28 cze 2018

Od Eliasa C.D Daveth

    Budzik zadzwonił jeszcze jakieś dziesięć razy, zanim zdecydowałem się otworzyć zaspane oczy. Wówczas ósma godzina migająca na wyświetlaczu telefonu zmusiła mnie do dyscypliny. Nabrałem powietrza do ust, następnie wypuszczając je przy szybkim zsunięciu się z łóżka. Odbyłem spowszedniały rytuał, dzięki któremu czułem się prawie tak zajebiście, jak po przebiegnięciu maratonu. Tylko parę rozciągnięć w te i wewte, a tak skutecznie odmładzały moje stare, ale jakże dobrze trzymające się kości, co zawdzięczam także serkom dla dzieci z witaminą D. Gdybym sam miał dzieci, fundowałbym im takie kilogramami, ale świat zdecydowanie nie był na to gotowy. Zawsze przy kasie pani ekspedientka patrzy na mnie jednym wzrokiem, który zinterpretowałem jako „ach, ten uroczy dziadek tak dba o swoje wnuczęta, to pewne”. Wtedy odpowiadam niczego nieświadomej kobiecie wyrazem twarzy, który jasno opisuje słowa: „pani, możesz to powtórzyć, ale za co najmniej dwadzieścia, trzydzieści lat, kiedy naprawdę wyłysieję”. Oczywiście pod warunkiem, że te serki nadal będą dostępne. Innych bym nie kupił.
    Zanim skończyłem swoje głębokie, życiowe rozmyślenia, kawa zdążyła mi już ostygnąć. Ubrany w luźną, białą koszulę i spodnie rodem z kompletu gustownego garnituru, chwyciłem za ucho kubka oraz poszybowałem na dół. Przez nie pozaciągane żaluzje do gabinetu przesączał się poranny świt, padający ostro na biurko stojące tuż przy oknie; mój uzupełniony segregator, dziennik i butelka whisky stały się wówczas tak widoczne, jak oświetlona wieża Eiffla w naprawdę ciemną noc. Ale tę butelkę mogłem odstawić w bezpieczne miejsce. Jeszcze pacjenci pomyślą, że to ja potrzebuję psychologa bardziej niż oni. Zasiadłem przed biurkiem, rozsiadając się wygodnie i biorąc do ręki gazetę tak świeżą, że o tych samych wydarzeniach dowiedziałem się już parę razy. Serio, powinienem pokusić się o wniosek, że to jakieś deja vu czy inne francusko-podobne pierdoły. Ja przecież wcale nie czytałem wydania sprzed tygodnia, skądże. Po prostu nie miałem czasu, by zajść po nowe.
    Do godziny piętnastej odwiedzali mnie najzwyklejsi pacjenci; zero przypadków, mogących wywołać we mnie chociażby jedno, małe „wow!”. Klasyczne odmiany nastolatek rzekomo cierpiących na depresję, a raz nawet udało mi się wyjaśnić całą sprawę efektem placebo. Matka laski miała nierówno pod sufitem, przysięgam. Nigdy nie widziałem gorszej zołzy, na widok której tak bardzo chciało mi się być odrobinę bardziej chamskim. No dobra, zacząłem się śmiać, więc nie było tak miło.
    Dopiero tę parę minut po piętnastej poczułem podziw, widząc w drzwiach osobę, jakiej w ogóle bym się nie spodziewał. Której bym nawet nie podejrzewał o to, że pewnego dnia przyjdzie do mojego gabinetu. I wiecie co? Nigdy w życiu nie myliłem się tak bardzo! Poczułem się cholernie wyróżniony faktem, że stanął przede mną niezwykle rzadki okaz, przypadek, nazywajcie to jak chcecie – oklaski dla młodego, jeśli nie najmłodszego, Solberga! Nasłuchałem się o tej rodzinie tak wielu historyjek, że sam nie wiem, w co wierzyć. Nigdy nie interesowało mnie zbyt dogłębnie niczyje życie, więc jeśli za chwilę miałbym to w dupie, to nic nowego.
    Z tego wrażenia aż wstałem, rozkładając ręce na boki niczym ksiądz pedofil z najbliższej parafii.
    - Młody Solberg! Cholernie się ciebie tutaj nie spodziewałem. Toalety szukasz? Jest po lewo. – I z powrotem zająłem miejsce przed biurkiem, prowadząc zapiski w jednym z zeszytów. Zachowałem się tak, jakby w jednej chwili przyjście potencjalnego pacjenta obeszło mnie kompletnie. Szczerze mówiąc, sam nie wiedziałem, czy on rzeczywiście wszedł do gabinetu z konkretnego powodu. Cholera wie, co z tymi Solbergami jest.
    - Jestem tu z powodu ojca – wytłumaczył pokrótce, nadal stojąc w drzwiach.
    - Twój ojciec ma jakieś problemy? – Podniosłem wzrok ze stosu kartek prosto na chłopaka. – Kasa mu się skończyła i przechodzi depresję? To najbardziej wątpliwa myśl, na jaką kiedykolwiek udało mi się wpaść. – Odpowiedź Solberga w postaci kręcenia głową wykluczyła moje spekulacje.
    - Chodzi mi o to, że jestem tu, bo on mnie tu wysłał – zawiesił głos, gdy przyglądałem mu się z niemałą uwagą. – I jestem aż tak znany? – zauważył.
    - Ciebie nie znać, to jak przegapić premierę jednego z najbardziej kultowych produkcji filmowych. Czyli wręcz coś niemożliwego, gdy się o niej gada, wiesza różne slogany na jej temat. Trochę jak z twoją rodziną. Jest na ustach wszystkich możliwych plotkar w okolicy i uwierz, że nawet, gdybym nie chciał, i tak bym o tobie usłyszał.
    - Więc nawet tacy jak ty, którym moi rodzice płacą duże pieniądze, nie są w stanie udawać, że jestem tylko jednym z klientów. – Cholera, jeszcze moment, a ten dzieciak będzie na mnie pluł. Lubię kolesi, którzy nie boją się odezwać.
    - „Tacy jak ty”. Zaskakujące, jak szybko przeszliśmy na nowy poziom znajomości! Za gęstą mgłą widzę naszą wieloletnią, pieprzoną przyjaźń, Solberg. – Pochyliłem się odrobinę do przodu, obserwując jak młody siada po przeciwnej stronie. Następnie przemówiłem przyciszonym głosem. – Ach, zdradzę ci jeszcze jedną rzecz. Tak totalnie między nami. – Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, rzucając mu niezbyt przychylne spojrzenie. – Jeśli sądziłeś, że będę udawał cokolwiek, to źle trafiłeś. A i owszem, jesteś jednym z klientów, tylko twoja opinia na tym świecie ubarwia mi życie, mogę się pośmiać i w ogóle.
    - Może zmienimy temat na taki, który powinniśmy ruszyć? Siedzenie tutaj o choć parę minut więcej mi się nie uśmiecha. A powinieneś pokazać, że jesteś wart włożonych pieniędzy. – Chłopak nawet nie próbował być miły. Cóż, miałem nadzieję na sympatyczną, owocną współpracę. 
    - Dobra, nie jęcz już jak prostytutka na darmowym dymanku. Wszystko po kolei. – Oparłem nogę na blat, włożyłem sobie długopis pomiędzy zęby oraz skupiłem wzrok na czystej kartce w notesie. Po chwili znalazło się na niej nazwisko Solberg i wtedy oficjalnie pożegnała się z czystością. – Jak masz na imię, synu?
    - Daveth.
    - Daveth. Rozumiem. Ile masz lat, Daveth i co możesz powiedzieć mi o sobie? – Ledwo uniosłem na niego wzrok.
    Chłopak najwidoczniej pogrążył się w swoich myślach, próbując wykrzesać z siebie jak najistotniejsze informacje. A zakładałem, że ma ich pod dostatkiem.
    - Jestem na trzecim roku studiów psychologicznych. – Na tą wieść wydobyłem z siebie promienny uśmiech. Cała moja opinia o tym dzieciaczku z piekła rodem zmieniła się o… nie można powiedzieć, że sto osiemdziesiąt, ale jakieś dziewięćdziesiąt. Nie jestem zbyt dobry w liczbach. – I mam dwadzieścia jeden lat – dodał.
    - Trzeci rok studiów psychologicznych – przyznałem z nieznacznie uniesioną głową. – Widocznie nie jesteś tak ciapowaty, na jakiego wyglądasz, albo twój ojczulek płaci potężne łapówki. Szczerze mam to w dupie. – Wzruszyłem ramionami, obserwując jak moje palce automatycznie łączą się z mózgiem i zapisują na kartce podstawowe informacje dotyczące mojego pacjenta. Te kartki nigdy nie lądują w koszu – można mnie posądzić o wszystko, ale nie o to. Przez zbite dwadzieścia lat praktyki w mojej wypełnionej po brzegi teczce znajdą się zapiski o wszystkich osobach, jakie kiedykolwiek znalazły się pod moim okiem.
   Solberg jedynie obdarował mnie niezbyt przyjemnym spojrzeniem, na który nijak zareagowałem. Może nie wiedział, czy ma wziąć to za komplement? A powinien!
    - Dobra, sprawa prezentuje się tak – zacząłem, łącząc obie dłonie ze sobą i rzucając chłopakowi uważne spojrzenie. – Wstępną wizytę mamy zaplanowaną na przyszły tydzień, we wtorek. Byłbym chamem, gdybym nie spytał, czy ci to pasuje, ale żywię cholernie wielką nadzieję, że tak. W poniedziałek i w środę gram w pokera. – Puściłem Davethowi oczko w zestawieniu z szerokim uśmiechem. – Ach, przygotuj się na to, że zacznę wypytywać o tą twoją uczelnie. Prawdopodobnie mówimy o tej, na której kiedyś pracowałem, i chętnie dowiem się co stało się z tym burdelem po moim odejściu.

[Daveth?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz