina się na scenie, jest na wpół naga, a napaleńcy krzyczą, żeby się rozebrała. Ryan wyciąga na stół trochę gandzi i częstuje nas, a ja przyjmuję swoją porcję chętnie - muszę się rozluźnić po całym tygodniu, brakowało mi tego. Pascal podchodzi do nas, wykładając na stół drinki na "koszt firmy". Podobno przyjaźni się z Raphaelem, który zresztą podobno ma znajomości w całym mieście, ale ile w tym jest prawdy? Nie mam pojęcia. W pierwszej chwili jestem pewien, że mnie pominie, w końcu raczej nie jestem jego ulubionym klientem, ale on wykłada przede mną na stolik szklankę mojego ulubionego trunku, Jacka Danielsa i mruczy coś do mnie pod nosem, że akurat ma dobry dzień i powinienem go za to całować po stopach.
Mimo, że jestem zjarany, upijam łyka mocnego whiskey.
Wolną muzykę płynącą ze sceny w barze przerywa charakterystyczny dźwięk dzwonka. Wychylam się zza stołu, chcąc zerknąć, kto tym razem nas odwiedził i widzę dziewczynę. Marszczę brwi, milcząc i przez chwilę zastanawiając się nad czymś.
Ostatnio coraz więcej ich tu bywa. Najwyraźniej znajdują się coraz odważniejsze i pyskate smarkule, które myślą, że wejdą do baru i od razu zawładną tym miejscem. Nie mam zamiaru nowym sztukom psuć humoru, że laski tutaj są tylko dla pieprzenia.
Zerkam w stronę sceny, na której dziewczyna (wytapetowana blondi, pełno ich tutaj) już wyje na scenie bez stanika. Wzdrygam się, ponownie zerkając w stronę nowej, która właśnie weszła do baru.
Ta nie wyróżnia się niczym szczególnym. O dziwo, nie jest wytapetowaną lalą, wręcz przeciwnie - ma uroczą, dziewczęcą twarzyczkę, którą okalają ciemnobrązowe, pofalowane włosy. Pokerzyści podnoszą wzrok zza gry, żeby na nią spojrzeć. Przez chwilę jestem pewien, że dziewczyna znalazła się tutaj zupełnym przypadkiem (wygląda zbyt niewinnie, żeby przyleźć tutaj celowo) - do momentu, aż nie zerka w stronę naszego stoliku i nie uśmiecha się złośliwie, jak prawdziwa sadystka, a zadziorne ogniki skrzą się w jej brązowych oczach. Upijam łyk Jacka Danielsa, marszcząc brwi. Jestem zaintrygowany, czuję z nią podejrzane powiązanie. Ten sadystyczny uśmiech, pewna siebie postawa, zadziorne iskry w oczach... Czuję w niej godnego przeciwnika.
Dziewczyna kieruje się w stronę naszego stolika.
- Mogę się dosiąść? - pyta dosadnym głosem.
Nie czeka na odpowiedź, zgarnia krzesło z sąsiedniego stołu i dosiada się do pokerzystów. 
Raphael wydaje się równie zaintrygowany co ja, marszczy brwi, a brązowe loki opadają mu na czoło.
- A możemy poznać chociaż twoje imię? Raczej pojawia się tutaj niewiele dziewczyn, które zjawiają się nie po to, żeby rozbierać się przed przypadkowymi zbokami. 
- Mallory.
Moi kumple przy stoliku po kolei się przedstawiają, ale kiedy nadchodzi moja kolej - jedynie wzruszam ramionami. Mallory prycha z pogardą. 
Chwilę później zaczynają grę od nowa - dziewczyna również chce zagrać. Ivo patrzy się w jej stronę łakomym wzrokiem, prawdopodobnie gdyby mógł, to już by ją rozebrał. Skończony kretyn.
Dopiero kiedy biorę ostatni łyk mojego drinka czuję, że jestem już na maksa zjarany i najebany. Obraz rozmazuje mi się przed oczami, a ja niekontrolowanie zaczynam uśmiechać się głupawo do wszystkich tutaj zgromadzonych. Nienawidzę być naćpany, a i tak to w kółko robię. Idiotyzm, ale czego można się po mnie spodziewać?
Gra się kończy. Mallory zgarnia całą pulę, wszyscy patrzą się w jej stronę zdumieni, kiedy zgarnia kasę, a ja klaskam jej i śmieję się jak skończony idiota.
- Brawo, brawo, brawo, Mallciuś! - mamroczę.
Raphael mruży powieki, momentalnie wyrywając mi z ręki szklankę whiskey.
- Chyba pora przestać, Alex - prycha.
Przewracam oczami, nie przestając się uśmiechać. Nawet kiedy jestem zjarany i nie myślę nad tym, co robię, nie uśmiecham się szczerze, chociaż odczuwam wewnętrzną, nieuzasadnioną euforię. Jestem w pełni zrelaksowany i czuję się, jakbym mógł rozdawać swoją euforię innym. Naprawdę, reszta ziomów przy tym stoliku przy mnie wygląda na naprawdę nieszczęśliwych.
Wychodzę ze stolika, wyjmując telefon z tylnej kieszeni spodni i przeczesuję włosy palcami. Mijam Mallory i resztę, którzy patrzą się na mnie jak na debila, po czym ruszam w stronę sceny, na której już do naga rozbiera się wytapetowana lala, a zboczeńcy jej wiwatują, nabieram w płuca powietrza... I wydzieram się na cały bar.
- Zamknąć ryja!
Szczerzę się z satysfakcją, kiedy wszyscy od razu cichną. Gwiżdżąc, grzebię przez chwilę w telefonie (najnowszy model srajfona), by po chwili podłączyć go do jakiegoś głośnika i na cały lokal puścić Gucci Gang (chociaż zanim rozległ się głos Lil Pumpa, trzeba było przeczekać reklamę tamponów o.b. Mina obecnych w barze bezcenna). 
Zostawiam telefon na parapecie i wskakuję na scenę. Laska, która przed chwilą wywijała się nago, schodzi ze sceny, a ja zaczynam tańczyć jakiś prowizoryczny breakdance, czy co to kurwa jest. W lokalu rozlega się długie "buuu!" widowni, a Pascal wychodzi z baru, wpieprzając się na scenę. Kątem oka widzę, jak Raphael wyłącza muzykę w moim telefonie. Przestaję skakać jak pojebany - jeśli właściciel baru wezwie ochronę, to mam przejebane, chociaż obecnie mam to gdzieś.
- Co tu się, do kurwy, dzieje, Carstairs? - syczy w moją stronę Pascal.
Wstaję, otrzepując spodnie. Uśmiecham się jakże uroczo do chłopaka stojącego przede mną i trącam go w ramię. Jego chłodne, niebieskie oczy przeszywają mnie na wylot. Pascal nigdy nie umiał się dobrze bawić.
- Oooo, Pasuuuuś, skarbie! Słuchaj, sprawę mam... - zaczynam, co kilka słów przerywając sobie śmiechem. - Umiesz grać w szachy? - Nie czekam na jego odpowiedź. - To zwal mi konia jednym ruchem!
I wybucham śmiechem, podobnie jak połowa obecnych w barze, ale oni raczej śmieją się ze mnie i z tego, jaki jestem żałosny. Pascal zaciska dłonie w pięści i wysuwa dolną szczękę. Jestem pewien, że z nerwów zaraz mnie walnie, a ja wręcz mu się nadstawiam, uśmiechając się jak idiota.
A potem ktoś nam przerywa.
Mallory wchodzi na scenę i pretensjonalnie chwyta mnie za rękę, ściągając mnie z niej. Zatrzymuje się na chwilę, lustrując wzrokiem to tłum zebrany wokół nas, to Pascala, aż w końcu sama postanawia się odezwać:
- Ja się zajmę tym kretynem.
I wyprowadza mnie z baru.

A potem budzę się w swoim własnym mieszkaniu, cuchnący papierosami i wódką, z potwornym bólem głowy i z mdłościami, a obok mnie śpi znajoma nieznajoma dziewczyna - Mallory. W jednym łóżku ze mną.
Z wrażenia spadam na podłogę z głośnym hukiem.

Mall? XD
+20PD

17 maj 2018

Od Kendall cd. Alexaviera

Tak, kochanie, szczerz się dalej, przy czym udawaj zainteresowanego mną pedała. Nie, nie jestem homofobem, nic z tych rzeczy.
— Nie  — odparłam rozpromieniona. — Nie jestem idiotką ślepo zapatrzoną w takiego jak ty. Sukinsyn, nie dość, że pije i ćpa, do tego kradnie i pieprzy facetów na boku. Gratulacje, masz niezłe zajęcia na wieczory, takie jak te.
Bezcenna mina goszcząca na jego twarzy, godna zapamiętania. Nie wątpię w to, że niejedna już go tak spławiła, lecz on nadal głupi wierzył, że ochla ofiarę i okradnie, by przy następnym (najpewniej przypadkowym spotkaniu) udawać nieznajomego, taktyka była jasna. Nie zdążyłam go poznać, a mimo alkoholu bez problemu rozpoznałam plan działania, wzrok mówił zbyt wiele. Temu Pascalowi współczuję, biedak ma zbyt długi język, lecz z drugiej strony nie należał do najgorszych. Ale hej, co ma piernik do wiatraka? Nic.
Wracałam do bloku pod osłoną nocy, idąc coraz szybciej i szybciej, przy czym żywiłam nadzieją, że żaden zaciekawiony mężczyzna nie podąża za mną, aby później złapać mnie w pasie i zaciągnąć w ślepą ulicę. Nie ukrywam, bałam się przeokropnie. To zawsze było we mnie, strach, przed jeżdżącymi nocą samochodami, a w nich samotnych mężczyzn lub tych w grupie, kiedy zwolnił, puls podskoczył kilkukrotnie, nie dając zachować spokoju. Życie niejednokrotnie zmuszało mnie do wracania o tej porze, nie lubiłam tego. Tak było i teraz, światło małego poloneza oświetliło szarą ulicę, przy okazji oślepiając wszystkich wokoło. Tylko nikogo nie było, tak mi się wydawało od samego początku. Na pewno?
Otworzyłam lekko drzwi budynku, nosząc się z zamiarem wsunięcia przez szparę do środka.
Poczułam uścisk męskich dłoni na biodrach.
Powtarzałam sobie, żeby nie wracać późno.
Wróciłam.
Tak to się kończy, cholera jasna.
Wystraszona próbowałam wyrwać się z obcych rąk, szarpiąc na wszystkie strony. To było odruchowe, to przyszło mi do głowy jako pierwsze. Nie pomyślałam, że równie dobrze mogę podnieść nogę i uderzyć w jego kroczę szpilkiem, to było drugie. Wyrwywanie się nie zadziałało, na nic. Trzymał mocno. Wzięłam zamach nogą, podniosłam ją mocno do góry, oddając cios. Nie skończyłam na tym, mężczyzna jęknął, puszczając mnie jedną ręką. Złapałam za lewą, która trzymała mnie nadal, po czym wykręciłam mocno. Wylądowała na plecach. Zamruczałam coś pod nosem, równocześnie uderzając niedoszłego gwałciciela w głowę.
— Nie tak prędko. — Uniosłam triumfalnie głowę, kopiąc go po kostkach.
Ciekawe, czy i jego kostki są tak delikatne, jak większości. Och, tak, są, niespodzianka. Wyjęłam telefon, wybierając numer policyjny. Złożyłam dokładne zeznanie, podałam z dokładnością adres i z radością oczekiwałam na przyjazd glin. Pomyślałam, że dobrym pomysłem jest wyjęcie dokumentów z jego kieszeni, wystają, to widać. Przygwoździłam łysego do betonu, wysunęłam jego czarny portfel, na końcu zajrzałam do środka.
Benneth Thomilson. Lat 47.
Zachciało mu się zaczynać z laskami. Nie przewidział, że nie wszystkie są bezbronne i płaczliwe. Zresztą, znam osobę, która rozłożyla samowolnie nogi, nie wyrywała się, a w dodatku bez zastanowienia oznajmiła, że ma HIV i okres. Każda taktyka jest dobra, o ile skuteczna.
Dziesięć minut później zajechał niebieski wóz z syrenami, z niego wyszła dwójka mężczyzn w mundurach. Standardowo - wysłuchali mnie, zabrali faceta i odjechali, życząc miłej nocy.
Nie byłaby miła, gdyby udało mu się.
W ogóle nie mogła być miła.
Zatrzasnęłam się w łazience, ignorując żałosne pomiaukiwanie osamotnionego Nela. Niech rozmawia ze sobą. Rozebrałam się, następnie wskakując pod prysznic. Godzina spędzona w łazience, jeden z moich rekordów. O pierwszej wróciłam do sypialni. Zagarnęłam kota do siebie. Zasnęłam.

Alexavier?
Piszę to w autobusie, ok? Potem ogarnę błędy i poprawię, jak będę miała czas.

Od Alexaviera cd. Kendall

To takie głupie, wracać do miejsca, które odwiedza się niemal codziennie. Podrywać te same, przewijające się przez moje życie osoby. Sypiać z tymi samymi, stałymi klientami. Cholera, jest jakiś sposób na rutynę? Bar w centrum miasta co noc odwiedzają te same osoby. To stali bywalcy, podobnie jak ja - przychodzą, żeby strzelić shota (albo parę, serio, Pascal robi świetne drinki), może szukają wrażeń wśród obecnych tutaj prostytutek (w tym mnie, ale ja przyjmuję tylko chłopców; o dziwo, ich nigdy nie brakuje. Pedały, niech wracają do swoich żonek, a na boku pieprzą męskie dziwki). Mało spotykane jest tutaj zobaczyć dziewczynę, która nie wygląda w żaden sposób wyzywająco, a wręcz przeciwnie, zachowuje się, jakby przyszła do baru jedynie zatopić smutki życia codziennego.
Dlatego dziwię się, kiedy nie dość, że widzę nieznajomą twarz, to jeszcze dziewczynę, która bezczelnie na mnie wpada. Atakuje mnie już na starcie, wyzywając idiotą - a ja nie mogę przepuścić takiej okazji. Czuję od niej silny zapach alkoholu, więc w jej krwi musi znajdować się trochę procentów. Sam wypiłem niewiele, a to doskonały moment, aby wyniuchać moment do drobnego występku. Czy ja wiem, kradzież? Lustruję ją wzrokiem. Nie wygląda na nadzianą, ale nie zaszkodzi spróbować.
Przeczesuję czarne kosmyki palcami, uśmiechając się do tej kruchej istotki jak anioł. Anioł w ciele szatana. Albo... Szatan w ciele anioła, jeden chuj. Oblizuję usta, utrzymując z nią kontakt wzrokowy. Ma brązowe oczy - zawsze zwracam uwagę na kolor tęczówki u ludzi, spotykając coraz to bardziej interesujące barwy.
- Och, nie martw się, kruszynko. Nic nie szkodzi - mówię, jak najłagodniej potrafię. Uśmiech godny władcy piekieł nieco psuje efekt, ale staram się tym nie przejmować. I tak jestem zajebisty. - Nieczęsto wpadają na mnie tak... piękne damy. - Trudno przechodzi mi to przez gardło. To nie tak, że traktuję płeć piękną jak szmaty, wręcz przeciwnie, ale jednak nie chcę, żeby pomyślała sobie, że ją podrywam. Chciałaby.
- Zjeżdżaj.
Wzdrygam się. Nie chcę być wredny, stracę okazję do ponabijania się z niej. Mogę ją naćpać, potem patrzeć, jak robi z siebie skończoną idiotkę, a na koniec okraść. Najpierw jednak muszę przekonać ją trochę do siebie, to krok do sukcesu.
- Uważaj, bo się zgubisz. Jest tu wiele gości, których wolałabyś nie poznać. A przecież nie chcesz mieć potem kłopotów, prawda? - Wsuwam dłonie do tylnych kieszeni jeansów i uśmiecham się do niej zadziornie. Może to ją przekona, podobno laski lecą na bad boyów. Nie wiem, nie znam się na dziewczynach, nigdy żadnej nie miałem. 
Dziewczyna wlepia we mnie swój wzrok. Mam wrażenie, że albo zaraz się zatoczy, albo mi walnie. Albo jedno i drugie. Wygląda na zniesmaczoną, więc wciągam w płuca powietrze, rozluźniając się. W końcu wyciągam ręce z kieszeń, wyciągając w jej stronę dłoń. 
- Alexavier - mruczę miękko.
Mam nadzieję, że mi się przedstawi, chociaż co do tego nie jestem pewien. Nie wygląda zbytnio na ufną.
- Kendall. - Przyjmuje moją dłoń.
Udaję zdziwienie.
- Śliczne imię. - Mówiąc to, oblizuję wargi. Pora się rozkręcać.
Obejmuję ją ramieniem, uśmiechając się sztucznie. Sztucznie i promiennie. Ciekawe ile już idiotów nabrało się na mój jakże uroczy uśmiech. Ciekawe, czy Kendall będzie do nich należeć.
- A więc, Kelly... - zaczynam ostrożnie. - Widzę cię tu pierwszy raz, a nie ukrywam, jestem stałym bywalcem. Problemy w pracy? Chęć poznania nowych... Wrażeń? - Poruszam kokieteryjnie brwiami.
Ujmuję jej dłoń, prowadząc ją z powrotem w stronę baru. Pascal to właściciel baru, który właśnie szykuje drinka dla faceta siedzącego nieopodal nas. Pascal. Jak można mieć tak beznadziejnie na imię? Podobno z pochodzenia jest francuzem, a tam to najpowszechniejsze imię, ale nie wiem, nie oceniam. W każdym razie jest przystojny i już nie raz i nie dwa go podrywałem, ale chyba nie jest zainteresowany. Świętoszek.
- Widziałam jak piłaś mohito. Pokażę ci coś lepszego - śmieję się, choć mój wzrok nie skupia się na towarzyszącej mi dziewczynie, a na Pascalu. - Pascaaaal, Jack Daniels dla dwojga!
To mocny trunek. Nie wiem, czy Kendall go tknie, ale chcę spróbować upić ją jeszcze bardziej. Dziewczyna wydaje się zmieszana, najwyraźniej boi się najebać jeszcze bardziej, ale na razie nie protestuje. To znak, że mogę działać dalej.
Sięgam do kieszeni bluzy i grzebię w nich chwilę, żeby wyjąć saszetkę z białym proszkiem i kartę kredytową. Kradzioną. Nie będę się narażać na kradzież własnej w takim pijańskim barze.
Pascal prycha na mnie, nie odrywając wzroku od szykowanych dla jego gości trunków.
- Carstairs, mówiłem ci, żebyś nie ćpał przy gościach. To nie zachęca nowych tubylców. - Uśmiecha się do Kendall. - I młodych dam także.
Ignoruję go, podsuwając narkotyk dziewczynie.
- Chcesz może? - pytam.
Odmawia. Grzeczna dziewczynka. Zaciągam się więc sam, a Pascal w tym czasie podaje nam whiskey. Kiedy kończę, zaciskam palce na szklance i wypijam wszystko jednym haustem. Właściciel baru prycha ponownie.
- Znowu się popisujesz, Carstairs?
Wzruszam ramionami, uśmiechając się zadziornie, po raz kolejny. Mężczyzna przewraca oczami, chyba zaczyna dostrzegać we mnie pewne zachowania. 
- Przed tak piękną damą nie zaszkodzi się czasem popisać.
- Szkoda tylko, że ty jesteś pieprzonym pedałem. I wszyscy to wiedzą w tym miejscu. Zacząłeś się kierować słowami "żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka, raz chłopaczek", czy to ja o czymś nie wiem? - warczy w moją stronę. 
Śmieję się.
- Ej, ej. Spokojnie. Czasem to ja jestem pieprzony, a czasem to ja pieprzę. Zależy od sytuacji. - Oblizuję wargi.
Pascal już się nie odzywa. Czekam, aż Kendall wypije do końca swojego drinka, po czym uśmiecham się promiennie do dziewczyny, wstając od lady.
- Chodź, odprowadzę cię do domu. Tylko pokaż mi, gdzie mieszkasz - proponuję.

Kelly?
Mi coś, nie ten teges XD

Od Kendall

— A więc... dopiero zaczynasz, tak? — zwróciłam się do nowej pracownicy tonem pozbawionym emocji. — Nie martw się, ja też jestem nawet świeża. Clifford kazał zapoznać cię ze studiem.
Oprowadzanie tej dziewczyny nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy, a w dodatku sama nie znam budynku na tyle, aby opowiadać o nim niczym profesjonalny przewodnik, a za takiego najwyraźniej uważa mnie Fredrick. Mógł sam się za to zabrać, nie byłoby nieścisłości. Uśmiechnęłam się lekko, nie chciałam, żeby nowa była tak zestresowana, jaka jest aktualnie. Westchnięciem podsumowała cały mój monolog na temat wchodzenia do gabinetu szefa bez pukania, kolejna rzecz na liście pod tytułem "Czego nienawidzi Fredrick Albert Clliford".
 — Kochanie, jeśli masz zamiar zbywać mnie zwykłym wzdychaniem urażonej księżniczki, odpuśćmy sobie tę nędzną pogadankę i poproś Alyssę o opowiedzenie ci wszystkiego. Od A do Z, hm? — Wyraźnie zdenerwowana zwróciłam jej uwagę.
 Bezczelna.
 Cisza.
 A w dodatku niemowa.
 — Może porozmawiamy o pogodzie? — zaproponowałam ironicznie. — Alyss. — odwróciłam się do zajętej piłowaniem paznokci dziewczyny. — Weź ją, proszę. Nie mam siły, ani tym bardziej ochoty na dalszą rozmowę.
 Zamruczała.
 — Alysso, weź ją.
 Tym razem wstała, zagarniając ramieniem blondynkę. Odetchnęłam z ulgą. Gdyby nie to, że szlachetny Fred zostawił ją pod moją opieką, wybywając ze studia, wyszłabym z pracy pół godziny temu. Teraz to było możliwe, dlaczego nie skorzystać?
 Osiemnasta. Sześć godzin do północy.
 Zaśmiałam się pod nosem, kiedy do głowy przyszedł mi zadziwiający pomysł. Może to odpowiedni moment, aby zaszaleć, po raz pierwszy od... długiego czasu? Opcja ta wydawała się korzystna, nie mogłam się oprzeć.
 Potrzebowałam kilku dłuższych chwil, aby trafić kluczem w zamek, a następnie otworzyć go. Rzuciłam torbę na kanapę, wyjmując pierw telefon. Skoczyłam do sąsiedniego pokoju, inaczej mówiąc mojej sypialni. Poszukiwania odpowiedniej sukienki w stercie t-shirtów, spodni i innych bzdet nie uśmiechało się do mnie, podobnie jak nie uśmiechała się do mnie dzisiaj poznana współpracownica.
 Wpół do dwudziestej, w pełni przygotowana opuszczałam mieszkanie. Zapowiadała się ciekawa noc.
 Muzyka, pamiętam, że była głośna, dudniąca w uszach muzyka. Zresztą, jak w każdym klubie.
 — Do pełna! — Męski głos obok dotarł do moich uszu, właściciel był nawet przystojny.
 — Poproszę również. — Zza niego wychylił się drugi facet.
 Obserwowałam ich ruchy za każdym razem, jeden z nich sporadycznie zerknął w moją stronę, po czym szeptał na ucho drugiemu. Brzmiało to pewnie: "Tamta laska się gapi, idiotka". Prychnęłam pod nosem, prosząc rudego barmana o pierwszego drinka, słabego. Nie chciałam zaczynać ostro, nie piłam nic z procentami od dawna. Do moich rąk trafiła spora szklanka wypełniona po brzegi zielono-przeźroczystym płynem, wewnątrz topiła się limonka, na wierzchu pływały listki zamoczonej mięty, zaś dno zasypane było nierozpuszczonych cukrem. Wyglądało jak mohito, najpewniej mohitem było. Byłam pewna jednego, było nieziemsko dobre. Poprosiłam o kolejne, i kolejne, wpadając w wir, dopóki nie ruszyłam na zaludniony parkiet, ale wtedy to był mój najmniejszy problem. Wszyscy wokoło skakali i krzyczeli, bawiąc się świetnie. Mimo procentów obecnych w mojej krwi, nie czułam się najpewniej w towarzystwie nieznajomych mi osób. Ludzie byli w grupkach, to znajomi, to pary, to wszystko na raz (grupy przyjaciół, w tym para bądź dwie osoby w friendzone).
 Chciałam przejść dalej, na nieszczęście weszłam na jakiegoś chłopaka.
 — Odsuń się, idioto — mruknęłam niechętnie.
 Niech odejdzie, muszę iść dalej.
 — Odejdź w bok, gdziekolwiek. Idź do baru, przysięgam, że drinki są najlepsze.
 Pewnie to wiedział. Wyglądał na stałego bywalca, ciekawe po czym to poznałam.

Aleeex?
Tu też coś nie poszło.

Od Kendall

Pośpiech zdecydowanie był moim sprzymierzeńcem w walce z czasem, zresztą nierównej. "Gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy", czy aby na pewno? Do ósmej brakowało kilku minut, a ja zwinnie wymijałam ludzi na dziurawym chodniku, co było niezwykłym utrudnieniem, pomijając to, że przeszło dwa razy to wskoczyłam w dziurę, to źle stąpnęłam. W takich niedawno nadwyrężona kostka dawała o sobie znać, zmuszając mnie do utykania na prawą nogę. Od studia dzieliło mnie półtora kilometra, co raczej nie zajmie mi tylko kilku minut. Wzdychając, kontynuowałam przedzieranie się przez tłum, obserwując zgiełk miasta. Mieszkanie w centrum mi nie służy, choć dotarcie w różne miejsca wydawało się na ogół proste, to był tylko mit. Przejście z parku do mojego mieszkania zajmowało niemniej niż dwadzieścia minut pieszo, skuterem nieco krócej, w niedzielę zaś nie warto było wychylać nosa zza ściany budynku. Dziś był piątek, choć uderzająco podobny do poprzednich dni, tak naprawdę inny, bo ostatni. Za to najbardziej pracowity. Swoją drogą, ciekawe co dziś zgotuje mi szef. Z pewnością kolejne zlecenie.
Zdyszana przekroczyłam próg studia Clifforda.
— Raczyłaś się zjawić — skwitował krótko Fredrick, biorąc kolejnego gryza grubszej od niego samego kanapki. Spojrzał na zegarek. — Ósma... siedemnaście. Coś ty robiła tyle czasu? Nie jesteś w stanie pojąć prostej rzeczy, to jest, że nie toleruję spóźniania się, a zdjęcia tego ślubu same się nie zrobią.
Ślubu?
— Ślubu? — powtórzyłam na głos pytanie, które zadałam sobie pierw w głowie. — Jest...
— Piątek — dokończył za mnie. — Sesja w plenerze, twoje zadanie. Zaczynasz o dwunastej, park kilka ulic stąd. To ważne, nie możesz zawalić.
Skinęłam głową, na znak zgody i zarazem obietnicy. Skoro według Freda miałam się postarać, musiałam to zrobić. Konsekwentny i pełny ambicji nie dałby mi kolejnej szansy, gdyby nowożeńcy nie byli zadowoleni ze zdjęć, to do przewidzenia. Każdy jego ruch był do przewidzenia, po trupach do celu. Czy go lubiłam? Nie, nie lubiłam. To też było do przewidzenia. Clifford jest tego świadomy, ale mimo wszystko nie myślałam o innej pracy. Gdyby nie on, lubiłabym to studio, wnętrze ma swój klimat, ładnie urządzone, sprzęt profesjonalny, nigdy nie narzekaliśmy na brak zleceń bądź pracy. Czułam się dobrze.
Dlaczego tak się denerwował, skoro dopiero na dwunastą przybyć miała para młoda, chcąca zrobić sobie plenerowe zdjęcia? Poprosiłam Alyssę o kubek gorącej kawy, bo chociaż nie piłam jej często, zmęczenie wzięło górę, zmuszając mnie do wypicia "małej czarnej". Nie zajęło mi to dużo czasu, przed dziesiątą byłam w pełni przygotowana do wyjścia. Nie, przeczekanie dwóch godzin nie uśmiechało się do mnie.
— Wolne? — szepnęłam, chowając się za ladą do Alyss.
Kiwnęła energicznie, odpowiadając, że szef poszedł do marketu niedaleko. Wyskoczyłam zza mebla, śmiejąc się w głos. Oświadczyłam koleżance, że wrócę wpół do dwunastej i poprosiłam, aby skłamała, wymyślając pierwszą lepszą wymówkę typu "Poszła do domu, bo zapomniała telefonu", co swoją drogą do najbezpieczniejszych wymówek nie należało, mógł mnie skarcić za słabą pamięć i wyjście z pracy. Trudno, nie miałam zamiaru kisić się w jednym pomieszczeniu tyle czasu. Moim celem stała się galeria handlowa, a w niej jedna z małych knajpek, należąca do ulubionych. Należało coś zjeść, mój żołądek był niemal pusty, wyłączając poranną kawę.
Podążałam wyuczoną na pamięć drogą, która prowadziła do owej galerii, kiedy moim oczom ukazała się czarnowłosa postać, ubrana w podarte ciuchy. Przemykała się za płotem, najwyraźniej licząc, że nikt jej nie zobaczy. Nie wyszło.
Niby dziewczyna jak dziewczyna, ale... przykuła mój wzrok. No to pobawimy się w stalkerkę.
Mknęła niczym strzała między uliczkami, przeskakując przez płoty i śmietniki, aby dostać się do kolejnego zaułku, ciemnego jak przeważająca część innych. Po długim biegu zatrzymała się, oddychając głęboko.
— Scena jak z filmów, przeskakująca rozmaite przeszkody laska, a za nią przypadkowa osoba, zaciekawiona, co zrobi dalej. — przeskoczyłam z nogi na nogę. — Collins, Kendall Collins.


Mallory?
Przepraszam, nie wyszło, ale grunt, że coś!

Alexavier Griffith Carstairs

Na zdjęciu: George Scorus
Motto: My happy little pill, take me away, dry my eyes, bring colour to my skies.
Imię: Obdarzono go raczej nietypowym imieniem, które niestety nadano mu z drobnego incydentu. Od początku ciąży jego matki było wyraźnie zaznaczone, że urodzą się bliźnięta, którym postanowiono nadać dwa dźwięczne imiona - Alex i Xavier. I tak jego rodzice żyli w świętym przekonaniu, że urodzą się bliźnięta aż do kulminacyjnego momentu narodzin, gdzie wyszło na jaw wyraźnie - "sorry, nasz błąd, macie chłopca!". W związku z tym, że nad imieniem dla syna nie można było się długo zastanawiać, oficjalnie został nazwany Alexavier z połączenia dwóch imion wyżej wspomnianych. O dziwo, nie warczy za coraz to ciekawsze pseudonimy. Najczęściej nazywany jest Alex, rzadziej XavierXavVier. Jako, iż pochodzi z rodziny z tradycjami chrześcijańskimi, został ochrzczony, co zostało przypieczętowane jego drugim imieniem - Griffith, bo pradziadku ze strony ojca. Pełne jego miano brzmi Alexavier Griffith - a teraz przejdźmy do punktu nazwiska.
Nazwisko: Po rodzicach przejął dumne nazwisko Carstairs, raczej dość rzadko spotykane, podobnie jak jego imię. Osobiście nie lubi przyznawać się do swojego nazwiska z panicznego strachu przed tym, że ktoś skojarzy go z matką, której przecież nienawidzi całym sercem, w dodatku prawdopodobnie z wzajemnością. Oficjalnie przed Tobą widoczny jest więc Alexavier Griffith Carstairs. Miło było Cię poznać, powinieneś uciekać, chyba, że chcesz zostać zadźgany łyżką.
Wiek: Dwadzieścia dwa lata. Studiuje, utrzymuje się sam i od pewnego incydentu również mieszka bez rodziców. Bo nie ma to jak duży krok w dorosłość!
Płeć: Mężczyzna. Nie martw się, wielu sprawdzało.
Miejsce zamieszkania: Ze względu na to, że został w jakże brutalny sposób wywalony z domu, wynajmuje niewielkie mieszkanie w samym centrum Avenley River. Ma współlokatora o jakże dźwięcznym imieniu Sylwester, który prawdopodobnie padnie jego pierwszą ofiarą zostania zadźganym przez łyżkę (zaraz po Louisie, oczywiście). Uważa, że jest wyjątkowo upierdliwy i gdyby sam nie był taki leniwy, to pewnie zamiast puszczać się z przypadkowymi chłopakami spotkanymi na imprezach właśnie kopałby dla niego grób... Ale jak na razie tylko na groźbach się kończy, to dobrze.
Orientacja: W tej kwestii nie ma się nawet nad czym zastanawiać. Alexavier pogodził się z tym, jego środowisko również, wszyscy się z tym faktem pogodzili... Oprócz jego rodziny. To właśnie przez to, że jest homoseksualny, został wywalony z domu na zbity pysk. Uważa jednak, że coming outem wyzbył się jedynie problemu i wreszcie czuje, że nie jest ograniczany.
Praca: W przypadku Alexa niestety jest to odrobinę... Skomplikowane. Alex jeszcze nie pracuje pełnoprawnie - dopiero studiuje, kryminologię i kryminalistykę, chce w przyszłości rozwiązywać podstawy spraw morderstw. Jednakże ma pewien problem, którego nie może się wyzbyć za uszami.
Jako iż nie pracuje jeszcze w zawodzie, który chce wykonywać, dorabia jako męska prostytutka. Tak, proszę państwa, nasz pan sukinsyn postanowił dorabiać, wykonując najstarszy zawód świata. Ze względu na swoją orientację seksualną starannie wybiera tylko pomiędzy chłopcami, a dziewczynki zręcznie spławia.
Charakter: Wyobraź sobie osobę, która Cię zraniła. Tak, tak, bardzo ładnie. Suka, - bądź sukinsyn - prawda? Pewnie kiedy Cię zraniła, pragnąłeś zemsty za wszelką cenę? Chciałeś wyrządzić jej krzywdę, taką samą, jak ona Tobie?
To teraz wyobraź sobie osobę dwa razy gorszą od tej, która Cię zraniła. Prawie dwa metry wzrostu, czarne, wiecznie zmierzwione włosy, jasnoszare oczy, uśmiech kryminalisty. Wygląda, jakby potrafił sprzedać Twoją duszę na czarnym rynku z dużym zyskiem dla samego siebie, prawda? Ach, tak. Owa postać, którą sobie wyobraziłeś, nosi dumne miano Alexavier Griffith Carstairs. Niezbyt dobre przedstawienie tego chłopaka? Trudno, to nie czas na empatię wobec niego. On nie miałby wobec Ciebie empatii, uwierz mi. Początek tego opisu jest jak najbardziej adekwatny do jego charakteru, dosyć specyficznego, dosyć trudnego do zniesienia. Brzmi jak typowy bad boy, prawda? Spokojnie. Mogę Cię zapewnić, że nie jest taki typowy, jak Ci się wydaje.
To jedna z najbardziej ekscentrycznych osób, jakie przystało Ci spotkać w swoim nudnym życiu. Ma zadatki na dobrego hipokrytę (i psychopatę. Ale spokojnie, wielokrotnie był badany pod tym kątem i wychodzi na to, że to jedynie kwestia jego patologicznego charakteru) i trudno odnaleźć się w jego towarzystwie; z pewnością nigdy nie wiesz, czego możesz się po nim spodziewać. Kiedy go wkurwisz raz uśmiechnie się uroczo, w myślach planując Twoją śmierć... A raz po prostu pieprznie Cię z całej siły w twarz. Albo obgada ze swoimi koleżkami z mafii malutkie porwanie. No, albo... Nieważne, on zawsze wymyśli coś takiego, żeby umilić Ci życie.
Czułeś się kiedyś oszukany? Spokojnie, towarzystwo Alexa chyba już powoli przyzwyczaja się do faktu, że zwyczajnie nie można mu ufać. Przy nim każdy czuje się jak niewinny baranek w obecności wilka. Wilka w owczej skórze, bo ten mały skurwiel jest tak dwulicowy, że nigdy nie wiesz czy to co mówi jest prawdą, czy raczej kłamstwem. Poza tym jest okrutnie szczery, co w tym przypadku raczej nie wychodzi na dobre, bo kiedy już coś o kimś powie, to poczujesz się, jakby wbił Ci nóż w plecy. Co najlepsze, wypowie to z czystym chłodem i pogardą w głosie, tak, że będziesz miał ochotę schować się pod kołdrą jak dziecko panicznie bojące się ciemności (o, ironio...).
To nie tak, że Alexavier jest całkowicie pozbawiony empatii, choć nie raz może się tak wydawać. Trudno się przywiązuje do ludzi i długo wzbudza się jego zaufanie, a dopóki tego nie zrobisz - jesteś w jego oczach niczym. Czeka tylko na Twoje jedno, pojedyncze potknięcie i już zaczyna planować w jaki sposób może zniszczyć Ci życie tak, żebyś sobie go zapamiętał już na zawsze. Najwyraźniej lubi, kiedy cała atencja skupia się akurat na nim. Cóż, zdecydowanie jest w tym ziarnko prawdy - Xavier lubi, kiedy jest w centrum uwagi. Tak, to wredne dziecko uwielbia atencję i popisywanie się (pewnie swoją głupotą) przed ludźmi. Z tegoż powodu zdarzało się, że uczęszczał na spotkania aktorskie, chociaż zaprzestał aktorstwu kiedy zaczął studiować. Twierdzi, że aktorstwo zajmowało mu zbyt dużo czasu, ale w głębi duszy wciąż chce do niego powrócić.
To choleryk jakich mało - zazwyczaj gromadzi swoją złość do punktu kulminacyjnego, aż nie wybuchnie. Na szczęście szybko się uspokaja, ale jego wybuchy złości bywają groźne dla otoczenia i pewnie nie jedna osoba przez to wyląduje w szpitalu. Ma skłonności do ukrywania swoich emocji pod maską, która ukrywa jego prawdziwe ja i trudno tę maskę zdjąć, przez co pewnie niewielu osobom udało się zobaczyć Alexa w pełni swojego charakteru, który nie ukrywa nic i zachowuje się  po prostu... Szczęśliwy.
Z jakiegoś powodu nigdy się szczerze nie uśmiecha. Uważa uśmiech za zbędny gest, a jedyny, jaki u niego zobaczysz to ten fałszywy, wywołany na zawołanie, złośliwy, przesączony jadem. To uśmiech, przez który automatycznie włączy Ci się w mózgu czerwona lampka, wyraźnie mówiąca; "Uciekaj!". Legenda głosi, że kiedyś komuś uda się zobaczyć jego szczery uśmiech... Ale najpierw niech ten ktoś zdejmie maskę społeczną, jaką na siebie nakłada. To zdecydowanie ułatwi robotę, o ile kiedy będziesz próbował nie ugryzie Cię do krwi.
Alexavier ma w zwyczaju analizowanie wszystkiego i rozkładanie na czynniki pierwsze. To efekt faktu, że chłopak lubi mieć wszystko pod kontrolą i nienawidzi sytuacji, kiedy ktoś wymyka się spod jego planów. Chociaż szybko przejmuje wtedy z powrotem dowodzenie, to jednak wymykanie się spod kontroli jego planów wciąż jest jego piętą Achillesową i planuje wszystko tak dokładnie, od A do Z, aby uniknąć tej krytycznej pozycji. Spokojnie można nazwać go więc perfekcjonistą, co przekłada się na jego życie - nie znosi bałaganu nie tylko w myślach, ale również i wokół niego. Wszystko musi być symetrycznie ułożone, a tylko zburz ten ideał, a możesz się liczyć z nienawiścią z jego strony, co idzie w parze z okrutną zemstą.
Carstairs jest narcyzem - zresztą, to już mogłeś zauważyć. Lubi się wywyższać nad ludźmi i popisywać swoimi umiejętnościami i wiedzą, co najczęściej wszystkich irytuje... Ale to dalej Alex. I dalej nic sobie z tego nie robi, bo to typ osoby, która ma wyjebane na wszystko, a zwłaszcza na Ciebie i Twoje gówniane zdanie, które nic nie wnosi do jego życia. Podobno czuje respekt przed osobami, które potrafią go przewyższyć w jakimś temacie, nawet, jeśli tego w żaden sposób nie okazuje, ale trudno znaleźć taką osobę. Zazwyczaj kiedy on o czymś opowiada, reszta osób milczy ze strachu o zostaniu zaatakowanym. W końcu podobno to on zawsze ma rację, prawda?
Pozytywne cechy Alexaviera? Och, będzie trudno. Ale - jak już wcześniej zostało wspomniane - Xav jest osobowością ekscentryczną. Oznacza to, że potrafi wypowiedzieć się w prawie każdym temacie, o jaki go zapytasz, nieważne czy będziemy rozmawiać o jego ukochanej kryminologii, czy o hodowli lam w Niemczech. We wszystkim ma swój odrębny pogląd, nie raz wyróżniający się na tle innych, być może zgodzisz się z nim, być może nie. Mogę się jednak z Tobą założyć, że jeśli Alex zacznie opowiadać, będziesz go słuchał z rozwagą i zainteresowaniem, bowiem mimo wszystko ten chłopak to doskonały mówca.
Jeżeli po przeczytaniu tego dalej masz ochotę z nim rozmawiać, to radzę Ci - udaj się natychmiast do psychologa. Uwierz mi, lepsze to, niż gdybyś miał wylądować w psychiatryku od zbyt długiego przebywania w towarzystwie tego chłopaka... Lub gdybyś wylądował w szpitalu ze scyzorykiem wbitym między żebra, o ile nie gorzej.
Powodzenia w zniesieniu go.
Hobby: Jak było w punkcie wyżej wspomniane - Alexavier jest osobowością ekscentryczną. Ma wiele poglądów i wiele zainteresowań, w dodatku ciągle tyka się nowych, ale powoli stara się ograniczać do tych kilku, z których czerpie największą przyjemność.
Pierwszym jego zainteresowaniem jest kryminologia i kryminalistyka. Alex wprost uwielbia zagadki kryminalistyczne, dlatego postanowił się podjąć studiów w tym kierunku. Bez zająknięcia jest w stanie odpowiedzieć Ci w jakim miejscu zakopać swoją ofiarę tak, aby nie została znaleziona, jak ukryć morderstwo, jak oczyścić narzędzie zbrodni... Ale to poufne informacje, które nieco kosztują.
Podobnie jak kryminologię od zawsze kochał aktorstwo, chociaż nigdy nie wiązał z tym przyszłości i uważał to jedynie za plan B, jeśli nie wyjdzie mu z kryminologią. Na scenie czuł się jak ryba w wodzie i kochał tam być. Zaprzestał aktorstwa w momencie, kiedy poszedł na studia i do tej pory tego żałuje, więc często zjawia się na spektaklach i obserwuje innych aktorów. Być może, kiedy wszystko sobie ułoży, ponownie do tego wróci, ale nic nie jest pewne. To tylko jego zamysły na przyszłość.
Kocha wszelkiej maści poezje i wiersze, często sam je tworzy. Mimo wszystko Alex to poetycka dusza, marzyciel, który szuka ujścia swoich myśli w słowach przelanych na papier. Wpada do miejskiej biblioteki regularnie co tydzień, wypożyczając tam tomiki poezji, w których zaczytuje się w nocy przy słabym oświetleniu lampki nocnej.
Poza tym uwielbia wkurwiać ludzi. Ale to chyba widać już od pierwszego spojrzenia w te jego stalowoszare, chłodne oczy.
Aparycja|
- wzrost: Nie da się zaprzeczyć - Alex jest wysoki i niewiele brakuje mu do dwóch metrów wzrostu. Mierzy dokładnie metr i dziewięćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu.
- waga: Waży dokładnie siedemdziesiąt trzy kilogramy i jest to waga prawidłowa do jego wzrostu.
- opis wyglądu: Na pierwszy rzut oka Xavier nie wyróżnia się niczym szczególnym. No, może poza nienaturalnie trupiobladą cerą, zadartym nosem, wiecznie zmierzwionymi w artystycznym nieładzie czarnymi włosami i spojrzeniem sadysty, przez które aż przejdzie Cię dreszcz. Skoro o spojrzeniu i oczach mówimy - barwa jego tęczówki jest stalowoszara, nie posiadająca nawet krzty niebieskiego, jak w wielu przypadkach szarych oczu bywa. Kolor odziedziczył po matce, więc pechowo przez to nienawidzi patrzeć w lustro w swoje oczy - panicznie boi się, że kiedyś stanie się taki jak ona (nie, Alex, Ty jesteś gorszy).
Na pierwszy rzut oka z tłumu wyróżnia go wzrost - metr i dziewięćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu z kawałkiem, czyli nieco poza średnią wzrostu dla mężczyzn. O dziwo, Xav ze swoich marnych centymetrów jest dumny i uwielbia się wywyższać, kiedy ktoś jest niższy od niego. Poza tym, wysoki wzrost często pomaga mu w bójkach! W stosunku do wzrostu oczywiście ma odpowiednią wagę, choć niewiele brakuje mu do niedowagi. Stara się dbać o swoją wagę na tyle, żeby nie schudnąć jeszcze bardziej (co przy tonie słodyczy jakie zjada nie jest niczym trudnym), a także żeby za bardzo nie przytył. Otyły kryminalista, też coś.
Jak już wcześniej zostało wspomniane, Alex posiada nienaturalnie trupiobladą cerę i często sam z siebie nabija się, że wygląda jak wampir... Zresztą, nikt by się raczej nie zdziwił, gdyby miał coś z nimi wspólnego, zakładając, że istoty nadnaturalne istnieją. Ale jeśli istnieją, to właśnie on byłby pierwszy w kolejce do zostania wampirem. Pewnie wiele by się w jego wyglądzie i zachowaniu wtedy nie zmieniło...
Kruczoczarne włosy uważa za najbardziej wkurwiającą rzecz na świecie, ale nie zetnie ich, bo twierdzi, że nie chce się upodobnić do typowego Sebixa. Lubi stawiać przed ludźmi pozory, że jest normalny, żeby potem widzieć zaskoczenie na ich twarzach. Kosmyki spadają mu na czoło, a chłopak średnio co dwie minuty przeczesuje palcami włosy (zazwyczaj robi to, kiedy jest zamyślony), przez co z każdą minutą są coraz bardziej zmierzwione i po całym dniu wygląda, jakby w ogóle się nie czesał. I tak ma to gdzieś.
- pozostałe informacje: Jako, iż Alexavier utożsamia się z wilkami, posiada tatuaż na plecach, który w zamiarze ma odzwierciedlać dwulicowość jego charakteru. Charakteryzuje go również wiele blizn na ciele po drobnych, ulicznych potyczkach, które są rozmieszczone na całym ciele i wielu jego klientów zwraca na nie uwagę. Poza tymi drobnymi szczegółami ma również kolczyk w pępku i na tym raczej kończą się jego znaki szczególne.
- głos: Luke Hemmings
Historia: Widzisz tą uroczą parkę zakochanych, którzy przechadzają się ulicami Avenley River? Tak, tak, dokładnie tych! To Viann i Quarrie Carstairs. Niedawno się pobrali, zamieszkali razem i... och, spodziewają się dziecka! To wspaniała wiadomość, nieprawdaż? To wyczekiwany potomek. I Viann, i Quarrie się cieszą. Widzisz uśmiechy na ich twarzach? Naprawdę, żal by było, gdyby jakiś czas później te uśmiechy mogło coś zepsuć. Zniknęłyby z ich twarz i od razu zrobiłoby się smutniej.
Dokładnie dwudziestego pierwszego grudnia o godzinie dwudziestej pierwszej dwadzieścia jeden (o, ironio!) przyszedł na świat ich pierwszy potomek. Jako, iż zamiast obiecanych bliźniąt Alexa i Xaviera narodził im się jedynak, ochrzcili go imieniem Alexavier. Carstairsowie byli szczęśliwą rodziną, nie można im było niczego zarzucić - Viann i Quarrie dbali o swojego pierworodnego, wspierali się wzajemnie.
Trzy lata po narodzinach Alexaviera Viann ogłosiła z dumą, że spodziewają się drugiego potomka. Prędko okazało się, że będzie to drugi syn, któremu nadadzą imię Louis. Sam Alex, choć wówczas jeszcze mały, nie mógł się doczekać przyjścia na świat swojego młodszego brata. Louis przyszedł na świat dwudziestego czwartego grudnia, tym samym powiększając szczęśliwą rodzinę Carstairs.
Przenieśmy się teraz następne trzy lata później. Alex jest coraz starszy! Louis również ma już trzy wiosny za sobą. Obecnie jest lato, czas zabaw rodzeństwa na powietrzu i...
Chwila, czy to pisk opon?
To był wypadek. Alexavier przechodził przez ulicę po swoją piłkę, Quarrie wracający samochodem do domu chciał wyhamować, żeby nie uderzyć w syna i rozpędzony uderzył w drzewo. Zgon na miejscu. Tragedia, prawda? Alex jest tylko sześciolatkiem. Viann po śmierci męża popada w paranoję, widzi w swoim najstarszym potomku mordercę. Louis próbuje pocieszyć i matkę, i brata, nawet, jeśli ma jeszcze jedynie trzy lata. On sam niewiele pamięta z dnia wypadku.
Ale Alexavier i Viann pamiętają wszystko doskonale.
Pora na kolejne lata później. Nasz główny bohater ma już osiemnaście lat, Louis jedynie (albo aż) piętnaście. Viann siedzi w kuchni, a szklanka z trunkiem w ręku w połączeniu z jej zmarniałą twarzą świadczy o wielu latach męki z alkoholizmem. Rodzina Carstairs się stoczyła, prawda? Ich szczęście runęło jak domek z kart w momencie śmierci Quarrie, głowy rodziny. Alex już dawno przestał się obwiniać. Blizny na plecach po surowych karach od matki, nienawistne spojrzenie chłodnych, szarych oczu, kiedy patrzy w jej stronę... Tak, rodzina rozbiła się całkowicie, a i młody Xav się zmienił. Już nie jest tym samym sześcioletnim, szczęśliwym chłopcem, który kochał się przytulać, który cieszył się z najmniejszych rzeczy. To chłopak bez empatii ze skłonnościami psychopatycznymi i/lub socjopatycznymi, który nie cofnie się przed niczym, aby zniszczyć życie osobom, które niszczą jego szczęście.
W sytuacji, którą Ci właśnie ukazuję, Alexavier również nie jest trzeźwy. I wtedy padają te dwa słowa, przez które następuje kolejny przełom. "Jestem gejem". Viann krzyczy, rozbija się szkło, kiedy wściekła kobieta rzuca szklanką o ścianę. Alex z podejrzanie złośliwym uśmiechem wychodzi z domu, kiedy matka krzyczy, żeby nigdy więcej nie wracał do jej domu. Louis przypatruje się całej tej sytuacji ze skruchą, widząc, jak jego rodzina sypie się coraz bardziej, a on być może już nigdy więcej nie zobaczy swojego starszego brata.
Alexavier postanawia zamieszkać w centrum miasta, rozpocząć studia kryminologii i starać się żyć normalnie. Ale, czy ten chłopak może w ogóle żyć normalnie? Raczej wręcz przeciwnie, wszystko jebie się jeszcze bardziej, kiedy Alex żeby utrzymać się na powierzchni dorosłości zaczyna sprzedawać się jako męska dziwka, dorabiając również zleceniami płynącymi z mafii. Czy podoba mu się takie życie? Trudno określić. Póki co uważa swoje życie za prawdziwy wyścig szczurów i raczej szybko się to nie zmieni. Ale kto wie, życie toczy się przecież dalej...

Rodzina:
  • Matka, Viann Carstairs; chyba nie ma na świecie istoty, której Alexavier nienawidziłby bardziej. To właśnie jego rodzicielka nieustannie obwinia go za śmierć ojca, chociaż nawet sam Xavier doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że ma z nią wspólnego tyle, co nic. To ona wywaliła go na zbity pysk, kiedy chciał z jej strony jedynie akceptacji i to ona tłukła go w dzieciństwie (z czego po jej atakach szału wciąż ma bliznę na plecach). Już nie raz i nie dwa groził jej nożem i zastraszał, choć wciąż jej nie tknął, bo Louis go powstrzymuje. Gdyby nie jego brat, Viann prawdopodobnie już dawno spoczywałaby sześć stóp pod ziemią.
  • Zmarły ojciec, Quarrie Carstairs; jest - a raczej był - jego ukochanym rodzicem, osobą, której mógłby powiedzieć wszystko. Oczywiście do czasu, aż pewien incydent nie sprawił, że Quarrie opuścił nasz świat. Choć jeszcze jako dziecko Alexavier obwiniał się o śmierć ojca (podobnie jak Viann obwiniała syna), tak z czasem zrozumiał, że to nie jego wina, a czasu nijak nie cofnie. Zdarza się, że zagląda na grób ojca, kiedy czuje się zagubiony, chociaż nie wierzy ani w Boga, ani w duchy. W życie po śmierci w każdym znaczeniu zresztą też nie.
  • Młodszy brat, Louis Jake Carstairs; irytuje go. Tak, Louis go naprawdę irytuje (zresztą, czy jest osoba, która nie irytowałaby Alexaviera? Błagam, dajcie mi na nią namiary, choć podobno im bardziej irytująca jest dana osoba, tym bardziej ją lubi). Z drugiej strony Carstairs Junior to jego młodszy braciszek, którego chroni, więc jak mógłby mu nie wybaczać jego chwilami irytującego charakteru? Poza tym Louis to jego zupełne przeciwieństwo, a przeciwieństwa się przyciągają, choć w tym przypadku trzeba się raczej ograniczyć do miłości braterskiej. Ta Różowa, Louisowa Larwa zapewnia Alexowi chociażby chwilowe poczucie bycia kochanym, a on w zamian chroni swojego młodszego braciszka przed swoim kryminalnym wcieleniem. Urocze, nieprawdaż?
Partner: Nie przepada za stałymi związkami, bardziej stawia na seks i zaspokojenie jego pożądania. Raczej w tym przypadku nie ma na co liczyć. Zresztą, kto by zniósł jego specyficzny charakterek?
Potomstwo: """Pieszczotliwie""" nazywa je różowymi larwami, choć osobiście za nimi nie przepada i raczej nie chciałby posiadać własnych (co zresztą nie za bardzo jest możliwe, chyba, że jego przyszły ukochany będzie chciał adoptować taką różową larwę).
Ciekawostki: 
⛧To jakże urocze dziecko ma prawie tyle nałogów, co zainteresowań. Zacznijmy od tego, że jest uzależniony od kofeiny i nie wyobraża sobie poranka bez kawy (albo kilku), południa bez energetyka i wieczoru bez puszki coca coli. Nie wyobraża sobie również życia bez słodyczy i - wierz mi na słowo - nieważne jakim sukinsynem jest, zrobi dla Ciebie wszystko za tabliczkę czekolady milki oreo. Swoją drogą ma słabość do małych, uroczych zwierząt.
⛧Sporadycznie pali, na imprezach często coś zgarnie, jednak nie jest uzależniony. Podobno.
⛧Cierpi na nerwicę i miewa stany depresyjne.
⛧Najlepszy haczyk na niego? Alexavier panicznie boi się igieł i... ciemności. Odetnij mu dostęp do światła lub groź mu igłą, a wierz mi, będzie potulny jak baranek.
⛧Płynnie mówi w języku niemieckim.
⛧Po mieście chodzą plotki, że miał coś wspólnego z mafią, a Xav o dziwo nigdy temu nie zaprzecza, choć i również nie potwierdza.
⛧Kocha się przytulać, ale do tej pory zręcznie to ukrywał... Choć trudno nie zauważyć, że wykorzystuje każdą sytuację, aby się do kogoś przytulić. Jak dziecko, prawda?
⛧Zawsze obchodzi halloween i wprost kocha to święto. To jedyny dzień, w którym nie udaje poważnego, wrednego skurwysyna, tylko doczepia się jakiejś grupki dzieci i razem łazi po domach w poszukiwaniu cukierków.
⛧Jest znakomitym mówcą. Podobno potrafiłby Cię przekonać do tego, że jesteś różowym żyraforożcem z fetyszem na krzesła, który lubi popijać wieczorami melisę... Choć jeszcze chyba tego na nikim nie wypróbował. Chyba.
⛧Mieszka z wyjątkowo irytującym współlokatorem, Sylwestrem. Już nie jeden raz powtarzał, że zanim zda kryminologię najpierw go zamorduje, a potem zatuszuje sprawę morderstwa tak, żeby nie wyszło na jego winę.
⛧Urodzony dwudziestego pierwszego grudnia, zodiakalny Strzelec.
⛧Wychował się w rodzinie chrześcijańskiej, ale osobiście jest ateistą.
⛧Kompletnie nie umie gotować.
⛧Czasami ma prorocze sny.
Zwierzęta: Zawsze chciał mieć jakiegoś pupila, małego psa lub kota, niestety obecnie jego sytuacja mu na to nie pozwala.
Pojazd: Posiada jedynie motocykl, który dostał kiedyś od brata na urodziny.
PD: 150
Kontakt: nothing. [h] | Omega [dg] | ciurakelnaruciakel@gmail.com [mail]