30 cze 2018

Podsumowanie czerwca

Dzień dobry, witam, z tej strony Kelly, niezmiennie od ponad miesiąca. A no właśnie, spotykamy się tutaj jak niecałe cztery tygodnie temu. Podsumowanie czerwca, to nie brzmi świetnie?
Wtedy zaczynaliśmy od życzeń, czemu odpuścić sobie dziś?
Więc moi drodzy, przesyłam wam wszystkim, członkom bloga i nie tylko, życzenia, abyście spędzili te wakacje najlepiej, jak możecie, żeby pogoda nie płatała figli. Wykorzystajmy to dobrze, oderwijmy się od komputerów, laptopów i telefonów, lecz nie zapominajmy o AR. Jeśli to ma działać na zasadzie odpoczynku, to znaczy "regeneracja = zdwojone siły", czekam na was z niecierpliwością.
Ale już koniec przedłużania, przechodzimy do działania!
Czerwiec? Tak, ostatni miesiąc roku szkolnego. Jestem pewna, że na tym blogu wszyscy są niezwykle mądrzy, skoro zamiast poprawiać oceny pisali opowiadania, dołączali i przegadywali każdy temat na czacie! Od pierwszego czerwca na konto Avenley River wpłynęło aż 25 formularzy (13 mężczyzn, 12 kobiet). Postów jest łącznie 154, co jest świetnym wynikiem (około pięciu postów dziennie). Najlepszą aktywność utrzymywaliśmy w środku miesiąca (szczególnie w dniach 16-23), zaś nieco gorszą pod koniec miesiąca. Opublikowane zostały trzy posty informacyjne - zmiana systemu postarzeń, nowa moderatorka oraz informacja o stu postach, za które z całego serca dziękujemy każdemu, kto chociaż w najmniejszym stopniu przyczynił się do naszego małego sukcesu.
Pierwszy raz na Avenley River, dwie postacie, które wykazały się największą kreatywnością, a także aktywnością otrzymają tytuł miss oraz mistera miasta. Tak więc przedstawiamy wam dobrze znane postacie...
Rachel&Jacob!
Po pierwsze, wybór był naprawdę trudny. Nie, nie dlatego, że nikt nie zasłużył, wręcz przeciwnie — potencjalnych kandydatów na parę miesiąca było wiele. Rachel oraz Jacob uzyskują 100PD.
Po drugie, każdy doskonale wie, iż nie tylko oni pozostawali aktywni cały miesiąc, więc Kelly czyli ja zdecydowałam, że nagrodzimy jeszcze kogoś, nie jednego ktosia, a... trójkę!
AshleyDavid Nivan, o was mowa.
Ashley, która wątkiem z Jacobem doprowadziła go do finału konkursu, zasłużyła na nagrodę, nie tylko za to, a również aktywność, czego serdecznie gratuluję. Dziewczyna uzyskuje 50PD.
David, nie mogę powiedzieć, że nie zapracowałeś na symboliczną nagrodę, jaką jest 25PD.
Ostatni, Nivan, również uzyskuje tę samą liczbę punktów, czyli 25.
Gratuluję zwycięzcom i życzę powodzenia każdemu, kto pragnie starać się o ten zaszczytny tytuł za miesiąc!
Nie obyłoby się bez nowości, jakie niesie ze sobą wakacyjna (czerwcowa) aktualizacja, znana pod kryptonimem "podsumowanie".
1. Wprowadzony zostanie kalendarz, w którym zawrzemy daty między innymi zawarcia związków, ślubów, ciąży i porodów, ważnych wydarzeń w mieście, eventów, rocznic i tym podobnych.

Poza nimi, Kelly w końcu zajmie się sierocińcem, który czeka pusty już ponad miesiąc, a także współpracą.
Od dziesiątego sierpnia startujemy z eventem pt. "Letni Festyn", a więc dmuchajmy baloniki i oczekujmy festynu!

Pod koniec dodam, iż z racji mojego wyjazdu poza granicę, w dniach 10.07-21.07 pieczę nad blogiem przejmuje Mallory, to do niej kierujemy opowiadania, formularze, prośby i wszystkie sprawy, którymi na co dzień zajmuję się ja.

~Znowu Kelly, bo nikt inny nie może tego zrobić.

Od Katfrin CD. Sebastiana

- Poszłabyś ze mną na ciastko. Znam świetną restauracje - powiedział chłopak dalej się uśmiechając do Katfrin, która była zdziwiona postawą nowo poznanej osoby. Wstała z ławki gdyż dziwnie czuła się gdy ona siedziała, a ktoś stał nad nią. Nie miała w ten sposób żadnej drogi ucieczki. Założyła w końcu okulary na nos, a następnie spojrzała na Sebastiana.
- Z chęcią o ile wypuścisz mnie za dwie godziny, muszę iść jeszcze do sklepu - powiedziała od razu wyjaśniając czemu wyznaczyła czas. Wiedziała, że można to odebrać źle jednak patrząc na wcześniejszą reakcje chłopaka ten do takich nie należał.
- Oczywiście, jest blisko - odpowiedział Sebastian, a jego towarzyszka skinęła głową na znak zgody. Dziewczyna przywołała do siebie drugiego psa i zapięła jej kaganiec oraz smycz. Veronowi nie podobał się nowy towarzysz jednak Kat wiedziała, że jeśli teraz się na niego nie rzucił za jakieś trzydzieści minut zacznie go ignorować.
- W takim razie prowadź - rzekła i dała podejść Niali do psa chłopaka, który mimo wszystko spojrzał na nie by nic sobie nie zrobiły.
- Akurat ona to aniołek - powiedziała dziewczyna po chwili, a on skinął z uśmiechem i ruszył w kierunku restauracji, o której wcześniej była mowa.
- Pracujesz? - zapytał i spojrzał na dziewczynę, która była od niego niższa o jakieś dziesięć centymetrów. Katfrin już to nie przeszkadzało, przyzwyczaiła się do swojego niskiego wzrostu. Wiedziała też, że niskość daje jej wiele plusów. Przeciwnik nie patrzy na ciebie poważnie.
- Tak, a dokładnie w wojsku - odpowiedziała dziewczyna i uśmiechnęła się lekko widząc zaskoczenie swojego towarzysza. Wiele osób tak reagowała, bo jak taka mała i drobna dziewczynka może unieść broń?
- Masz przy sobie broń? - spytał z błyskiem w oczach, dziewczyna pokręciła głową zaprzeczając. To jednak nie sprawiło, że chłopak był zafascynowany pracą Kat.
- Długo już pracujesz w wojsku? - zadał kolejne pytanie, a psy dziewczyny przyspieszyły widząc jakiegoś ptaka, który wzniósł się tuż przy nich. Zaszczekały i zaczęły machać swoimi ogonami na znak szczęścia, pies Sebastiana patrzył na nie lekko zdziwiony jednak widać było, że chce dołączyć to tej dwójki.
- Rok służby, pięć lat studiów - powiedziała dziewczyna i wzruszyła ramionami, wiedziała, że nie jest to dobry wynik jednak patrząc na jej stanowisko mogła się tym chwalić. Nagle chłopak stanął i spojrzał na drzwi prowadzące do restauracji.
- No więc jesteśmy - rzekł, a Victoria rozejrzała się szukając jakiegoś ustronnego miejsca na zewnątrz by psy mogły trochę odpocząć, najlepiej w cieniu. Kilka sekund potem zobaczyła idealne miejsce i ruszyła w tym kierunku, a za nią trójka psów i Sebastian.Usiadła tuż pod płaczącą wierzbą, która pięknie rozkładała się dając cień na wybrany stolik. Katfrin wydała polecenie psom by położyły się co od razu uczyniły patrząc swoimi oczami, która zasłaniała sierść na zwierze przed nimi. Chłopak zajął miejsce naprzeciwko dziewczyny, która właśnie sięgnęła po menu leżące na stoliku. Przeleciała wzrokiem po kartce i od razu wyłapała ciasto tiramisu, które dziewczyna wprost uwielbiała. Podała więc menu chłopakowi jednak on odpowiedział, że wie co chce.
- Często tutaj bywasz? - zapytała Victoria i spojrzała w oczy Sebastiana, które dalej błyszczały z powody zafascynowania.
- Gdy jestem w centrum to zwykle tutaj bywam - powiedział i wzruszył ramionami patrząc na kelnerkę, która szła w ich stronę. Była to wysoka uśmiechnięta blondynka, szła z notesem i długopisem by zapisać zamówienie dwójki osób.
- Dzień dobry, można już? - zapytała i spojrzała po nich.
- Oczywiście, ciasto tiramisu i kawę mrożoną - powiedziała Katfrin, a dziewczyna zapisała szybko jej słowa. Sebastian także złożył swoje zamówienie, dziewczyna podziękowała i odeszła mówiąc, że zaraz wszystko przyniesie.
- Mieszkasz gdzieś blisko? - spytał chłopak gdy dziewczyna spojrzała na niego.
- Za miastem, dwadzieścia minut jazdy. A ty? - odpowiedziała dziewczyna i oparła się bardziej o krzesło siadając wygodniej. Pogłaskała Niale między uszami, a ta spojrzała na nią swoimi ciekawskimi oczami.
- Niedaleko - rzekł chłopak krótko, a Victoria skinęła głową patrząc jak kelnerka idzie w ich stronę. Położyła przed nimi zamówienie i odeszła życząc smacznego. Dziewczyna od razu chwyciła za kubek z kawą i upiła z niego łyka delektując się smakiem jej ulubionego napoju. Kat spojrzała na Sebastiana, który zaczął jeść swój kawałek ciasta. Jego długie włosy przeszkadzały mu w tym trochę dlatego zgarnął je do tyłu, a dziewczyna na ten gest uśmiechnęła się. Wreszcie ktoś kto zrozumie dziewczyny z długimi włosami.
- Nigdy nie uda mi się zrobić tak dobrego ciasta - powiedział chłopak przez co wyrwał dziewczynę z myśli o tym by może wygolić sobie prawą stronę głowy.
- Nie lubisz gotować? - zapytała Katfrin i sięgnęła po widelczyk by spróbować swojego kawałka.
- Nie umiem - odpowiedział od razu uśmiechając się, dziewczyna spróbowała ciasta, które rzeczywiście okazało się być bardzo dobre.
- W takim razie musisz kiedyś spróbować mojej kuchni - rzekła Victoria i odwzajemniła gest chłopaka, który spojrzał na nią lekko zdziwiony.
- To zaproszenie? - zapytał i upił trochę swojego napoju. Katfrin wzruszyła ramionami i także sięgnęła po kawę opierając się znów o krzesełko.
- Propozycja - odrzekła i spojrzała na zegarek, który umieszczony był na jej nadgarstku. Miała jeszcze niecałą godzinę.

Sebastian? Nie ma problemu ^^

29 cze 2018

Od Sebastiana

 - W czymś mogę pomóc?
Chłopak uśmiechnął się szeroko, lecz nic nie powiedział. Wolał obserwować dziewczynę i jej psy. Miała piwne oczy i czarne włosy. Nie była zbyt wysoka. Sebastian poszerzył uśmiech, o ile dało się to zrobić, przecież jego też uważano za niskiego. No, może niezbyt słusznie. Jeszcze jedna wypowiedź, po której dziewczyna spojrzała na Sebastiana i wytarła okulary o koszulę. Dopiero teraz mężczyzna postanowił się odezwać.
- Jestem Sebastian, a ty?
Kobieta wydawała się zaskoczona bezpośredniością rozmówcy, w końcu wydusiła:
- Katfrin.
- Ładnie. Nawet bardzo. A nazwisko?
- Po co ci je znać?
Laine wzruszył ramionami, pomimo chłodnej postawy dziewczyny, nadal nie tracił zapału. Gilbert tymczasem zaczął domagać się pieszczot od właściciela. Ten, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmienił obiekt zainteresowania i zaczął "rozmowę" z psem, jednocześnie głaszcząc go i drapiąc za uszami. Katfrin może poczekać, obowiązki przede wszystkim. W końcu dało się słyszeć pełen szczęścia głos należący do mężczyzny.
- Dawno mnie tu nie było. Zawsze jest tak ciekawie i miło?
Sebastian popatrzył na kobietę, a ona tylko wzruszyła ramionami. Widać było, że podczas rozmowy z dziwnym mężczyzną nie czuje się komfortowo. Samoyed podszedł do niej i powąchał, co wyraźnie nie spodobało się jednemu z jej psów, który zawarczał cicho. Szatyn uśmiechnął się promiennie i zagwizdał cicho, przywołując swojego pupila. Wstał i się przeciągnął. Popatrzył na Katfrin.
- Poszłabyś ze mną na ciastko? Znam świetną cukiernię.
<Katfrin? Trochę ostatnio zgubiłam się z odpisami, przebacz długość :')>

Od Kaspera cd. Etienne

Obudziłem się dość wcześnie, oczywiście w mojej ,,ulubionej'' pozycji na nurkującego pingwina, twarz na ziemi nogi na łóżku. Podniosłem się ospale, ubierając ubrania z wczoraj, głowa pulsowała mi, jakby miała zaraz wybuchnąć. Za dużo wypiłem. Ruszyłem do kuchni, aby zjeść śniadanie, boże trzeba będzie posprzątać. Dlaczego każda dobra impreza musi się odbywać u mnie w domu? Musiałem chodzić slalomem, aby nie nadepnąć na żadną puszkę, bądź szklaną butelkę po alkoholu. Dotarłem do kuchni, nareszcie, na stole stało pudełko z kawałkiem pizzy. Nie będę marnował jedzenia, chwyciłem zimny kawałek i zacząłem jeść. Po skończonym jedzeniu skoczyłem jeszcze do łazienki, aby się ogarnąć. Niecałe dziesięć minut i byłem gotowy. Potrzebowałem świeżego powietrza. Zgarnąłem swoją gitarę i wyszedłem z mieszkania. Spacerowałem chodnikiem wzdłuż głównej ulicy. Wstąpiłem jeszcze na chwilę do mojej ulubionej kawiarni. Kawa dobrze mi zrobi, zamówiłem gorący napój na wynos, gdy czekałem na zamówienie zastanawiałem się, gdzie mógłbym iść. Nad rzeką powinno być spokojnie. Chwyciłem kubek z kawą, wyszedłem z lokalu i skierowałem się w stronę rzeki Avenley. Szedłem wolno, popijając co jakiś czas, ciepły napar. Gitara postukiwała o moje plecy przez to, że wisiał wzdłuż mojego ciała na czarnym pasku. Poprawiłem instrument i spojrzałem przed siebie. Przede mną widniała już rzeka, przyśpieszyłem krok, a w międzyczasie zauważyłem chłopaka wpatrującego się w płótno, chyba coś malował. Zainteresowany, ruszyłem w jego stronę, dopijając kawę. Już byłem blisko, na tyle blisko, aby zobaczyć, co znajduje się na płótnie, lecz po chwili pod moją stopą pękła gałązka. Chłopak odwrócił się w moją stronę. Wyglądał na nieco wystraszonego i... był całkiem uroczy.
- Masz talent. Ładny obraz. - Powiedziałem, spoglądając na co prawda dopiero zaczęty malunek. 

< Etienne? c: >

Od Katfrin CD. Sebastiana

Jedynym dzisiejszym celem Katfrin było znalezienie czasu dla zwierząt, oczywiście wiedział, że nie będzie go tak wiele by ogarnąć, każde z nich osobno. Dziś więc zwolniła się wcześniej z pracy i wyszła już o 13:30 co do niej nie było podobne. Poszła jeszcze do kawiarni i tam zamówiła ulubioną kawę mrożoną z lodami waniliowymi. Wyjęła portfel z czarnej torebki zawieszonej na jej ramieniu i zapłaciła wyznaczoną sumę pieniędzy. Gdy dostała kawę od razu poczułam się lepiej z powodu iż dziś nie piła napoju bogów. Kiedy pociągnęła pierwszy łyk na ustach dziewczyny od razu pojawił się uśmiech.
- Do widzenia - powiedziała tylko i wyszła od razu kierując się na drugą stronę jezdni gdzie czekało tam jej auto, do którego wsiadła. Kawę odłożyła na miejsce i odpaliła samochód włączając się w ruch uliczny. Włączyła od razu muzykę i cicho nucąc piosenkę twenty one pilots wracała do domu. Wreszcie mogła chwilę odpocząć.
~~~~**~~~~
Dziewczyna weszła do domu i od razu wyrzuciła pusty pojemnik po kawię do kosza. Postanowiła, że pojedzie do centrum miasta z psami i kupi jedzenie dla węży. Szykuje się istna tortura w samochodzie. Psy, kurczaki, myszy, króliki... od razu chce się żyć.

- Veron, Niala idziemy - krzyknęła na cały dom i czekała aż psy przyniosą jej swoje smycze, Victoria zajrzała do lodówki i wyjęła z niej kawałek kabanosa od razu wkładając go do ust. Stwierdziła, że dzisiejszy obiad jest zaliczony. Kiedy psy przyniosły smycze dziewczyna od razu zapięła je i ruszyła z nimi w kierunku drzwi, nim wyszła złapała jeszcze dwa kagańce. Zamknęła dom i skierowała się do samochodu, który stał przed ogrodzeniem. Otworzyła furtkę i przepuściła swoje dwa wielkoludy. Otworzyła im drzwi, a psy wskoczyły na swoje tylne miejsca wesoło machając ogonami. Victoria mimo wszystko uśmiechnęła się na ten widok i sama zajęła swoje miejsce. Odpaliła samochód i wyjechała na spokojną drogę. Jak zawsze włączyła muzykę zastanawiając się czy może nie jest od niej uzależniona. ta myśl jednak nie zakłócała jej głowy przez długi czas, wręcz przeciwnie.

- Pójdziemy do parku nim zajrzymy do sklepu? - spytała i spojrzała w lusterko by ujrzeć w nich Verona, który zaszczekał. Katfrin uznała, że w ten sposób zgadza się z nią więc przyspieszyła trochę by być na miejscy szybciej. Wsłuchała się w muzykę i cieszyła się z drogi, która minęła jej jak zawsze szybko i sprawnie. Zaparkowała samochód tuż obok zoologicznego jednak wiedziała, że za zakrętem jest piękny park, który należy pokazać jej psinką. Odwróciła się do nich i zapięła im kagańce oraz smycze. Dziewczyna wyszła z samochodu, otworzyła drzwi psom wcześniej łapiąc za smycze zrobione z łańcucha. Wzięła torebkę i zamknęła auto ruszając w stronę parku. Poprawiła okulary przeciwsłoneczne, które niemal zawsze miała na nosie i zatrzymała się na pasach. Kiedy miała pewność, że samochody zatrzymają się ruszyła przez drogę. Gdy dostała się do parku znalazła ustronne miejsce tuż obok małego jeziorka i tam usiadła spuszczając Niale. Wiedziała, że gdy jakiś pies będzie przechodził, a Veron będzie bez kagańca mogło to się źle skończyć dlatego nie chciała ryzykować. Rzuciła patyk psu do wody, a suczka rzuciła się w jego kierunku by przynieść go swojej właścicielce, która stwierdziła iż przymknięcie powiek nie będzie wcale taki złe. Dziewczyna po chwili jednak poczuła utkwiony w niej wzrok. Wiedziała, że nie mógł to być jej pies gdyż Veron warczał cicho. Uniosła powieki i rozejrzała się od razu natrafiając na wzrok jakiegoś chłopaka z białym pieskiem, który wydawał się być bardzo słodki. Dziewczyna przekręciła lekko głowę w prawą stronę w geście zdziwienia.

- W czymś mogę pomóc? - zadała pytanie, a właśnie w tym momencie do Victorii wróciła Niala cała mokra i uradowana. Trzymała patyk w zębach, a wytrzepała się tuż obok dwójki ludzi, którzy chwili po prostu odpocząć.

- Niala! - krzyknęła na nią właścicielka, a pies spojrzał na nią zdziwionym spojrzeniem, po chwili słychać było warczenie Verona. Kat spojrzała więc na niego i uspokoiła go kładąc na nim swoją zimną dłoń. Wróciła spojrzeniem do chłopaka i zdjęła swoje okulary by wytrzeć z nich wodę o swoją koszule.


Sebastian?

Od Sebastiana

Po wyschniętej trawie, wesoło wywijając łopatą, z doniczką chryzantem pod pachą, gwiżdżąc i podśpiewując, szedł młody mężczyzna. Pomimo ponurej aury cmentarza, w przerwach od gwizdania, na jego ustach gościł wyjątkowo szeroki uśmiech. Trzeba było jakoś ukryć smutek, czy inne świństwa, najłatwiej było to zrobić uśmiechem. Sebastian zatrzymał się przy jednym z grobów. Był to po prostu sporych rozmiarów stos ziemi z małym, drewnianym krzyżem na szczycie i tabliczką informującą kto zmarł, kiedy i gdzie. Zwykle, kiedy Sebuś już raczył się ruszyć i przejść po miejscu pracy, jego wzrok padał właśnie na ten, należący do niejakiego Griffina Thompsona, grób. Wraz ze wzrokiem padały obietnice, że w końcu postawi na nim jakiś kwiatek. Laine wbił łopatę w ziemię i przystanął na moment. Dzisiaj Pan Niejaki Thompson doczekał się całej doniczki. Po skończonym rytuale, polegającym na ustawieniu chryzantem w sensowny sposób tak, by nie przechylały się bez przerwy na prawo, Sebastian patrzył chwilę na resztę grobów. Dziwne jest to życie, myślał, najpierw starasz się przeżyć je jak najlepiej, ale i tak w końcu wylądujesz na cmentarzu. Nie ociągając się dłużej, mężczyzna zabrał łopatę i dalej szedł, wygwizdując wesołą melodię.
W progu powitał go zapach przypraw korzennych i Gilbert. Niby mały gest ze strony pieska, a jednak potrafi pocieszyć i poprawić humor. Sebastian, który teraz zajął się głaskaniem pupila, doskonale o tym wiedział. Oparł łopatę o ciemną ścianę domu i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Od razu skierował się do kuchni, jednak nie po to, by w końcu zjeść coś innego niż, tak zwany, chiński makaron, ale by po prostu zrobić herbatę. Koło jego nóg kręciła się biała kula.
- Czarna, bez cukru...
Mruknął Seba, na pozór do siebie, lecz wnikliwszy obserwator dostrzegłby na pewno, że słowa te były skierowane do psa. Jak często mawiają, pies jest najlepszym przyjacielem człowieka, jednak w tym przypadku, również jedynym. Prawdopodobnie tylko Gilbert utrzymywał szatyna na ziemi, no, może jeszcze praca i opieka nad grobami. Nie było to zajęcie marzeń, lecz wbrew pozorom wymagało wielu poświęceń i wyrzeczeń. Sebastian zalał wrzątkiem mały, srebrny domek na łańcuszku z liśćmi herbaty w środku, którego używał do zaparzania herbaty. Czekając, aż napar będzie gotowy wziął losową książkę z regału i opadł na starą, zniszczoną sofę. Przyglądał się uważnie okładce książki, zwracając szczególną uwagę na tytuł zapisany ozdobną czcionką. "Romeo i Julia". Zaczął czytać, co chwila, przerywając by podrapać za uchem Gilberta. Po około półtorej godziny czytania przypomniał sobie, że zrobił herbatę. Wstał, nie śpiesząc się i gdy w końcu dotarł do kubka, chwycił go i nie zważając na temperaturę naparu, wypił cały kubek. Zamyślił się. W zasadzie dawno nie było go w centrum miasta, a mało kto zagląda na cmentarze. Może by się wybrać...? Nie marnując czasu, ogarnął się trochę i ubrał lepsze ubrania. Dresowe, szare spodnie i biała bluzka z długim rękawem były wygodne, to kwestia bezsporna, ale kolejną oczywistością było też to, że nie były zbyt eleganckie. Zamienił je na czarne dżinsy i koszulkę w kolorze krwi pomieszanej z surówką z buraków. Kompozycję dopełnił starą, w cudzysłowie, zużytą skórzaną kurtką. Przejrzał się w dużym lustrze wiszącym w korytarzu. Sebastian uśmiechnął się.
- Jak wyglądam?
Pies, do którego skierowana była owa wypowiedź, tylko przekrzywił głowę. Nic z resztą dziwnego, ideał piękna Laina odbiegał w dość widoczny sposób od standardów piękna wytyczonych przez media lub społeczeństwo. Seba wyszedł dziarsko z domu, zabierając ze sobą Gilberta. Przyjaciele skierowali się w stronę parku i już po chwili usiedli na trawie w cieniu drzewa. Obok nich stała ławka, lecz była zajęta. Sebastian rozejrzał się wokół. Zatrzymał wzrok na osobie siedzącej z brzegu ławki, najbliżej niego. Spróbował nawiązać znajomość.

<Ktosiu?>

Sebastian Lilian Laine

Na zdjęciu: Jhonnes Mattos
Motto: Hm, nie. Definitywnie.
Imię: Sebastian, po co się rozpisywać? Mogę co najwyżej wspomnieć o przezwiskach typu Seba, Sebix i temu podobne. Jego drugie imię również często było tematem żartów, bo kto by się nie śmiał z chłopaka, którego pełne imiona to Sebastian Lilian?
Nazwisko: Laine.
Wiek: Przeżył dopiero 25 lat, co nie przeszkadza mu w narzekaniu na wszystko wokół.
Data urodzenia: 13.05
Płeć: Mężczyzna, kto zwątpi, temu biada.
Miejsce zamieszkania: Może to zabrzmi trochę dziwnie lub niecodzienne, Sebuś mieszka przy cmentarzu, w domu jak z horroru. Już na wstępie, skrzypiąca furtka i trzeszczące pod stopami deski na werandzie. Z zewnątrz dom jest ciemny niczym nawiedzony. Nie raz, nie dwa zdążyło mu się wyganiać z podwórka nastolatków, którzy dla wygrania zakładu, uznali, że wejdą do rzekomo opuszczonego domu. W środku jest jednak bardzo przytulny i ciepły niczym jego właściciel. Wchodząc da się wyczuć charakterystyczny zapach przypraw korzennych. Na prawo są schody na górne piętro z sypialnią i łazienką, a na lewo salon z niezbyt nowoczesnym aneksem kuchennym.
Orientacja: Tutaj przez wiele lat panowała kompletna niewiedza, nawet teraz Laine nie jest jej do końca pewien. Na razie wydaje mu się, że jest demiseksualny.
Praca: Jaki zawód może posiadać osoba mieszkająca, praktycznie, na cmentarzu? Sebuś jest grabarzem, żadna praca nie hańbi.
Charakter: Na pierwszy rzut oka, wydawałoby się, że Sebastian jest niespełna rozumu. Jest w tym może odrobina prawdy, lecz nie przesadzajmy, pomimo wielu dziwnych zachowań, jest całkiem w porządku. O jakie dziwne zachowania chodzi, zapytacie? Poczynając już od podstawówki, bardzo interesował się bronią. Często się bił, nierzadko jego ofiary lądowały w szpitalu. Jeśli chodzi o obronę honoru, czy inne bzdury, na które nikt nie zwraca uwagi, nie ma skrupułów. W domu rodzinnym nie miał lekko, przez co nauczył się tłumaczyć całe swoje, lepsze czy gorsze, zachowanie problemami, którymi, jak sam mawia, nikt się nie interesował i nikt go zainteresowania nie nauczył. O wiele większym szacunkiem darzy zwierzęta, niż ludzi, co może niektórych dziwić. Spokojnie można go nazwać nadpobudliwym, nie usiedzi w miejscu paru minut, zachowuje się po prostu jak trzylatek. Ciągle wydaje mu się, że za jego czyny nigdy nie poniesie konsekwencji, na zasadzie było-minęło. Łatwo nawiązuje znajomości, które jednak mało dla niego znaczą. Zdarza mu się kłamać, by osiągnąć cel i wychodzi mu to, wbrew temu, co mówią o kłamstwie, że nie popłaca, świetnie. Jeśli sobie na to zasłużysz, będzie bardzo miły i dobroduszny. Ma spore problemy z nadopiekuńczością i zazdrością, które często odstraszają od niego wszystko i wszystkich. Nie radzę wchodzić z nim w żadne poważniejsze relacje, bo albo skończysz na cmentarzu, albo będziesz się widywać ze znajomymi zdecydowanie rzadziej. Ewentualnie Sebastian zamknie cię na strychu lub piwnicy. Żarty żartami, ale warto uważać.
Hobby: W tym podpunkcie podziękujemy, no, chyba że machanie łopatą się liczy. Może jeszcze gra na fortepianie.
Aparycja|
- wzrost:
174 cm
- waga: 61 kg
- opis wyglądu: Proszę Państwa, stoi przed wami prawdziwy ideał piękna. Mężczyźni zazdroszczą, a kobiety mdleją. A raczej mdlałyby, gdyby Sebastian był o sześć centymetrów wyższy. Jego owalną twarz okalają długie, ciemne, kręcone, lub może odpowiedniejszym słowem byłoby falowane, włosy. Jego oczy nie są jakoś szczególnie piękne. Ot, brązowe, śmiejące się do świata i rażące tym niepokojącym blaskiem jakich wiele. Odcień jego skóry trudno określić, nie jest blady, ale nazwać go opalonym nie można. Jest mężczyzną drobnej budowy, co nie oznacza, że słabym i niezbyt szerokim w barkach.
- pozostałe informacje: Posiada dwie dziurki w prawym uchu i po tejże stronie przebite usta.
- głos: Jego głos jest dość nietypowy, niektórzy uważają, że jest on po prostu kobiecy, niektórzy, że melodyjny. Grunt, że jest wyjątkowo przyjemny dla ucha, prawda?
Historia: Sebastian urodził się w Avenley River, lecz od dnia narodzin, przeżył tam tylko trzynaście lat. Po adopcji wyjechał na wieś, do domu Lainów. Bardzo mu się to nie podobało, chociaż właściwie nie wiadomo dlaczego. Zamknął się w sobie i trwał tak przez pierwsze kilka miesięcy. Potem Selena zaczęła jeździć z nim po psychologach, a jemu zwyczajnie nie chciało się z nikim rozmawiać. Zamiast podzielić się swoimi przeżyciami i zdjąć z siebie trochę emocji, zaczął bić się ze starszymi kolegami i zachowywać jak typowy chuligan, tylko z uśmiechem na ustach. Ogarnął się, dopiero gdy upływał mu dwudziesty rok życia. Postanowił w końcu się ustatkować, a stare nawyki zakopać razem z tymi, których chował. Zaadoptował psa, z pomocą "rodziców" kupił dom, znalazł pracę.
Rodzina:
• Matka Margaret, prostytutka, nie wychowywała syna, tylko po urodzeniu oddała do domu dziecka.
• Ciotka Selena Laine, to ona zajęła się młodym Sebastianem, zaadoptowała go z mężem, gdy miał trzynaście lat. Nigdy nie pozwalała mówić do siebie "mamo", co młodzieniec w pełni zaakceptował.
• Wuj Edward Laine, ulubiony członek rodziny, zawsze miał kieszenie pełne cukierków. To on nauczył Sebastiana grać na fortepianie i jeździć na łyżwach.
Partner: Jeszcze nikt się nie odważył.
Potomstwo: Brak, jednak chętnie zaopiekowałby się młodym człowiekiem.
Ciekawostki:
• Kocha czekoladę.
• Uwielbia czarną herbatę.
• Przypali nawet rosół. Kompletnie nie radzi sobie w kuchni, dlatego podstawowym składnikiem jego diety są dania z torebki.
• Jego ulubionymi kwiatami są słoneczniki.
Zwierzęta: Sebastian jest właścicielem najweselszego i jednocześnie najbardziej kłopotliwego psa na ziemi, o imieniu Gilbert, rasy Samoyed. Nie ma mowy, ta puchata kula nie usiedzi w miejscu dłużej niż kilka minut. Jeśli jego pan robi cokolwiek, co nie jest z nim związane, od razu musi mu w tym "pomóc". Zna tylko jedną komendę, a mianowicie "siad", został jej nauczony przez Wuja Edwarda.
Pojazd: Motocykl WSK 125.
PD: 30
Kontakt: Polskie Masło [HW] polskamargaryna@gmail.com [Gmail]

Od Etienne

Nim wyszedłem na zewnątrz, wyjrzałem przez okno, aby upewnić się, że pogodynka z lokalnego kanału informacyjnego nie oszukała mnie, a z nieba nie zacznie padać deszcz, kiedy tylko przestąpię przez próg. Na szczęście, nade mną nie znajdowała się ani jedna chmura, czy to biała, czy czarna. Napawało mnie to specyficznym, delikatnym optymizmem. Bo kogo nie podnosi na duchu wizja przyjemnie spędzonego popołudnia na robieniu na tym, co się kocha?
Poprawiłem torbę na ramieniu, gdzie trzymałem swój zapas farb oraz pędzli, wziąłem stojącą przy drzwiach sztalugę wraz z płótnem i wyszedłem przed dom. W przebłysku świadomości, jaki pojawił się podczas tego błogiego stanu ekscytacji, wyciągnąłem jakoś klucze z kurtki i z trudem zamknąłem drzwi. Zganiłem się w myślach za swoje roztargnienie. Jeśli tak dalej pójdzie, w końcu ktoś włamie się do mojego małego królestwa, a wtedy co mi zostanie? Proszenie innych o nocleg lub powrót do domu. Zadrżałem na samą myśl. Nie. Nigdy tam nie wrócę. Poradzę sobie, jestem silnym, niezależnym facetem z lisem.
Mijając garaż, przystanąłem na dłuższą chwilę, zastanawiając się, czy wziąć samochód. Niby byłoby to ułatwienie, bo w końcu chodzenie ulicami z całym tym sprzętem to katorga, lecz mimo wszystko, podjąłem swoją drogę nad brzeg rzeki. Przejście się dobrze mi zrobi, zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznym. No i rzecz jasna spalę nadmiar energii, bo pomimo tego, że jestem w tym mieście już od dwóch dni, nadal byłem podekscytowany jak dziecko w dzień Bożego Narodzenia. Prawdopodobnie sama myśl o tym, że zaczynam nowy etap w życiu, działała na mnie w ten sposób.
Posługując się mapą, jaką przejrzałem w domu przed wyjściem, oraz nieco mniej chętnie pytając przechodniów o kierunek, jakoś udało mi się dotrzeć do urokliwego brzegu rzeki Avenley. Aż zatrzymałem się na zielonej, trawiastej przestrzeni, po prostu chłonąc otoczenie i ciesząc się chłodnym wiatrem, który muskał moje policzki. Z uśmiechem odetchnąłem, wyrzucając z siebie negatywne emocje i pozwalając im zniknąć w otaczającej przestrzeni.
Kiedy tylko udało mi się ukoić ducha w objęciach natury, rozłożyłem sztalugę, przygotowałem płótno oraz farby, po czym jeszcze raz zmierzyłem wzrokiem krajobraz wokół. Tyle piękna w jednym miejscu, tyle pomysłów, a tak mało czasu!
Przygryzłem drewienko pędzla, zastanawiając się nad możliwym obrazem, ostatecznie decydując się na rosnące przy zakolu drzewo wraz z kawałkiem zielonego pola. Idealnie. Cudowne połączenie sielanki i symbolu siły oraz potęgi. Zza ucha wyciągnąłem ołówek, po czym zająłem się pobieżnym szkicem widoku przede mną. Przez swoje skupienie, nie zauważyłem, że ktoś również pojawił się w okolicy, zapewne po to, aby samemu odpocząć od miejskiego zgiełku. Dopiero w momencie, gdy iście teatralnym sposobem gałązka pękła pod stopą przechodnia, a jak oparzony drgnąłem w miejscu, oderwałem wzrok od płótna i zerknąłem na osobę, przez którą prawie zszedłem z tego świata.

Ktoś?

Od Rachel cd. Dantego

Przeciągnęłam się leniwie i odebrałam telefon. W słuchawce dało się słyszeć podekscytowany głos jednej z moich starych koleżanek. Do połowy przytomna wysłuchałam strasznie nużącego wywodu, którego tematu mój mózg nie ogarnął. Co chwila potakiwałam, nie słuchając nawet, co mówi do mnie Nelly. W końcu dziewczyna zaproponowała spotkanie, a ja wspaniałomyślnie, lecz z chęcią zaproponowałam własny dom. Gdy w końcu udało mi się rozłączyć, do przyjścia Nel miałam jeszcze godzinę. Szybko ogarnęłam się i ubrałam w "wyjściowe" ubrania, to jest, dżinsy i czarny podkoszulek z nadrukiem. Usiadłam na sofie, która zaprotestowała głośnym skrzypnięciem i włączyłam telewizję. Oglądałam niskobudżetowe seriale paradokumentalne, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam bez wahaniaz nie przewidując, że dziewczyna jeszcze przed chwilą stojąca na zewnątrz, rzuci się na mnie, przytulając. Uśmiechnęłam się kwaśno i już próbowałam zaprosić do środka, lecz Nel wyciągnęła mnie z domu w samych skarpetkach.
- Zwolnij, gdzie mnie ciągniesz?
- Zrobię sobie tatuaż, a ty mi pomożesz!
Że co, przepraszam?! Popatrzyłam na znajomą zrezygnowana i weszłam do domu nałożyć buty. Gdy tylko zamknęłam drzwi, Nel pociągnęła mnie w stronę jej samochodu. Był to czerwony kabriolet kupiony, naturalnie, przez rodziców w ramach prezentu urodzinowego. Wsiadłyśmy, zapięłyśmy pasy i ruszyłyśmy. Droga, choć krótka, dłużyła mi się niemiłosiernie. Powodem mogło być gadanie mojej znajomej lub muzyka disco polo, którą puszczała. W końcu dotarłyśmy na miejsce. Nelly wyszła i pociągnęła mnie za sobą. Przez chwilę czekałyśmy w czymś na kształt poczekalni, jednak po krótkim czasie młody mężczyzna pomachał do nas zza lady. Podeszłam do niego niemrawo, cały czas chowając się za dziewczyną.
- W czym mógłbym pomóc?
Stara, wyuczona formułka, wszędzie taka sama. Nel potraktowała to jako zielone światło i zaczęła opowiadać. Pomimo że nie minęło nawet pięć minut, odczułam to, jak całą wieczność. W końcu mężczyzna wpadł na świetny pomysł, a mianowicie klapnięcia na sofę. Ma u mnie spory plus. Dante, jak odczytałam z plakietki na koszuli, naszkicował trzy rysunki i pokazał dziewczynie siedzącej obok mnie.
- Ten mi się podoba. A ty co myślisz?
Wszyscy spojrzeli na mnie. Udałam, że przyglądam się intensywnie rysunkom, w duchu jednak wymyślałam wymówki.
- To twój tatuaż, ty zdecyduj.
Oh tak. Jak zwykle zwalam wszystko na innych. Najwygodniejsza opcja zawsze kusi najbardziej. Nel wyglądała jakby ktoś, komu ufała, wbił jej nóż w plecy.

<Dante? Przepraszam, że opowiadanie nie grzeszy długością.>

28 cze 2018

Od Eliasa C.D Daveth

    Budzik zadzwonił jeszcze jakieś dziesięć razy, zanim zdecydowałem się otworzyć zaspane oczy. Wówczas ósma godzina migająca na wyświetlaczu telefonu zmusiła mnie do dyscypliny. Nabrałem powietrza do ust, następnie wypuszczając je przy szybkim zsunięciu się z łóżka. Odbyłem spowszedniały rytuał, dzięki któremu czułem się prawie tak zajebiście, jak po przebiegnięciu maratonu. Tylko parę rozciągnięć w te i wewte, a tak skutecznie odmładzały moje stare, ale jakże dobrze trzymające się kości, co zawdzięczam także serkom dla dzieci z witaminą D. Gdybym sam miał dzieci, fundowałbym im takie kilogramami, ale świat zdecydowanie nie był na to gotowy. Zawsze przy kasie pani ekspedientka patrzy na mnie jednym wzrokiem, który zinterpretowałem jako „ach, ten uroczy dziadek tak dba o swoje wnuczęta, to pewne”. Wtedy odpowiadam niczego nieświadomej kobiecie wyrazem twarzy, który jasno opisuje słowa: „pani, możesz to powtórzyć, ale za co najmniej dwadzieścia, trzydzieści lat, kiedy naprawdę wyłysieję”. Oczywiście pod warunkiem, że te serki nadal będą dostępne. Innych bym nie kupił.
    Zanim skończyłem swoje głębokie, życiowe rozmyślenia, kawa zdążyła mi już ostygnąć. Ubrany w luźną, białą koszulę i spodnie rodem z kompletu gustownego garnituru, chwyciłem za ucho kubka oraz poszybowałem na dół. Przez nie pozaciągane żaluzje do gabinetu przesączał się poranny świt, padający ostro na biurko stojące tuż przy oknie; mój uzupełniony segregator, dziennik i butelka whisky stały się wówczas tak widoczne, jak oświetlona wieża Eiffla w naprawdę ciemną noc. Ale tę butelkę mogłem odstawić w bezpieczne miejsce. Jeszcze pacjenci pomyślą, że to ja potrzebuję psychologa bardziej niż oni. Zasiadłem przed biurkiem, rozsiadając się wygodnie i biorąc do ręki gazetę tak świeżą, że o tych samych wydarzeniach dowiedziałem się już parę razy. Serio, powinienem pokusić się o wniosek, że to jakieś deja vu czy inne francusko-podobne pierdoły. Ja przecież wcale nie czytałem wydania sprzed tygodnia, skądże. Po prostu nie miałem czasu, by zajść po nowe.
    Do godziny piętnastej odwiedzali mnie najzwyklejsi pacjenci; zero przypadków, mogących wywołać we mnie chociażby jedno, małe „wow!”. Klasyczne odmiany nastolatek rzekomo cierpiących na depresję, a raz nawet udało mi się wyjaśnić całą sprawę efektem placebo. Matka laski miała nierówno pod sufitem, przysięgam. Nigdy nie widziałem gorszej zołzy, na widok której tak bardzo chciało mi się być odrobinę bardziej chamskim. No dobra, zacząłem się śmiać, więc nie było tak miło.
    Dopiero tę parę minut po piętnastej poczułem podziw, widząc w drzwiach osobę, jakiej w ogóle bym się nie spodziewał. Której bym nawet nie podejrzewał o to, że pewnego dnia przyjdzie do mojego gabinetu. I wiecie co? Nigdy w życiu nie myliłem się tak bardzo! Poczułem się cholernie wyróżniony faktem, że stanął przede mną niezwykle rzadki okaz, przypadek, nazywajcie to jak chcecie – oklaski dla młodego, jeśli nie najmłodszego, Solberga! Nasłuchałem się o tej rodzinie tak wielu historyjek, że sam nie wiem, w co wierzyć. Nigdy nie interesowało mnie zbyt dogłębnie niczyje życie, więc jeśli za chwilę miałbym to w dupie, to nic nowego.
    Z tego wrażenia aż wstałem, rozkładając ręce na boki niczym ksiądz pedofil z najbliższej parafii.
    - Młody Solberg! Cholernie się ciebie tutaj nie spodziewałem. Toalety szukasz? Jest po lewo. – I z powrotem zająłem miejsce przed biurkiem, prowadząc zapiski w jednym z zeszytów. Zachowałem się tak, jakby w jednej chwili przyjście potencjalnego pacjenta obeszło mnie kompletnie. Szczerze mówiąc, sam nie wiedziałem, czy on rzeczywiście wszedł do gabinetu z konkretnego powodu. Cholera wie, co z tymi Solbergami jest.
    - Jestem tu z powodu ojca – wytłumaczył pokrótce, nadal stojąc w drzwiach.
    - Twój ojciec ma jakieś problemy? – Podniosłem wzrok ze stosu kartek prosto na chłopaka. – Kasa mu się skończyła i przechodzi depresję? To najbardziej wątpliwa myśl, na jaką kiedykolwiek udało mi się wpaść. – Odpowiedź Solberga w postaci kręcenia głową wykluczyła moje spekulacje.
    - Chodzi mi o to, że jestem tu, bo on mnie tu wysłał – zawiesił głos, gdy przyglądałem mu się z niemałą uwagą. – I jestem aż tak znany? – zauważył.
    - Ciebie nie znać, to jak przegapić premierę jednego z najbardziej kultowych produkcji filmowych. Czyli wręcz coś niemożliwego, gdy się o niej gada, wiesza różne slogany na jej temat. Trochę jak z twoją rodziną. Jest na ustach wszystkich możliwych plotkar w okolicy i uwierz, że nawet, gdybym nie chciał, i tak bym o tobie usłyszał.
    - Więc nawet tacy jak ty, którym moi rodzice płacą duże pieniądze, nie są w stanie udawać, że jestem tylko jednym z klientów. – Cholera, jeszcze moment, a ten dzieciak będzie na mnie pluł. Lubię kolesi, którzy nie boją się odezwać.
    - „Tacy jak ty”. Zaskakujące, jak szybko przeszliśmy na nowy poziom znajomości! Za gęstą mgłą widzę naszą wieloletnią, pieprzoną przyjaźń, Solberg. – Pochyliłem się odrobinę do przodu, obserwując jak młody siada po przeciwnej stronie. Następnie przemówiłem przyciszonym głosem. – Ach, zdradzę ci jeszcze jedną rzecz. Tak totalnie między nami. – Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, rzucając mu niezbyt przychylne spojrzenie. – Jeśli sądziłeś, że będę udawał cokolwiek, to źle trafiłeś. A i owszem, jesteś jednym z klientów, tylko twoja opinia na tym świecie ubarwia mi życie, mogę się pośmiać i w ogóle.
    - Może zmienimy temat na taki, który powinniśmy ruszyć? Siedzenie tutaj o choć parę minut więcej mi się nie uśmiecha. A powinieneś pokazać, że jesteś wart włożonych pieniędzy. – Chłopak nawet nie próbował być miły. Cóż, miałem nadzieję na sympatyczną, owocną współpracę. 
    - Dobra, nie jęcz już jak prostytutka na darmowym dymanku. Wszystko po kolei. – Oparłem nogę na blat, włożyłem sobie długopis pomiędzy zęby oraz skupiłem wzrok na czystej kartce w notesie. Po chwili znalazło się na niej nazwisko Solberg i wtedy oficjalnie pożegnała się z czystością. – Jak masz na imię, synu?
    - Daveth.
    - Daveth. Rozumiem. Ile masz lat, Daveth i co możesz powiedzieć mi o sobie? – Ledwo uniosłem na niego wzrok.
    Chłopak najwidoczniej pogrążył się w swoich myślach, próbując wykrzesać z siebie jak najistotniejsze informacje. A zakładałem, że ma ich pod dostatkiem.
    - Jestem na trzecim roku studiów psychologicznych. – Na tą wieść wydobyłem z siebie promienny uśmiech. Cała moja opinia o tym dzieciaczku z piekła rodem zmieniła się o… nie można powiedzieć, że sto osiemdziesiąt, ale jakieś dziewięćdziesiąt. Nie jestem zbyt dobry w liczbach. – I mam dwadzieścia jeden lat – dodał.
    - Trzeci rok studiów psychologicznych – przyznałem z nieznacznie uniesioną głową. – Widocznie nie jesteś tak ciapowaty, na jakiego wyglądasz, albo twój ojczulek płaci potężne łapówki. Szczerze mam to w dupie. – Wzruszyłem ramionami, obserwując jak moje palce automatycznie łączą się z mózgiem i zapisują na kartce podstawowe informacje dotyczące mojego pacjenta. Te kartki nigdy nie lądują w koszu – można mnie posądzić o wszystko, ale nie o to. Przez zbite dwadzieścia lat praktyki w mojej wypełnionej po brzegi teczce znajdą się zapiski o wszystkich osobach, jakie kiedykolwiek znalazły się pod moim okiem.
   Solberg jedynie obdarował mnie niezbyt przyjemnym spojrzeniem, na który nijak zareagowałem. Może nie wiedział, czy ma wziąć to za komplement? A powinien!
    - Dobra, sprawa prezentuje się tak – zacząłem, łącząc obie dłonie ze sobą i rzucając chłopakowi uważne spojrzenie. – Wstępną wizytę mamy zaplanowaną na przyszły tydzień, we wtorek. Byłbym chamem, gdybym nie spytał, czy ci to pasuje, ale żywię cholernie wielką nadzieję, że tak. W poniedziałek i w środę gram w pokera. – Puściłem Davethowi oczko w zestawieniu z szerokim uśmiechem. – Ach, przygotuj się na to, że zacznę wypytywać o tą twoją uczelnie. Prawdopodobnie mówimy o tej, na której kiedyś pracowałem, i chętnie dowiem się co stało się z tym burdelem po moim odejściu.

[Daveth?]

Od Dantego

Zerwałem się z łóżka, zaspałem do pracy. Pobiegłem do kuchni, włączyłem czajnik i przygotowałem kawę. W tym czasie pobiegłem do łazienki, gdzie wziąłem prysznic i ułożyłem włosy. Potem szybko wypiłem kawę, umyłem zęby, ubrałem się i zapakowałem projekty i wreszcie mogłem opuścić mieszkanie. Wyciągnąłem telefon i sprawdziłem, kiedy przyjedzie autobus. Na moje szczęście miał on być za parę minut, więc po dotarciu na przystanek mogłem usiąść i odetchnąć.
*
Po 20 minutach byłem już w pobliżu mojego miejsca pracy, zostało teraz tylko parę minut piechotą. Szybkim krokiem doszedłem do studia, gdzie na zapleczu przygotowałem się do pracy. W pewnym momencie wszedł mój współlokator.
- Dzięki, że mnie obudziłeś - uśmiechnąłem się, lekko go szturchając.
- Budziłem cię, ale ty tylko machnąłeś ręką i poszedłeś dalej spać - szeroki uśmiech zmienił się w minę zakłopotanie, przy okazji nerwowo podrapałem się po karku.
- Nie było tematu - wzruszyłem ramionami, a on się zaśmiał. Wyszedłem z zaplecza i podszedłem do szefa, który stał na recepcji - hejka - położyłem mu rękę na ramieniu, a on obrócił się w moją stronę i uścisnął mi dłoń.
- No wreszcie, masz klienta - wskazał dłonią dziewczynę ubraną w czarną sukienkę, botki i rajstopy w tym samym kolorze. Jej kasztanowe włosy sięgały ramion i przykryte były kapeluszem. Pomachałem jej, a ona podeszła do lady, a za nią stanęła jakaś osóbka.
- W czym mogę pomóc? - spytałem przyjaźnie, opierając się o ladę. Dziewczyna zaczęła opowiadać o tatuażu, który chciałaby zrobić. Usiedliśmy na sofie, gdzie mogłem naszkicować parę pomysłów, które przychodziły mi do głowy, i które odpowiadały kryteriom klientki. Na papier przelałem trzy pomysły, które pokazałem klientce.
- Ten mi się podoba - wskazała drugi pomysł. Twarz dziewczyny, która od połowy w górę zakryta była kwiatami, a wokół znajdowały się pszczoły - a ty co myślisz? - spojrzała na osobę, która jej towarzyszyła. Ja także spojrzałem na tę osobę i czekałem na to, co powie. Byłem ciekaw, czy wybierze pierwszy pomysł, który przedstawiał dziewczynkę trzymającą bukiet, na którym siedziały pszczoły, czy może trzeci pomysł gdzie w dłoniach znajdowały się kwiaty a wokół były pszczoły, czy też zgodzi się ze znajomą.

<ktosiu co wybierzesz?>
<ktoś?>

Od Kaspera

Zimny wiatr wdarł się do mojej sypialni. Otworzyłem powoli oczy, rozglądając się po pomieszczeniu. Od kilku lat ciągle ten sam wystrój. To już było naprawdę nudzące. Zegarek wybił równo szóstą. Kto budzi się o tej godzinie w sobotę? A no tak... ja. Wstałem, powoli podszedłem do szafy, wyciągając ubrania. Bielizna, bluzka, spodnie, bluza, skarpetki i... czapka z daszkiem. Tak, jej nie mogło zabraknąć. Ubrałem się szybko, a następnie powlokłem się do kuchni. Tradycyjne czekoladowe płatki z mlekiem zawsze najlepsze. Najlepsze, wtedy kiedy nie chcę się za bardzo wysilać. Eh, prawda boli. Lenistwo wygra ze wszystkim. Piętnaście minut i byłem gotowy. Chwyciłem swój plecak i wyszedłem z domu. Spacerowałem wzdłuż głównej ulicy, która o dziwo była... pusta. A no tak... godzina szósta, sobota, ludzie śpią. To wszystko wyjaśnia. Wkroczyłem do mojej ulubionej kawiarni i usiadłem przy pierwszym lepszym stoliku. Po chwili podeszła do już znajoma kobieta.
- To, co zawsze? - Zapytała z uśmiechem na ustach.
- Oczywiście. - Odwzajemniłem jej uśmiech i podałem należną sumę pieniędzy.
Byłem tu dość znany. Pewnie dlatego, że jestem tu prawie codziennie. No cóż, lubię kawę i nic tego nie zmieni. Nie czekałem długo, parujący napar natychmiast pojawił się na moim stoliku. Wziąłem do rąk filiżankę i zacząłem rozkoszować się zapachem napoju. Upiłem łyk kawy i spojrzałem na coraz większą grupkę ludzi przechadzających się przed oknem budynku. W pewnym momencie do lokalu weszła dziewczyna. Widać, że już pełnoletnia, więc może powinienem powiedzieć... kobieta? Podeszła do stolika, przy którym siedziałem i spojrzał na mnie.
- Mogę się dosiąść? - Zapytała.
- Jasne. Siadaj. - Wbiłem wzrok w dziewczynę, zamawiającą kawę. Szczerze mówiąc, nigdy nie sądziłem, iż dziewczyna może być taka ładna, lecz to nie zmienia mojego pociągu co do płci przeciwnej. Wolę chłopców.
- Cappuccino? - Zadała kolejne pytanie.
- Skąd wiedziałaś? - Odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

<Malorry?>
(Wybacz, że tak długo. Obiecałam ten wątek, więc dotrzymam słowa xd)to

27 cze 2018

Etienne Lucas Delacoix

Na zdjęciu: Egor Telenchenko
Motto: "Nie zawsze trzeba wygrywać, żeby zostać zwycięzcą. Czasem wystarczy, że inni przegrają."
Imię: Jako pierwsze miano, w akcie urodzenia zostało mu wpisane Etienne, jakie jego matka wynalazła podczas czytania romantycznych harlekinów. Drugie imię, brzmiące Lucas, jest natomiast wymysłem ojca, który to zainspirował się swoim ulubionym serialem.
Nazwisko: Mimo, że wielu w to nie wierzy, młodzieniec rzeczywiście jest spokrewniony ze znanym francuskim malarzem, Eugènem Delacroix, toteż nosi właśnie takie nazwisko.
Wiek: Chodzi po tym świecie już dwudziesty piąty rok.
Data urodzenia: Jak zwykł mówić, jego narodziny były świątecznym prezentem dla rodziców, gdyż urodził się dwudziestego czwartego grudnia.
Płeć: Mężczyzna
Miejsce zamieszkania: Wykupił niewielkie studio, znajdujące się w starym magazynie, które ma zamiar przerobić własnoręcznie na swoje prywatne królestwo.
Orientacja: Paasiż, miasto zakochanych, z którego pochodzi, nauczył go, że miłość może być wyrażana na wiele sposobów, więc sam uznaje się za osobę biseksualną, jednak zauważa, że częściej jego wzrok ucieka w stronę mężczyzn.
Praca: Nauczyciel przedmiotów artystycznych. Sam nie jest pewien, dlaczego wybrał akurat ten zawód. Prawdopodobnie nie zrobił tego na trzeźwo.
Charakter: Z racji luźnego podejścia do życia, poczucia humoru i ogólnej aury radości, jaką chłopak zdaje się roztaczać wokół siebie, zdobywanie znajomych, a czasem nawet przyjaciół przychodzi mu z łatwością. W stosunku do nich cechuje się opiekuńczością i troską, często wypytując, jak danej osobie minął dzień, czy nie potrzebuje pomocy bądź towarzystwa, albo czy na pewno jej kot wytrzyma ten jeden dzień sam w mieszkaniu, bo w razie potrzeby, chętnie go przyjmie i zaopiekuje się pupilem. Niestety, nie raz boleśnie odczuł na swojej skórze, że nie każdy człowiek ma tak miękkie serce jak Delacroix, co nie sprawiło jednak, że przestał ufać ludziom. Mimo to, niesmak pozostaje, a uprzejmość nie pozwala mu na całkowite wyrzucenie negatywnych emocji, które trzyma w sobie. Wierzy w karmę i boskie plany, czym tłumaczy swój brak reakcji na krzywdę. Nie znaczy to, że jest wybitnie wierzący, mimo, że wychował się w stricte chrześcijańskiej rodzinie. Do kościoła chodzi tylko w trakcie świąt, a jeśli ujrzy krzyż, odruchowo przeżegna się. Na tacę jednak pieniędzy już nie wrzuci, bo nie wierzy w czyste intencje księży.
Dzieciństwo nauczyło go cierpliwości i opanowania, głównie dzięki obecności starszego brata, który za punkt honoru wziął uprzykrzanie życia Etienne. Dzięki temu, jest w stanie słuchać danej osoby, jeśli ta po raz kolejny powtarza się, bez mrugnięcia okiem. Oczywiście, w granicy rozsądku. Z domu wyniósł również jeszcze jedną cechę, a mianowicie typowy, francuski romantyzm. Chłopak zdaje się dostrzegać drugie dno w każdym geście, nawet jeśli takowego nie ma, a jego słowa i działania są wypełnione wrażliwością, estetyką oraz uczuciowością.
Największą wadą w charakterze Lucasa jest jego delikatność, dotycząca nie tyle strefy fizycznej, co psychicznej. Tak, młodzieniec jest po prostu słaby, ma trudności z wniesieniem co cięższych przedmiotów do domu, lecz prawdziwy problem tkwi w umyśle Francuza. Bardzo łatwo zranić go czy to werbalnie czy fizycznie, a z racji emocjonalności dogłębnie przeżywa takie wydarzenia, najczęściej w objęciach zaufanego przyjaciela. Dodatkowo każdy wybór, nawet najprostszy, to wielki trud dla malarza, gdyż ten nie potrafi działać w stresie czy pod presją, więc często pozostawia decyzję drugiej osobie. Sam nie jest do końca pewny, dlaczego sprawy tak się mają, lecz prawdopodobnie jest to związane ze strachliwością młodzieńca, którego nawet nagły hałas może wprawić w stan przedzawałowy.
Hobby: Głównym sposobem Delacroix na zabicie wolnego czasu jest kontynuowanie rodzinnej tradycji, a dokładniej malowanie. Kiedy nie ma dostępu do zaufanej sztalugi, zadowoli się kartką papieru oraz czymś co pisania, lecz mimo wszystko preferuje używanie farb do wprowadzania do szarego świata nowych barw. Od momentu przyjazdu do Avenley River, zainspirowany przedstawieniem jednego z uczniów, postanowił nauczyć się gry na gitarze, co idzie mu coraz lepiej.
Aparycja|
- wzrost:
Sto osiemdziesiąt jeden centymetrów
- waga: Gdzieś te siedemdziesiąt parę kilo by się znalazło.
- opis wyglądu: Wpierw należy zacząć od całokształtu Etienne. Chłopak nie jest specjalnie dobrze zbudowany. Niby posiada jakieś tam ledwie widoczne zarysy czegoś, co można na upartego mięśniami nazwać, jednak nie jest na pewno stałym bywalcem siłowni. Z tego powodu, ciało Delacroix jest drobne i nieco chude, a gdy doda się do tego kobiece wręcz nogi, ma się pobieżny obraz tego człowieka. Przechodząc do szczegółów, twarz Lucasa ma łagodne rysy, odejmujące mu lat, przez co czasami brany jest za nastolatka. Prawie że wiecznie uśmiechnięte usta często skupiają na sobie wzrok innych ludzi i są również określane mianem damskich. Za to oczy w kształcie migdałów, posiadające zieloną barwę, wręcz nie pasują do ogólnej delikatności młodzieńca, gdyż bije z nich powaga i specyficzna duma. Oblicze Etienne otaczają czarne włosy, najczęściej zaczesane do góry, o które Francuz dba bardziej niż o wszystko inne. Spora część nauczycielskiej wypłaty chłopaka idzie właśnie na pielęgnację tego elementu aparycji.
Co do ubioru, młodzieniec stawia raczej na wygodę niż elegancję. Jego szafę wypełniają bluzy, nieco za duże koszulki czy dostosowane do ciała spodnie. Do pracy jednak, jeśli jest taka potrzeba, z wielka niechęcią założy koszulę. Mimo to, nigdy nie zgodzi się na krawat. Co za dużo, to nie zdrowo.
- pozostałe informacje: Na lewym przedramieniu chłopaka znajduje się wytatuowane pojedyncze pióro, które zyskał przed wyjazdem z kraju. Określa to jako symbol jego wolnej duszy i otwartego umysłu.
- głos: Casey Breves
Historia: Opowieść o tym, jak roztrzepany artysta od siedmiu boleści trafił do tego miasta, nie jest zbyt długa ani ciekawa. Można za to powiedzieć, że brzmi jak żywcem spisana z typowego amerykańskiego filmu obyczajowego.
Na samym początku była idealna rodzina, w której niczego nie brakowało. Uwielbiana w lokalnej społeczności, zawsze pierwsza do organizowania osiedlowych festynów, z wielka chęcią wszystko finansująca. Otwarcie nazywana przykładem dla innych, celem, do którego inne domy powinny dążyć.
A za zamkniętymi drzwiami?
Agresywny ojciec, często znęcający się psychicznie nad pozostałymi członkami rodziny, matka chorująca na śmiertelną odmianę nowotworu, starszy syn, spotykający się z ludźmi o wątpliwej reputacji.
W środku tego wszystkiego Etienne, zagubiony we własnych odczuciach nastolatek, uciekający z raju upadłego, kiedy tylko ma szansę.
Nic więc dziwnego, że chłopak, kiedy tylko osiągnął odpowiedni wiek, poszedł na studia do jednej z lepszych paryskich uczelni, aby tam rozwijać swój rodowy talent. Od tego momentu, do domu wracał jedynie, kiedy musiał. Kiedy jednak Anne - Marie przegrała walkę z rakiem, od razu po pogrzebie zebrał wszystkie swoje oszczędności i opuścił kraj, nie oglądając się za siebie.
Rodzina:
Pierre Delacroix - Ojciec, pan domu, a za razem dyrektor znanej firmy, zajmującej się produkcją elektroniki. Etienne ma mu za złe to, że mężczyzna przez całe życie faworyzował swojego pierworodnego syna, na młodszego często nie zwracając uwagi.
Anne - Marie Delacroix - Matka, nie pracowała nigdzie na pełen etap, gdyż głównie zajmowała się malowaniem obrazów bądź ilustrowaniem bajek dla dzieci. Wprowadziła Lucasa w świat barwnych pejzaży i przybliżyła historię ich rodziny.
Sebastien Jacques Delacroix - Starszy brat Etienne, nie są w zbyt dobrych stosunkach z racji problemów z przejęciem firmy ojca.
Partner: W jego sercu nikt nie zagościł na dłuższą chwilę.
Potomstwo: Nie posiada, jednak chce to zmienić w najbliższym czasie. Wręcz przepada za małymi dziećmi.
Ciekawostki:
~ Ma alergię na pyłki, przez co w swoim domu nie trzyma żadnych kwiatów
~ Uczył się kiedyś jeździć konno, lecz po tym, jak brat wmówił mu, iż konie pożerają samotnych chłopców, preferuje nie zbliżać się do tych zwierząt
~ Jest leworęczny
~ Nigdy w życiu nie pił niczego mocniejszego niż wino, więc obawia się, że jego pierwsze spotkanie z innym alkoholem skończy się momentalną utratą przytomności
~ Jest wielkim fanem orzeszków. Zawsze ma ze sobą przynajmniej jedno opakowanie.
Zwierzęta: Rosemarie to niespełna roczna lisiczka, uwielbiająca leniwie spędzać popołudnia, wygrzewając się w plamach słońca czy po prostu bawiąc się swoją ukochaną kaczuszką. Kiedy jednak przychodzi pora karmienia, jest pierwsza przy misce i nie odpuści, dopóki nie uzyska swojej obiecanej porcji jedzenia. Każda chwila opóźnienia jest wypełniona głośnymi piskami zwierzęcia, które potrafią po dłuższym czasie wyprowadzić każdego z równowagi.
Pojazd: Udało mu się dorwać Chevroleta Impalę z '67 roku, którą namiętnie pokonuje kolejne kilometry.
PD: 130
Kontakt: Arteyiu

Dante Désiré Lavelle

Na zdjęciu: ---
Motto: "Nie podążaj za tłumem, wybierz własną ścieżkę i podążaj nią do celu"
Imię: Dante Désiré
Nazwisko: Lavelle
Wiek: 23 lata
Data urodzenia: 26.01
Płeć: Mężczyzna
Miejsce zamieszkania: Dante mieszka na ostatnim piętrze jednej z kamienic. Mieszkanie o powierzchni 55m2 posiada 4 pokoje, z których jeden jest wynajmowany. Współlokatorem chłopaka jest jeden z pracowników studia tatuażu. Oprócz tego w mieszkaniu znajduje się mała kuchnia, łazienka z wanną, garderobę bądź jak kto woli schowek, a także balkon. Urządzone zostało w stylu nowoczesnym z białymi i czarnymi meblami. Jest w nim także dużo luster oraz srebrnych dodatków takich jak donice, ramki na zdjęcia bądź też małe figurki. Z balkonu można podziwiać miasto co Dante uważa za piękny widok, przez co urządził to miejsce jak najprzytulniej się da. Wygodne meble, dużo kocy i poduszek a także lampiony zawieszone pod małym daszkiem i wokół barierek.
Orientacja: Biseksualny
Praca: Tatuażysta
Charakter: Właściwie to Dante nie różni się od innych osób. Lubi pracować z ludźmi i mógł połączyć to ze swoją pasją w swoim zawodzie. Jest miły i uprzejmy przez co robi dobre wrażenie na klientach i innych nieznajomych, a swoją gadatliwością często udaje mu się przełamać pierwsze lody. Mimo wszystko jest to też jego wadą. Wiele osób może irytować to, że Dante tyle mówi, jakby nie patrzeć każdy chciałby mieć czasem odrobinę spokoju. Mają jednak oni szczęście, że nie poznali go kiedy był młodszy, nie dawał dojść do słowa innym przez co zazwyczaj nie docierały do niego wypowiedzi innych. Teraz stara się wysłuchiwać innych i w sumie dobrze mu idzie i cały czas posuwa się naprzód. Oprócz tego stał się też dobry jeśli chodzi o dawanie rad. Dobrze ocenia czyjąś sytuację jako osoba trzecia ale przy tym nie narzuca swojego zdania. Można by pomyśleć, że dzięki temu świetnie sobie radzi ze swoimi problemami, jednak tak to nie działa. Dante nie potrafi ocenić swojej sytuacji, a co za tym idzie nie potrafi rozwiązać swoich problemów sam. W tej sytuacji mógłby liczyć na swoich przyjaciół, jednak on nie lubi i nie chce się narzucać. Chłopak jest osobą szczerą. Swoje zdanie stara się wyrazić delikatnie, tak żeby nikogo nie urazić. Jest też uczciwy i przyznaje się do swoich błędów czy też przewinień. Dużo osób ceni sobie te cechy charaktery, ale są też osoby które stwierdzą, że jego szczerość jest oznaką bezczelności i złego wychowania. On jednak się tym nie przejmuje i mimo wszystko stara się być sobą.
Czasem zdarza się jednak, że komuś uda się go wyprowadzić z równowagi co sprawia, że chłopak wybucha przez kotłujące się w nim negatywne emocje. Stara się wtedy nie odzywać, żeby nie wyżyć się na kimś. Więc nie warto go denerwować jeśli nie chce się poczuć urażonym bądź też zranionym.
Aparycja|
- wzrost:
182 cm
- waga: 70 kg
- opis wyglądu: Dante ma bladą cerę, której koloru dodają lekko zaróżowione policzki i piegi, które także pokrywają ramiona i plecy. Kiedyś posiadał czarne włosy, które rozjaśniał aż stały się białe. Wygolone na 4 mm boki zatrzymały swój naturalny kolor. Jego oczy można porównać do pochmurnego nieba. Są one ciemnoszare z ciemno niebieskimi plamkami. Chłopak zazwyczaj ubiera ciemne, wygodne ubrania jak na przykład bluzy i koszulki oraz jeansy, czasami dresy.
- pozostałe informacje: Posiada kolczyk w lewym uchu, septum, kolczyk w języku typu venom oraz kolczyk w obojczyku. Na karku ma wytatuowany krzyż, na prawej ręce rękaw.
- głos:
Historia: Rodzice chłopaka po narodzinach drugiego z braci (Aarona) stwierdzili, że ich mieszkanie jest zbyt małe by pomieścić 4-osobową rodzinę. Szukali mieszkań w poprzednim miejscu zamieszkania jednak bez skutku. Ostatecznie zdecydowali się wyprowadzić, przyczyniło się też do tego nowe miejsce pracy ojca chłopaka, który pracuje w sądzie jako adwokat. Niedługo po przeprowadzce Lilliana zaszła w ciążę co na początku było dla rodziny problemem. Ojciec na początku swojej kariery w nowym miejscu nie zarabiał wiele i rodzice nie wiedzieli co zrobią po narodzinach trzeciego dziecka. Pojawiła się myśl o adopcji. Matthew nie chciał jednak oddawać swojego dziecka i w trakcie ciąży starał się jak mógł. W końcu zaczęto mu dostarczać akta spraw i rodzina powoli wychodziła na plus. W końcu nadszedł termin porodu, który przeżywała cała rodzina, jako że poród naturalny po parunastu godzinach zakończył się cesarką. Chłopiec urodził się zdrowy, a rodzina mogła żyć spokojnie na obrzeżach miasta. Dante rósł, kończył szkoły z dobrymi wynikami. Rodzice wiązali z nim duże nadzieję i liczyli, że pójdzie w ślady ojca. Kiedy stał się nastolatkiem pojawiły się problemy. Dante zaczął interesować się tatuażami i piercingiem po prostu zaczął eksperymentować ze swoim wyglądem. Pojawiały się kłótnie po których chłopak wychodził z domu i nie wracał przez parę dni. Wojna ta trwała do momentu wyprowadzki chłopaka. Każdy może mieć w końcu dość awantur a Dante wytrzymał 19 lat swojego życia, wtedy zaczął szukać kogoś kto mógłby nauczyć go robić tatuaże i przekłuwać ludzi. W końcu znalazł i postanowił się wyprowadzić, a wtedy rodzice zrozumieli, że go tracą. Przepraszali i prosili by jeszcze został, on jednak się uparł a oni odpuścili i obiecali, że go będą odwiedzać. I do dziś odwiedzają się przynajmniej raz w miesiącu.
Rodzina: Ojciec Matthew, matka Lillian, bracia Gabriel i Aaron.
Partner: ---
Potomstwo: ---
Ciekawostki:
Ma uczulenie na sierść psów, pyłki i orzechy
Mało sypia
Zwierzęta:
Pupilem Dante jest 2 letni szczur Nero. Stworzonko to jest łagodne i ciekawskie, oprócz tego w miarę wytresowane. Reaguje na imię i zna jeszcze parę innych komend, przez co potrafi na zawołanie wgramolić się do kieszeni albo kaptura bluzy/kurtki. Natrętnych ludzi potrafi ugryźć.
Pojazd: ---
PD: 130
Kontakt: Alayna12 - Howrse

25 cze 2018

Od Davetha

Gruby pędzel wsunąłem między wargi, zostawiając brudny, zielony ślad na swojej komórce, gdy ta zaczęła wyć na alarm. Była dziewiąta rano, a ja zmarnowałem całą noc, na kończenie obrazu, który nadal nie był satysfakcjonujący. Westchnąłem cicho przyglądając się postaciom wymalowanym na płótnie, wydawały się być bez wyrazu. Gdyby dzieło nie było robione na zamówienie, najpewniej bym je spalił, a tak, nie pozostało mi nic innego jak pogodzić się z moją porażką. Przesunąłem palcami po włosach, czując jak zbijają się w grube pasma od brudu, a żołądek zaczął wykręcać się na boki domagając chociażby wody.
Cho*lera, ile czasu tu spędziłem?
Ponownie sięgnąłem po telefon, brudząc jego wyświetlacz jeszcze bardziej i spojrzałem na powiadomienia.
„Osiemnaście nieodebranych połączeń od: Tata”
Uśmiechnąłem się na ten widok, zadowolony z wściekłości, w jaką musiał wpadać co trzy połączenia, jednocześnie zastanawiając się, jakim cudem ani razu tego nie usłyszałem. Wspiąłem się na biurko siadając na nim po turecku i przyłożyłem telefon do ucha. Odebrał po dwóch sygnałach.
- Czy Ty masz pojęcie co narobiłeś?! Nie pamiętasz jak umawialiśmy się na spotkanie z Adamem?! To była Twoja szansa Ty niewdzięczny szczeniaku! – zaczął swój monolog, którym raczył mnie niemal każdego dnia. Jego wrzaski chyba odbijały się echem po pokoju, w którym przebywał, bo dam głowę, że jedno zdanie słyszałem trzy razy. Skupiając się na drugim zdaniu, próbowałem przypomnieć sobie, jakiego Adama miał na myśli.
- Tato – przerwałem mu, dając do zrozumienia, jak niewielkie znaczenie ma dla mnie jego złość – Chodzi Ci o tego mężczyznę od praktyk? – ostatni Adam jakiego poznałem był organizatorem praktyk psychologii klinicznej, w jednym z najlepszych szpitali w kraju.
I ja naprawdę bardzo nie chciałem brać w nich udziału.
- Tak i masz szczęście, że właśnie dla Ciebie zgodził się przełożyć spotkanie na dzisiaj – szczęście, czy pieniądze? – Jeśli nie zjawisz się u mnie w domu punkt dwunasta to pożegnaj się ze swoim mieszkaniem – zagroził i rozłączył się. Wypuściłem powietrze z płuc wolno analizując sytuację.
Mam dziś wypaść jak najlepiej przed facetem, który przez pół roku oddzieli mnie od całego mojego świata, tylko dlatego, że mój tatuś tak chce?
Kąciki moich ust powędrowały w górę, a w głowie powoli rodził się plan.
- W takim razie byle do dwunastej – mruknąłem o siebie opuszczając pokój.
***
Zdyszany zostawiłem rower na podjeździe do rodzinnego domu, otaczając wzrokiem posesję. Właściwie to nic się nie zmieniła od moich ostatnich odwiedzin. Mam wrażenie, że zgadzała się nawet ilość liści na krzakach przed bramą. Zdumiony dokładnością pracowników mojego ojca powoli przekroczyłem wielkie, białe mury, witając znienawidzone znajome tereny. Jakby za dotknięciem magicznej różdżki, drzwi do budynku otworzyły się, nim zdążyłem nacisnąć klamkę. Dlaczego los tak każe człowieka i pierwszym co wita go w rodzinnym domu to trzy klony po przeszczepach, który uniemożliwił mruganie.
- Ojciec was wytresował na obronne suki? – mruknąłem patrząc na twarze… twarz? Moich trzech braci, bliźniaków. Ci, na których honor śmiałem nadepnąć w tym samym momencie poprawili zbyt ciasne krawaty piorunując mnie wzrokiem.
Może to właśnie brak tlenu odbierał im wolną wolę?
Nie martwiąc się białą, połyskującą podłogą przeszedłem przez korytarz zostawiając mokre ślady po swoich butach. Podszedłem do kolejnych, tym razem mniejszych drzwi, gdzie zamiast armii robotów, powitało mnie moje lustrzane odbicie. Świeżo umyte włosy były nieco roztrzepane od mocnego wiatru, ale to jedynie dodawało mi niechlujstwa. Zsunąłem wzrok nieco niżej na luźno wiszący krawat, który w towarzystwie trzech rozpiętych guzików i wypuszczonej koszuli ze spodni, wyglądałem jakbym wyszedł z burdelu, nie z domu. Uwieńczeniem mojego stroju były czarne, bose nogi, buty rzuciłem na podłogę. Artyzm w ludzkiej skórze.
- Mam nadzieję, że to Ty Davethcie Fredriku Solberg! – potężny głos i głośne tupanie butów wartych więcej niż dusza właściciela nasilały się gdy stwór się do mnie przybliżał. Spojrzałem na siwiejącą czuprynę mojego ojca. Nie wiem, czy to moja wyobraźnia, czy włosy rzeczywiście stawały mu dęba, zawsze gdy się złościł. Dopadł mnie i położył rękę na ramieniu, piorunując wzrokiem. – Nie możesz się tak pokazać, wyglądasz jak bezdomny! Czy Ty musisz wszystko niszczyć? – zniszczyć? Jeśli głupi strój i kilka plam na podłodze podnosi do rangi zniszczenia, to wyłysieje jeszcze przed trzynastą. – Musimy Cię przebrać – warczący gardłowy głos usilnie starał się wywrzeć na mnie jakiekolwiek wrażenie. Mężczyzna chwycił mnie za nadgarstek i pchnął jakby z zamiarem wyprowadzenia z pomieszczenia, przerwał mu jednak dzwonek do drzwi. Na jego pokrytej zmarszczkami twarzy odmalował się strach. Aż tak bardzo chciał się mnie pozbyć? Starsza pani, której nie kojarzyłem przebiegła koło nas i kompletnie nie zrażona sytuacją z szerokim uśmiechem otworzyła drzwi. My sami w pełnym skupieniu i milczeniu obserwowaliśmy, jak w progi domu, dumnym krokiem wkracza dwóch mężczyzn. Może ojciec i syn? Tata wypuszczając mnie ze swoich oślizgłych macek, poprawił koszulę i ruszył na spotkanie z panem A. i tym drugim. Ja natomiast z niekrytym zadowoleniem ruszyłem w te pożałowania godną maskaradę.
- Witam panów! – mój tata rozkładając bezradnie ręce na boki, rozejrzał się teatralnie po pomieszczeniu, przyjmując zatroskany wyraz twarzy – Wybaczcie mi ten okropny bałagan, ale mój syn właśnie – w tym momencie najstarszy z zebranych zawiesił głos. No dawaj, pokaż na co Cię stać – Wrócił z jazdy konno – prychnąłem w duchu na te słowa. Korzystając z pola do popisu, jakie dał mi ojciec, wyrzuciłem pierwszy as z rękawa – Oh tak – wtrąciłem, wychodząc delikatnie przed ojca – To ujeżdżanie – mruknąłem sugestywnie w stronę starszego gościa – Było wyjątkowo udane – chociaż stałem do niego tyłem widziałem jak na twarzy mojego taty maluje się buracza czerwień, a nasi goście okryli zażenowaniem swój uśmiech
- Ja naprawdę za niego przepraszam, on po prostu jest zmęczony – mój rodziciel próbując uratować sytuację, wziął mnie pod ramie i przyciągnął nieco bliżej – Może przejdziemy do salonu, tam moglibyśmy omówić szczegóły podejmowanych decyzji na spokojnie – zapraszającym gestem ręki wskazał przybyłym drogę do właściwego pokoju, gdzie ta sama kobieta, która wpuściła ich do środka, krzątała się po pokoju z filiżankami herbaty – Tak więc… - kontynuował mój ojciec, czując, że nikt poza nim nie ma zamiaru się odezwać – Jak już wiesz, Adamie, o ile wolno mi mówić Ci na Ty – zgodnie z manierami, odczekał aż psycholog skinie głową, a ja usiadłem po turecku na jednym z foteli. Tata spojrzał błagalnym wzrokiem na mnie i moje bose stopy, na co odpowiedziałem dziecięcym uśmiechem – Mój syn jest na trzecim roku studiów psychologicznych ze specjalizacją kliniczną. Nie powiem, że nie jestem z niego dumny
- Nigdy nie mówisz – wciąłem się po raz kolejny, zarzucając nogi na oparcie – Ale kontynuuj
- Młody człowieku – donośny głos, przesiąknięty zakłopotaniem, zwrócił się do mnie – Czy Ty aby na pewno chcesz brać udział w moich praktykach? – moja dusza w tym momencie śmiała się i tańczyła jak nastolatka. To było to czego chciałem. Odchrząknąłem znacząco, ścisnąłem nieco krawat i opuściłem nogi z fotela. Zmierzyłem spokojnym i przyjaznym spojrzeniem wszystkich zebranych i rzekłem uprzejmie:
- Chyba tylko po to, żeby wziąć lekcje wspomnianego ujeżdżania od pana syna – bezczelny? Wulgarny? Niewychowany! Najmłodszy Solberg lekceważy znanego psychologa, może sam go potrzebuje? Witajcie nagłówki gazet. Wypowiedziane przeze mnie słowa przelały szalę goryczy. Starsi mężczyźni pobledli, a syn pana psychologa posłał mi delikatny uśmiech, na co parsknąłem śmiechem. Nie miałem zamiaru dłużej przejmować się wizją mojego ojca i podszedłem do niego, zbliżając wargi do jego ucha.
- No dawaj, zabierz mi mieszkanie, zniszcz do końca zdeptany wizerunek całej rodziny – wysyczałem i opuściłem pokój. Nie wiedziałem czy byłem zadowolony z tego co zrobiłem, każdy krok który oddalał mnie od domu, przybliżał wyrzuty sumienia. Nie wobec ojca, wobec rozzłoszczonego człowieka, który naprawdę chciał dobrze.
Jednak było warto…
Wciąż bez butów pognałem do domu na rowerze i pognałem prosto do łazienki, by zażyć odświeżającej kąpieli. Chcąc odespać zarwane noce wkopałem się prosto w pościel zimnego łóżka, by nie umrzeć przed jutrzejszym spotkaniem z kupcem mojego obrazu, a obudził mnie dźwięk telefonu…
- Gdybym mógł, byłbyś już martwy – wysyczał mój ojciec mącąc moje słodkie senne wizje o ósmej rano – Tymczasem wiedz, że za trzy godziny masz swoje spotkanie z psychologiem, niech on Cię ratuje.


Elias? xd

Od Althei C.D Lucia

    Tę noc określiłam jako najgorszą, najbardziej dotkliwą w moim życiu. Nie była to pierwsza po śmierci matki, babci czy po odejściu ojca. To ta, w której Lucia wpatrywała się we mnie czerwonymi, wypełnionymi obłędem oczyma i rzucała tymi wszystkimi słowami, które miały moc potężniejszą niż pocisk. Trafiały prosto w moje serce, łamiące się z każdą nową pretensją coraz bardziej w pół. Pamiętam, jak chciałam, żeby przestała. Oczy wysyłały niemą prośbę i nieustannie mi się szkliły, gdy próbowałam uspokoić tę sytuację, ale Lucia parła do przodu, jakby została opętana. Emocje wylały się z niej niczym z przepełnionej tamy, która zaczęła powoli pękać od nadmiaru zatrzymywanej wody.
    Minęło mnóstwo godzin od czasu, gdy kłótnię zakończyło trzaśnięcie drzwiami. Od tamtej chwili czułam wewnątrz falującą pustkę, towarzyszącą mi aż do białego rana. Nie zmrużyłam oka ani na moment. Zamknięciu powiek stale towarzyszył widok zapłakanej Lucii, mówiącej te wszystkie okropności od nowa. Potem znowu od nowa. Ilekroć próbowałam zasnąć, zalewała mnie kolejna fala łez. Demony przeszłości wyszły spod kanapy, atakując mój umysł milionami negatywnych myśli, dzięki którym zastanawiałam się, co znowu zrobiłam źle. Jak doprowadziłam do tego, że Lucia poczuła się okłamana, kiedy wspominałam, jak bardzo jest dla mnie ważna. Jak mogła pomyśleć, że kłamię?
    Za oknem daleko na horyzoncie rozciągała się ciemnoniebieska barwa nadchodzącego poranka. Świt przeganiał z wolna nieprzeniknioną ciemność, na tle której wisiał blednący księżyc. Moje oczy swobodnie przyzwyczajały się do coraz jaśniejszych, zielonkawych barw nieba. Ciągle się w nie wpatrywałam, siedząc nieruchomo na łóżku, z ciałem owiniętym szczelnie kocem. Nie miałam nawet siły wstać. Czas ulatywał mi przez palce. Kolejna paczka chusteczek opustoszała. Szeleściłam nią, próbując znaleźć przynajmniej ostatni skrawek papieru i wtedy usłyszałam skrzypienie drzwi. Od razu zwróciłam tam swoje spojrzenie oraz zarejestrowałam zaledwie najmniejszy ślad zaskoczenia, widząc swoją młodszą siostrę. Bez słowa znalazła się tuż obok mnie i z momentalnym wybuchem szlochu wtuliła się w moje ciało. Niczym mała, skrzywdzona życiem dziewczynka, która potrzebowała wsparcia.
    - Przepraszam – wyjąkała. – Nie powinnam tak mówić… Jesteś dla mnie najważniejsza... Kocham cię. – Przy tych słowach pogłaskałam jej gęste, czarne włosy, chcąc ją uspokoić. Podniosła głowę wyżej, kiedy przez dłuższy czas z moich ust nie wychodziły żadne, nawet najkrótsze słowa. Nie umiałam nic powiedzieć. Nic dobrego, ani nic złego. Utknęłam pomiędzy dwiema krawędziami.
    - Al? – dodała głosem, który był tylko odrobinę głośniejszy od oddechu.
    - Więc dlaczego nie potrafisz uwierzyć, że też jesteś dla mnie najważniejsza? – Mój głos nie krył dotkliwego bólu. Byłam nim przesiąknięta i nie potrafiłam zbyt szybko sobie z nim poradzić, czując jak każde osobne słowo drży i próbuje zatrzymać się w moim gardle. – Jesteś wszystkim, co mam, Lucia. Jedyną osobą, która mi została na tym świecie i bez której by mnie tu już nie było. Nie potrafiłabym żyć bez ciebie i nigdy nie przestanę się bać o twoje życie, rozumiesz? I proszę, nie obwiniaj się o to, co dzieje się w naszym życiu. Nieświadome, niewinne dziecko, jakim byłaś, nie jest niczemu winne. Nie mogłaś o niczym wiedzieć. A ojciec to zwykły tchórz, który spierdolił przy najbliższej okazji. Po co byłaby mi taka rodzina? Jest mi o wiele lepiej, gdy wiem, że jesteś obok mnie, nawet w tym mieszkaniu. Może mamy mało kasy, ale spójrz, jak blisko jesteśmy. Dajemy sobie radę. Nigdy nie wymieniłabym cię w zamian za lepsze życie, bo to po prostu nie byłoby życie. – Odsunęłam ją od siebie na długość ramion, wpatrując się w jej błyszczące od płaczu oczy. Nie było w nich śladu po wczorajszym demonie, który nią zawładnął. Dziewczyna po tych słowach kompletnie zamilkła i znów wpadła w moje objęcia.
    - Mogłabym też się starać, żebyśmy żyły lepiej… – Spuściła głowę w kierunku pościeli, ale moja dłoń natychmiast powędrowała pod jej brodę i uniosła twarz wyżej.
    - Będziesz się starać. Wcześniej powiedziałam ci, że poszukasz pracy w wakacje, ale mnie nie posłuchałaś i wystawiłaś na próbę moją cierpliwość. Nie będę usprawiedliwiać się zmęczeniem, ale wczoraj było mi cholernie łatwo stracić panowanie nad sobą. – Westchnęłam cicho. Pod zamkniętymi powiekami widziałam smugi ciepłego, pomarańczowego światła, które wkradało się strumieniami przez okno.
    - Też powiedziałam parę słów za dużo… przepraszam… – Znowu jęknęła.
    - Ja również przepraszam. I nie płacz już, bo serce mi się łamie. Kłótnie to ostatnie, czego potrzebujemy, więc skończmy na tym. – Ucałowałam dziewczynę delikatnie w czoło i jeszcze parę dobrych minut przesiedziałyśmy bezczynnie w swoich ramionach.
    Zaczęłyśmy w pełni wykorzystywać wczesny poranek dopiero jakiś czas po zakopaniu wszelkich myśli o sprzeczce. To przeszłość, której nie możemy się już trzymać, bo jej ciężar ciągnąłby nas nieustannie w dół, niczym kotwica przywiązana do kostki. Nowy świt oznaczał nowy początek i z tą złotą myślą udałam się wprost pod prysznic, który zmył ze mnie cały brud psychiczny. Zimne krople strumieniami spływały po moim ciele, wprawiając skórę w drżenie.
    - Al! Wyjdź na chwilę. – Ledwo udało mi się usłyszeć głos Lucii pośród wody uderzającej o ściany kabiny. Z niechęcią zakręciłam kurek i starając się nie pośliznąć, wyszłam z kabiny. Owinęłam ciało ręcznikiem, powierzchownie je wycierając, oraz otworzyłam drzwi.
    - O co chodzi? – Westchnęłam ze zmęczeniem. Dopiero po chwili zauważyłam, co Lucia trzymała w dłoni i co próbowała mi pokazać. Na ten widok brwi ściągnęły mi się w dół bez żadnej kontroli.
    - Patrz co tam jest… – Uśmiech na jej twarzy wręcz mnie zaniepokoił. Odnosiłam wrażenie, jakby dzieliły mnie sekundy od poznania najbardziej mrocznej tajemnicy.
    Dziewczyna rozszerzyła palcami dwie strony koperty i gdy tylko zajrzałam do środka, poczułam, jak spada na mnie coś naprawdę ciężkiego. Moje oczy nie potrafiły uwierzyć w avary znajdujące się wewnątrz; nie wiedziałam, ile ich było. Wiedziałam, że po prostu tam były.
    - Lou – zaczęłam, jąkając się – skąd to wytrzasnęłaś?
    - Leżało wsunięte pod drzwi. To ewidentnie do nas. – Zamknęła kopertę, dając mi ją do obejrzenia. Zwiedziłam ją podejrzliwym spojrzeniem z każdej możliwej strony oraz pod każdym kątem. – Al… to rozwiązałoby nasz problem z czynszem. Jeszcze zostałoby na więcej jedzenia. Dlaczego się nie cieszysz? – Zmarszczyła brwi, wpatrując się we mnie z niezrozumieniem.
    - Ja… cieszę się, ale to dziwne. – Nie dostrzegłam niczego nadzwyczajnego w kopercie. Po prostu biały, pusty kawałek papieru, bez śladów najmniejszego użytku. A druga sprawa, kto miałby się nad nami zlitować? Dlaczego? Rodziło się we mnie mnóstwo niewyjaśnionych pytań, których odpowiedzi były odgrodzone ode mnie porządnym murem.
    - Raz nie myśl tyle nad tym, dobra? Potraktuj to jako dar od losu, przecież zasłużyłyśmy, prawda? W końcu trafiło nam się coś dobrego. – Lucia nie ukrywała niezadowolenia spowodowanego moim podejściem. Zabrała mi kopertę i położyła ją na lodówce, a ja nie miałam chęci, by znowu jej dotykać. Bez względu na to, jak bardzo bym się nie zmuszała, by w to uwierzyć, moje wnętrze wypełniało setki czarnych scenariuszy.
    - I tak dowiem się, kto nam to dał. Ale najpierw pójdę się zaraz zdrzemnąć, bo nie udało mi się zasnąć całą noc. – Pomasowałam skroń, w której zakorzenił się niesamowity ból i wróciłam do łazienki, żeby ogarnąć się do końca. Gdzieś z tyłu mojej głowy nadal migotała myśl, że ta osoba, która podrzuciła nam kopertę, mogła być nadal nieopodal kamienicy.

[Lucia?]

Od Katfrin

Moje kroki rozbrzmiewały w rytm piosenki, która dudniła w moich uszach ze słuchawek podłączonych do telefon wsadzonego w tylną kieszeń spodni. Otulała mnie ciemność lasu, przez który wracałam do domu. Wiedziałam, że nie jedna osoba bałaby się wracać tą drogą jednak ja przyzwyczajona byłam już do braku światła. Wolałam funkcjonować w czasie nocy niż dnia. Wtedy jakby miałam więcej energii, a przede wszystkim chęci na robienie niemożliwego i tego co nie zawsze zgodne jest z prawem. Tak, jako pułkownik robiłam nie zawsze to co należy. Jak chyba każdy. Wbiegłam właśnie na drogę, która prowadziła do ostatniego domu w tej okolicy. Czyli mojego. Moja babcia kochała samotność, pewnie po niej to odziedziczyłam. Spojrzałam na niebo, które było już całe w gwiazdach, kochałam ten widok. Uspokajał mnie w jakiś dziwny, a zarazem piękny spokój. Czułam wtedy, że jestem tylko ja i one. Jakby wszystko wokół zniknęło i przestało mieć znaczenie na tym okrutnym świecie. Zatrzymałam się by jeszcze chwilę na nie popatrzeć. Wsłuchałam się jeszcze bardziej w słowa piosenki lecące z słuchawek i zamknęłam oczy widząc nawet pod powiekami te piękne zjawisko. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na drogę, za jakieś pięć minut będę w domu. Ruszyłam więc truchtem rozciągając się by nie robić tego później. Zaoszczędzę w ten sposób swój jakże cenny czas. Jutro miałam iść ze swoimi psami do jakieś szkoły i pokazać im w jaki sposób pomagają nam w naszej pracy. Tak... bo moje zwierzaki tak często pracują... Podbiegłam właśnie pod furtkę i od razu ją otworzyłam słysząc szczekanie moich psinek. Podbiegły do mnie i oczywiście przywitały się ze mną powalając mnie na ziemie i liżąc. Tak prawdziwe bestie z nich. Zaśmiałam się i zaczęłam głaskać je po ich słodkich i włochatych pyszczkach. Westchnęłam i podniosłam się z zimnej ziemi i otrzepałam się, wyjęłam słuchawki z uszu i wsadziłam je w kieszeń spodni. Ruszyłam w stronę stajni, musiałam założyć derki koniom ponieważ dziś zapowiadał się zimny wieczór.
~~~~**~~~~
Usłyszałam budzik w telefonie, a chęć rzucenia nim o ścianę wzrastała z każdą sekundą mojego marnego istnienia na tym świecie. Uniosłam jedną powiekę i wyłączyłam ten cholerny dźwięk, który doprowadzał mnie wprost do szału. Westchnęłam i podniosłam się do pozycji siedzącej rozciągając się od razu i ziewając. Przyda mi się kawa, albo dwie. Zamrugałam pospiesznie i wstałam z łóżka dotykając swoimi ciepłymi stopami o zimną jak Antarktyda podłogę. Nagle moje nogi podniosły się do góry i dopiero gdy znalazłam swoje ciepłe kapcie w kształcie lamy. Wsunęłam w nie swoje stopy i wstając ruszyłam w stronę szafy. Wybrałam tam czarną bokserkę oraz tego samego koloru spodenki. Zabrałam jeszcze bieliznę i poszłam do łazienki by wziąć prysznic i ogarnąć się. Weszłam do kabiny i odkręciłam ciepłą wodę od razu nakładając żel lawendowy na swoje ciało. Ciecz szybko zmywała pianę. Stałam tak jeszcze kilka chwil ciesząc się zapachem, który właśnie roznosił się w mojej łazience. Wyszłam spod prysznica i chwyciłam za biały puchaty ręcznik, którym się wytarłam. Następnie położyłam go na grzejnik i chwyciłam za ubrania przygotowane wcześniej zakładając je od razu. Podeszłam do lustra i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, stwierdziłam, że dziś nałożymy nieco więcej korektora na doły pod moimi oczami. Tak w nocy zamiast spać robiłam tarty na dziś. Położyłam się bardzo późno i spałam pewnie koło dwóch godzin. Westchnęłam i nałożyłam większy makijaż niż zwykle wcześniej jednak umyłam zęby i rozczesałam włosy zostawiając je rozpuszczone. Nim wyszłam z łazienki chwyciłam z szafki perfumy oczywiście o zapachu lawendy i rozpyliłam je w okolicach mojej szyi. Odłożyłam naczynko na miejsce i wyszłam z pomieszczenia od razu schodząc po schodach na dół. Moim celem było zrobienie kawy, tak więc od razu skierowałam się do kuchni i tak nalałam wody do czajnika, włączyłam go i chwyciłam po kawę w górnej szafce. Wyjęłam też mój jeden z ulubionych kubków i wsypałam tam dwie czubate łyżeczki kawy rozpuszczalnej. Zalałam ją wrzątkiem i podeszłam do lodówki po mleko by dolać je do napoju. Dodałam słodki i wzięłam kubek idąc z nim do salonu chcąc spędzić jeszcze chwile samotności przed dniem w szkole.
~~~~**~~~~
Czekałam na uczniów na sali gimnastycznej, siedziałam właśnie na podłodze oparta o zimną ścianę i głaskałam Niale ponieważ Veron spał spokojnie obok, a wtedy nie lubił gdy ktoś go dotyka. Zamknęłam powieki i ziewnęłam przez co łzy zgromadziły mi się w oczach. Otworzyłam je i spostrzegłam, że na przeciwko mnie stoi Jon.
- Ktoś tu się nie wyspał? - zapytał z uśmiechem i wyciągnął do mnie dłoń chcąc pomóc mi wstać, podałam mu swoją, a ten pociągnął mnie do góry przez co stałam już na nogach. Veron i Niala nagle podnieśli się z ziemi, miały założone kagańce więc nie obawiałam się o to, że coś zrobią. Zresztą psy znały te osoby oraz psy będące w tym pomieszczeniu. Bardziej obawiałam się o uczniach, którzy wejdą do sali, wiedziałam, że w każdej szkole są typu ludzi, którzy chcą się popisać.
- Nie wyspałam się ale wy za to mieliście coś do jedzenia - rzekłam i tyknęłam go w jego twardy brzuch, chłopak zaśmiał się i skinął głową.
- Tak twoje wypieki mógłbym jeść do końca życia, jednak powinnaś się w końcu wyspać. Jesteś często zmęczona - powiedział chłopak i nagle spoważniał na co ja wzruszyłam ramionami.
- Słabo sypiam - zbyłam go lekko, a on wywrócił oczami, oboje wiedzieliśmy, że nie chodziło o to. Jon był mi bliskim znajomym i wiedział, że co do snu jestem pierwsza w kolejności. Jednak świadomość, że czegoś nie zrobiłam jest silniejsza niż moje potrzeby.
- Dzieciaki idą, idę przygotować Igę - powiedział, a ja skinęłam głową, ja sama schyliłam się i chwyciłam za dwie smycze, zapięłam psy i oddałam je do jednego z ludzi, którzy byli ze mną. Oczywiście to ja będę musiała prowadzić całą to paradę. tak nastolatkowie raczej będą zadowoleni z tego, że zobaczą jak można wyszkolić psa. Mam w planach pokazać im nie tylko ich zalety ale i wady. Pierwszym pomysłem było pokazanie tego jak dobrymi są tropicielami. Kolejno było pokazanie jakimi są mordercami i jak atakują. Tak... zapowiadają się cudowne dwie godziny przemowy. Usłyszałam jak powoli się zbliżają. tłum młodych ludzi. Ich głosy rozchodziły się po całej sali gdy zaczęli wchodzić. Byłam z tego powodu bardzo zła gdyż psy zaczęły być zdenerwowane i zbyt czujne.
- Milczeć! - krzyknęłam na całe gardło przez co nagle wszystkie rozmowy ucichły. Uśmiechnęłam się przez co i usiadłam na krześle, które stało na środku.
- Usiądźcie, nie radzę rozmawiać - rzekłam i rozciągnęłam się na swoim siedzeniu. Młodzież zaczęła siadać na podłodze na przeciwko mnie.


Lucia?
+20PD


24 cze 2018

Od Lucii C.D Althea

   Spojrzałam na siostrę przerażonym wzrokiem. Jeszcze nigdy na mnie nie krzyczała… Czułam, jak powoli moje oczy robią się mokre, a łzy tworzą drogę po moich policzkach aż do brody, skąd skapują na podłogę. Wzrok miałam wbity w jej uniesioną pięść, lecz po chwili przeniosłam go na jej rozwścieczoną twarz.
   Szybko przetarłam policzki wewnętrzną częścią dłoni i pociągnęłam nosem.
    - Nie wpakowałabym się w głupoty, tylko ty teraz nas ciągniesz coraz bardziej na dno, nie chcąc pozwolić mi pójść do pracy. - Starałam się mówić spokojnie. Z mojej twarzy odpłynęły jakiekolwiek uczucia, a wzrokiem przeszywałam ją na wskroś. - Nie stać nas nawet na czynsz. Za niedługo wylądujemy pod mostem i to będzie twoja wina!
    - Nie rozumiesz… Nie wylądujemy. - Zdążyła już uspokoić głos, ale ja nie zamierzałam przestawać.
    - Nie rozumiem?! Wszystko doskonale rozumiem. Myślisz, że ja nie widzę tego, jak liczysz codziennie pieniądze, a raczej to, co z nich zostało? Prawie codziennie wracasz do domu po północy i Bóg jeden wie co ty robisz! Może już nawet zdarzyło się, że puściłaś się za pieniądze, kto wie?
    - Lucia… Przestań. - Słyszałam, jak jej głos się łamie. Chciałam przestać mówić, ale nie mogłam. Czułam, jak to wszystko, co kotłowało się we mnie przez tyle miesięcy, w końcu znajduje ujście i zostawia w moim wnętrzu czarną pustkę. Doznawałam ulgi, a zarazem było mi coraz gorzej. Wiedziałam, że wypowiedziane przeze mnie słowa strasznie ją ranią. Wiedziałam, ale nic z tym nie robiłam, jakbym była w dziwnym transie. Nie potrafiłam tego zatrzymać.
    - Nie przestanę! - podniosłam głos. - Nawet nie mamy za co kupić ubrań, pod koniec miesiąca prawie nic nie jemy. Czy to jest według ciebie dobrze? Wydaje mi się, że tak, skoro nie chcesz pozwolić mi pomóc - powiedziałam z pretensją. Świeże łzy poczęły ponownie spływać mi po policzkach. Nawet nie siliłam się na to, żeby je zetrzeć. - Nie dostrzegasz tego, że mogę być pożyteczna? Uważasz, że jestem za głupia, że ktoś mnie może łatwo oszukać?
    - N-nie, co ty wygadujesz. Nigdy bym tak nie pomyślała - powiedziała smutno, kładąc delikatnie swoją dłoń na moim ramieniu. Szybko ją strzepałam.
    - To dlaczego nie chcesz pozwolić mi pomóc? - spytałam płaczliwie. - Łatwiej by ci było beze mnie. Wszystko zaczęło się od tego, że się urodziłam. Gdyby nie ja, nadal miałabyś rodzinę - zaszlochałam. Nie mogłam uwierzyć w to, co mówię. - To ja wszystko zniszczyłam. O-ojciec dobrze mówił, nazywając mnie potworem.
    Althea zaniemówiła. Chyba pierwszy raz, nie wiedziała co powiedzieć. Zaczęła tylko powoli kręcić głową w geście protestu. Podeszła do mnie i złapała za rękę, którą momentalnie wyrwałam z jej uścisku.
    - Zostaw mnie - mruknęłam cicho, chcąc powstrzymać kolejną falę łez. - C-czemu zaprzeczasz i nie możesz tego przyznać? Dlaczego tak uparcie się tego trzymasz? To prawda.
    - Gówno prawda - powiedziała ostro. - Nie możesz tak myśleć, jesteś dla mnie najważniejsza…
    - Nie jestem - odparłam momentalnie. - Czemu nie możesz przyznać, że beze mnie byłoby ci lepiej? Nie musiałabyś tyle harować, miałabyś więcej czasu dla siebie, stać by cię było na czynsz…
    - Nie byłoby mi lepiej. Nie mogłabym bez ciebie żyć - wyciągnęła rękę w stronę mojego policzka, ale ja oddaliłam się o krok, kręcąc głową i łapiąc za klamkę od sypialni.
    - Kłamiesz. Zawsze kłamałaś! - Zaszlochałam głośniej, otwierając drzwi od sypialni. - N-nie chcę cię znać! - Nie zważając na żadne jej kolejne słowa, wbiegłam do sypialni i zamknęłam się na klucz. Szloch rozsadzał mnie od środka. Targał moim ciałem jak jeszcze nigdy. W mojej głowie krążyły zdania, o których nigdy wcześniej bym nie pomyślała. “To wszystko twoja wina.” To ja zabiłam matkę, przychodząc na świat. To przeze mnie ojciec odszedł, widział we mnie potwora. Gdyby nie ja, babcia by się tak szybko nie wykończyła… to wszystko zaczęło się ode mnie.
   Rzuciłam się na łóżko, chcąc, żeby te myśli przestały mi ciążyć. Były jak złośliwy chochlik, który ciągle mi mieszał w głowie, nie chcąc, by coś się z niej wydostało. Podsuwał mi wszelakie wątki, które wcale nie musiały być przyjemne. “Zniszczyłaś swojej siostrze życie.” Dudniło mi w głowie. Chciałam krzyczeć, a nie mogłam. Chciałam się szarpać, ale coś trzymało mnie za kończyny i nie chciało puścić. Chciałam, żeby to wszystko zostawiło mnie w spokoju. Miałam dość, tego było za dużo.
   Tak bardzo pragnęłam, żeby wszystko wróciło do normy, że gdybym wstała rano i wyszła z pokoju, zastałabym moją siostrę rozwaloną na kanapie przed telewizorem, jedzącą czipsy. Żeby te wszystkie problemy zniknęły, żebyśmy zamieszkały w lepszej dzielnicy z lepszymi sąsiadami, żebyśmy nie musiały codziennie zastanawiać się, co do gara włożyć, żeby wystarczyło nam wszystkiego na cały miesiąc. Tyle pragnień, które od dawna nie zostały spełnione. Nikt nam nie chciał pomóc, nawet Bóg, o ojcu już nie wspominając… “To twoja wina, że was zostawił.” Tak, to wszystko prawda. Z każdą chwilą coraz bardziej zgadzałam się z tymi stwierdzeniami. Czułam, jak zatracam się we własnym umyśle, popadając w obłęd. Nie potrafiłam tego powstrzymać. Nie mogłam...
   Czerń mojej podświadomości pożerała całą duszę. Wchłaniała ją, niczym najlepszy krem i nie chciała, żeby cokolwiek z powrotem wypłynęło. Zaciskała na mnie swoje żelazne szpony, wkłuwając je we mnie i robiąc nimi miliony dziur w skórze. Ból psychiczny, jaki rozprzestrzeniał się po moim ciele, był nie do zniesienia. Jeszcze nigdy tak bardzo nie chciałam zapaść w sen, jak teraz.
   Po pokoju roznosił się mój szloch, odbijając się od ściany do ściany, nie wychodząc za drzwi. Dudniło mi w uszach, a poduszka, na której położyłam swoją głowę, zrobiła się cała mokra. Nawet nie wiem, w którym momencie się uspokoiłam, a co dopiero w którym zasnęłam.
   Nim otworzyłam oczy następnego dnia, fala zdarzeń z poprzedniego uderzyła z ogromną siłą. Najpierw zgubił się pies, a później kłótnia z siostrą, która wypaliła ogromny ślad na mojej psychice. Jedyne czego jestem pewna to to, że nie będę w stanie szybko jej zalepić. To będzie żmudniejsze, niż czas przeczekany do kolejnego spotkania z ojcem. Ciekawe gdzie on teraz jest?
   Szybko wyrzuciłam z głowy myśl o nim i podniosłam się do siadu. Pamiętałam o tym, jak wczoraj potraktowałam siostrę. Jak podniosłam na nią głos i nakrzyczałam, wyrażając swoje uczucia. Od razu wzdrygnęłam się na myśl tego momentu. Nie powinnam. Nie zasłużyła na to. Muszę jej to jakoś wynagrodzić.
   Podniosłam się szybko z łóżka i podeszłam wolnym krokiem do drzwi, otwierając je delikatnie, Pierwsze co zobaczyłam, wychodząc z pokoju to moją siostrę, siedzącą na kanapie i owiniętą kocem, z kolejną paczką chusteczek w ręce. Momentalnie spojrzała w moją stronę, gdy usłyszała ciche skrzypienie drzwi do sypialni.
   Gdy ją zobaczyłam, coś szarpnęło mnie za serce. Nie mogłam się powstrzymać i podeszłam do niej powoli, nie spuszczając wzroku z jej zaszklonych oczu. Było mi tak cholernie głupio.
   Stojąc ledwo parędziesiąt centymetrów od niej, nie myślałam długo, usiadłam obok i wtuliłam się w jej ciało, od razu wypuszczając falę szlochu z ust.
    - P-przepraszam - wyjąkałam. - Nie powinnam tak mówić… Jesteś dla mnie najważniejsza...  Kocham cię.

<Althea? <3 >
+20PD

Od Althei - Zadanie #4

    Moja głowa leniwie wylądowała na poduszce, czemu towarzyszyło głośne skrzypienie kanapy. Doszczętne wyczerpanie, jakie ogarniało mój najmniejszy mięsień, spowijało umysł smugami beznadziei, teraz wchłonęło się w miękki materiał. Opuściły mnie wszelkie mętne uczucia. Nie było już niczego, co mogło wyrwać moją głowę ze stanu względnego odlatywania. Nawet ciche chrapanie Ducha, które dochodziło zza kanapy, wydawało się być teraz niczym kropla zanurzająca się w oceanie. Pierwszy raz odkąd pamiętam, udało mi się zasnąć bez niepotrzebnych myśli, rozważań, długich i surowych żałowań. Nim zdążyłam ogarnąć, co się wokoło dzieje, czarna plama zabrała mnie daleko stąd.
    W podróżach po beztroskich obłokach, utkanych z błogiej, jakże przyjemnej nieświadomości, rozbrzmiał niewyraźny głos. Tak niewyraźny, jakbym słyszała go za płytą strumienia, w obszernej jaskini – odbijał się o jej ściany, powodując głośne echo. Potem migające smugi światła zakłóciły mi czerń przed oczami. Głos stał się zrozumiały; mogłam rozróżnić słowa, barwę, która okazała się tak ciepła, jak żadna inna. Przyłapałam się na myśli, że gdzieś już ją słyszałam. Jedno mrugnięcie powieką przeniosło mnie do zupełnie innego świata. Rozejrzałam się wokoło, nie ukrywając niezrozumienia; wszystko wówczas nabrało znacznej wyrazistości. Pokój, utrzymywany w zielono-czerwonych, świątecznych kolorach, był udekorowany dziesiątkami pięknych ozdób. Przepych – to było pierwsze słowo, które nasunęło mi się na myśl po zobaczeniu tego pokoju. Siedziałam przy stole na jednym z sześciu krzeseł, ulokowana najbliżej żywej, zielonej choinki. Najpewniej jodła, gdyż wokoło rozchodził się jej świeży, piękny zapach, kojący moje nozdrza. Rozświetlało ją multum białych lampeczek, gustownie dobranych do tego samego koloru bombek. W moich oczach odbijał się ich blask. Na stole leżało dwanaście potraw, o których ostatnimi czasy nawet mi się nie śniło. Ilekroć zwiedzałam je wzrokiem, dostrzegałam czystą abstrakcję. Iluzję. Cokolwiek, żeby dowieść, że nic stąd nie było prawdziwe. Dopiero wcześniej usłyszany głos odebrał mi wszelkie myśli.
    - Al, kochanie. Mogłabyś mi podać jeszcze jedną porcję puree ziemniaczanego?
    To była moja mama. Moja mama we własnej osobie, ubrana w odświętny, galowy strój, z uśmiechem wymalowanym na twarzy. Zanim jej odpowiedziałam, starałam się opanować swój wewnętrzny chaos, który zatrzymywał mnie w stanie totalnego osłupienia. Przecież ona nie żyje. 
    - Al znowu myśli o niebieskich migdałach. – Zerwałam się, gdy tylko usłyszałam roześmiany głos Lucii. Siedziała naprzeciw mnie, wpatrując się w rozdygotany wyraz moich oczu. – Albo o tym chłopaku ze studiów.
    Studia… chodzę na studia?
    Starałam się chociaż zachować pozory, że wszystko jest dobrze. Ale nic nie było, czułam to w kościach. Patrzyłam na swoją rodzinę i wigilię jak na scenę z teatru, zafundowaną mi przez spaczoną wyobraźnię.
    - Lucia… – Wstałam od stołu, by podać mamie puree ziemniaczane. – To będzie dziwne pytanie, ale na jakie studia chodzę?
    - Znowu nabijasz się ze mnie, bo myślisz, że nie znam tej nazwy? Jasne, że znam. Wyższa szkoła sportu i żywienia. – Nadziała na widelec kawałek pokrojonego indyka z farszem. – Tata ci ją opłacił i miałaś to odrobić pracą w jego zakładzie samochodowym, ale dalej tego nie robisz, leniu.
    Gdybym przeżuwała jedzenie, to teraz stanęłoby mi w gardle.
    Właśnie dowiedziałam się, że uczę się w kierunku trenera personalnego. Przecież marzyłam o tym od zawsze. Teraz, kiedy ta myśl wydawała się tak prawdziwa, ja nie umiałam nawet się uśmiechnąć. Czułam wewnątrz, że coś było nie tak, jak powinno, i ta świadomość przewyższała wszystko inne. Nie potrafiłam zwyczajnie ulec pokusie, którą było dobre, dostatnie życie, gdzie niczego nam nie brakowało.
    Druga sprawa. Tata? 
    - Tata? Gdzie on jest? – Omiotłam wzrokiem pomieszczenie jeszcze raz.
    - Zszedł na dół z dziadkiem i babcią, żeby coś przynieść. – Mama puściła mi oczko, wywołując we mnie jeszcze większe zdezorientowanie niż przedtem. To nie uszło jej uwadze. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. Twoja twarz jest chyba o ton bledsza, jadłaś coś? – Martwiła się, natomiast moje myśli zatrzymały się na jednym słowie: Duch. Nasz dwuletni pocieszyciel, którego tu nie było. Nie było żadnej białej, puszystej kuli, wijącej się po dywanie, jakiej spodziewałam się zobaczyć. Żadnego radosnego szczekania.
    - Spokojnie, ze mną jest dobrze. – Opanowałam nagłe drżenie w głosie.
    W okamgnieniu w przedpokoju rozległ się donośny głos. Ho, ho, ho, słyszałam w kółko radujący się niski, starszy głos. Dziadek? Wnet nastał hałas szeleszczących paczek – jak się okazało, ogromnych, kolorowych paczek. Dziadek, wraz z babcią oraz ojcem, przytaszczyli prezenty. Prezenty na święta. Nigdy ich nie było. Lucia wybuchła niespodziewaną radością, a w ślad za nią poszła mama. Obie wstały z siedzenia, pozostawiając mnie przy stole samą, zszokowaną i bez najmniejszego śladu uśmiechu na ustach. Nie potrafiłam się do niego zmusić. Świadomość, że to tylko iluzja, atakowała mnie od każdej strony, wręcz dusiła, oplatając moje gardło niczym kolczastym cierniem. Ojciec nas przecież zostawił, mama umarła, babcia też. Dziadka nigdy nie poznałam. Dom w życiu nie był tak piękny. Czułam zbierające się w kącikach moich oczu łzy, których natłok był zbyt silny, by go powstrzymywać. Szloch ściskał moje gardło tak mocno, że zapomniałam o złapaniu porządnego oddechu. Gdy wszystkie moje emocje uciekły na zewnątrz, w pomieszczeniu przestały rozlegać się radosne okrzyki. Czułam kilka par oczu skierowanych wprost na mnie, ale mój spuszczony wzrok był zbyt zainteresowany podłogę, żeby się podnieść.
    - Zostawiłeś nas… zostawiłeś! – zaczęłam niekontrolowanie łkać. Nie umiałam się temu przeciwstawić. Nie próbowałam. Potok łez niczym strumień lał się po moich policzkach, a oczy puchły od płaczu.
    - Althea, spójrz na mnie. Co się stało? – Cień ojca mnie pochłonął, ale dalej tkwiłam wzrokiem w podłodze. Moje plecy drżały od nieprzerwanego płaczu. Nie miałam roli w tym teatrze. 
    - Odsuń się! – Wywijałam dziko rękoma, chcąc wyczuć klatkę piersiową ojca, jego ramię lub ręce, by tylko odepchnąć go od siebie. – Zostawiłeś nas, zostawiłeś! – Powtarzałam w kółko, tak szybko, że sama przestałam nadążać. Bezustannie pociągałam nosem.
    - Al, kotku, tata zawsze tu był, jest i będzie. – Z drugiej strony wyczułam obecność mamy.
    - Nieprawda, kłamstwo! – Wstałam z miejsca, prostując się w sposób, by widzieć każdego przed sobą. Łzy tylko odrobinę zasłaniały mi widok paru zdezorientowanych członków rodziny. Oni nie są prawdziwi. – Ty nie żyjesz! – Wskazałam palcem na dziadka, potem na babcie. – Ty też umarłaś!
    - Al, co ty bredzisz?! – Słyszałam ostre komentarze. Połowa z nich do mnie nie docierała.
    - Mama też nie żyje! Umarła, rodząc Lucię! – Wyraz twarzy mojej siostry był być może bardziej przerażony niż mój. Nie chciałam tego mówić, chciałam zatkać sobie buzię, ale zwyczajnie nie potrafiłam nawet podnieść rąk do góry. Obie czule objęły moje ciało, jak gdyby chciały mnie pocieszyć. – I mam nadzieję, że ty też nie żyjesz, sukinsynu! – Warknęłam na ojca, nie czując już nic więcej. Żadnego ciepła rodziny, nawet fałszywej. Żadnej magii świąt. Cały świat w jednej chwili poszarzał w moich oczach; obejmowała go dziwna, frustrująca cisza. Ściany w ciągu chwili osiągnęły głęboki poziom szarości, czyniąc z tamtych przyjemnych barw jedynie kruche wspomnienie. Zauważyłam pęknięcia rosnące pod każdym obrazem. Potrawy na stole zgniły jak gdyby ugryzione zębem czasu.
    - Antoni? – Głos Inez był jedynym, który przerwał milczenie. Położyła rękę na swoim podbrzuszu, uśmiechając się tak promiennie, że przeszedł mnie dreszcz. – Nadchodzi nasza długo wyczekiwana księżniczka. – Antoni podszedł do mojej mamy, obejmując ją jednym ramieniem. Wszystko stało się jeszcze dziwniejsze niż przedtem. Lucia najzwyczajniej w świecie zniknęła. Rozglądałam się, poszukując jej gorączkowo wzrokiem, ale rozpłynęła się w powietrzu.
    Na podbrzuszu, spod ręki kobiety zaczęła rozprzestrzeniać się szkarłatna plama krwi. Brudziła białą koszulę. Inez zacisnęła tam rękę mocniej, otwierając usta, z których uciekł przerażający, głośny krzyk. Nie, to nie był krzyk. Wrzask, przez jaki musiałam zakryć sobie uszy, by nie ogłuchnąć.
    „Zabiłaś ją, zabiłaś ją.”
    „Zabiłaś LUCIĘ!” Słyszałam nieustające oskarżenia ojca.
    - Nie… Ona żyje… jest ze mną. – Schowałam wzrok w podłodze. Ja tylko nie mogłam dopuścić do tego, by żyć w kłamstwie. Bo to kłamstwo. To musiało być to. Lucia przecież żyła, a po jej narodzinach działy się te wszystkie straszne rzeczy. Mama zmarła, ojciec nas opuścił, babcia też odeszła. Przeszywający wrzask, który nie ustawał ani na moment, wyczyścił mój umysł z wszelkich myśli. Opanował mnie okropny ból głowy, zmieszany z szumem, wręcz skręcającym moje ciało w pół. Miałam dość. Po zaciśnięciu powiek czułam, jakby dźwięk zamknął się we mnie na amen, bez względu na to, jak bardzo chciałam się od niego uwolnić. Był tak głośny, jak wcześniej, ale jednocześnie czułam, jak tracę kontakt ze światem. Czerń zaczęła stopniowo mnie pochłaniać, wyrzucając wrzaski mamy z mojej głowy.
    Obudziłam się w mieszkaniu. W kamienicy, na kanapie, zlana potem. Mój przyspieszony oddech unosił gwałtownie klatkę piersiową do góry i do dołu, a myśli analizowały wszystko to, co właśnie rozegrało się w mojej głowie. Tej nocy jeszcze parę razy sprawdzałam, czy Lucia jest w łóżku.

+40PD