21 gru 2018

Od Dearden do Juliena - Ho ho ho!

Rozchylam nieznacznie usta, gotowa, by podjąć wyzwanie słowne, ale zanim zdecyduję się, co mam do powiedzenia, zaciskam wargi w wąską kreskę i kręcę głową w wyrazie zrezygnowania. Zdaję sobie bowiem sprawę, iż kolejna dyskusja z Julienem nie ma przecież najmniejszego sensu. Jak zwykle prowadziłaby pewnie do niekończącej się pętli jeszcze większych złośliwości, a on grałby mi na nerwach z dużo większą łatwością niż ja na jego. Poza tym dzisiaj brakuje mi zwyczajnie siły, by się takową zająć, bo wczorajsza kłótnia z Bramem i jej poranna kontynuacja sprawiły, iż odechciało mi się robić cokolwiek, co wymagało otwarcia ust. 
Wdycham więc cicho i zgarniam gwałtownie rzucony na blat plik papierów, by zaraz, nieco niezdarnie, wskoczyć na czysty kawałek blatu kuchennego. Kątem oka obserwuję przygotowującego dla siebie śniadanie chłopaka, jednak większość mojej uwagi pochłania zajmowanie się stertą dokumentów, które pospiesznie wertuję w poszukiwaniu jednej, acz najbardziej interesującej mnie w tej chwili kartki. 
- Jest mały problem z pieniędzmi - odzywam się nagle, kiedy w końcu odnajduję zagubioną stronę ze wstępnym oszacowaniem kosztów renowacji budynku placówki szkolnej. Prześlizguję uważnym spojrzeniem po szeregach liczb, wykresach, plusach i minusach aż zauważam poszukiwany przez siebie numer. Nie otrzymuję od chłopaka żadnego znaku, iż ta poznanie jakiejkolwiek informacji choć odrobinę go interesuje, mimo to, po chwili ciszy wypełnianej jedynie odgłosami przygotowywania posiłku, odczytuję na głos zapisaną kwotę. - Trochę ponad pięćdziesiąt tysięcy. 
Julien odrywa się na chwilę od wykonywanej czynności i spogląda mnie przez dłuższą chwilę, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiając.
- Jakieś pomysły?
Ożywiam się nieco i ponownie wertuję dokumenty. Tym razem robię to dużo krócej. 
- Nic szczegółowego, niestety - przegryzam wargę, wpatrując się w nieco chaotyczne notatki, jakby ich treść miała się zmienić pod wpływem mojego intensywnego spojrzenia. - Dzwoniłam wczoraj  do producentów tablic interaktywnych, ale nie udało mi się przekonać ich do upustu. A przynajmniej takiego, który byłby wystarczający. Pięć tysięcy to zdecydowanie za mało. Później wykonałam nieprzyjemny telefon do firmy zajmującej się stołami i krzesłami, ale facet zwyczajnie mnie ofuknął i się rozłączył. Robotnikom nie mogę zapłacić mniej, bo i tak udało mi się wynegocjować niezłą stawkę godzinową, a materiały kupujemy po naprawdę dobrej, jak na tę jakość, cenie. 
- Film musiał być naprawdę ciekawy - uśmiecham się krzywo, słysząc jego złośliwość, ale poza grymasem nie reaguję w żaden inny sposób. I, o dziwo, nawet nie chcę. Ileż energii zaoszczędziłam na puszczeniu mimo uszu tego pseudo komplementu i skupieniu się na ważniejszej obecnie sprawie. Julien rusza w stronę stołu, więc podążam za nim i siadam na wolnym krześle, podsuwając mu  praktycznie pod sam talerz rozpisaną dokładnie wycenę. - Trzeba będzie ograniczyć liczbę tablic. Skoro nie ma innej opcji, musimy zaoszczędzić na tym. 
- No tak, ale wtedy cztery klasy zostaną bez. Trzeba będzie zastąpić je tymi do markerów. Nie sądzę, żeby twój, a szczególnie mój ojciec byli zadowoleni, ale nie mamy innego wyjścia - wyciągam z torebki długopis i uzupełniam własne notatki o kilka informacji, przenosząc następnie spojrzenie na Juliena. Spomiędzy jego ust nie wydobywa się nic poza po części prześmiewczym, po części rozbawionym parsknięciem, a jego brwi unoszą się ku górze. Och, a więc stosunki chłopaka z rodzicem nie należą do najlepszych. Najchętniej bym go o to zapytała, jednak po krótkim namyśle decyduję się nie zaczynać tego tematu. Tak będzie najlepiej dla nas obojga. Pozostawiam otwarty przed nim plik dokumentów, a sama wstaję od stołu i zabieram się za samotne zwiedzanie wnętrza domu Juliena. On odwiedził moje oba i chociaż nie było okazji żeby go oprowadzić, ja zamierzałam dobrze zapoznać się z wystrojem jego mieszkania. A przynajmniej na tyle, byle dowiedzieć się o nim czegoś nowego, bo, trzeba przyznać, zasób moich informacji na jego temat był wyjątkowo skromny. Spaceruję więc po salonie, oglądając wszystko z widoczną ciekawością. Przesuwałam wzrokiem po nielicznych meblach i ogromnej otaczającej mnie przestrzeni. Lubię przestronne pomieszczenia, ale u Juliena było ono zbyt puste. Brakowało mi tutaj osobistych akcentów pod postacią zdjęć, ustawionych gdzieś kartek z życzeniami, płyt, książek. Zauważam również brak najbardziej popularnego symbolu zbliżających się świąt Bożego Narodzenia. 
- Jakim cudem nie masz choinki? - odwracam się w jego kierunku, a w moim głosie można usłyszeć lekkie zaskoczenie. Zawsze uważałam ten czas w roku za jeden z ulubionych. Siedzenie przy kominku, prezenty, otaczająca mnie rodzina. I nadal, mimo ponad dwudziestki na karku, niecierpliwie czekałam na grudzień, by móc udekorować drzewko i wnętrze mieszkania. 
- Nie potrzebuję jej - nawet nie podnosi wzroku znad talerza, a ja wzdycham cicho pod nosem. Czyżby miało to jakiś związek z jego ojcem? A może z całą rodziną? Wrodzona ciekawość dawała o sobie znać. Na długi moment zapada między nami cisza podczas której mój mózg pracuje na najwyższych obrotach. To, co mi przyszło na myśl, mogłoby być dobrym sposobem na poprawienie naszych nieco napiętych stosunków. I fakt, potrzebowałam luźniejszego kontaktu, żeby praca nad projektem nie wydawała się aż tak nużąca, ale nie chciałam również, żeby Julien miał mnie za złośliwą zołzę, na którą ostatnio byłam skłonna się kreować w jego towarzystwie. 
Uśmiecham się lekko. 
- Idziemy na małą wycieczkę - staję obok nadal siędzącego przy stole Juliena i zabieram mu sprzed nosa już prawie pusty talerz. Odkładam go do zlewu zanim chłopak zdąży zaoponować, ale kiedy znowu zatrzymują się przy jego miejscu, otwiera usta:
- Nie. 
- To nie była propozycja, Julienie. I tak spędziłbyś ten dzień w domu, a trochę świeżego powietrza i ruchu z pewnością ci nie zaszkodzi. Więc łaskawie swój leniwy tyłek i ubierz się grzecznie w kurteczkę - zdawałam sobie sprawę, że brzmię nieco śmiesznie, zwracając się do niego w ten sposób, a sam chłopak nie zareaguje na to inaczej niż tym swoim wiecznie kpiącym uśmieszkiem. Ale po chwili mierzenia się upartymi spojrzeniami, Julien wzdycha i wstaje ze swojego miejsca. Podążam w jego ślady i wspólnie kierujemy się ku głównym drzwiom. 
Wychodzimy na zewnątrz w chwili, kiedy przed domem zatrzymuje się czarny mercedes. Taki, którym zawsze jeździ ktoś z mojej rodziny. A za kierownicą siedzi oczywiście Taylor, który kiwa mi nieznacznie głową na powitanie. Odpowiadam tym samym.
- Zdecydowanie nie planowałaś zostać u mnie zbyt długo - stwierdza kąśliwie Julien, kiedy oboje znajdujemy się już w środku pojazdu. Wzruszam ramionami na jego uwagę.
- Można mnie winić? Nie dogadujemy się najlepiej, a ja, jak już wspominałam, miałam kiepski dzień. Ale dlatego zabieram cię na zakupy świąteczne. Kupimy ci choinkę, ozdoby, upieczemy pierniki.
Jego oczy rozszerzają się, kiedy docierają do niego moje słowa, a na twarzy chłopaka maluje się widocznie niezadowolenie. 
- Nie prosiłem cię o to - jego głos jest nieco zdenerwowany, ale nie mogę mu się dziwić. Miałam jednak nadzieję, że zmieni zdanie. 
- Możesz pozbyć się tych wszystkich rzeczy zaraz po tym, jak wyjdę z twojego domu, ale pozwól mi przynajmniej podreperować własne sumienie. Nie jesteśmy w najlepszych stosunkach, a naprawdę chciałabym to zmienić. I wiem, że zachowywałam się naprawdę... nieprzyjemnie, ale przynajmniej próbuję to naprawić. Co ty na to?

- Nie wierzę, że wybrałeś najmniejszą choinkę jaka była na stoisku - spoglądam na niego z rozbawieniem, kiedy Taylor po raz trzeci tego dnia parkuje przed domem Juliena. Na dachu wieziemy nie wyższe niż metr pięćdziesiąt drzewko, a bagażnik samochodu wypełniony jest licznymi torbami z zakupami. W części znajdują się produkty spożywcze, resztę miejsca zajmują ozdoby. O dziwo podczas ich wybierania Julien brał czynny udział. Chyba uznał, że jeśli już ma pozwalać, żebym go terroryzowała przez te kilka godzin, mogę to robić przynajmniej na jego warunkach. 
- Choinka to choinka - stwierdza krótko, ale jego usta drgnęły w lekkim uśmiechu. Podczas wybierania bombek i reszty rzeczy udawało nam się zgrabnie omijać złośliwości. Nie było to trudne, bowiem większość naszej uwagi skupiona była na produktach, więc to one były głównym tematem prowadzącym naszą konwersację. Ale jednak, jakiś postęp zrobiliśmy. 
Zanim opuszczam samochód, każę Taylorowi wrócić do domu i obiecuję zadzwonić po niego, kiedy skończymy wszystkie zaplanowane czynności. Julien w tym czasie zabiera się za wyciąganie z bagażnika toreb, a ja zaczynam odwiązywać choinkę. Ostrożnie biorę ją na ręcę, usilnie próbując ignorować nieprzyjemnie kłujące igły, ale nawet mimo tego uczucia, kiedy Julien chce zabrać ode mnie drzewko, oponuję. Powoli stawiam krok za krokiem, starając się nie przewrócić na śliskiej powierzchni, ale o ile połowa drogi dzielącej mnie od drzwi minęła bez problemu, pokonanie części drugiej uniemożliwia mi zaspa, w której kończy nie tylko choinka, ale i ja.
Spomiędzy moich ust wydobywa się piśnięcie, kiedy śnieg dostaje się pod materiał płaszcza, a jego stała forma zaczyna zmieniać się w chłodną wodę pod wpływem ciepła mojego ciała. 
- A trzeba było dać sobie pomóc - Julien wyciąga dłoń w moją stronę, trzymając już drugą dłonią choinkę. Potrząsam głową i wstaję samodzielnie. Wściekłość na samą siebie i wstyd pomagają zrobić mi znacznie szybciej. 
Kiedy w końcu przekraczamy próg domu i ciemność zostaje rozegnana przez światło lamp, udaję się prosto do kuchni. Zdecyduję zarobić najpierw ciasto na pierniczki, a choinką i pozostałymi rzeczami zająć się później, gdy ciastka będą stygnąć.
- Mógłbyś podać mi mąkę? - zwracam się do Juliena, kiedy ten dołącza do mnie, stając przy blacie. Wspólnie przygotowujemy ciasto i wstawiamy wycięte już różnokształtne pierniczki do piekarnika. I robimy tak kilkakrotnie, bowiem okazało się, iż wyszło nam ich więcej niż przypuszczałam. Później, kiedy wyjęłam je już i odstawiłam do ostygnięcia, zajmujemy się choinką i w towarzystwie 'tę powieś wyżej', 'tutaj jest trochę pusto', 'uważaj, bo zaraz ją zbijesz!' i wielu podobnych sformułowań udaje nam się przybrać świąteczne drzewko. Podobnie z resztą salonu, kuchni i jadalni. Układam na sofie dwie poduszki ze świątecznym motywem, stół zostaje nakryty obrusem z podobnym wzorem, a kuchnia dostaje nowe ściereczki. Cudem udało mi się namówić Juliena, by je kupić. Gdzieś znajduje się miejsce dla styropianowych reniferów i małych Świętych Mikołajów.
Na koniec zajmujemy się dekorowaniem ciastek.
- Gdzie jest brokat spożywczy? - pytam Juliena, kiedy ten rozkłada pierniczki na dużej desce do krojenia, a ja buszuję torbach. 
- Powinien być w tej samej torbie, co pisaki. I lukier - przewracam oczami, bo gdyby tam był z pewnością bym już go znalazła. Zabieram się za grzebanie w kolejnej reklamówce i kiedy w końcu udaje mi się znaleźć paczkę błyszczących pudełeczek, uśmiecham się szeroko. Od razu próbuję je otworzyć, ale kiedy wieczko ani drgnie, podaję je Julienowi. Ten przez chwilę siłuje się z opakowaniem, a kiedy w końcu udaje mu się pozbyć górnej części pudełeczka, połowa jego zawartości ląduje prosto na mnie.
Zaciskam zęby, jakby powstrzymując się przed podniesieniem głosu, ale po chwili zaczynam się cicho śmiać. Sięgam po torebkę z mąką i zanurzam w niej dłoń, nabierając białego proszku.
- Zadarłeś nie z tą dziewczyną i zaraz tego pożałujesz - mówię, by rzucić w niego pokaźną kupką zmielonego zboża. Dosłownie sekundę później uciekam w drugą stronę.

Julek? ;))

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz