31 gru 2018

Od Bridget CD. Althei

here we go again, wątek nadal toczy się latem

     Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi z jej strony. Było już za późno na pogawędkę. Dlatego poczekałam grzecznie, aż pasażerowie wysiądą, abym sama wejść do autobusu. Z początku zastałam tam tłok. Byłam bliska przypuszczenia, że minie zaledwie kilka minut, a ja upadnę na brudną, zasypaną zarazkami podłogę. O ile znajdę szparę pomiędzy tą dwójką dzieci z obrzydliwie lepiącymi się lizakami w łapkach. Mimo wszystko, mocno trzymałam się poręczy i wpatrywałam w miasto widoczne za szybą. Nawet nie do końca oglądałam się za swoją nową znajomą. Nie miała pięciu lat i się nie zgubi, prawda? A nie. Moment. Nie wiedziała na którym przystanku wysiąść. Dlatego obserwowałam ją kątem oka, aby dać znak na wysiadkę. Nigdy nie lubiłam podróży komunikacją o takiej porze – zarówno dnia, jak i roku. Godziny szczytu w lecie. Pot, wywietrzone perfumy i gnijące w cieple owoce. W końcu, w końcu usłyszałam "Evening Alley". Z ulgą zaczerpnęłam świeżego powietrza. Nie miałyśmy stąd dalekiej drogi. Czyli już za moment pozwolę komuś wejść do swojego domu. Poczułam, jak węzeł na moim żołądku co raz to bardziej się zaciska. Tylko przez chwilę poświęciłam uwagę Althei, gdy mówiła coś o własnym samochodzie. Byłam zbyt zajęta przeżywaniem swojego dramatu. Im bliżej byłyśmy, tym bardziej dało się po mnie zobaczyć niepokój. Oczy, które wcale nie utrzymywały kontaktu wzrokowego z moją towarzyszką. Schowałam ręce w kieszenie spodni, bo zaczynały się pocić. Raz nawet cichutko chrząknęłam. Anioł Stróż chyba poznał się na moich obawach, skoro… no właśnie. Zrobił po prostu to.

    Powstrzymywałam się od westchnienia z ulgi. Tak. To było nieoczekiwane, wręcz zaskakujące, ale kojące. Trochę śmiesznie gestykulowała, ale w tym przypadku bardziej skupiłam się na jej słowach. Co prawda oznaczało to, że dostanę jedną statuetkę mniej. Zawsze mogę się o nią upomnieć… później. Kiedyś tam. Przez chwilę nic nie mówiłam, ale zaraz moja twarz lekko się rozpromieniła i nie wyglądała już tak smętnie. Bo naprawdę ktoś mógłby mnie z powodzeniem porównać do pani po sześćdziesiątce, która jest jeszcze całkiem sprawna, ale mimo wszystko okropnie narzeka na życie.

    Nie wiem, jaki powinien być tego efekt, ale Althea postawiła sobie przy swoim imieniu, na liście znajomych w mojej głowie, ogromnego plusa. Nie wywierała na mnie takiej presji, jak to potrafiła Irma. Ona właściwie nie miała żadnych zahamowań. Czasami wydawało mi się, że muszę żyć w jakiejś alternatywnej rzeczywistości, przez którą nie rozumiem priorytetów Sivan. A tak naprawdę jestem sobą i tyle. Nic więcej.

    — Mam taką nadzieję — odpowiedziałam cichutko, choć dziewczyna już się odwróciła i zmierzała w swoją stronę. Ale czy wiedziała jak wrócić?... Nie, nie powinnam się martwić. Z pewnością sobie poradzi.

    Los jak zwykle wybrał za mnie.

    Orchidea. Głupie dziecko. Było właściwie o krok od przerobienia siebie na mięso. KOT-SAMOBÓJCA. Moja mała dziewczynka… Na szczęście ona ją uratowała. Ciężarówka pewnie nawet nie przejęłaby się zwierzakiem, który wylądowałby pod jej kołami. No, pojazd rzeczywiście miał takie prawo, ale kierowcy nie. Pojechali dalej, a mogę się założyć, że wcześniej widzieli kotkę zbliżającą się do jezdni. Delikatnie się skrzywiłam, gdy zobaczyłam swoją kotkę w rękach Althei. I to wcale nie z zazdrości, tylko ze współczucia. Bo gdy już do nich dobiegłam, stało się tak, jak się tego spodziewałam – kotka, delikatnie mówiąc, zostawiła ślady swoich pazurków na jej skórze i pobiegła w stronę domu.

    — Taak… moja — chrząknęłam, mimowolnie przyglądając się zadrapaniom. — Może dobrze będzie to zdezynfekować? Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić. Kto wie, gdzie latała przez te ostatnie kilka dni… Lubi zaglądać tu i tam.

    Orchidea nie zażywała kąpieli po każdej ucieczce, bo po pierwsze było ich zbyt dużo, a pod drugie nie dałaby się włożyć do zlewu czy pod prysznic. Wtedy również potrzebna byłaby dezynfekcja, ale skóry mojej lub Irmy.

    A ja tylko spoglądałam ze skruchą na Altheę. Uratowała mi mojego bubusia i na tym ucierpiała.

[Althya?]

Od Angeliki do Theo


            Stałam na dużym placu. Właśnie mieliśmy rozpocząć akcję wspierającą bezdomnych. Na palnie dużego okręgu stało mnóstwo stołów, z ubraniami, napojami i jedzeniem. Ja sama stałam przy stole z ubraniami, koło jednej dziewczyny o krzykliwych różowych włosach. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
            - Co roku przychodzi pomóc więcej ludzi, naprawdę się cieszę, że dołączyłaś! –Zaśmiałam się przyjaźnie, po czym mój wzrok skierował się na ludzi idących w grupach. – To oni.
            Faktycznie. W naszym kierunku zbliżali się bezdomni, których nie raz mijałam na ulicy. Jedni, kiedy zobaczyli jedzenie rzucili się jak opętani na stoisko, inni natomiast zachowując człowieczeństwo powoli rozglądali się po placu. Do naszego stołu podeszło trzech mężczyzn, dwóch z nich było zapuszczonych, jeden natomiast, oprócz brudnego ubrania wyglądał przyzwoicie. Miał też plecak. Uśmiechnęłam się, po czym obserwowałam jak moja koleżanka pyta o rozmiary ubrań.
            - Proszę, przynajmniej tak możemy pomóc. Zapraszamy również na koncert, specjalnie dla was. Postaramy się zebrać jak najwięcej pieniędzy. Angelica Schuyler wystąpi. – Dwóch podniosło wzrok i spojrzało na mnie i uśmiechnęło się tajemniczo.
            - Angelica Schuyler? Jesteśmy twoimi wielkimi fanami… to byłby zaszczyt spędzić z tobą chociaż chwilę. – Mężczyzna z plecakiem spojrzał na nich krzywo – Masz bardzo ładną torebkę, droga była?
            - Eh, nie mam zwyczaju rozmawiać o pieniądzach – Przyznaję, że ich wypytywanie było dosyć tajemnicze. Już mieli coś dodać, kiedy zostali zawołani na jedzenie, pomknęli do stołu obok.
            - Przepraszam za moich kolegów, nie mają wyczucia. Dziękujemy za ubrania – Powiedział, po czym odszedł. Uśmiechnęłam się w jego stronę, a następnie przybiłam piątkę z dziewczyną.
            - Jestem pewna, że gdy ludzie zobaczą, że wspierasz akcję pomocy dla bezdomnych, też się dołączą! – Nie miałam serca mówić, że najpewniej będą mieli to gdzieś. Zoey była tak optymistycznie nastawiona, że po prostu nie mogłam.
            Przez kolejne trzy godziny obsługiwaliśmy bezdomnych, a następnie ja poszłam przygotować się do koncertu. Ku radości Zoey, już godzinę przed koncertem na placu był ogrom ludzi. Kiedy wyszłam na scenę, wszyscy przywitali mnie ogromnymi brawami. Ja sama uśmiechnęłam się szeroko i zaczęłam występ. Tańczyłam, śpiewałam i schodziłam do widowni śpiewając razem z nią. Moją uwagę jednak dalej przyciągało trzech mężczyzn, grupa w której był owy mężczyzna z plecakiem. Po prawie dwóch godzinach szaleństwa na scenie, znalazłam się w otoczeniu rodziny. Idąc w stronę samochodu, potkałam owego mężczyznę z plecakiem.
            - Znów się widzimy – zaśmiałam się delikatnie, ku zaskoczeniu mojej siostry. – To nie sprawiedliwe, ty znasz moje imię, a ja nie znam twojego. Jak się nazywasz?
            - Theo – Spojrzał na mnie, poprawiając plecak.
            - Więc, Theo. Miło mi cię poznać. Muszę lecieć, mam nadzieję, że do zobaczenia! – Już wsiadłam do samochodu, kiedy jeszcze odwróciłam się i krzyknęłam – Będę jutro w restauracji z moją siostrą, jeśli ty i twoi koledzy chcecie, możecie dołączyć. Godzina dwudziesta. Restauracja naprzeciwko parku – Uśmiechnęłam się, po czym wsiadłam do samochodu i odjechałam.
            - Zwariowałaś An?! Zapraszasz bezdomnych? – Eliza patrzyła na mnie jak na wariatkę.
            - Daj spokój, to, że nam się powodzi nie znaczy, że mamy się zamknąć na innych. Współczuję im, nie wiadomo co doprowadziło do tego, że są na ulicy. Chcę pomóc, to wszystko.
Theo?

Od Angeliki cd Oliego


            Siedziałam cały wieczór z rodziną. Oglądaliśmy filmy, oraz graliśmy w gry. Zarówno te planszowe, jak i te na konsoli. Byłam cholernie szczęśliwa, dalej jednak myślałam o chłopaku na którego wpadłam. Każdy może chodzić gdzie chcę, jednak to dość dziwne, że był akurat tam gdzie ja. Powinnam na niego uważać.
            Kiedy po raz kolejny Eliza mnie pokonała, postanowiłam się poddać. Zostawiłam rodzinę a sama poszłam do pokoju, aby położyć się spać. Byłam wykończona. Nie miałam już na nic siły, a jedyne o czym marzyłam, to zakopaniu się w warstwach koców, kołder i poduszek. Przebrałam się w koszulę nocną, rozpuściłam włosy i padłam na łóżko, kompletnie nie myśląc o wzięciu prysznica. Natychmiast zasnęłam, poczułam jeszcze tylko jak Chester kładzie się obok mnie.
            Z samego rana obudził mnie pisk mojego psiaka. Zwlokłam się z łóżka z trudem. Zupełnie się nie wyspałam. Ubrałam się w dres, przetłuszczone już włosy związałam w kucyka, zarzuciłam kurtkę i wyszłam z Chesterem na spacer. Idąc przez park, widziałam jak ludzie się na mnie gapią. Dziś nie starałam się ukrywać pod warstwami ubrań, nie wstydziłam się tego kim jestem i co osiągnęłam. Nagle, Chester zaczął głośno ujadać. Wzięłam psa na ręce, kiedy przede mną stanął jakiś chłopak. Na oko, może z siedemnaście lat.
            - H-hej… Angelica… - Widziałam po nim, że się stresował. Uśmiechnęłam się zachęcająco – Chciałbym poprosić o autograf… dla siostry oczywiście!
            - Jasne, masz długopis? – Podał mi długopis i kawałek kartki – Jak ma na imię siostra?
            - L-Louise… Louise Prescott. – Podałam chłopakowi kawałek kartki, oraz długopis po czym ten uśmiechnął się szeroko i podziękował, po czym szybko odwrócił się i pobiegł w przeciwną stronę. Postawiłam Chestera na ziemi i kontynuowałam spacer.
            Po godzinie wróciłam do domu, wszyscy jeszcze spali. Nalałam psu wodę, po czym zabrałam się za zrobienie śniadania. Byłam pewna, że ten dzień będzie jednym z lepszych dni w te święta. Kiedy wszyscy wstali, zasiedliśmy do stołu.
Oli? Przepraszam, nie miałam pomysłu

Od Althei C.D Billy Joe

     Wstrzymaj irytację, wstrzymaj.
     Agresja do niczego nie prowadzi. Chociaż z drugiej strony, jeśli ten kretyn dostanie kuksańca w tył głowy, może w końcu coś w jego umyśle się odmieni. Pił, potem wpychał w siebie leki, a ja wbrew temu, jak bardzo chciałabym go uchronić przed co najmniej alkoholem, nie daję rady. Robi co chce, nie szanując siebie ani swojej rodziny, która każdego dnia tylko czyta z obawą gazety, by znaleźć artykuł, że znana, rozwydrzona gwiazdka popełniła samobójstwo. Miał wszystko, a jednak ciągnęło go do zakończenia swojego marnego żywota z powodów, które da się czymś zalepić. Wyrzucić z siebie, zmienić je na powody do życia. 
     Dzwonek do drzwi wyrwał mnie z obłoków zamyślenia. Nie chcąc nawet patrzeć na Billy'ego, powędrowałam, by otworzyć nieproszonemu gościowi. Nieproszonemu, gdyż za drzwiami czaiła się Sandy. 
     - Muszę porozmawiać z Billy'm, natychmiast. 
     - Niepotrzebnie przyszłaś ― skwitowałam już od razu, gdy z ledwością pochwyciła moje pełne pogardy spojrzenie. 
     - Odsuń się, nie jesteś zbyt mile widziana po tych żałosnych kłamstwach. ― Mogłam wręcz drążyć głęboką dziurę w jej zgniłym wnętrzu. Moliere czasami, dobra, może nawet częściej, doprowadzał mnie swoim zachowaniem do wściekłości, ale koniec końców nie dam aż tak nim sponiewierać za sprawą kłamstw. 
     - Proszę, to ważne...
     - Nie. Wyjdź w tej ch... 
     - Al, wpuść ją. ― W plecy uderzył mnie pozbawiony jakiegokolwiek wyrazu głos. Wystarczyło mi pociągnąć nosem, by poczuć woń alkoholu i już wiedziałam, że to Billy. Zresztą kto inny? Może Lucia? Na te słowa poczułam wręcz szarpnięcie serca, utożsamiając te uczucie z dziwnego rodzaju zdradą.
     Jak sobie chcesz. 
     Burknęłam pod nosem, odwróciłam się z powrotem do Billy'ego, wówczas gdy znajdowałam się na tyle blisko, pociągnęłam go za kołnierz bliżej siebie. Nasze oczy spotkały się w nerwowych spojrzeniach. 
     - Robię co mogę, byś się, do cholery, izolował od takich ludzi, ratował od jeszcze większego stopnia depresji, a ty mnie gówno słuchasz ― syknęłam cicho z pretensjami, jednak on odpowiedział mi jedynie westchnieniem. Odczekał parę sekund, dając mi myśleć, że pogrążony jest w ogromnym zastanowieniu. 
     - Doceniam to, Al, ale daj mi z nią porozmawiać ― szepnął. ― Nie chcę żadnych konfliktów. Wyjaśnię sobie z nią parę spraw i to tyle ― wytłumaczył mi się niczym matce i spojrzał mi za ramię. Przy drzwiach nadal czekała zniecierpliwiona, a może zestresowana Sandy. Brzuch rozbolał mnie od samego patrzenia w jej krzywe oblicze. 
     - Rób co chcesz, tylko nie mów, że cię nie ostrzegałam ― podsumowałam stanowczo.
     I rzeczywiście wyrzuciłam tę sprawę daleko za siebie. Nawet nie starałam się wyłapać słów, które odbijały się echem w niedużym korytarzu. Po prostu udałam się do łazienki w ramach krótkiego prysznica ― nigdy wcześniej nie czułam takiego relaksu. Woda, nawiasem letnia, przyjemnie ciepła, spływała wolno po moich ramionach i plecach, a ja nie mogąc powstrzymać przymknięcia oczu, całkiem oddałam się miłej chwili, w której każdy mój problem znikał. Po wyjściu przebrałam się w piżamę, położyłam się do łóżka, nie chcąc myśleć o niczym innym i poszłam spać bez świadomości, jak rozmowa na linii Billy-Sandy się zakończyła.

***

     - Miłego dnia w szkole. ― Machnęłam do Lucii, która dopiero co opuściła mieszkanie. 
     - Chyba masz humor ― oznajmił Billy ze wzrokiem wbitym w poranną gazetę. W powietrzu unosił się jeszcze intensywny zapach kawy przyprawiający mnie o ból głowy.
     - Można tak powiedzieć. ― Westchnęłam i wlałam sobie soku w szklankę. Moją uwagę chwilowo przykuł nagłówek znajdujący się na odwrocie prasy. ― „Billy Joe stacza się”. Hm, chyba jeszcze nigdy nie trafili tak z nagłówkiem ― dodałam chyba niezbyt przyjemnym, sarkastycznym tonem, bo czarnowłosy skrzywił się nieznacznie, obdarowując mnie przelotnym spojrzeniem zmęczonego człowieka. 
     - Nie dobijaj mnie. Nie po wczorajszej rozmowie z Sandy ― odparł słabo. ― Poza tym dostaję masę korespondencji od fanów, którzy powielają pytanie „co się stało z ich gwiazdą”. 
     - Jeśli nie chcesz wziąć się w garść dla siebie, to chociaż zrób to dla swoich fanów. Dla czegoś trzeba żyć, a tobie zdaje się, że tych powodów nie masz ― kontynuowałam, siadając naprzeciw Moliere'a.
     - To nie tak, że ich nie mam... ― Westchnął ciężko. ― Mam, ale... Al, to nie takie proste nagle pozbyć się tego dziwnego stanu...
     - Depresji? Do psychologa też miałeś chodzić. ― Coraz bardziej nie rozumiałam, dlaczego on, do cholery, tego tak bardzo unikał. ― Poza tym co z Sandy? Załatwiła ci koncert. To powinno dać ci jakiegoś mentalnego kopa, o ile to jest to coś, co daje ci radość. 
     Podrapał się po głowie, nie odzywając się ani słowem. Rozbudził tym moje jeszcze większe wątpliwości odnośnie tego, jak skończyła się wczorajsza rozmowa.
     - Billy? ― Zmrużyłam oczy wyraźnie. ― Co z Sandy? 
     Nie ukrywałam, że to jej brak wpłynąłby na sytuację najbardziej. Odkąd wykazała się kłamstwami, głęboko w eter poszły wszystkie dobre rzeczy, jakimi obdarowała Moliere'a. Radość. Uwaga. Miłość. 
     Przynajmniej dla mnie. 

Billy?

30 gru 2018

Od Sanae — ,,Ho, ho, ho!"

Śnieg już spadł, świąteczne piosenki rozbrzmiewały gdzie się dało, coraz więcej choinek było ubieranych, ale tu - nic się nie zmieniło. Zupełnie, żadnej choinki czy wyciętego z kolorowego papieru Mikołaja. No dobra... W pokoju lekarskim była jedna, taka mała. Na izbie przyjęć też ktoś ubrał taką większą, ale o oddziale nikt nie pomyślał. Z tego co widziałam, oddział neurologiczny też nic nie miał. Tak właściwie, na choince, ewentualnie ze świątecznymi piosenkami z radia w tle, się wszystko kończyło.
Myślałam, czy nie ubrać choinki u nas, ale miałam wiele obaw. Po problemach z tamtą tablicą, bałabym się tu zostawić choinkę z ozdobami, którymi można się skaleczyć czy w inny sposób uszkodzić. A pilnowanie tego, by nikt nic sobie nie robił, i bez tego nie było łatwe. Prawda, nie mogłam przesadzać też z ostrożnością i zabezpieczaniem wszystkiego, ale czego nie chciałabym zrobić, musiałam pamiętać, że moi podopieczni, choć wspaniali i uroczy, wciąż wymagają uwagi. Nie nadzoru, uwagi - słowo nadzór kojarzy mi się z karą, więzieniem, niewolą. Do tego musiałam pamiętać o tym, że podczas dyżuru mogą kogoś przywieźć, praktycznie w każdym stanie. Od pacjenta przewożonego z chirurgii krótkoterminowej, neurologii dziecięcej czy innego oddziału (może szpitala), do takiego, którego trzeba będzie uspokoić lekami i przypiąć do łóżka (choć mam nadzieję, że to ostatnie się nie stanie). No ale żeby z powodu choroby czy zaburzenia przepadły święta? Nie może być, przecież każdy zasługuje na nie! Jak nie z rodziną, to oni powinni mieć tu choć namiastkę świąt. Kogo będę mogła, wypuszczę na przepustkę, by spędził te chwile z rodziną, ale część tu i tak będzie musiała zostać. Ale najpierw trzeba tu zrobić nastrój. Może w domu zrobię choćby taką choinkę z papieru? W ogóle nie czuć świątecznej magii na tym oddziale. W całym szpitalu nie czuć, ale mam wrażenie, że tu szczególnie tego brakuje. Wręcz piosenki świąteczne z radia brzmią mi sztucznie - nie jestem ich zwolenniczką, ale tu zaczynam ich nie lubić bardziej niż wtedy, gdy ciągle je słyszę na ulicy, w sklepie i innych publicznych miejscach. Jedyne oznaki nadchodzących świąt w tym szpitalu to choinka na izbie przyjęć i porozklejane Mikołaje na onkologii. Tylko na onkologii i pododdziale opieki paliatywnej, bo tylko tam ktoś o tym pomyślał. Na pediatrii i izbie przyjęć były kolorowe lampki. Ale tu? Tutaj nikomu się nie chciało, nikt nie miał czasu, a w ogóle po jaką cholerę o tym myśleć, skoro do czynienia mają z "bandą głupich bachorów, które wszystkim się zabiją i wszystko porozwalają jak się ich nie przypilnuje". Takie zdanie o pacjentach naszego oddziału ma oddziałowa. A ordynator ma wszystko gdzieś, nic ani nikt go specjalnie nie obchodzi. Poza czepianiem się mnie o dbanie o dobro pacjenta. A że muszę skrzyczeć czasem pielęgniarkę czy rodzica... Widocznie sama muszę zrobić tu święta. Tym bardziej, że w Wigilię oraz drugi dzień świąt mam dyżur.
Przygotowania zaczęłam od myślenia co zrobić i planowania. Co mogę im dać jako prezent świąteczny? Coś, z czego by się ucieszyły, co lubią.
Słodycze? Sprawdziłyby się genialnie, ale nie do końca tutaj. Ci, którzy są tu z powodu jadłowstrętu psychicznego czy innych zaburzeń odżywiania, nie byliby zadowoleni. Chociaż większość powoli zbliżała się do wyzdrowienia, część dalej z obrzydzeniem patrzy na jedzenie. Jakiekolwiek, czy to coś słodkiego, śniadania personelu czy posiłki ze szpitalnej kuchni (choć to akurat nic dziwnego, były niesmaczne). Próba namówienia kogoś takiego do jedzenia rzadko kończyła się sukcesem. Jednakże tygodnie psychoterapii dały taki efekt, że cokolwiek już jedzą bez zmuszania czy kroplówek. A może jakąś niewielką zabawkę? Nie, też nie... Nie wszystkie pasują każdemu. Byłby też problem z tym, żeby się nie zranili. Jakby było mało, zabawki tanie nie są. Chociaż zarabiam niemało, nie starczyłoby mi na zakup zabawek dla tylu dzieci. Pewnie zostałaby garstka na święta, ale te, które wracają do domu na ten czas, mogłyby być dotknięte. Nie zapominając też o starszych, bo oni zwykle nie bawią się zabawkami. Misie nie każdy lubi, z książkami podobnie... Ale coś musiałam im dać... W końcu wybrałam. Może dam im takiego bałwanka, co widziałam w sklepie kiedyś? Do tego jakieś małe ciastko i zapakowałabym to razem, każdemu. Z liścikiem, dla każdego, by się mu zrobiło miło. Taki malutki, pluszowy bałwanek, z tego co pamiętam, nie był drogi. Na oddziale było prawie czterdziestu pacjentów, więc łączny koszt tego nie byłby taki ogromny. Ciastka upiekę samodzielnie.
A co z wieczorem wigilijnym? Zapytam kucharki czy można załatwić potrawy wigilijne dla oddziału. Chociaż nie - to zły pomysł. Nie gotują dobrze. Kiedyś muszę się zapytać o to, czemu tak okropnie gotują. Przecież anorektyków nie wyleczę dając im do zjedzenia breję nazywaną gulaszem z kaszą, ciągnącą się niczym wydzielina płucna, a smakującą nie lepiej. Nic dziwnego, że prawie nikt tam nie chce jeść. Potem słyszę, że pielęgniarki wmuszają jedzenie w pacjentów, a stawiający opór dostają "zestaw niejadka" - uspokajacz, kroplówka odżywcza, pasy do łóżka i pobyt w izolatce dopóki kroplówka nie przeleci, czasem do tego była pielucha. Co najmniej do opróżnienia kroplówki, ale bywało i dłużej. A jak wypuszczam wcześniej, słyszę, że pozwalam niebezpiecznym pacjentom chodzić po oddziale czy rzekomo wspieram "pro-ana". Ale na szczęście i tak odpuszczają, a staram się dla nich o coś lepszego do jedzenia. Dlatego na kolację wigilijną musiałam załatwić coś specjalnego. Nie będzie wprawdzie dwunastu potraw, ale sama wieczerza się odbędzie. Sama mogę coś przygotować. Tylko co?
A co w domu? W domu nic. Skoro święta i tak spędzam tam, po co mam szykować coś w domu? Nie mam rodziny na takie zabawy. Choinkę już ubrałam, dom ozdobiłam. Nie spodziewam się, by ktoś do mnie miał przyjeżdżać. Co, rodzina, która mnie zostawiła? A może tamta baba z sierocińca? Jakby mogła, wyrzuciłaby mnie przez okno od razu po przyjęciu do tamtego miejsca zniewolenia. Co, że są święta? U nas święta ograniczały się zawsze do stania przy choince i uczenia się piosenek świątecznych, a wieczorami chodzenia po mieście i ich wyśpiewywania. A niech któryś zapomniał tekstu, co to wtedy było... Lepiej nie mówić. Niemiłe wspomnienia...
- Sanae, wszystko dobrze? - z przemyśleń wyrwał mnie psycholog, który właśnie wyszedł ze swojego gabinetu, wtedy podskoczyłam lekko przestraszona. Ale skąd to pytanie?
- Tak... A czemu pytasz? - odparłam lekko zaskoczona.
- Płakałaś - podszedł do mnie i dotknął mojego policzka ścierając łzę z niego.
- Zdarza się, to nic takiego - powiedziałam jeszcze, po czym poszliśmy w swoje strony.
Tak, chciało mi się płakać. Wspominanie tamtych czasów było dla mnie okropieństwem. A w okresie świątecznym szczególnie często mi się to przypominało, głównie przez niektóre z kolęd. Ale gdybym nie nauczyła się chować swojego smutku, sama bym leżała z tym na oddziale. Dlatego może tu się trzymałam i nikt mnie nie wywalił?
Po skończonej pracy, zamiast jechać do domu, odwiedziłam sklep papierniczy. Zaczęłam od kupienia kilku arkuszy papieru kolorowego, kilku tubek kleju, taśmy klejącej i tzw. gumoklejki (ta plastelina do lepienia po ścianach, czy jak to opisać). W domu zrobię z tego ozdoby, między innymi choinkę. Przed wyjściem z galerii handlowej jeszcze spojrzałam na inne ozdoby świąteczne, ale nie mogłam zapominać o bezpieczeństwie pacjentów. Łańcuchy, lampki i podobne odpadały. Bombki tak samo... A sama choinka już była podobno, ale nieużywana od lat. Ciekawe w jakim stanie... Poproszę konserwatora o jej pokazanie i ewentualne wystawienie. A ozdoby będą z papieru, jak ma być bezpiecznie. W końcu nie chcę, by coś się stało. Dokupiłam więc dodatkowy papier kolorowy i klej. Z nożyczkami się wahałam, ale jednak kupiłam kilka par, potem będę je oznaczać, by się nie zapodziały. Albo liczyć... Jeszcze co z potrawami... Pomyślę jutro, po pracy. W sumie miałam pomysł. Wybrałam się jeszcze na dział spożywczy. Kilka kilogramów mąki, cukru, jajek, parę kostek masła i inne składniki do wyrobu ciast, ciasteczek oraz potraw, które miały być choć namiastką tych wigilijnych, znalazły się w moim koszyku. Nikt nie miał specjalnej diety, jedynie co, niektórzy jedli wyłącznie dania wegetariańskie. W sumie, oni jedli najlepiej - choć nasza kuchnia szpitalna gotuje kiepsko, dania dla wegetarian nie są przynajmniej obrzydliwe. Mięsa raczej nie przewidywałam na tej kolacji, więc postanowiłam, że produkty też będą "wege". Przynajmniej będzie odrobinę mniej kombinowania przy pieczeniu. Poza tym chyba nie musiałam się martwić o wiele. A, bałwanki!
Zapłaciłam za zakupy i z torbami poszłam do sklepu, w którym to widziałam. Tam kupiłam ich z 46, tyle, ile dzieci na oddziale łącznie (liczyłam całodobowy, z tymi też, co mają mieć przepustki, a także dzienny). Dokupiłam 60 metrów wstążki, by to ładnie zapakować. Koloru była czerwonego, pasującego do papieru pakowego o kolorze zielonym jako dominującym, w choinki. Z takimi zakupami wróciłam do domu, gdzie wszystko odłożyłam. Zostało niewiele czasu do świąt... Musiałam zaplanować wszystko, by zdążyć. Po zjedzeniu czegoś zabrałam się za wycinanie pasków, z których zrobić można inne ozdoby. Choćby łańcuch czy śnieżynki. Wziąć arkusz papieru (lub kilka, szybciej jest) i zacząć wycinać paski. Proste, ale czasochłonne. Dopiero późnym wieczorem skończyłam tworzenie pasków. Resztę kartek użyje się do wycinania innych kształtów czy ozdób. Zapakowałam wszystko to do torby, którą jutro zaniosę. Czy coś jeszcze... hmm, na tę chwilę nie. Zapakuję jeszcze te prezenty. Trochę mi to znowu mogło zająć...
A jakżeby inaczej, skończyłam po pierwszej w nocy. A jutro mam wstać, by iść do pracy. Na szczęście dyżuru jutro nie mam. Jak się nie wyśpię, mogę odespać po powrocie. Położyłam się do łóżka (nawet kolacji nie jadłam) i zasnęłam w niedługim czasie.
Pod koniec pracy jeszcze spytałam konserwatora czy ma choinkę. Sztuczną oczywiście - przyniósł mi taką i postawił. Tam zostanie na trochę, na kolejnym moim dyżurze ją ubierzemy. Zostawiłam worki z artykułami na ozdoby świąteczne w szafie, która była w pokoju lekarskim. Dyżur mam jutro, więc za niedługo się tym zajmę. Na razie wrócę do domu, pomyślę nad potrawami wigilijnymi i zastanowię się co jeszcze zrobić.
***
Już wigilia, musiałam trochę powalczyć z personelem, by mi pozwolili to wszystko zrobić. Ordynator machnął ręką, ale oddziałowa jak zwykle kręciła nosem. A, że nie mogą tego i owego. A, że się ktoś zabije. A, że komuś "odwali" i po wszystkim. Ale jak jej się babie nie chce, co ja poradzę. Ja dam radę, ale jak nie pomogą, to nawet najlepszy bohater świata nic nie zdziała. Nie no, oczywiście, że pomogą, zawsze pomagają. Ale mam to gdzieś, co oni myślą. Tym bardziej, że źle myślą. Chcę, by pacjent doszedł do siebie w dobrych warunkach, ale oni nie. Powalczyłam, wszystko przygotowałam. Dzieci wyglądały na trochę szczęśliwsze. Starsi, zwykle posępnie wyglądający, też częściej się uśmiechali. A i niektórzy z personelu byli zadowoleni…

+10PD

Pelagonija Eternum

Źródło: Pinterest [Sarah Gadon]
Motto: Herbata jest dobra na wszystko.
Imię: Pelagonija. Pel. Pelcia. Agonia. Wszystkie formy dozwolone, chociaż tym ostatnim posługuje się tylko jej paskudny, kochany przyjaciel. Rodzina też nazywa ją Jaśmin.
Nazwisko: „Eternum”, widać, że gdy wypowiada rodzinne nazwisko wypełnia ją duma, jak się prostuje, a jej usta układają się w uśmiechu.
Wiek: Trzydzieści lat
Data urodzenia: Osiemnasty sierpnia. Lew. Cóż, gdy czytała horoskop, miała wrażenie, że bardziej pasuje do jej bliźniaka niż to do niej, ale przecie horoskopy nie zawsze mają racje.
Płeć: Kobieta
Miejsce zamieszkania: Mieszka nad swoją ukochaną herbaciarnią „Szklaną Magnolią”. Nie jest to jakoś szczególnie ogromne mieszkanie, ale wystarczająco przytulne dla Pelagoniji, która niewiele do szczęścia potrzebuje. Łazienka, kuchnia, dwie, niezbyt duże sypialnie, salon. W końcu wystarczy, że pomieści się tam jedna osoba, a nie wielodzietna rodzina.
Orientacja: Z wahaniem odpowiada, że biseksualna, jakby miała wrażenie, że to nadal nie jest odpowiednie słowo, określające jej orientacje.
Praca: Prowadzi herbaciarnię, która swoim wyglądem przypomina bardziej jakąś oranżerię niż lokal, w którym można by się napić herbaty, ale Pel uważa, że na cudowniejsze miejsce nie mogła trafić. Bardzo lubi swój zawód.
Charakter: Nieco otrzeźwiała, uspokoiła się, poweselała, bo niektórych rzeczy nie można targać przez całe życie na swoich ramionach. Nadal patrzy w dal, odpływa myślami, odlatuje hen daleko w najmniej odpowiednich chwilach, ale jakoś nikt nie ma jej tego za złe. Nie pędzi, nie zabiera powietrza, pozwala się rozluźnić, zwolnić. Czas poczeka. Ma w sobie coś, co wszystkich uspokaja, chwilami roznosi senną atmosferę, mamrocząc o różnych rzeczach, które nie są zbyt istotne. Łatwo się przywiązuje, zapamiętuje imiona swoich klientów, ich upodobania, nawiązuje kontakt, czasami bywa smutna, gdy kogoś już więcej nie widzi, ale co może poradzić? Przecie nie przywiąże ich do krzeseł, bo z pewnością jest na to jakiś paragraf. Ciągle się uśmiecha jak jakaś nienormalna, a gdy uśmiechu na ustach nie ma, to oho, martwić się powinno, bo coś na rzeczy jest, ale ona tylko pokręci głową, upije łyk herbatki i spyta o twoje życie. Kocha kwiaty, nawet takiego zwiędłego chabazia jej dasz, to się ucieszy, podziękuje po stokroć i wstawi w najładniejszy wazonik, jaki uda się jej znaleźć. Pel może wygląda jak uosobienie niewinności oraz spokoju, ale za nic w świecie jej nie denerwuj i trzymaj łapska z dala od jej bliskich, bo wkurzy się i pokaże, że jednak potrafi huknąć.
Hobby: Pel mogłaby godzinami mówić o roślinach, ziołach i ich właściwościach. Nic nie umie poradzić na to, że pierwszą rzeczą, którą wyniosła z domu to miłość do natury. Haftowanie to prawdopodobnie druga rzecz, o której byłaby w stanie mówić długo i wyczerpująco. W ogóle lubi robótki ręczne, ale haftowanie chyba najbardziej. Nie bez powodu na ścianach „Szklanej Magnolii” wiszą niektóre jej dzieła, żeby cieszyć oko klientów. Lubi też „marną” poezję, chociaż tutaj ma tylko jednego, ulubionego autora, którym nie chce się z kimkolwiek dzielić.
Aparycja|
- wzrost:  Sto sześćdziesiąt pięć centymetrów
- waga:  Pięćdziesiąt osiem kilogramów
- opis wyglądu: Jasne włosy skręcają się w loczki, które otaczają potarganą aureolą twarz w kształcie serca. Znowu je skróciła do ramion, bo w końcu się obudziła, bo przecie to dawno było, bo nie ma sensu dalej lać łez. Pelagonija w ogóle cała jest jasna, jakby komuś zabrakło ciemnych kolorów do jej pomalowania. Porcelanowa cera upodabnia ją do lalki i nawet przy największych staraniach nie potrafi się opalić. Najwidoczniej taki jej los. Zielone oczy oprawione ramką z ciemnych rzęs są zbyt nieobecne, patrzą na ciebie, jednak nie widzą twojej osoby, bo tak naprawdę spoglądają w dal. Już się nie garbi, nie ucieka wzrokiem, dzieli się słodkimi uśmiechami ze światem. Chociaż Pel ma już trzydzieści lat, za każdym razem z przerażeniem odkrywa, że stała się kobietą. Wszystko bardziej się zaokrągliło, urosło, nie wygląda już jak podlotek, który tańczył kaczuchy z dzieciakami w słoneczny, letni dzień. Co nie zmienia faktu, że dalej lubi potańczyć z dziećmi na festynach, chociaż nie wypada, ale kto jej zabroni? Prawnie jest dorosła.
- pozostałe informacje: Trzy kolczyki w lewym uchu oraz dwa w prawym, a tak poza tym nic się raczej nie rzuca w oczy.
- głos: Gdy Pel mówi, masz wrażenie, jakby wcale jej nie było, ale jest. Taki rozmarzony, wysoki, ciepły głos, jakby duszą była w bardzo miłym miejscu. Nie drażni ucha, nie jest też jakoś wyjątkowo przyjemny, że człowiek rozpłynąłby się na jego dźwięk. Jest po prostu… Miły.
Historia: Kuzyn wyrwał ją w świat i choć wiedziała, że w rodzinnym domku zawsze znajdzie się dla niej miejsce, postanowiła jeszcze trochę się poszwędać tu, to tam. Podczas wieczornego spacerku nucąc pod nosem piosenkę ulubionego zespołu, natknęła się na pewien budynek z tabliczką oświadczającą „Na sprzedaż”. Wystarczył rzut oczkiem, żeby następnego dnia wystukała numer do agencji nieruchomości i złożyła odpowiedni podpis. Stało się. Utknęła z kupionym w przypływie impulsu budynkiem w kompletnie nieznanym jej mieście, ale hej, nie takie rzeczy przeżywała.
Rodzina: 
Vito Eternum – najukochańszy ojciec na świecie, który uwielbia robić siarę w każdym momencie życia swojej córci.
Momena Eternum – najukochańsza matka, która za cholerę nie umie gotować, ale stara się jak umie.
Marvill Eternum – najukochańszy brat bliźniak, nieznany poeta, przyjaciel na dobre i na złe. Niech spoczywa w spokoju.
Oraz reszta, która jest równie kochana, jednak ich ilość za bardzo rośnie, żeby Pelcia mogła ich wszystkich wymienić.
Partner: Brak.
Potomstwo:  Byłaby wielce szczęśliwą istotą, jednak nie, matką nie jest. Może kiedyś.
Ciekawostki: 
❀ Widok narcyzów zawsze mocno ją porusza i nie potrafi nie kupić jednego, a potem wygląda jakby miała się rozpłakać z wargami przy płatkach kwiecia. Musi przyznać, że to jej dość czuły punkt.
Inne zdjęcia: To, co znajduje się w rodzinnym albumie, zostaje w rodzinnym albumie.
Zwierzęta: Po śmierci swojego najdroższego królika, Dropsika, postanowiła przygarnąć kociątko syjamskie i nazwała je Ofelia. Chociaż to bardziej szczeniak w kocim futrze.
Pojazd: Nie popiera globalnej produkcji dwutlenku węgla oraz zanieczyszczeń, więc częściej chadza pieszo albo na starym rowerze, który wyciąga tylko wtedy, gdy musi rzeczywiście gdzieś daleko jechać i bardzo się jej spieszy.
Kontakt: lira.avis@gmail.com

Od Franciszka cd Antoniego

I tak już wystarczająco chłodne, niebieskie oczy, nagle błysnęły, jeszcze skuteczniej mrożąc krew w wąskich żyłach, tak pilnie starających się przepuścić, jak najwięcej krwi.
A ta krzepła, powoli, leniwie pod wpływem spojrzenia, zamierała i odciągała ciepło od dłoni.
Zimne powietrze smagnęło mnie po karku, przyprawiając o gęsią skórkę, szybki, dość mocny dreszczyk, który prędko przebiegł się po moim ciele.
Pedagog wyglądał na jeszcze bardziej podirytowanego niż zazwyczaj. Może na ten widok jedynie mocniej się uśmiechnąłem, lekutko podniosłem brew i jeszcze chętniej wbijałem roziskrzone, dzikie, ale jednocześnie nieco maślane spojrzenie w mężczyznę, który nie był raczej uradowany z powodu spotkania mnie akurat w tym sklepie, do tego w roli sprzedawcy.
Ale jak to mawiali od niepamiętnych czasów, klient nasz pan i jakoś niespecjalnie miałem ochotę podważać stare porzekadło, które jak dotąd w większości sytuacji sprawiało się wręcz rewelacyjnie.
— Po prostu daj mi setki Marlboro i odejdę w pokoju, obiecuję, nie będę wypytywać cię z hydrostatyki — rzucił nisko, pod nosem, rozwalając na blacie pełno słodkiego, na co drgnąłem, wyjątkowo nie utrzymując mięśni w miejscu, tak, jak powinienem to zrobić. Przekląłem w myślach.
Nie powinienem był gubić opanowania, a już, szczególnie gdy idzie tylko o fakt, że mężczyzna definitywnie ma jakieś niedobory cukru. A może ma dziecko, które przepada za łakociami?
Nie, pan Watson definitywnie nie wyglądał na jednostkę, która porwałaby się na potomstwo, no, chyba że byłoby ono nieszczęśliwym wypadkiem, wspomnieniem lat młodości. Był zbyt rozgarnięty na dzieciaka...
Chyba, w końcu niejednokrotnie pozory potrafią zmylić.
Zacząłem powoli kasować produkty, wielokrotnie przerzucając je w dłoniach, może nieco miętosząc, ale przede wszystkim dbając o to, by szczupłe palce prezentowały się jak najlepiej.
Skromne pierścionki na palcu środkowym i wskazującym tylko umilały widok.
— A dowodzik jest? — spytałem przekornie, gdy doszło do pochwycenia fajek.
Świadomy, że mogą to być ostatnie słowa, jakie z siebie wyduszę, zanim mężczyzna dokładnie wyliczy potencjalną parabolę lotu słoika z lizakami, który akurat stał obok jego prawej ręki.

Od Tim do Wandy


— Głaszcz do woli.
Trzy słowa, a tak dużo radości mogą sprawić. Chyba wyglądałam jak najszczęśliwsza osoba na świecie, gdy kucnęłam i zatopiłam palce w futrze psiaka, który wyglądał na bardzo rad i entuzjastycznie oparł się na mnie całym swoim ciężarem. Nie narzekałam, byłam zbyt zachwycona, żeby narzekać na ten mały dyskomfort. Miziałam zwierzaka, mamrocząc rzeczy, które przeważnie starsze panie mówiły tymi śmiesznymi głosami do niemowlaków w wózkach. Przeważnie kiedy byłam w otoczeniu psów i mogłam je jeszcze głaskać do woli, to nie kontaktowałam, więc dopiero po którymś z kolei wypowiedzianym przeze mnie „Jesteś pięknym pieskiem, najpiękniejszym, tak. Najbardziej ślicznym pieskiem na świecie.” oraz szczeknięciem zwierzaka dotarło do mnie pytanie właścicielki. Mrugnęłam, odchrząknęłam, nieco różowiejąc i spojrzałam na blondynkę z uśmiechem.
— Szukam… — Zmarszczyłam brwi. Czego ja właściwie chciałam? A, tak. Kwiatki, mama, ładna roślinka się przyda. — Jakiegoś ładnego bukieciku do jadalni albo może być roślinka w doniczce. Nie znam się, ale nie chcę, żeby mama ściągnęła mi pół czyjegoś ogrodu do mieszkania, gdy przyjedzie. Ma pani jakieś propozycje? — spytałam z nutką nadziei w głosie, nie wstając z klęczek, po części dlatego że nie mogłam, ale też nie chciałam przestać miziać nowopoznanego, zwierzęcego kompana. No, nie moja wina, że miał takie śliczne ślepia i po prostu był przekochany, nawet jeśli przejechał mi po policzku jęzorem, zostawiając ślinę.

Od Nivana cd Antoniego

Przeczesał ciemne włosy tymi swoimi długimi, szczupłymi palcami wprawionymi w mamieniu ludzi przy grach powiązanych stricte z hazardem. Nie starałem się go wtedy rozgryźć. Wzruszałem ramionami, cicho wzdychając, bo karcianki nie były moją mocną stroną i nie zapowiadało się na to, by kiedykolwiek miało to zostać zmienione.
Kosmyki błysnęły w niezbyt charakterystyczny dla nich sposób, a ja jedynie uniosłem brwi, widząc pojedyncze, zabarwione bielą włoski.
Chyba dopiero to uświadomiło mi... Ale tak naprawdę mi uświadomiło, że nie mieliśmy już tych nastu lat. Że może trochę zawaliłem tę sprawę w życiu i że może przydałoby się to kiedyś naprawić albo przynajmniej spróbować, bo w końcu tego wszystkiego można doświadczyć tylko raz, prawda?
Tu nie ma przycisku replay.
— A doskonale, zdrowie dopisuje, płuca jeszcze mi nie padły, dzieciaki też chyba mają dobre humory, bo w końcu święta idą, więc można pozwolić sobie na coś więcej — mruknął nisko, bardziej do siebie i wzruszył chudymi ramionami. Bo nie były szczupłe. Były po prostu chude. — No ale to nie ja piszę ostatecznie egzaminy, więc mi to ganc egal, oferuję pomoc, a czy z niej skorzystają, ich wybór. A co u ciebie? Prezenciki kupione, dwanaście potraw przygotowanych, strój na sylwestra wybrany?
Parsknąłem śmiechem.
— Coś ty. Te dwa pierwsze, to jeszcze przejdą i coś tam się ogarnia. — Dlatego przyjechałem teraz, świadomy, że za dwa dni wyjadę z zamiarem spędzenia świąt z mamą, bo nikogo innego w sumie nie miałem. Yamir i Renee nie obchodzili, zresztą, ta druga prawdopodobnie ucieknie gdzieś ze swoją partnerką, nie bacząc na świat, wręcz od niego uciekając. — A na sylwka co dobierać, jak znowu go przesiedzę w domu?
Przy komputerach. Bo czemu by nie.
Zamilknąłem na chwilę, by lada moment ocknąć się z głośnym „kurwa” na ustach.
— Ależ ja się zestarzałem, kiedyś nie było opcji, żebym nie okupował jakiego klubu, a teraz? Adam, jak mi już serio chyba w krzyżu łupie — dodałem z nadwyraz udawaną dezaprobatą.

Od Wandy cd Nivana

— Czy ja wiem? Zapowiadało się na to, że prędzej, czy później dotrzesz do tego momentu — mruknął, na co wypuściłam dym z ust i odsunęłam od nich papierosa, krzywiąc się nieznacznie. Mama nie byłaby dumna, ale co zrobić, trzeba było po prostu przyznać, że papieros raz na jakiś czas trochę relaksował. Przysparzał o raka, ale co to za cena, za chwilę spokoju i odetchnięcia. — I mam swoje, dzięki — dopowiedział jeszcze, a ja w odpowiedzi pokiwałam głową.
W sumie czego się spodziewałam, Oakley bez papierosów? To jak saper bez ręki i rozwagi.
I tak staliśmy w chwilowej ciszy, raz po raz zaciągając się gęstym dymem, prawdopodobnie rozmyślając, jak skończyliśmy w takim miejscu, mając zupełnie inne plany na życie.
Albo w ogóle nie myśląc, w sumie bardziej prawdopodobne.
— Wypiękniałaś, Przewalska, wiesz? — wypalił nagle, trochę wyrywając mnie z zamyślenia o niczym szczególnym.
Uśmiechnęłam się nieśmiało, przy okazji zahaczając niesforne kosmyki włosów o ucho.
— Teraz już wiem — mruknęłam, parskając cichym śmiechem. — Czy ja wiem, czy wypiękniałam… Schudłam, może to to. I trochę się uspokoiłam, i obcięłam włosy, ale żeby od razu wypięknieć? — dodałam, prychając jeszcze i przykładając papierosa do ust. — Ale dziękuję, ty też lepiej wyglądasz. Doroślej i dumniej, już nie dwanaście, a trzynaście na dziesięć. Dobrze ci w płaszczu.

Od Wandy cd Tim

Śnieg zasypał całe miasto.
Komunikacja miejska ledwo wyrabiała, wszyscy mieli po dziurki w nosie korków czy kierowców typu “spieszę się bardziej”. Oczywiście równało się to wcześniejszemu wstawaniu, bo w końcu trzeba wyrobić się na tę ósmą do pracy, gorszemu humorowi, który właśnie wynikał z za małej ilości snu, no i warczeniu na innych ludzi…
I dzięki boże, że mnie akurat to nie dotyczyło, bo jakbym chciała, mogłabym i zejść do kwiaciarni w szlafroku, miękkich, świątecznych skarpetach z reniferami i kubkiem herbaty w dłoni. Jedyne, co mnie ociupinkę dręczyło, to spóźniający się dostawcy, przez co i kwiaciarnię trzeba było zacząć otwierać później. Ale do przeżycia, nie narzekałam na odrobinę snu więcej, zwłaszcza jeżeli to miała być moja cena za cudowny, śnieżny krajobraz malujący się za oknem.
No i to ciut mniejsze zarobki, bo mało komu udawało się do mnie dotrzeć.
Choć zdarzały się zagubione duszyczki wkraczające do środka kwiaciarni częściej przypadkiem niż ze szczegółowym planem na zakupy.
Lub na zachwycanie się psem, któremu chyba podobało się zainteresowanie dziewczyny.
— Mogę pogłaskać? — zapytała, a mi pozostawało pokiwać głową z uśmiechem, bo przecież Frytka zaraz miało rozsadzić ze szczęścia.
— Głaszcz do woli — oświadczyłam, parskając śmiechem, gdy pies dosłownie uwalił się na dziewczynie, domagając się pieszczot. — W czym mogę panience pomóc?

Od Felix'a CD Althei

Odetchnąłem, w końcu zamykając kartotekę i zasuwając worek z kośćmi ofiary. Kolejne dochodzenie dobiegło końca, tym razem z sukcesem. I to w moim przypadku podwójnym. Uśmiechnąłem się pod nosem, przypominając sobie, jak udowodniłem Markowi swoją rację. I przy okazji uwalniając Altheę od zarzutów.
Powolnym, nieco zmęczonym już krokiem od ciągłego stania przy stole sekcyjnym, poszedłem odłożyć teczkę na jej należyte miejsce, myśląc przy okazji, jak mógłbym się w końcu rozluźnić po tej sprawie. Z tymi myślami, szedłem przez oszklony korytarz, dzięki któremu można było zaobserwować, co dzieje się w ogrodach za instytutem. W tym momencie stanąłem, niczym rażony gromem, szczerząc się przy tym prawdopodobnie wręcz jak psychopata. 
Za oknem była już gruba warstwa puchu, która spowiła całe podłoże. Od razu wpadłem na pomysł, jak będę mógł wypocząć.
- Co tak stoisz? - skrzywiła się Cam, przechodząc obok. - Lepiej...
Nie skończyła, ewidentnie zaskoczona, że wepchnąłem jej teczkę w ręce.
- Biorę wolne na święta - wyszczerzyłem się tylko i pobiegłem do wyjścia, zahaczając jeszcze o swoje biuro, by wziąć potrzebne rzeczy. Zaraz po wyjściu zadzwoniłem do Althei.
- Masz jakieś plany na święta? - zapytałem z szerokim uśmiechem, jak tylko odebrała, wypuszczając przy tym obłoczek pary. Poprawiłem szalik, ruszając w stronę swojego mieszkania.
- U-uh? - zdumiała się, wyraźnie zaskoczona tym pytaniem. - Nie... Raczej nie. Czemu pytasz?
Od razu uśmiechnąłem się na jej odpowiedź.
- W takim razie pakuj się - mruknąłem zadowolony. - Jedziemy do moich rodziców. Będę za godzinę, pa - dodałem jeszcze i rozłączyłem się, zostawiając ją prawdopodobnie w konsternacji.

Od Thomasa cd. Oliego

Ścisnąłem dłoń na szklance, nie wiedząc dokładnie, co się działo. Czy on mnie właśnie pocałował?! Po co?! I nagle wybiegł, jakby to on był ofiarą tego zdarzenia. Siedziałem osłupiały i ściskałem w dłoni szklankę. To było tak niespodziewane, jak większość rzeczy w więzieniu, ten wyczyn jednak nie był tak bardzo… zły? Sam nie potrafiłem tego określić, nie całuje się obcych ludzi ani tych, których zna się od jakichś trzech dni. No chyba, że było się gejem, lubiącym zabawy. Czyżby miał na mnie chęć? Wolałem o tym nie myśleć, bo w połączeniu z alkoholem i smutkiem dzisiejszego dnia, nie poradziłbym sobie z nowym doświadczeniem.
Gdy usłyszałem jak drzwi się zamykają, wiedziałem, że nie trafił do wyjścia. Drzwi wyjściowe były głośniejsze i chodziły ciężej, a drzwi do kuchni wydawały skrzypienie. Musiał wlecieć do łazienki, to było jedyne wejście, które gładko chodziło. Przez pierwsze sekundy, zastanawiałem się, co zamierza zrobić. Siedzieć tam i czekać? Kluczowe pytanie brzmiało „dlaczego to zrobił”, ale to było coś, na co chyba odpowiedzi nie dostanę w ciągu najbliższych godzin – bynajmniej tego się spodziewałem. Wytarłem łzy i nos o rękaw, po czym wstałem zostawiając kieliszek i podchodząc do drzwi łazienki. Uderzyłem w nie mocniej, niż zamierzałem, ale jak to miało wyjść, skoro zrobiłem to pięścią?
- Oli, wyłaź stamtąd. Będziesz tam siedział? - zawołałem.
- Tak – odparł pewny swego słowa. Westchnąłem. Nie miałem sił namawiać go do powrotu, nie chciałem pytać go o tą scenę… po prostu chciałem, by stamtąd wylazł. Musiałem spróbować innej metody.
- A jak lać mi się zachce? - zapytałem. Chwila ciszy, po której stwierdził, abym wysikał się przez okno. Na dwójkę odparł, żebym załatwił się do kosza. - Kur*a – mruknąłem pod nosem. Zaczynał mnie denerwować. - A jak będę chciał cię pocałować?! - warknąłem głośno i nie czekając na odpowiedź, wlazłem do kuchni. Z lodówki wyciągnąłem pierwszy alkohol, jaki wpadł mi w ręce. Otworzyłem go i idąc do sypialni, zapominając o moim gościu, wypiłem z gwinta trzy łyki. Skrzywiłem się, zimno i ostrość drapały mnie w gardło, a ja postawiłem butelkę na stole i podszedłem do dużego lustra, które było przyklejone do szafy. Stanąłem przed nim, po czym zdjąłem koszulkę.
Drzwi do łazienki w końcu się otwarły, wyjrzał z nich powoli Oli, sprawdzając, czy terytorium jest bezpieczne i nic mu nie grozi. Gdy zobaczył mnie stojącego bez koszulki przy lustrze, wszedł niepewnie do pokoju.
- Co robisz? - zapytał.
- Co roku liczę blizny, zawsze wychodzi mi inna liczba – powiedziałem znowu wycierając łzy. Ciągle leciały, a ja nie mogłem pozbyć się twarzy siostrzyczki z myśli.
Zacząłem dotykać każdej z ran i liczyć po cichu. Chłopak podszedł do mnie powoli, widziałem go w lustrze. Spojrzał na otwartą wódkę.
- Policzysz te na plecach? - odezwałem się, na co się wzdrygnął. Na prawdę bał się mnie? Skinął głową i podszedł do mnie niepewnie. Przyłożył palec do pleców i liczył na głos każdą bliznę. Gdy skończył, podał mi liczbę. - Więcej niż w tamtym roku – stwierdziłem i odwróciłem się do niego. Ten momentalnie się odsunął, a ja go wyminąłem i dokończyłem wino z kieliszka.
- Nie miesza się – usłyszałem, ale nie zwróciłem na to uwagi. Chwyciłem butelkę wódki i chlapnąłem dwa łyki. Usiadłem ciężko na krzesło.
- Te blizny mam wszędzie, nawet na pośladkach, najmniej na nogach – powiedziałem bardziej do siebie, zaczynając zapominać o jego obecności. Znowu płakałem, chciałem krzyczeć i wygadać mu się, opowiedzieć jaki dzisiaj jest dzień, ale wiedziałem, że tego nie zrobię, nie ważne jak bardzo się upije. Nikt się o tym nie dowie, nawet przypadkowy facet, który mnie pocałował.
- Od czego? - usłyszałem pytanie, które dochodziło do mnie jakby z drugiego świata. Wziąłem kolejne łyki.
- Wszystko od noża – odpowiedziałem i poczułem, jak butelka zostaje mi wyrwana z ręki. Spojrzałem na Oliego.

<Oli?>

Od Nivana cd Wandy

Pytała, jakby niepewna, czy aby na sto pro za nią podreptam na dwór. A powinna wiedzieć, że jeśli rozchodzi się o trucie samego siebie, to byłem do tego pierwszy, nieważne gdzie i jak, dawali, to brałem i tyle.
Taka już oakleyowa natura i co ja mogę na to poradzić? No nic, to też tylko wzruszałem ramionami, częstowałem się i może po cichu liczyłem, że jednak szybciej zejdę z tego świata.
Wyciągnęła własne papierosy. Wcale nie takie mocne, bo czego innego spodziewać się po Wandzie? Grubych morderców? Może od razu cygar, co?
Ale miała pudełko z przestraszonym panem. Sam tego chyba jeszcze nie zgarnąłem. Ciekawe, czy wymieniłaby się za dwa z dzieckiem—palaczem? Wcale nie tak, że je kolekcjonowałem i egzekwowałem ze znajomymi handel wymienny tym gównem. W ogóle.
Ta.
— Pożyczyć ci czy masz swoje? — spytała, stukając butem o chodnik, jak to miała często w zwyczaju, przynajmniej kiedyś i zerknęła na mnie, ze swoim wandziowatym, ciepłym uśmieszkiem, na który w większości przypadków najzwyczajniej w świecie nie zasługiwałem. — Kto by pomyślał, że grzeczna Przewalska zacznie palić, co nie?
— Czy ja wiem? Zapowiadało się na to, że prędzej, czy później dotrzesz do tego momentu — mruknąłem, grzebiąc w kieszeni. — I mam swoje, dzięki. — Wyciągnąłem pospiesznie pudełko, zapalniczkę i za chwilę dołączyłem się do kobiety.
— Wypiękniałaś, Przewalska, wiesz? — mruknąłem beznamiętnie, strzepując popiół, przy okazji prawie trafiając we własny but.

od Oliego cd Thomasa

Patrzyłem przez okno i słuchałem jego słów.
-Raczej do kogoś, kto krzywdzi mnie przynajmniej z jakimś afektem. Co jak co ale kiepski seks mogę mieć wszędzie, a to, co mamy my? -Odwróciłem się i zamilkłem, płakał. Zasłaniał twarz rękoma i płakał. Powoli podniosłem się i ruszyłem w jego kierunku. Co robi się w takiej sytuacji? Nie mogę go uderzyć? Nie mogę nic zrobić chyba co??
-Hej... Słuchaj, nie chciałem być... -Zamilkłem i stanąłem twarzą w twarz z jego osobą. Odsunął lekko rękę i siorbnął powietrzem.
-Nie płacze przez ciebie idioto -Warknął i wsunął palce we włosy ciągnąć dość mocno u nasady. Co robi normalny człowiek w takiej sytuacji? Nie wiem, mogę za to powiedzieć i zrobić to, co jest moim nawykiem. Moje ciało znało tylko dwie reakcje na jakieś silniejsze emocje, jakie? Atak albo... No właśnie ta druga, którą nazwałbym ciepłem? Przybliżyłem się jeszcze bardziej i położyłem dłoń pod brodą bruneta, lekko unosząc ja w moim kierunku. Pociągnął lekko nosem i otworzył oczy, patrząc na mnie ze zmęczonym i zmarnowanym wyrazem twarzy. No i co zrobiłem? Zniżyłem się i delikatnie złączyłem nasze usta. Pocałunek smakował... Słono? No bo jak inaczej smakować ma pocałunek, z kimś, komu właśnie leci z nosa i oczu. Kiedy tylko odsunąłem się, momentalnie zrozumiałem potęgę mojej decyzji. Thomas stał mocno zaszokowany i zaciskał rękę na szklance. Zaraz ją będę miał w tętnicy szyjnej. W trzech krokach wyskoczyłem z pokoju i złapałem za pierwsze drzwi, które wydawały mi się wyjściem. Niestety nie były nim. Zamknąłem się w toalecie faceta, który mnie zaraz zabije, bo go pocałowałem. Usłyszałem głośne przekleństwo i kroki. Wiedział, gdzie jestem, światło mnie zdradzało. Jedyna zaleta? Klucz był po mojej stronie i nie planowałem go wyjmować. Usiadłem na klopie i ukryłem twarz w dłoniach, umrę na klopie w domu samobójcy. O ironio...
<dobra mamy to>

Wesołego jajka, Sanae!


Dwudziesty dziewiąty dzień grudnia. 
Pozornie kolejna, zwyczajna data, ale… tutaj was zaskoczę! 
Dzisiaj swój wyjątkowy dzień obchodzi jedna z członkiń bloga – Sanae, dlatego w imieniu całego Avenley River na czele z administracją, pragniemy złożyć Ci życzenia. 
Zdrowia! 
Ponieważ gdy je tracimy, wszystko, co sprawiało nam radość, przestaje mieć dla nas jakiekolwiek znaczenie. 
Szczęścia! 
A co się z tym wiąże: uśmiechu, wesołego podejścia do życia i umiejętności znajdowania pozytywów nawet tam, gdzie trudno je dostrzec. 
Przyjaciół! 
To bezcenni pomocnicy, którzy kroczą przez życie razem z nami i pomagają nam wstać, kiedy się potkniemy, dlatego ich nigdy za wiele. 
Cierpliwości! 
To często zapomniana już cecha, o której mało kto pamięta. Nie pozwól, aby zgubił cię prędki tryb życia i chęć osiągania celu od razu, bez jakiegokolwiek wysiłku! 
Wytrwałości! 
Abyś dziarsko kroczyła przez życie i nie zrażała się porażkami. Nikt przecież nie mówił, że nasze drogi będą usłane różami. Pamiętaj o tym i gdy upadniesz, podnoś się z podwójną siłą. 
Spełnienia marzeń i wiary w siebie! 
W życiu wielokrotnie zdarza się tak, że klucz do spełnienia naszych marzeń jest na wyciągnięcie ręki, jednak my – zaślepieni opiniami innych, wielokrotnie tego nie zauważamy i rezygnujemy z własnych celów. Dlatego zawsze znaj własną wartość i uparcie dąż do swoich zamierzeń. 
Cóż więcej mogę jeszcze dodać? Wielu niezapomnianych wspomnień związanych naszym blogiem [i nie tylko] oraz weny, która niejednokrotnie bywa bardzo złośliwa i opuszcza nas wtedy, kiedy najbardziej jej potrzebujemy. 
Jeszcze raz, wszystkiego najlepszego! 
*Sypie confetti*

Od Franciszka do Charlie

— Franciszek to, Franciszek tamto, Franciszek sobie jeszcze wsadzi miotłę w dupę i pozamiata — warczałem pod nosem, domywając szklane drzwi lodówki, bo jakiś bachor uznał za świetny pomysł uwalenie swoich tłustych łapsk akurat na tym.
Tak, bo mamo, mamo, tu są mrożone frytki i ja chcę mrożone frytki, albo jeszcze lepiej, warzywa na parę, pierdolę, kto, do cholery jasnej, lubi warzywa na parę, patelnię, cholera wie, co jeszcze? Nikt, dokładnie. Dlatego się zastanawiałem, jakim cudem, to gówno jeszcze jest w obiegu. Jak bardzo ludzie chcą udawać, że są fit i przede wszystkim, przed kim chcą udawać? Bo mi to wyglądało i śmierdziało wmawianiem samemu sobie, że jednak robi się coś w życiu i nie jest to opierdalanie trzeciego kebaba z budki za rogiem, na którego, tak całkiem swoją drogą, właśnie wzięła mnie chętka.
Po pracy, zdecydowanie, po pracy postawię sobie potężnego, na grubym, z mieszanym, bo kto mi zabroni, no kto?
— Jak na to, ile masz obowiązków, zdecydowanie przesadzasz — rzucił Victor, który właśnie otwierał kolejnego lizaka, tym razem o smaku zielonego jabłuszka. Coca-colowy skończył dosłownie chwilę temu, a ewidentnie miał tego dnia parcie na słodkie, o czym świadczyły szeleszczące w kieszeni dość luźnej bluzy papierki. — Za coś ci płacą i definitywnie nie jest to jęczenie. Przynajmniej nie tutaj — dodał, wpychając słodkie do ust, a dłonie do kieszeni. Spojrzałem na niego, może odrobinę rozeźlony, po czym tylko fuknąłem pod nosem.
— Jej też za coś płacą i definitywnie nie jest to siedzenie na portalach społecznościowych — skwitowałem krótko, trzaskając drzwiczkami, prostując się i przecierając wierzchem dłoni czoło. Wszystko zwieńczone wkurwionym, świdrującym spojrzeniem, które padło na współpracowniczkę. Liwia nie należała do osób zarobionych, a i wydawała się bardziej rozpieszczona ode mnie, o ile się dało.
Woods wzruszył w odpowiedzi ramionami, po czym zgrabnie odepchnął się od starej ściany i podążył za mną, tym swoim rześkim, sprężystym krokiem, który nijak nie miał się do mojej sztywnej postury.
— Do jutra, Franiu — rzuciła nagle dziewczyna, przechodząc tuż przed moim nosem, po czym wyleciała ze sklepu, zostawiając mnie z Victorem, kluczami i całym monopolowym do ogarnięcia, bo przecież przed zamknięciem trzeba posprzątać i...
— Dobra, pomogę ci — westchnął Vi, unosząc jedynie dłoń, po czym sięgnął po mop.
A gdy już podchodziłem do drzwi z zamiarem zamknięcia całego tego pseudo dobytku, dosłownie wkładałem klucz do zamka, wtedy właśnie przed drzwiami zawitała niska, ładnie ścięta blondyneczka.
— Przepraszam, ale za... — zacząłem beznamiętny monolog, po czym zerknąłem na sklep, na Vi i ponownie na dziewczynę. — Albo mniejsza, tylko się pospiesz. — Otworzyłem drzwi na oścież, wpuszczając nastolatkę, bo co mi szkodzi?

29 gru 2018

Od Thomasa cd. Oliego

Delikatnie się uśmiechnąłem. Chciałem tylko się legalnie napić, wejść w taki stan, z którego ciężko się myśli i wykonuje czynności, a wyszedłem na samobójcę. Rozejrzałem się po mieszkaniu; rzeczywiście, gdy sprzątnęło się wszystko, co było na widoku, pokój wyglądał jak nie użyty.
- Chyba każdy ma takie chwile, że myśli o śmierci – stwierdziłem i w tej chwili zadałem sobie bardzo ważne pytanie: dlaczego go sobie nie odebrałem? W końcu zasługuje na śmierć, skoro nie mogłem obronić rodziny, to kim jestem? Śmieciem, którzy należy zgnieść i wyrzucić do kosza. Ponownie rozejrzałem się po mieszkaniu, a może zamiast pić… Nie. Nie mogłem się zabić ze względu na swojego starego ojca, któremu i tak odeszła żona, a on nie wydawał się bliski końca oraz ze względu na swoich przyjaciół i psychologa, którzy jednak ciągle marnowali czas wspierając moją żałosną osobę. Nie zrobię im tego, nie chce, by ich starania poszły na marne.
- Masz rację. Zgaduje, że oboje czasem mamy takie chwile – lekko skinąłem głową i wypiłem łyk wina. Nagle usłyszałem ciche miauczenie. Spojrzałem na dół, moja ukochana kotka także chciała spróbować wina, ale ja tylko pokręciłem głową. Ponownie zamiauczała i poszła do Oliego. - Masz kota – zauważył. - Jak się nazywa? - zapytał. Kotka usiadła przed nim i lekko przechyliła główkę w bok.
- Mika – odpowiedziałem, a na swoje imię zwierzątko na moment odwróciło w moją stronę główkę. - Chce wina, nie dawaj jej – zabroniłem. Kotka słysząc mnie znowu zamiauczała i niezadowolona wskoczyła na łóżko. Zrobiła trzy kółka wokół własnej osi i położyła się na poduszce.
- Wiesz co, większość samobójców miało koty – stwierdził po chwili chłopak, a ja na niego spojrzałem spode łba.
- Wiec może przywiążesz mi gdzieś linę? - zaproponowałem wiedząc, że nawet gdyby się zgodził, nie miałby gdzie to zrobić. Żyrandol oczywiście by nie wytrzymał, a nie miałem tu żadnych belek czy wystających desek.
- Przecież się nie nabijam – mruknął rozdrażniony.
- Wiem – powiedziałem bardziej sam do siebie i wbiłem wzrok w stół. Nie wiedziałem co robić, chciałem zacząć pić. Wziąć butelkę wódki, odkręcić ją i wylać sobie cała zawartość do gardła, a potem paść na ziemie, zalać się łzami i poczekać, aż będę zdolny do powstania i wypicia kolejnej butelki.
- Tak naprawdę, to po co przyszedłeś? - zapytałem znowu.
- Nie chciałem być sam – stwierdził po chwili ciszy. Oboje milczeliśmy. A ja chciałem, pomyślałem, jednak tego nie powiedziałem.
- Nie masz innych znajomych? Ja w tym czasie nie jestem najlepszą partią.
- Pamiętasz od jak dawna jestem w tym mieście? - zaśmiał się. - Jedyni ludzie, jakich znam, to ty, a potem tamten facet z przed dni, ale on nie zostawił mi swojego adresu - dodał. Pokiwałem powoli głową i dolałem sobie wina, które szybko wypiłem. - Ej, kupiłem je spółkę - zauważył, na co machnąłem dłonią.
- Spokojnie, mam cały magazyn - odpowiedziałem i nic zdążył coś powiedzieć, kontynuowałem. - A gdyby ci go zostawił, do kogo być poszedł? Do tego, który rozerwał się du*ę, że miał trudy z chodzeniem, czy do tego, którego uderzyłeś, a on ci przyłożył szkło do szyi? - miałem zamiar się uśmiechnąć, miał to być żart, ale gdy usłyszałem ostatnie słowa, schowałem twarz, by nie zobaczył pojedynczych łez.

<Oli?>

od Oliego cd Thomasa

Patrzyłem na puste ściany mieszkania i miałem wrażenie, że jestem właśnie świadkiem, czegoś, czego nie powinienem być, to wyglądało jak, mieszkanie kogoś, kto chciał się zabić, dosłownie zabić. Czyste podłogi, czyste ściany, nic personalnego i kruchego na widoku. Nie wiedziałem co mam robić, chyba jednak to miejsce nie było lepsze od mojego mieszkania. Usiadłem niezręcznie na fotelu, który stał pod oknem i pociągnąłem wino z gwinta, nie zwracając uwagi na Thomasa, który stał w drzwiach z kieliszkiem.
-Czemu...- Zaczął, ale przerwałem mu.
-Pić mi się chciało, daleko jest do ciebie -Mruknąłem i wystawiłem rękę z trunkiem w jego kierunku, trochę zamarł i wydawało się, że jakieś trybiki w jego głowie starają się coś dopasować, ułożyć, zrozumieć.
-Po co tu przyszedłeś?-Wydusił w końcu i postawił mi dwa kieliszki pod rękę. Nalałem do obu i odstawiłem butelkę z braku laku na podłogę.
-Zawsze tak mieszkasz? Przytulnie -Zboczyłem z tematu i upiłem wina w ten kulturalny sposób.
-Nie twoja sprawa -Wydukał przez zęby.
-No, nie wiem, czy moja, czy nie, ty u mnie byłeś i zadawałeś pytania o wystrój wnętrz.
-Jak widzisz, u mnie nie ma żadnego wystroju, więc nie masz, o co się pytać -Wymamrotał i wypił duży łyk wina.
-Wygląda trochę, jak mieszkanie kogoś, kto jest...-Zamarłem, może on planował? Nie wyglądał na takiego, ale jednak samobójstwo było czymś, co robili zwykle ludzie samolubni, a on był w stu procentach samolubny.
-Kogo? -Warknął i zbliżył się o wiele za blisko.
-Jak mieszkanie osoby, która się zabije, miałem znajomego który... Sprzątał miejsca śmierci i ciała, opisywał zawsze, że którzy ludzie chcą sobie odebrać życie, często sprzątają wszystko, żeby ich bliskim było łatwiej- Mruknąłem i starałem się lekko odsunąć, co jak co ale wyglądał w tej chwili jak szaleniec. Nie planowałem mu tłumaczyć,że ja sam miałem wiele takich chwil, kiedy moje mieszkanie wyglądało nawet lepiej niż to jego, idealnie spakowane, gotowe do zaświatów... Dlatego,też adoptowałem świnki, zwierzę, które ciągle bałagani,sprawia, że ideał czystości, która jest gotowa na moje odejście, jest niemożliwy.
<t?>

Od Thomasa cd. Oliego

Gdy wróciłem do mieszkania, zastanawiałem się,c o mi odbiło. Dałem adres chłopakowi, z którym się pobiłem, który ćpał trawkę dla uspokojenia i sypiał z facetami dla zabawy: tylko go nienawidzić. Najgorsze jest to, że zna mu adres teraz, jakby to wszystko nie mogło się stać tydzień później, a najlepiej nigdy. Jutro miałem zacząć samotną libację, a ten facet mógł wpaść w każdej chwili. Chociaż niespecjalnie mi to przeszkadzało, przypomniało mi się, kiedy kumple z kapeli chcieli w tym okresie być przy mnie. Zawsze jeden lub dwóch kończyło z obitą mordą, bo chociaż byłem od nich młodszy, znacznie lepiej się od nich biłem. Moje ruchy i ciosy były szybkie, ciężko było je ominąć i nawet jeśli po alkoholu ta zwinność nieco słabła, oni nie chcieli mnie skrzywdzić. Jedyne co mi zostało, to modlenie się, że porwie tę głupią kartkę i nie przyjdzie mu do głowy korzystanie z niej.
Wziąłem prysznic, pobawiłem się z kotką, przejrzałem stare zdjęcia z aparatu i poszedłem spać. Z samego rana zacząłem przygotowywać mieszkanie na to, co miało się zdarzyć. Chociaż nie planowałem niczego rozbijać, czy skakać z okna, pochowałem wszystkie rzeczy, które mogły ulec uszkodzeniu. Schowałem płyty, gitarę włożyłem do pokrowca, naczynia z suszarki zdjąłem i pochowałem do szafek. Okna zamknąłem i opuściłem żaluzje. W pokoju stało się ciemniej, dlatego zapaliłem światło. Przygotowałem sobie miskę, gdybym miał zamiar wymiotować (tylko raz tak się wydarzyło), wyciągnąłem jedzenie, by potem się nie męczyć i go nie szukać. Łazienkę ogarnąłem do takiego stopnia, że nie miałbym się na czym poślizgnąć, a płyny nie wylądowałyby na ziemi. Przygotowałem sobie dodatkowe ubrania, aparat dobrze schowałem i… usiadłem na łóżku. Zamknąłem oczy i oparłem głowę na rękach. Wszystko, co dzisiaj dotąd robiłem, wykonywałem bez namysłu. Były to przyzwyczajenia, nad którymi nie myślałem, dlatego, dopiero gdy usiadłem i pozwoliłem głowie działać, dotarła do mnie ta przeokropna myśl, że dzisiaj jest rocznica śmierci mojej malutkiej siostrzyczki, która w tej chwili miałaby 20 lat, mogłaby iść do dobrej szkoły, mieć fantastycznego chłopaka i świetną wizję na przyszłość, a tak skończyła w ciemnym grobie parę metrów pod ziemią. Łzy mimowolnie leciały mi po policzkach, do dzisiaj nie mogłem sobie wybaczyć, że jej nie obronił. Nie potrafił jej zabrać do domu, wystraszoną, ale zdrową i nienaruszoną. „Czystą”, jak to mówiliśmy z Oli’m. Gdy nagle przypomniała mi się jego osoba, podniosłem głowę i wstałem. Nie wierzyłem, że przyjdzie, nawet w to wątpiłem, ale ta cicha myśl, że może tak się nie stać, zmusiła mnie, abym podszedł do drzwi i je prze kluczył. Jeśli przyjdzie, mnie nie ma. Jestem nieobecny, jestem… gdzie? W robocie, której nie mam? To może u kumpla albo na spacerze, nieważne. Po prostu mnie nie było.
Jednak gdy już miałem przekręcać kluczyk, ktoś zapukał do drzwi. Przez chwilę stałem nic nie robiąc i myśląc, że mi się przesłyszało, a jeśli nie, ten ktosiek zaraz sobie pójdzie. Jednak pukanie się powtórzyło, a ja chciałem mieć spokój. Otworzyłem z myślą, że szybko pozbędę się nie proszonego gościa, ale gdy zobaczyłem twarz geja, nawet się nie odezwałem.
- Sam mi zostawiłeś adres – zauważył, po czym podniósł rękę, w której trzymał wino.
- Myślałem, że nie masz kasy – powiedziałem, na chwilę zapominając, co dzisiaj za dzień.
- No zobacz, a jednak coś mi wpadło w ręce – stwierdził, wchodząc do środka i stawiając butelkę na szafkę. Zaczął zdejmować buty.
- To chyba nie najlepszy moment. W sumie to nie najlepszy tydzień na wizyty – zamknąłem drzwi i spojrzałem na dodatkowy alkohol. Moje zakupy wina, wódki i piwa leżały albo w szafce na dole, albo w lodówce.
- Dlaczego? Wina odmówisz? - gdy w końcu zdjął buty, wszedł do domu. Zaczął się rozglądać po pustym mieszkaniu, które wyglądało, jakby nikt tu nie mieszkał. Znowu zacząłem żałować, że cokolwiek napisałem na jego kartce. Zamiast odpowiedzieć, wytarłem kolejne łzy z policzków i wszedłem do kuchni, kiedy on był w salonie. Wyjąłem dwa kieliszki. Wypijemy trochę i sobie pójdzie. Musi, inaczej zobaczy mnie w rozpaczy, która może być kolejnym powodem do bójki.

<Oli?>

od Oliego cd Thomasa

Obudziło mnie tępe pulsowanie w tyle głowy, czemu boli mnie głowa? Nie piłem wczoraj, trochę paliłem i... O shit. Podniosłem się gwałtownie do pionu i rozejrzałem po pokoju. Pusto, świnki gryzły jakiś kawałek papieru i chrumkały do siebie zadowolone. Moje ubranie leżało tam, gdzie wczoraj, mój notes i szkicownik było starannie złożone na parapecie, a puszka po piwie tkwiła w koszu. Jak by go nie było. Nie jestem pewien, co do końca wczoraj się stało, równie dobrze mogłem siedzieć na butelce i uderzać głową w ścianę, bo jedyne co pamiętałem to lęk. Czemu tak cholernie boję się tego dupka? Niby jest daleko, bardzo daleko ode mnie i nie wie gdzie mnie znaleźć, sam się mnie wyrzekł. Pokręciłem głową i wstałem, przytrzymując się materaca, bo zakręciło mi się lekko w głowie. Tak bywa, jak organizm jest sam w sobie osłabiony i nagle dochodzą nerwy, osłabia to człowieka tak? Poczłapałem do kuchni i zrobiłem sobie śniadanie, tempo patrząc w komórkę, której ekran był cały czas czarny.
-Pierdolę. -Westchnąłem i włączyłem komputerek. Momentalnie przyszło mi 5 powiadomień, że użytkownik danego numeru ponownie chciał się ze mną skontaktować. Chuja w dupę i papieros się ze mną skontaktuje, prychnąłem sam do siebie i odblokowałem komórkę. Parę wiadomości i jeden przespany budzik, dzięki bogu była sobota więc przynajmniej do pracy się nie spóźniłem, nie da się spóźnić, do czegoś, czego się danego dnia nie ma prawda? Przyłożyłem dłonie do twarzy i przeciągnąłem nimi po oczach i nosie, czemu moje życie jest takie. Czemu nie mogę być hetero, mieszkać z dziewczyną w wytwornym domu, który dostałem od rodziców z okazji zaręczyn i mieć już ślub w planach, czemu musiałem ... Nie miewałem, zwykle problemu z tym, kim jestem, ba powiem nawet, że jestem zajebisty, ale moja orientacja czasem wchodzi w drogę. Niby świat to akceptuje, ale mam trochę inne odczucia w niektórych chwilach. Biłem zęby w kromkę chleba z serkiem kozim i podniosłem się, kierując kroki do okna, może poranny papieros naprawi ten niesmak w ustach? Podniosłem paczkę i wyszedłem na balkon. Powoli zaciągnąłem się dymem tytoniowym i myślałem o tym, jak bardzo mogę jeszcze zjebać sobie dzisiaj życie. Kiedy skończyła mi się kanapka, a wraz z nią papieros wróciłem zrezygnowany do mieszkania, nie doznawszy, jakiejkolwiek ulgi. Przesunąłem wzrokiem po stoliku nocnym, na którym leżał kawałek wyrwanej kartki. Podniosłem go i oczom ukazał się adres. Co to za... Thomas? Po co mi jego adres skoro mnie nienawidzi? Wzruszyłem ramionami i schowałem papierek do kieszeni dresów, dzisiaj zdecydowanie nie planuję się ubierać jakkolwiek inaczej niż wygodnie, to moje motto przewodnie: jak w głowie źle to przynajmniej daj ciału. Dźwięk telefonu zniszczył chwilowe poczucie bezpieczeństwa, na wyświetlaczu całe szczęście pokazał się jednak numer mojej pracodawczyni.
-Halo?
-Oli, dzwonił właśnie klient, nie mam pojęcia czemu do mnie, ale chciał zapytać, czy dasz radę przełożyć tatuowanie, bo coś mu wypadło. -mruknęła w słuchawkę. Nie miała pojęcia, jak wielką ulgę czułem, słysząc jej głos po drugiej stronie słuchawki.
-Jasne, wyślij mi jego numer albo jemu mój?
-Się robi, powinien się zaraz z tobą zdzwonić. -Mruknęła i zakończyła połączenie. I zgodnie z obietnicą telefon zadzwonił ponownie.
-Halo?
-Hej, tu Max od czaszki na barku, słuchaj głupia sprawa, ale zabalowałem wczoraj ze znajomymi i... Mam wybity bark i złamany obojczyk i trochę ciężko tatuować na gipsie -Zaśmiał się niezręcznie do słuchawki.
-Miło słyszeć, że nie tylko ja miałem pojebaną noc, słuchaj no, wzór jest twój, daj znać, jak będziesz cały i wtedy się zgadamy, pieniądze nie przepadną, już ja się postaram -Obiecałem, sięgając po niewielki notesik i skreśliłem w nim imię danego osobnika.
-Okay, jesteś wielki!
-Mhm, powodzenia -Rozłączyłem się i rozejrzałem po mieszkaniu. Ściany wydawały się miażdżyć mnie z każdym oddechem, szybko ubrałem się w coś bardziej wyjściowego i opuściłem mieszkanie. Może wizyta u mojego arcy wrogo kolegi jest dobrym pomysłem? Wyciągnąłem adres z kieszeni i ruszyłem do niego, po drodze zaczepiając o sklep z alkoholami.
Wino to podstawa dobrej awantury prawda?
<t?>

Od Tim do Wandy

To nie tak, że zdarzało mi się notorycznie gubić w mieście. Gubiłam się tylko wtedy, gdy poruszałam się po terenach rzadziej przez mą osobę uczęszczanych, czyli wcale nie tak często jak mi wmawiają. Poza tym razem wcale się nie zgubiłam! Szukałam kwiaciarni, bo mamcia przyjeżdżała, a jakiś bukiecik na stoliku czy doniczka z roślinką na biurku zawsze rozjaśniała pomieszczenie. No i wolałam, żeby mama nie wjechała z ciężko pachnącym bukietem, którego zapach będzie roznosił się po całym mieszkaniu. I znalazłam kwiaciarnię! Uroczą, dość daleko od mojego mieszkania, ale znalazłam!
Przyczepiłam rower do pobliskiego stojaka, zastanawiając się, co chciałam kupić i prawdopodobnie bez konsultacji się nie obędzie, ponieważ na roślinkach kompletnie się nie znałam. Potrzebowały wody i słońca. Tyle wiem. Z uśmiechem przylepionym do twarzy weszłam do środka, a mój wzrok automatycznie zaczął skanować wnętrze pomieszczenia. Poczułam nieco słodkawy, acz przyjemny zapach typowy dla „hospicjum dla kwiatów” jak zwykła nazywać Lang takie miejsca. Powiodłam spojrzeniem po półkach wypełnionych wazonami z wodą oraz kolorowym kwieciem, aż padło na najpiękniejsze stworzenie w całym wszechświecie. Piękne stworzenie było duże i wlepiało we mnie swoje psie ślepka. Powstrzymałam zachwycony pisk, prawienie komplementów zwierzakowi, ale błyszczących oczu nijak nie umiałam ukryć. Odnalazłam wzrokiem właściciela, a właściwie właścicielkę psa i pełnym nadziei tonem spytałam:
— Mogę pogłaskać? — Brzmiałam jak dziecko, które błaga o coś rodzica, o coś, co bardzo chce mieć, a ja bardzo chciałam pogłaskać psa.