29 gru 2018

Od Tim do Wandy

To nie tak, że zdarzało mi się notorycznie gubić w mieście. Gubiłam się tylko wtedy, gdy poruszałam się po terenach rzadziej przez mą osobę uczęszczanych, czyli wcale nie tak często jak mi wmawiają. Poza tym razem wcale się nie zgubiłam! Szukałam kwiaciarni, bo mamcia przyjeżdżała, a jakiś bukiecik na stoliku czy doniczka z roślinką na biurku zawsze rozjaśniała pomieszczenie. No i wolałam, żeby mama nie wjechała z ciężko pachnącym bukietem, którego zapach będzie roznosił się po całym mieszkaniu. I znalazłam kwiaciarnię! Uroczą, dość daleko od mojego mieszkania, ale znalazłam!
Przyczepiłam rower do pobliskiego stojaka, zastanawiając się, co chciałam kupić i prawdopodobnie bez konsultacji się nie obędzie, ponieważ na roślinkach kompletnie się nie znałam. Potrzebowały wody i słońca. Tyle wiem. Z uśmiechem przylepionym do twarzy weszłam do środka, a mój wzrok automatycznie zaczął skanować wnętrze pomieszczenia. Poczułam nieco słodkawy, acz przyjemny zapach typowy dla „hospicjum dla kwiatów” jak zwykła nazywać Lang takie miejsca. Powiodłam spojrzeniem po półkach wypełnionych wazonami z wodą oraz kolorowym kwieciem, aż padło na najpiękniejsze stworzenie w całym wszechświecie. Piękne stworzenie było duże i wlepiało we mnie swoje psie ślepka. Powstrzymałam zachwycony pisk, prawienie komplementów zwierzakowi, ale błyszczących oczu nijak nie umiałam ukryć. Odnalazłam wzrokiem właściciela, a właściwie właścicielkę psa i pełnym nadziei tonem spytałam:
— Mogę pogłaskać? — Brzmiałam jak dziecko, które błaga o coś rodzica, o coś, co bardzo chce mieć, a ja bardzo chciałam pogłaskać psa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz