26 gru 2018

Od Noah CD. Louise - ,,Ho, ho, ho!" [3/?]

                Moje prośby zostały wysłuchane.Właśnie znajdowałem się w swojej klaustrofobicznej, ale przytulnej szeregówce i ochoczo popijałem gorącą czekoladę razem z Louise, która wyglądała na bardzo podekscytowaną sporymi zakupami. 
Ja wręcz przeciwnie – starałem się zapomnieć o tym, że musiałem stać przed drzwiami sklepu niczym pies i trzymać miliony wypchanych torebek na swoich ramionach, jak bezużyteczny wieszak. 
Udałem się do sypialni, po czym wróciłem z triumfalnym uśmiechem, dzierżąc w dłoni gruby koc, którym nakryłem naszą dwójkę, abyśmy szybciej mogli nabrać ciepła. Czym prędzej wtuliłem się w Louise, zachwycając się w myślach zapachem jej charakterystycznych perfum, których woń zdążyła utrwalić się już w mojej pamięci. 
*
              Najwidoczniej zasnęliśmy, ale nie potrwało to długo, gdyż obudził nas głośny, denerwujący dzwonek mojego telefonu, który [jakby tego było mało] zaczął złośliwie wibrować w mojej kieszeni. 
— Daj mi moment. — zerwałem się z sofy i oddaliłem o kilka kroków, po czym obrzuciłem radosnym uśmiechem zaspaną Lou i odebrałem połączenie. 
W słuchawce odezwał się niski, szorstki i chrypliwy głos. 
Głos, który mnie zniszczył. 
Kiedy tylko go usłyszałem, z mojej twarzy w jednej chwili spłynęły jakiekolwiek emocje, a brwi mimowolnie się zmarszczyły, wyrażając kłębiącą się we mnie złość. 
— Witaj, synu
Synu? Nagle, po ponad dwudziestu latach przypomniał sobie o moim istnieniu? 
Teraz? 
Gdy podjąłem się pracy, kupiłem dom i znalazłem drugą połówkę, stając się tym samym ustatkowanym człowiekiem?
Spóźniłeś się, ojcze
Poukładałem sobie życie, które już na samym początku mojego istnienia zdążyłeś skreślić. 
— Jest jakaś sprawa? — wycedziłem przez zęby, ściskając mocniej telefon w dłoni. 
— Tak. 
Ależ on jest wylewny. 
— Rozwiń. 
— Aaron podsunął mi pomysł… 
Nawet teraz. 
— Nie mów o Aaronie, tylko wyjaśnij mi, w jakiej sprawie dzwonisz, bo tracę cierpliwość. 
— Organizujemy w tym roku wielką rodzinną wigilię. Przyjeżdża do nas Arthur z synami.
Przecież z tego co pamiętam, ojciec był skłócony z Arthurem. A zresztą, mniejsza z tym. Nie widziałem swoich kuzynów od kilku lat. Muszę przyznać, że darzę ich wyjątkowym szacunkiem. Jason i Gavin byli dla mnie swego rodzaju oparciem, gdy mój własny brat zaczął mną gardzić. 
— I co mi do tego? 
— Wraz z matką chcemy cię zaprosić. 
— Przemyślę to. — czym prędzej się rozłączyłem, rzuciłem telefon na sofę i usiadłem obok Louise, mierząc ją obojętnym spojrzeniem. 
— Kto to? — zapytała niepewnie, zakładając za ucho kosmyk długich, rudych włosów. 
— William Brown, mój… — na twarz wkradł się grymas, a usta nie chciały wydusić tego jednego, prostego słowa. — ojciec. 
— Dlaczego dzwonił? Stało się coś? 
— Tak. Stało się. 
— Co? — wyraźnie irytowało ją to, iż musiała ze mnie wyciągać każde słowo i bombardować mnie pytaniami, żeby uzyskać jakąkolwiek informację.
— Zaprosił mnie na rodzinną kolację wigilijną. 
— To źle? 
— Tak. 
— Zamierzasz tam pójść? 
— Z tobą albo wcale. Co ty na to? — moje smutne, kasztanowe spojrzenie utkwiło na rudowłosej, która położyła swoją drobną dłoń na moim karku i przyciągnęła do siebie, ofiarując mi pocieszający uścisk.

 Lou?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz