22 cze 2018

Od Nivana CD. Camilli

Ta mina, wskazująca na absolutnie nic dobrego, spojrzenie, które wyraźnie krzyczało na moją osobę, dopytując się, za kogo ja się tak właściwie uważam i dlaczego to robię [i sam do końca tego nie wiedziałem, ale wolałem się nie przyznawać do tego nawet przed sobą, nie mówiąc już o zupełnie obcej kobiecie], nie jesteśmy przecież w słabym American Dream, tylko prawdziwym życiu, gdzie takie sytuacje nie mają miejsca. Może jeszcze za chwilę pójdę w świat i wpadnie na mnie osiemnastolatka z kawą ze Starbucksa, którą oczywiście mnie obleje? Nie zdziwiłbym się, jeszcze tylko tego brakowało do tej miałkiej, wyimaginowanej sielanki, która miała za chwilę się skończyć i może wróciłbym w końcu na ziemię, przestał bujać w obłokach, bawić się jak dziewiętnastolatek i zaczął w końcu robić to, co powinienem.
Pracować, pić lurę i łapać się za głowę, zastanawiając się, w którym momencie życia tak bardzo się stoczyłem, że aktualnie znajdowałem się gdzieś na etapie żałowania, że jednak nie zostałem na stałe sekretarką u Mińska. Ciepło, alkohol jest, dobre towarzystwo [nie] jest, a wynagrodzenie też ładne, po prostu żyć, nie umierać.
Nigdy nie będę jak Remus, mówiłem, będzie dobrze, mówiłem i co? I gówno prawda, jestem wręcz identyczny jak znienawidzony, zdemoralizowany, znudzony pedagog, który siał postrach w szkole i wcale nie dlatego, że był surowy, dlatego, że wszyscy obawiali się skończenia w sposób podobny do niego.
Ale koniec końców, tak wracając do tej naszej smętnej rzeczywistości, dziewczyna wypisała na chusteczce swój numer, odzyskała portfel, po czym wyleciała z kawiarni, zostawiając mnie z moją niedopitą, beznadziejną kawą, niedojedzonym ciastkiem i ciężkim oddechem, bo ponawiam pytanie, Oakley, kurwa, co to miało niby być?
Westchnąłem cicho, przetarłem twarz, wcześniej zsuwając okulary z nosa.
— Głupiejesz na starość — mruknąłem tylko, sam do siebie, zachowując resztę przekleństw i ostatnie ślady po zdrowym rozsądku gdzieś głęboko we własnej głowie.

Dwudziesta trzecia dwadzieścia osiem.
W sumie bardzo chciałem wyłączyć komputer.
Dwanaście po północy.
W sumie miałem to już gdzieś.
Pierwsza trzydzieści cztery.
Zapomniałem jaką frajdą są głupie gry przeglądarkowe.
Trzecia osiem.
Przydałoby się to odłączyć.
Czwarta czterdzieści sześć.
Przynajmniej na te nieszczęsne dwie godziny.

Siedzenie od ósmej rano na kawie z Moną było już chyba swego rodzaju tradycją. Ranne ptaszki i jeden wymieszany z nocnym markiem tworzyło tę swoistą mieszankę, która pozwalała nam się nacieszyć dobrą, świeżo zmieloną kawą, która tylko dodatkowo rozbudzała agresywnie działające już kontrolki. Wszystko wydawało się żywsze, kolory mocne, jaskrawe, zapachy wyraźniejsze, a wzrok nagle docierał do momentu, gdzie noszenie okularów, czy soczewek wydawało się zbędne.
— Znalazłeś klucze? — spytała, przebierając nogami po podłodze i przyciskając przy okazji filiżankę do ust. Skinąłem leniwie głową, wygodniej rozwalając się na granatowej kanapie. — I?
— Ta dziewczyna spod monopolowego — odparłem krótko, kładąc rękę na oparciu sofy.
— I?
— I? — spapugowałem ją, marszcząc brwi i bącząc coś pod nosem, niezrozumiałego dla mnie, a co dopiero dla siedzącej obok kobiety. Dwudziestosiedmiolatka potrafiła doprowadzić do białej gorączki. Przeczesała swoje platynowe włosy i wydęła usta w niezadowolonym grymasie.
— No powiesz coś, czy będziesz tak ślęczał i czekał, aż coś z ciebie wyduszę?
— A co mam mówić, Mona, błagam cię. Odwdzięczyłem się kawą i tyle.
— Ale wziąłeś numer?
— Czy ty próbujesz zeswatać mnie z nieznajomą kobietą, o której wiem tyle, że ma na imię Camilla i zachowuje się, jakby miała zejść na zawał, gdy tylko poruszam małym palcem u ręki? — rzuciłem z niemałym oburzeniem. — Tak, wziąłem.
— To chciałam usłyszeć.

Wyszedłem z łazienki w pobliskim centrum handlowym i dosłownie w tym właśnie momencie, telefon zabrzęczał głośno, na cały regulator, domyślnym dzwonkiem obsługiwanym przez tę markę.
„Camilla”.
Kurwa, jego mać, czy ona naprawdę zdążyła do niej powydzwaniać?
Westchnąłem ciężko, ponownie już, przetarłem kark, brodę i policzek, a potem odebrałem nieszczęsny telefon od podpisanego numeru, na który najwidoczniej Mona zdążyła kilka razy zadzwonić, gdy poszedłem na balkon na fajkę.
— Halo? — odebrałem, żeby za chwilę usłyszeć po drugiej stronie słuchawki znajomy głos dziewczyny. — Przepraszam, że dzwoniłem tak wcześnie, chciałem sprawdzić, czy numer jest dobry, czy może przypadkiem nie dostałem sfałszowanego świstka — zaśmiałem się nerwowo i o losie, od kiedy Nivan Oakley nerwowo się śmieje? — Tak. To, co tam u ciebie.
Brzmiałem jak desperat.
Jak prawdziwy desperat.
Rasowy taki.
Z krwi i kości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz