21 cze 2018

Od Lucii C.D Althea

   Piątek był dla mnie jednym z najgorszych dni w tygodniu. Godziny spędzone w szkole dłużyły się niesamowicie, a w mojej głowie słychać było tylko bezustanne tykanie zegara. Z każdą chwilą miałam coraz to większe wrażenie, że jego wskazówki spowalniają. Ilekroć pomyślałam o dzwonku na przerwę, to rejestrowałam powiększający się rozstęp pomiędzy jednym dźwiękiem a drugim.
   Tik tak…
   Świat zaczął spowalniać. Rozglądnęłam się powoli po klasie. Ruchy wszystkich uczniów stały się bardziej rozleniwione.
   Tik tak…
   Nie byłam w stanie dokładnie usłyszeć głosu nauczycielki. Stał się on zniekształcony przez zwalniający czas, ale on wcale nie zwalniał. To wszystko działo się w mojej głowie…
   Dryńńńń!
   Dźwięk dzwonka wybudził mnie z dziwnego transu... Czemu musiałam sobie o tym przypomnieć akurat siedząc na łóżku i szykując się do snu? Czasem nawet nie rozumiem samej siebie… Wtedy też siebie nie zrozumiałam. Jakoś ja i moja podświadomość nie potrafimy złapać ze sobą wspólnego języka, więc dlatego wycina mi takie numery. Spowolnienie czasu… Dobre sobie! Kto jest na tyle głupi, żeby w to uwierzyć? To odbiega od wszelkich norm. Poza tym, jak czas mógłby zwolnić? Nie wierzę w żadne nadprzyrodzone istoty, które mogłyby coś takiego sprawić… Na przestrzeni lat nawet przestałam czcić Boga. Zawsze mnie zastanawiało jedno… Skoro Bóg jest taki “miłosierny”, to czemu nie wsparł mnie i Al w najtrudniejszych chwilach? Czemu nigdy nie dał o sobie znać i nie wyciągnął do nas pomocnej dłoni. Nigdy nie powiedział: “Ty, no hej, tyle przeszłyście, to może zasłużyłyście na coś lepszego?”. Według mnie to mogło bardziej wyglądać tak: “Macie problemy, prawda? Ledwo stać was na czynsz, co nie? Ach! Co mi tam! Zepsuje wam PRALKĘ, żeby nie było wam za łatwo małe gnidy!”.
   Przetarłam się wnętrzem dłoni po skroni. Zdecydowanie powinnam się już położyć. Zaczynam pier*olić od rzeczy. Zerknęłam na Ducha, który tak samo jak ja był ledwo żywy. Widziałam, jak ślepia się mu zamykają i zasypia na siedząco, mimo tego, że chce wytrwać ze mną jak najdłużej, póki ja się nie ułożę pod kołdrą i nie zostanę zagarnięta przez głęboki, smaczny sen. Uśmiechnęłam się mimowolnie i pogłaskałam mojego puchatego druha za uchem, na co ten momentalnie się ocknął i spojrzał na mnie swoimi dwoma pięknymi, czarnymi węgielkami. Widziałam w nich jego zmęczenie dzisiejszym dniem i chęć padnięcia obok mojego boku, popadając w błogą rozkosz, jaką jest właśnie sen.
   W mgnieniu oka wsunęłam nogi pod cienką kołdrę i owinąwszy się nią, wtuliłam twarz w poduszkę. Cały czas czułam, jak za moimi plecami gramoli się Duch, nie mogąc znaleźć odpowiedniej pozycji do spoczynku. Wygodniś.
   Nie minęła chwila, a poczułam, jak jestem odciągana od brzegu w podróż po bezkresnych i nie zawsze spokojnych wodach mojej wyobraźni i marzeń.
   Nowy dzień zaczął się całkiem dobrze. Pierwsze smugi światła wpadające do pomieszczenia przez okno, zdołały obudzić nie tylko mnie, ale także Ducha. Jednak on nic sobie z tego nie robił. Leżał na mnie, wpatrując się w moją twarz swoimi czarnymi jak obsydian oczami.
    - Hej, beczułko - mruknęłam pod nosem, uśmiechając się do niego. - Pewnie jesteś głodny, co? - Poczochrałam go po łebku, na co ten szczeknął radośnie, podnosząc się z mojego ciała. Szybko zeskoczył z łóżka na podłogę i śledził mnie wzrokiem niecierpliwie, biegając w te i wewte, od jednej ściany do drugiej, radośnie merdając ogonem. Panicz zachowywał się podobnie przez następne paredziesiąt minut. Nie chciał mi dać spokoju w sypialni, w kuchni, a nawet łazience. Ciąglę pałętał się między moimi nogami, z radosnym wyrazem pyszczka. Jedyną rzeczą, która była w stanie go ode mnie oderwać, było jedzenie. Chociaż nawet ono nie było w stanie nas rozdzielić na dłużej niż pięć minut.
   Gdy siedziałam w łazience, chcąc ogarnąć splątane włosy i nieprzyjemny oddech z ust, do pomieszczenia wparował, zgadnijcie kto? W sumie kto inny mógłby do mnie wejść, skoro tylko z Duchem jestem w domu? Szybko do mnie podreptał na swoich niedużych łapkach i rzucił mi pod nogi smycz. A więc spacerek, powiadasz?
    - Ochota cię wzięła, co? - uśmiechnęłam się do psa, podnosząc smycz z ziemi. Ten szczeknął radośnie, obracając się raz wokół własnej osi.
   Zaśmiałam się cicho i kiwnęłam głową, zgadzając się na propozycję Ducha.
   Szybko odgrzałam sobie niedojedzoną kolację z ubiegłego dnia i zjadłam ją naprędce. Widziałam, jak mój puchaty przyjaciel się niecierpliwi. Szybko połknęłam jeden gryz, drugi, trzeci, dziesiąty. Nie zostawiłam nic w garnku, więc w chwilę przed wyjściem chwyciłam w dłoń jakieś drobniaki, po czym razem z psem wyszłam z mieszkania.
   Nie była późna godzina. Nie było nawet jeszcze południa. Godzina dziewiąta - nie musiałam się spodziewać tego, że po drodze spotkam któregoś z moich rówieśników. Szłam spokojnie, z baryłką plątającą mi się pod nogami. Co chwilę mijałam osoby spieszące się do pracy. Ludzie tak dążą za karierą, że nie mają nawet czasu spojrzeć w tył i zastanowić się nad podjętymi przez nich decyzjami. Czy aby na pewno one wszystkie były dobre? Komu zrobiły szkodę, a komu przyniosły korzyść? Przyznajcie, kto teraz ma czas, żeby zatrzymać się w tym wirze szaleństwa i zrobić sobie krótki rachunek sumienia? Według mnie? Prawie nikt. Zdarzają się wyjątki, ale jak to mówią: “wyjątek potwierdza regułę”.
   Zatrzymałam się przy pobliskim spożywczaku. Ostatni raz dokładnie przestudiowałam listę zakupów w głowie i weszłam do sklepu, uprzednio przywiązując Ducha do barierki. Pochodziłam po alejkach, wzięłam to, co miałam wziąć plus małą przekąskę dla psiaka, zapłaciłam i wyszłam. Stawiając pierwsze kroki na zewnątrz, zamarłam. Po moim włochatym puchatku, jego obroży i smyczy nie zostało nic. Najpierw obejrzałam się w jedną, potem w drugą stronę. Nigdzie go nie było. Serce zaczęło mi walić jak szalone, miałam wrażenie, że zaraz się rozpłaczę. Próbowałam go znaleźć wzrokiem w pobliskim parku, ale nic. Nie widziałam go… Może wrócił się do domu?
   Zacisnęłam dłoń na uchwycie siatki i ruszyłam w kierunku kamienicy. Dotarłam na miejsce i myślałam, że żal rozsadzi mnie od środka. Gdzie on jest? W moim gardle rosła wielka gula, która pękła, tak samo szybko jak się pojawiła, wypuszczając z moich ust rozpaczliwy skowyt. Łzy zasłaniały mi pole widzenia, gdy próbowałam dojść do kanapy, by na niej usiąść. Fale szlochu targały mną tak mocno, jakby jakaś dziwna siła panowała nad moimi ruchami. Cała drżałam.
   Nie wiem, ile dokładnie czasu minęło, ale po jakiś kilku minutach płaczu usłyszałam czuły głos siostry i poczułam jej dłonie, które przyciągały mnie do jej piersi. Dłoń Al sunęła po moich plecach, chcąc dodać mi otuchy, uspokoić. Minęło parę chwil, nim odpowiedziałam na zadane przez nią pytanie.
    - P-poszłam do sklepu… - Starałam się być opanowana, ale nie potrafiłam powstrzymać mojego łamiącego się głosu. - P-przywiązałam Ducha j-jak zawsze do b-barierki, a jak w-wróciłam, t-to go nie było!
    - Sam się zerwał? - spytała, cały czas próbując mnie uspokoić.
    - N-nie wiem - szepnęłam. - M-mam nadzieję, że n-nikt go nie zabrał…
    - Na pewno nikt go nie zabrał. - Uśmiechnęła się krzepiąco. - Uspokój się, przestań ryczeć i lecimy go szukać. - Poklepała mnie po plecach i podniosła się z kanapy. Chyba myślała, że stało się coś gorszego…
   Otarłam szybko łzy rękawami i pociągnęłam nosem. Próbowałam zdusić mój szloch w zarodku i uspokoić nierównomierny oddech. Gdy już to zrobiłam, podniosłam się z kanapy i chwyciłam w dłoń swoją niedużą torbę, sygnalizując siostrze, że jestem gotowa do wyjścia. Jednak nim przekroczyliśmy próg mieszkania, Althea przyciągnęła mnie do siebie i schowała w swoich czułych objęciach. Przymknęłam oczy na chwilę, wdychając przyjemny zapach jej perfum, które sama sprawiłam jej na urodziny. Al chyba wyczuwała to, jak źle się czuje i próbowała mnie, chociaż odrobinę podnieść na duchu takimi gestami. Nawet nie wie, jaka byłam jej za to cholernie wdzięczna.
   Ducha szukałyśmy prawie w całym mieście. Przemierzałyśmy razem różne ciemne uliczki, miałam ochotę nawet otwierać kontenery ze śmieciami i wołać mojego psa. Naprawdę nie miałyśmy zielonego pojęcia, gdzie ten może być. Gdy wybiła godzina dziewiętnasta, myślałam, że się załamię. Nigdzie go nie było.
   Do domu szłyśmy powoli polną ścieżką. Z jednej strony widziałyśmy mały, skromny lasek, z drugiej zaś polana, na której rozsiane były wszelkiej maści polne kwiaty. Nie potrafiłam dokładnie poznać ich rodzaj, dlatego że zmęczenie przysłaniało mi widok, lecz nie na tyle, by nie ujrzeć białego, włochatego stworzenia, hasającego wśród wysokich traw. Przetarłam dłonią oczy i jeszcze raz spojrzałam w tamtą stronę. Może to jest on? Nie myśląc dużo, wbiegłam w chaszcze, czując, jak poziom adrenaliny w mojej krwi nieustannie się podnosi. To musi być on…
   Przedarłam się przez krzaki i spojrzałam jego. Moją najukochańszą mordkę, która wpatrywała się we mnie z wywalonym językiem. Uśmiech sam cisnął mi się na usta i nie mogłam się powstrzymać przed podejściem do niego i mocnym wtuleniem jego łebka w swoją pierś.
    - Jejku, baryłko… Tak się o ciebie martwiłam. - Pogłaskałam go po pyszczku, na co ten liznął mnie w szyję. Zachichotałam.
    - Znalazł się? - Usłyszałam wesoły głos siostry, stojącej za mną z rękoma podpartymi o biodra.
    - A jak myślisz? - parsknęłam szczęśliwie, spoglądając w jej stronę i wyszczerzając zęby w szczerym uśmiechu.
   W jednej chwili Duch wyrwał się z mojego uścisku i odszedł kawałek, by podnieść coś z ziemi. Kiedy zawrócił, zauważyłam w jego pysku mały, trochę obśliniony bukiecik polnych kwiatów, który położył pod nogami mojej siostry i spojrzał na moją siostrę radośnie, energicznie machając ogonkiem. Uśmiechnęłam się sama do siebie, widząc ten widok.

<Althea? Skarbie? :3>

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz