29 maj 2020

Od Josephine C.D Vincent

Moja długo pielęgnowana stabilizacja zawdzięczana nudą i lenistwem w życiu wykruszała się z dnia na dzień. Jeśli sądziłam, że jestem totalnym kozakiem, jeśli chodzi o wypracowanie prostej, łatwej w zrozumieniu psychiki, to teraz mogłam rzec, iż to tylko iluzja. Etap życia, w który wkroczyłam wyjątkowo lekkimi butami, z równie wyluzowanym podejściem, znów zachwiał się przez tego samego osobnika — Vincenta. A jeszcze bardziej denerwująca była świadomość, że wmawiałam sobie dla własnego, świętego komfortu, że to właśnie mój były przyjaciel powinien nieść wszystkie winy, być potępionym i przysmażać steki z samym Lucyferem na dnie piekła.

27 maj 2020

Od Vincenta C.D Josephine

     Podniosłem ociężałą głowę, zmuszając naciągnięty, bolący kark do pracy. Wygiąłem ją w jedną stronę, później w drugą i choć na obu strzeliły kości, w dalszym ciągu nie byłem w najlepszej formie. W zasadzie nikt nie był, patrząc po tym obrazie nędzy i rozpaczy, który zastałem w salonie. Wyciągnięty na długość całej kanapy Ray otoczył ramieniem swoją Marge, którą dociskał do siebie nawet przez sen, a Collin, cóż, jak to Collin, znalazł się na stole i na tym właśnie stole spał, z twarzą w zaschniętym piwie i pozostałościami po stłuczonym szkle niedaleko dłoni. Nie miałem siły na zmuszenie się do wstania z wygodnej podłogi, co prawa zimnej i najprawdopodobniej cholernie brudnej, ale wygodnej. Po Timothy’m nie było śladu, najpewniej zmył się nad ranem, ale nie zabrał ze sobą Willa, którego widziałem nawet salonu, pochylającego się nad muszlą w otwartej na oścież łazience. Symfonia wydawanych przez niego dźwięków do najwspanialszych nie należała, więc starałem się zgłuszyć je najgłupszymi myślami. Powoli przypominałem sobie wczorajszy wieczór, w dalszym ciągu przyklejony do podłoża, z wzrokiem utkwionym w biednym, jeszcze tego nieświadomym, ale skacowanym Collinie. Po wyjściu Josephine wróciłem do środka bardziej podłamany, niż kiedykolwiek wcześniej, a widząca to grupka pijących w przedpokoju wykorzystała moje nędzne samopoczucie i wrobiła mnie w ciągnące się następne parędziesiąt picie. I tutaj pojawia się pierwsza czarna dziura. Właściwie to jedyna, reszta nocy to tylko jedna wielka plama. Niewiadoma. Nawet nie interesowało mnie, co się wówczas działo, nie nosiłem się z zamiarem dociekania.

26 maj 2020

Od Josephine C.D Vincent

Poczucie mojego bezpieczeństwa nieznacznie odpłynęło, gdy Timothy zaprowadził mnie do kuchni, miejsca obładowanego alkoholem, słonymi przekąskami, w zasadzie wszystkim, czego nie było w salonie. Miniówka coraz bardziej przeszkadzała mi w normalnych czynnościach. Miałam mylne, acz bardzo niewygodne wrażenie, że wystarczy mi unieść rękę do góry bądź wyciągnąć ją, aby skrawek sukienki na udzie podwinął się wyżej niż bym chciała. Skupiałam się na ulatującym komforcie, nie na słowach, jakie kierował do mnie kolega Vincenta. W zasadzie później było tylko gorzej. Jego każdy drink, który mi oferował, składał się przynajmniej z osiemdziesięciu procent z wódki, reszta to cola albo słodki sok pomarańczowy. Szprycował mnie tym czymś do chwili, w której zorientowałam się, że moja słaba głowa zdecydowanie daje o sobie znać. Najpierw ogarnęło mnie przyjemne mrowienie... w mózgu? Nawet nie wiem, jak to nazwać, ale przez jedną, głupią chwilę, dobrze, może dłuższą chwilę tej imprezy poczułam się w istocie dobrze i moja mina prawdopodobnie nie przypominała już wymalowanego, przygnębionego mopsa.

25 maj 2020

Od Vincenta C.D Josephine

— Vincent, przedstaw nam swoją koleżankę. — Timothy posłał mi najobrzydliwszy spośród wszystkich jego uśmiech. Później spojrzał na Josephine i nonszalancko skinął głową, jakby w drugiej ręce nie trzymał skręta. Czarna czupryna była, co dziwne, nażelowana i ładnie ułożona, chociaż na co dzień wcale się tak nie odstawiał. Musiało mu straszliwie zależeć na tym idiotycznym zakładzie.
     Westchnąłem, na ułamek sekundy podłapując wzrokowy kontakt z Josie.

24 maj 2020

Od Josephine C.D Vincent

Myślałam, że to, co usłyszałam, to kolejny mało śmieszny żart Vina. Moja mama stała we framudze drzwi razem z tym przeklętym aktorzyną, szczerząc się od ucha do ucha z ekscytacji. Nie chciałam, by cokolwiek powiedziała, na przykład coś co miało na celu zgorszenie całej tej żenującej sytuacji, dlatego ubiegłam ją z niewinnym uśmiechem. Nadal łudziłam się, że Spóźnialski robił mnie w przysłowiowego konia, chociaż nie mam pojęcia, skąd wzięło się to głupie powiedzenie, skoro nawet konie w porównaniu do niektórych osób wykazują się większym ilorazem inteligencji. 

23 maj 2020

Od Vincenta C.D Josephine

     „Liv w smutku i łzach unosi powoli głowę”.
     „Jude chwyta za jej podbródek, najdelikatniej jak potrafi, i składa na jej ustach miękki pocałunek”.
     Spojrzałem na podkreśloną markerem kursywę, kiedy złapałem za plik kartek i uniosłem je nieco, żeby poznać powód zdenerwowania Josephine. Rzecz jasna, domyślałem się, co dokładnie miała na myśli, zanim jeszcze przeczytałem fragment tej sceny — mieliśmy do czynienia z historią tragicznego romansu, a nie komedią o dwóch kłócących się sąsiadach albo narodzinach zbawiciela, więc malująca się na jej twarzy, zmieszana ze złością i oburzeniem desperacja była… nieuzasadniona. Gdybym powiedział to na głos, najpewniej wykorzystałaby moment, o który się rozchodzi, do odgryzienia mi języka albo uszkodzenia wargi.

22 maj 2020

Od Josephine C.D Vincent

Bądźmy szczerzy, Vince nigdy nie był normalny. Normalność to wprawdzie taka rzecz, której nie osiągnie nigdy, i może to sprawiło, że lata naszego wspólnego życia nie wiały nudą. Wiele razy podczas marnego, cichego wieczoru wystarczyło głupie słówko, kompletnie nie na temat, byśmy oboje eksplodowali śmiechem i, jak gdyby nigdy nic, wrócili do przyjemnej ciszy, która w naszym wydaniu chyba ani razu nie była niezręczna.

Od Candice C.D Izzy

Zdaje mi się, jakbym spała wieki. Moje oczy niemrawo budzą się, by ujrzeć obraz rzeczywistości, jednak panujący dookoła mrok powoduje, że moja klatka piersiowa machinalnie unosi się w szybkich, niespokojnych oddechach, a przy tym wyzbywam się wszelkiej senności. Bodźce z zewnątrz dochodzą do mnie tak wolno i niedokładnie, że dopiero po dłuższej chwili uświadamiam sobie, że mrok jest wynikiem zakrytych szmatką oczu, a bezruch wymuszają na mnie pasy rozciągające się przez moje kostki i nadgarstki, niedbale wyrzucone do góry oraz drętwiejące już od bólu. Mam płytki oddech, o każdy kolejny muszę walczyć — knebel, zdaje mi się, że stworzony ze skarpety, zatyka mi usta.

21 maj 2020

Od Vincenta C.D Josephine

     Droga do domu dłużyła się w nieskończoność, kiedy upływała na walce z nieodpartą chęcią otwarcia drzwi od strony Nessy i wyrzucenia jej przez nie tak, żeby zaczepiła się włosami o podłokietnik i wlekła za nami jeszcze parę dobrych metrów. Powszechnie wiadomo, że z reguły rodzeństwo za sobą nie przepada (co więcej, my nawet nie byliśmy spokrewnieni), zazwyczaj leje się wzajemnie czym akurat jest pod ręką, krzyczy na siebie i robi wielkie awantury z niczego, ale u nas to wszystko wyglądało jeszcze gorzej — nie znosiliśmy się po cichu, a każdy z nas wie, nierzadko okazuje się, iż cisza potrafi być o stokroć gorsza. Poza tym, ja sam byłem nieskory do wyobrażania sobie czyjejś śmierci, a jednak tę jej miałem przed oczami. Wiozący nas szofer milczał jak zaklęty, co tylko potęgowało moje wyjątkowe zirytowanie. Zerknąłem z ukosa na Nessę i odwróciłem się prędko, kiedy skrzyżowaliśmy spojrzenia. Syknęła, jakby była pieprzonym wężem, co wystarczająco dało mi do zrozumienia, że miałem do czynienia z pomyleńcem.
     Czy kiedykolwiek wierzyłem, że mogło być inaczej?

19 maj 2020

Od Catona C.D Leah

Dźwięk zamykanych drzwi, jakiego nie przewidziałem, wyrywa mnie ze skupienia. A o skupienie jest cholernie trudno z dwiema opadającymi na raz powiekami. Ledwo powstrzymuję nagłe naburmuszenie i wędruję wzrokiem ku wysokiej blondynce, która, łapiąc moje spojrzenie, uśmiecha się tak szeroko, jakby właśnie występowała w reklamie. Nic nie hamuje mnie przed leniwym oparciem się o kant biurka.

Od Josephine C.D Vincent

To było coś znacznie, znacznie więcej niż zwykła opryskliwość i bunt, który miał na celu pokazanie światu, jaka to jestem rebel i że będę działać wszystkim na przekór. Zrozumiałam, co miało miejsce, dopiero gdy usiadłam na schodach i zaczerpnęłam świeżego powietrza, inaczej dalej tkwiłabym w tym samym osłupieniu. Kiedy opuszczałam ludzi, zdawało mi się, że na zawsze. Trudno co najwyżej zmusić się do ponownego obcowania z człowiekiem, który kiedyś — tak, jak mówiły legendy — był najważniejszą osobą na tym nudnym, mrocznym świecie, gdzie nic nie działa do końca sprawiedliwie.

18 maj 2020

Od Izzy cd. Candice

Rzucam plecak pod ścianę i zdejmuję z ramienia zawieszoną na nim kurtkę. Brittany podbiega, merdając ogonem, a ja po raz kolejny wychwalam pod niebiosa to, że husky nie szczekają tak często, jak inne psy.
- Cześć kochanie - siłuję się chwilę z butami, próbując zdjąć je mniej radykalnym sposobem niż normalny człowiek. Jednocześnie wyjmuję słuchawki z uszu, z których cały czas leci muzyka. Całe szczęście, że mam częściową kontrolę przynajmniej nad swoim utrzymaniem równowagi, bo po dzisiejszym przeciągnięciu mnie po parku przez mojego psa, coś nieprzyjemne uciska mnie w biodrze. Kolejny siniak na tyłku nie jest mile widziany.
Po szybkim uwolnieniu się z butów, bluzy, torby i próby niezaplątania się w słuchawki, które i tak są bezprzewodowe - i tu należą się podziękowania mojemu najstarszemu z młodszych braci, za niezwykle inteligentny pomysł kupna mi na urodziny takich słuchawek, których nie popsuję w ciągu najbliższego miesiąca, i które zdadzą test wymyślony przez samą mnie. To nie lada wyczyn - przeszłam się po salonie, nasłuchując uważnie, bo zazwyczaj o tej porze, tego konkretnego dnia leciał w moją stronę bliżej nieokreślony nigdy tekst mojej przyjaciółki. Spoglądam na godzinę, bo przecież jeszcze niedawno narzekałam, że jestem spóźniona, a akurat jedzenie to moje hobby, szczególnie zrobione przez kogoś innego niż mnie.

17 maj 2020

Od Jasona

          Avenley River było piękne nocą. Wpatrując się w miasto, miałem wrażenie jakbym żył w bajce, która stała się moim osobistym koszmarem. Minęło już pięć lat, od kiedy nie miałem wieści od brata – sam go o to prosiłem. Przynajmniej raz dotrzymał obietnicy. Vall krążyła wokół moich nóg, mrucząc oraz pomiaukując cicho. Zniżyłem się, po czym usiadłem na podłodze. Tej nocy było chłodno, mimo że dni były naprawdę ciepłe. Kiedy oparłem się o metalową balustradę plecami, kotka wskoczyła mi na kolana po czym zwinęła się w kłębek. Uśmiechnąłem się na ten widok. Księżyc oświetlał kamienicę akurat od strony, w której znajdowała się moja kawalerka. Gwiazdy lśniły na niebie. Co jakiś czas można było dostrzec spadającą gwiazdę. Za dziecka, zawsze oglądałem spadające gwiazdy. Siadałem na trawie przed domem i wpatrywałem się w niebo, za każdym razem mając to samo życzenie. Co prawda, nigdy się nie spełniło, ale byłem dzieckiem, do tego ze strasznie wybujałą wyobraźnią.

Od Vincenta C.D Josephine

Zanim zostanę posądzony o celowe działanie na przekór Josephine, ustalmy sobie jedną rzecz.
     Josie miała odpowiednie predyspozycje i nadawała się do roli Liv perfekcyjnie, nie tylko ze względu na jej wrodzoną niechęć do życia i zwiastujące niechybną śmierć spojrzenie, a uzdolnienia w dziedzinie sztuk artystycznych, którego to Hughes niedługo później stał się wielkim fanem. Ponad własną dumę postawiłem dobro teatru i naszej sztuki i zagłosowałem za obsadzeniem dziewczyny w roli umierającej na nowotwór introwertyczki z fobią społeczną, jednocześnie nie zdając sobie sprawy z tego, że opiekun wpadnie na tak absurdalny i irracjonalny pomysł, jakim było wciśnięcie mi wręcz w ręce scenariusza z podkreślonymi kwestiami Jude’a i zmusi do… do obcowania z Josephine.

Christina Rose Blevins


Źródło: Instagram @miaalvescz, na zdjęciu Michele Alves.
Motto: Nie kieruje się w życiu żadną myślą przewodnią.
Imię: Jej rodzice nigdy nie doszli do porozumienia w sprawie nazwania swojej pierworodnej. Matka opowiadała się za imieniem Rose, a ojciec upierał się przy Christinie, więc koniec końców wybrali dla niej obydwa imiona — tak została Christiną Rose, dla przyjaciół Chris. Za to jej rodzeństwo i dalsza rodzina od zawsze wołali na nią Panda, przez incydent z dzieciństwa, który z zabawnej anegdotki przybrał już rozmiary rodzinnej legendy. Nie przeszkadza jej to, wręcz przeciwnie, uznała tę nazwę za swój "pseudonim artystyczny".
Nazwisko: Dziewczyna przyszła na świat na kilka miesięcy przed tym, jak jej rodzice wzięli ślub, dlatego jako jedyna z rodziny nosi nazwisko panieńskie swojej matki, jakim jest Blevins. Jej rodzina wspólnie postanowiła, iż nie ma potrzeby go zmieniać, gdyż nie to jest najważniejsze. Dziewczyna uważa, że kompletnie ono do niej nie pasuje, tak samo jak imię, a w połączeniu to już kompletnie niewypał, więc zazwyczaj przedstawia się ludziom jako Chris Blevins.
Wiek: Dziewiętnaście lat za pasem, ale jest zdania, że nadal może określać siebie jako nastolatkę, co właściwie jest prawdą.
Data urodzenia: Zaczęła pchać się na ten świat w nocy, dwunastego marca, ale po długim i skomplikowanym porodzie pojawiła się na nim trzynastego marca o dwunastej trzydzieści siedem.
Płeć: Już po pierwszym spojrzeniu posłanym w jej kierunku możesz dostrzec, że jest kobietą.
Miejsce zamieszkania: Razem z rodziną mieszka w domu na obrzeżach miasta. Co prawda dojazdy autobusem do centrum potrafią być uciążliwe, zwłaszcza w roku szkolnym, jednak Christina przyzwyczaiła się do swojego planu dnia i doskonale wie, o której musi wyjść z domu, by zdążyć na przystanek znajdujący się dwie ulice dalej. Choć jej rodzina nie należy do grona ludzi bogatych, matka dziewczyny postarała się, aby z zewnątrz ich dom wyglądał schludnie i przytulnie. Ładny, kolorowy ogród zdecydowanie wyróżnia się na tle innych, gdyż jej mama bardzo dba o trawę, drzewa, krzewy i wiele kwiatów, które sadziła osobiście. Całość wygląda niczym z obrazka w magazynie dla miłośników przyrody, nie licząc samego domu, który sprawia dosyć smutne wrażenie. Nie jest duży, ale ma piwnicę, parter i coś na kształt strychu. Patrząc z zewnątrz, widać jedynie zrobioną byle jak białą elewację. Piwnica jest niemal pusta, nie licząc wielu słoików z przetworami domowej roboty i kilku narzędzi jej ojca. Przechodząc przez drzwi wejściowe wchodzi się od razu do salonu, na który składa się szeroka kanapa, stolik znajdujący się tuż przed nią, dwa fotele i telewizor na pustej ścianie naprzeciwko. W tym samym pomieszczeniu, po drugiej stronie znajduje się stół z wieloma krzesłami, co rodzina nazywa jadalnią. Obok stołu znajduje się wnęka, przez którą wchodzi się do niewielkiej kuchni. Po lewej jest korytarz, z którego drzwi prowadzą do łazienki i dwóch pokoi – sypialni rodziców i pokoju jej siostry. W całym domu porozwieszane są obrazy przedstawiające martwą naturę. W suficie znajduje się klapa, a obok stoi drabina. W taki sposób wchodzi się na strych, w którym stoi absolutnie wszystko, co nie mieści się w domu, więc miejsce nazywane jest potocznie graciarnią. Tam też śpi Christina, lecz był to jej świadomy wybór. Jeśli pominąć by fakt zalegających po jednej stronie strychu rzeczy, miejsce mogłoby uchodzić za całkiem przytulne, gdyż dziewczyna urządzała je osobiście. Jej dwuosobowe, białe łóżko ozdobiła świecącymi lampkami, na biurku ustawiła ręcznie malowane skrzyneczki na swoje rzeczy, długie, stojące lustro udekorowała kwiatami, a ściany pomalowała na delikatny, fiołkowy kolor. W rogu strychu stoi duża, zdobiona lampa, którą odziedziczyła po babce, a obok stary fotel i półka z jej książkami. Po drugiej stronie znajduje się szafa, w której trzyma wszystkie swoje ubrania i szpargały. Na ścianie obok łóżka zawiesiła ważne dla niej fotografie, zaś na podłodze leży biały, puchaty dywan. Obok biurka stoi terrarium należące do jej węża. Nie można również zapomnieć o fortepianie znajdującym się w strefie gratów, który mimo to jest przez nią regularnie używany.
Orientacja: Nigdy nie zastanawiała się nad tym więcej, niż to konieczne. Christina zakochuje się w osobie, nie płci i z pewnością nie mogłaby uprawiać seksu z kimś, do kogo nic nie czuje. Oczywiście ma to swoje określenie w praktyce — panromantyczna demiseksualna — ale dziewczyna naprawdę nie ma ochoty aż tak się w to wgłębiać.
Praca: Aktualnie studiuje oraz dorabia sobie jako korepetytorka. Korzysta również z prac dorywczych, jakie uda jej się wyłapać. Najczęściej zajmuje się zwierzętami oraz dziećmi.
Charakter: W liceum, do którego uczęszczała dziewczyna, uczniowie byli definiowani poprzez przynależność do niewielkich grup, w których rządziły osoby z podobnymi do siebie charakterami. Byli więc sportowcy, których łączyła ta sama pasja; popularne dziewczęta wiodące w szkole prym; nieśmiali samotnicy, nigdy nie zwracający się do nikogo spoza swojego kręgu; bogate dzieciaki, za których sukcesami stali wpływowi rodzice; i wiele innych, stereotypowych kółek.
Christina nigdy nie identyfikowała się z żadną z tych grup. Trudno jest nazwać ją przebojową; nie sypie sarkastycznymi kwestiami jak z rękawa, nie trzyma w zanadrzu ripost na każdą możliwą odzywkę i nieczęsto potrafi opowiedzieć żart, z którego ktokolwiek się zaśmieje. Jest inteligentną osobą, która przywiązuje dużą wagę do własnego wykształcenia, ma wiele ambitnych planów na przyszłość i zainteresowania, które w wolnym czasie stara się rozwijać. Wykazuje się upartością w dążeniu do postawionych sobie celów. Należy do dziewczyn, które są pewne własnej wartości i nigdy nie pozwoliła sobie na rozpamiętywanie przykrych słów skierowanych w jej stronę czy popadanie w kompleksy. Nie stroni od ludzi, przeciwnie, zależy jej na utrzymaniu dobrych kontaktów z osobami w swoim otoczeniu. Może nie jest na tyle popularna, aby każdy wokół oblegał ją i traktował z uwielbieniem, ale ma kilka zaufanych sobie osób, a oprócz nich nikt nie traktuje jej jak wroga. Mimo tego nie da się nazwać jej ekstrawertyczką — stanowczo woli skupiać się na samorozwoju niż spędzać cały wolny czas na kontaktach z ludźmi, którymi niejednokrotnie jest zmęczona. Christina należy do porządnych osób, ceniących sobie spokój, swobodę i wolność słowa. Jedną z jej cech rozpoznawczych jest nieziemska tolerancja dla otoczenia.  Uważa, iż każdy zasługuje na dobre traktowanie, nieważne kim się urodził, jak wygląda i jaki ma charakter, gdyż nigdy nie wiemy, przez co dana osoba przeszła. Jest cierpliwa i twierdzi, że ludzie zasługują na drugie szanse. Nie chowa w sobie urazy do osób, które ją skrzywdziły. Dziewczyna jest zdecydowanie godna zaufania i z łatwością idzie nazwać ją przyjaciółką na medal. Ma dobre serce. Nie przejdzie obojętnie obok czyjegoś cierpienia, nieważne, kim dana osoba dla niej jest. Byłaby w stanie przyjść z pudełkiem lodów, chusteczkami i filmem nawet pod dom wroga. Stara się pokazać, że można powierzyć jej swoje troski i z chęcią wspomoże w każdym problemie. Wie też jednak, kiedy powinna odpuścić starania o znajomość, gdyż szanuje siebie i nie pozwala na wykorzystywanie jej wedle potrzeb szkodliwych osób. Należy do bardzo empatycznych osób i niejednokrotnie przejmowała się losem innych bardziej niż własnym. Ma to też swoje złe strony, ponieważ zdarza się, że Christina ukrywa swoje złe emocje przed bliskimi, mimo, że zdaje sobie sprawę z tego, iż nie powinna tego robić. To bardzo kreatywna duszyczka i zawsze znajdzie sobie odpowiednie zajęcie. W sytuacjach, które tego wymagają, potrafi stanowczo wyrazić swoje zdanie, chociaż robi to w taki sposób, aby nie urazić rozmówcy. Troszczy się o innych i gdyby mogła, odsunęła by od bliskich całe zło tego świata. Niestety przez lata stresu i poświęcania obowiązkom każdej wolnej chwili, nabawiła się również kilku przykrych przypadłości. Dziewczyna łatwo wpada w panikę, gdy coś ją przerasta lub spodziewa się jawnej dezaprobaty w związku z jej działaniami. Bardzo obchodzi ją opinia rodziny na temat tego, co robi, mimo, iż stara się zmienić to w sobie.  Przeważnie jest nastawiona na to, iż ludziom nie spodobają się jej pracę, gdyż nie do końca wierzy we własne umiejętności. Potrafi stracić głowę w sprawach związanych z nauką, zwłaszcza, gdy nie potrafi czegoś zrozumieć lub dostanie gorszy stopień. Nadal czuje potrzebę uczenia się ponad własne możliwości, co odbija się na jej zdrowiu. Niejednokrotnie zdarzyły jej się sytuacje, gdy ogarniała ją bezsilność, z którą nie potrafiła sobie poradzić. Wmawia sobie jednak, iż jest silną osobą i naprawdę w to wierzy.
Hobby: Przede wszystkim gra na instrumentach, głównie fortepianie, pianinie i wiolonczeli. Jakkolwiek to brzmi, nauka również jest jej zainteresowaniem, zwłaszcza języków obcych oraz biologii i chemii. Niegdyś chodziła na balet, później uczyła się tańca klasycznego. Uwielbia czytać książki oraz od czasu do czasu przysiąść nad ciekawym, poruszającym filmem. Często wybiera się na długie spacery. Lubi również gotować, a w wolnych chwilach znajduje sobie ciekawe zajęcia, między innymi przyozdabianie ubrań.
Aparycja|
- wzrost: Nie uważa się za bardzo wysoką, mierzy zaledwie sto siedemdziesiąt centymetrów.
- waga: Choć jej waga nieustannie się waha, przyjmijmy, że są to sześćdziesiąt dwa-trzy kilogramy.
- opis wyglądu: Christina jest urodziwą, młodą osobą o delikatnej twarzy, dużych oczach w kolorze szarości i zieleni oraz pełnych, malinowych ustach. Jej nos jest niewielki i upstrzony kilkoma piegami, które zauważyć można tylko z niewielkiej odległości. Sięgające ramion włosy układają się w niesforne loczki, które trudno okiełznać, dlatego zdarza się, że dziewczyna musi je prostować, chyba, że woli chodzić dosyć roztrzepana. Jeśli mowa o sylwetce, trudno nazwać ją filigranową, z powodu dużych piersi i szerokich bioder oraz lekko rozbudowanych ud. Nie wygląda to jednak niesymetrycznie. Ma płaski brzuch i jest dosyć szczupłą osobą. Ubiera się według różnych stylów, zależnie od tego, co akurat właśnie jej w oko.
- pozostałe informacje: -
- głos: Delikatny, melodyjny, o przyjemnym dla ucha brzmieniu.
Historia: Jej życie nie należy ani nigdy nie należało do ciekawych. Nie może pochwalić się licznymi anegdotkami ze swoich przygód ani opowiadać rzewnych historii o przykrej przeszłości, gdyż takich nie posiada. Urodziła się w Avenley River, a kilka miesięcy po tym zdarzeniu jej rodzice wzięli ślub. Wprowadzili się do niewielkiego domku na obrzeżach miasta, który mimo, iż nie należał do luksusowych, był wybudowany za ich własne pieniądze i właśnie tam dorastała Christina. Wychowywała się z bratem przyrodnim z pierwszego związku jej ojca. Od najmłodszych lat jej życia, matka i ojciec kładli szczególny nacisk na jej wychowanie oraz wysokie wyniki w nauce. Chcieli, by córka stała się w przyszłości kimś ważnym. Jeszcze większe wymagania mieli w stosunku do Samuela. Później urodziła się Aurora i Mason. Życie Christiny toczyło się wokół nauki i starań, aby rodzice byli dumni z jej osiągnięć. Bezustannie walczyła o jak najwyższe stopnie, a przyjaciół i związki odkładała na dalszy plan. Mimo, iż z czasem zaczęła różnić się charakterami z najstarszym bratem, wspierali się wzajemnie, bo w tym domu mieli tylko siebie nawzajem. Na próżno było szukać troski czy miłości w ich rodzicach. Gdy Chris skończyła piętnaście lat, Samuel wyprowadził się z domu i odciął od rodziny, utrzymując kontakt jedynie z dziewczyną. Wtedy Blevins nieco przejrzała na oczy. Choć rodzice okrzyknęli go mianem czarnej owcy, ona zrozumiała, iż to, jakie wymagania stawiano ich dwójce nie było normalne. Nadal przeskakiwała poprzeczki narzucane jej przez matkę i ojca, ale podchodziła do tego z większą rozwagą. Pozwoliła sobie cieszyć się spędzaniem czasu z przyjaciółmi i zakochała się. Niestety, gdy skończyła osiemnaście lat, zdarzyła się tragedia. Jej braciszek, dziewięcioletni aniołek utonął przez nieuwagę jej rodziny, która straciła go z oczu. Akcja poszukiwawcza trwała dwa dni, zanim ratownicy wyłowili jego ciało. To wydarzenie w pewnym stopniu złamało Christinę, ale i zmusiło do pracy nad sobą, umacniając charakter. Od tragicznego wydarzenia minął rok i mimo, iż nadal o nim pamięta, jest teraz silną młodą kobietą, która zna swoją wartość i już wie, że w rodzinie nie ma co liczyć na oparcie, więc musi sobie radzić osobiście.
Rodzina: W jej rodzinie nie ma miłości, na jaką zawsze liczyła Chris. Rodzice, chociaż poprawnie wykonywali swoje rodzicielskie obowiązki, zawsze patrzyli na nią przez pryzmat jej ocen i zachowania oraz mieli co do niej wiele wymagań, które dziewczyna bezmyślnie spełniała, chcąc, by byli z niej dumni. Od wypadku, który zdarzył się kilka miesięcy wstecz, prawie że nie widuje swoich bliskich, a w ich domu pojawił się chłód i pustka.
Dalia Riese — jej matka, która tak naprawdę nie zna własnej córki. Nigdy nie interesowała się jej życiem, nie pytała o przyjaciół ani marzenia. Dla niej liczyło się dobre sprawowanie, wysokie stopnie w nauce i pomoc w domu.
Stephen Riese — jej ojciec, który od lat zmaga się z chorobą, która wyniszcza jego organizm. Ma na głowie zbyt wiele własnych problemów, by przejąć się swoimi dziećmi, a raczej tylko Christiną, bo od czasu wypadku stara się poświęcić jej młodszej siostrze jak najwięcej uwagi.
Aurora Riese — młodsza siostra Christiny, czternastolatka, która jest aż zbyt przebojowa jak na swój wiek i właśnie przechodzi bunt, odtrącając zarówno siostrę, jak i rodziców, którzy ku przykrości Chris próbują wszystkiego, by zbliżyć się do Aurory, czego nigdy nie próbowali w stosunku do ich starszej córki.
Mason Riese — młodszy brat Christiny. Zginął tragicznie rok wcześniej, w wieku niespełna dziewięciu lat. Dziewczyna bardzo przeżyła jego śmierć i czasem przyłapuje się na tym, że obarcza za nią swoją rodzinę.
Samuel Riese — czarna owca w rodzinie. Brat Chris. Syn Stephena i jego poprzedniej miłości, która zginęła w wypadku samochodowym, gdy chłopiec miał kilka miesięcy. Mimo, iż Dalia przyjęła go pod swój dach i nazwała swoim dzieckiem, miała wobec niego jeszcze większe wymagania, niż w stosunku do Chris. Wyprowadził się z domu i odciął od rodziny od razu po ukończeniu osiemnastu lat, nie mogąc wytrzymać nacisku z ich strony. W tym roku kończy dwadzieścia dwa, dobrze mu się wiedzie, a rodzina nie ma z nim żadnego kontaktu. Jedynie Chris odwiedza go od czasu do czasu.
Partner: Mając piętnaście lat zaliczyła parę niewiele znaczących dla niej związków, które zazwyczaj kończyły się po kilku miesiącach, jak to u większości nastolatków bywa. W wieku niecałych siedemnastu lat związała się z chłopakiem, w którym była naprawdę zakochana. Po ponad roku związku z bólem serca zerwała z nim, ponieważ rozpowiedział w szkole ze szczegółami, jak ją rozdziewiczał. Mimo, że ją przepraszał, nie wróciła do niego, mówiąc mu, że się szanuje. Od tego czasu minęło kilka miesięcy i nie była w tym czasie w żadnej relacji.
Potomstwo: Daleko jej do tego etapu, ma inne priorytety w życiu.
Ciekawostki: Jest wielką miłośniczką zwierząt, lodów, herbaty z cytryną i spokojnych, ciepłych wieczorów, gdy może oglądać zachód słońca.
Zwierzęta: Posiada trzyletniego, białego węża zbożowego, Danonka. Jest również wielką miłośniczką kotów, ale nigdy nie pozwolono jej mieć własnego, dlatego musi zadowolić się dokarmianiem tych bezpańskich z osiedla. Marzy o własnym, białym i puchatym pupilu.
Pojazd: Całkiem niedawno jej rodzice zainwestowali w porządny samochód, którym wolno jej jeździć jedynie w nagłych sytuacjach. Oprócz tego rodzina posiada trzy sprawne rowery, z czego jeden należy do Christiny, i stary skuter jej ojca, który tylko zbiera kurz w szopie.
Kontakt: Discord — Brooke#4784, Howrse — ♥♥♥Tommy♥♥♥

16 maj 2020

Valerio Cordian Hamilton

Źródło: Nieznane, najpewniej Pinterest.
Motto: "Strach najgorszym wrogiem jest, mówił ojciec chcąc mnie strzec. nie ulegaj nigdy mu, bo sprowadzisz tylko śmierć"
Imię: Mężczyzna dumnie nosi imiona Valerio Cordian, jednak najczęściej posługuje się Valerio, a jeszcze częściej zwyczajnym V. Jego imię to tajemnica, jeśli on sam jej nie zdradzi, nie licz na to, że poznasz je od kogoś innego. 
Historia jego imienia nie jest zbytnio ciekawa, ot jego rodzice nie mogli pogodzić się z dziadkami chłopaka jak nazwać pierworodnego syna, który miał być prawowitym spadkobiercą oraz następcą ich ojca. Na samym początku nazywano go Cordian, potem Valerio, aż któregoś dnia, dziadek chłopaka stwierdził, że Valerio Cordian będzie najlepszym kompromisem. Wszyscy przystali na ten pomysł, jednak z czasem, oraz upływem lat, sam chłopak poprosił, aby nazywano go po prostu V. 
Nazwisko: Cóż, jeśli chodzi o nazwisko. Brzmi ono Hamilton, jednak wątpliwa jest możliwość, że ktoś zwróci się do niego po nazwisku. Znają je wszyscy, jednak nikt nie wie, że należy ono do niego. Noszone po ojcu, jest niezwykle pielęgnowane przez mężczyznę, który z dumną uśmiecha się na samą myśl, że jest jednym z Hamiltonów. 
Wiek: V przeżył już 25 wiosen. 
Data urodzenia: 05.06
Płeć: Mężczyzna.
Miejsce zamieszkania: Valerio zamieszkał w rodzinnym domu, wraz z swoją nieślubną córką - Harriet. Co prawda, dziewczyna miała mieszkać z matką, kiedy jednak ta zmarła, na łożu śmierci powiedziała córce o ojcu. Od tamtej pory, dziewczyna mieszka z swoim ojcem w olbrzymiej, nieco ponurej posiadłości. Dom składa się z piwnicy, parteru, oraz piętra. Znajduje się w jednej z najbogatszych dzielnic Avenley. Znakiem rozpoznawczym, jest wysoki murowany płot obrośnięty bluszczem, oraz brama z olbrzymim "H" na jej środku. W dwóch garażach, najczęściej stoją opancerzone oraz kuloodporne samochody, a wokół posiadłości kręcą się strażnicy, z poleceniem zabicia każdego, kto wkroczy na posesję bez powodu. Parter budynku to olbrzymi salon oraz jadalnia w jednym, a za akwarium, któe robi za ścianę - znajduje się kuchnia. Na piętrze znajdują się trzy łazienki, sala kinowa oraz sypialnie zarówno V jak i Harriet, ta jednak rzadko bywa w domu, oraz jedna gościnna, która dawniej była pokojem jego młodszego brata Jest tu też gabinet mężczyzny. Cały dom utrzymany jest w chłodnej kolorystyce, przeważa tu biel oraz czerń. 
Tymczasem, zawartość piwnicy jest tajemnicą. 
Orientacja: Zdecydowanie Heteroseksualny.
Praca: Valerio od lat ukrywa swoje prawdziwe zajęcia pod przykrywką pracy jako trener personalny. 
Charakter: Życie to olbrzymia walka. Żeby przeżyć, musisz walczyć, żeby walczyć musisz umieć trzymać broń i odpierać ataki innych. Nigdy nie mów po czyjej stronie stoisz, to darmowa amunicja dla twoich wrogów. Tym krótkim wstępem warto zaznaczyć, że właśnie takie jest podejście do życia V. Mężczyzna jest niezwykle nieufny oraz zdystansowany do obcych osób, dopóki nie pozna ich zamiarów. A to nie zajmuje mu długo. Wystarczy pstryknięcie palcami, abyś właśnie ty był jego kolejnym celem. Będzie miał twoją teczkę z każą informacją, z zdjęciami twojej rodziny oraz najmniejszymi ciekawostkami na twój temat. Valerio uwielbia mieć władze, a jeśli chcę, to ją ma. Potrafi owinąć cię sobie wokół palca, on zaklaszcze, a ty zaczniesz tańczyć. Życie nauczyło go, że nie warto okazywać litości – nie w świecie kiedy każdy patrzy na czubek własnego nosa.Hamilton od zawsze walczył o swoją pozycję. Ojciec powtarzał mu, że nie powinien się bać, że strach jest zły, a emocje mu towarzyszące mogą sprowadzić tylko sprowadzić rzeź, płacz i śmierć. Mężczyzna stosuje się do tego, co radził mu Alexander. Uczył tego swojego brata, uczy też swoją córkę. Cichy, czasami przerażający. Rzadko się odzywa bez potrzeby, analizuje każde słowo, wie kiedy powiedzieć komplement, a kiedy wygarnąć komuś jego błędy. A błędy, mogą być darmową amunicją dla wrogów. Dlatego, każdy plan Valerio jest idealnie dopracowany. Tu na światło dzienne wychodzą kolejne cechy. Perfekcjonizm, oraz spokój ducha w trudnych sytuacjach. Valerio, mimo złej sławy nie jest jednak potworem. Jako ojciec, jest czuły oraz wiecznie uśmiechnięty. Zabiera swoją córkę na różne wycieczki, kiedy ta przesiaduje w domu. Nie ukrywa jednak, że na rękę jest mu to, że dziewczyna częściej przebywa u dziadków, z którymi V mimo wszystko ma dobry kontakt. Crystal i George Brown uważają go za syna, zupełnie tak jakby on i ich córka byli co najmniej po ślubie. Prywatnie, przy przyjaciołach Valerio wcale nie różni się od młodszej wersji siebie, z czasów kiedy jego jedynym zmartwieniem była szkoła i to, że jego młodszy brat krąży przy nim niczym pies.Często się uśmiecha, oraz żartuje. I nie, nie nosi przy sobie broni w każdej sytuacji. Co prawda, ma ją w samochodzie, ale nie przy sobie. Wielu ludzi mówi, że Valerio zakłada maski – co jest prawdą w stu procentach. Jego maska nieczującego nic gangstera pęka, kiedy tylko widzi, jak jego córka płacze, czy kiedy śmierć grozi komuś niewinnemu. Mimo wszystko, naprawdę potrafi być okrutny, niestety, właśnie taki jest najczęściej. Valerio został zupełnie sam, stracił matkę, ojca oraz brata dla którego zawsze chciał najlepiej na świecie. Przed narodzinami Harriet, mężczyzna spędzał czas w barach,klubach oraz na wiecznym strzelaniu na strzelnicy.Do tego, na jego koncie można znaleźć mnóstwo morderstw. Zwykle, byli to niewygodni dla niego ludzie. Sam Valerio nie czuje wyrzutów sumienia za osoby, które zabił. Uważa, że to naprawdę dobra decyzja, a przekonanie go, że jest inaczej jest niewykonalne. Mężczyzna jest bardzo pewny siebie, jednak każdą porażkę przyjmuje w ciszy i spokoju. 
Hobby: Boks, wyścigi. Najbardziej jednak interesuje się sportem, a dokładniej sztukami walki. 
Aparycja|
- wzrost: 190 cm.
- waga: 80 kg
- opis wyglądu: Valerio jest atrakcyjnym mężczyzną, on sam doskonale to wie i nie ukrywa, że najczęściej po prostu nie musi się nawet starać o kobiety. Jak on to mówi, same wskakują mu do łóżka. V ma dobrze zarysowaną, kwadratową szczękę, dość pełne usta, jednak nie odbiegają od normy, prosty nos oraz nieskazitelnie niebieskie oczy. Jego uśmiech potrafi zwalać z nóg, jeśli nie jest się przyzwyczajonym do jego uroku osobistego. Jasna cera idealnie kontrastuje z czarnymi niczym heban włosami. Nieco dłuższe z przodu, opadające na twarz i nieraz zakrywające oczy mężczyzny, z tyłu krótsze. Czarne tatuaże pokrywające jego ciało przyciągają uwagę. A jeśli mówimy już o ciele - cóż, nie można odmówić mu, że jego ciało to kolejna z zalet jego wyglądu. Szczupły, z dobrze zarysowanymi mięśniami, do tego dodając jego wzrost. Czasami można spotkać na jego twarzy kilkudniowy zarost, jednak nie jest to częsty widok. 
Co do ubioru - V ubiera się różnie. Po domu chodzi w dresach oraz koszulkach, czasem bez nich, potrafi wyjść tak też do sklepu czy na miasto. Najczęściej jednak można dostrzec go w białej, czarnej lub granatowej koszuli, czarnych jeansach oraz adidasach. Nigdy nie nosi marynarki.
- pozostałe informacje: Posiada mnóstwo tatuaży, tak naprawdę zdobią jego ciało od kiedy skończył piętnaście lat i cały czas pojawiają się nowe.
- głos: Niski, ochrypnięty głos, jednocześnie bardzo melodyjny. Jego brzmienie jednak może wzbudzić uczucie niepokoju. 
Historia: Valerio Cordian Hamilton, jest pierwszym synem Alexandra i Angeliki Hamilton. Kobieta zmarła kiedy ten miał trzy lata, dokładniej w dniu kiedy narodził się jego młodszy brat - Jason. Ojciec chłopców nie załamał się, pracował aby utrzymać swoje dzieci, w między czasie zakochał się ponownie. V jednak miał mu o za złe. Cały czas wypominał ojcu, że jego matka zmarła a on zupełnie o niej nie pamięta - co było prawdą. Valerio przez długi czas kłócił się z ojcem, jednocześnie będąc najlepszym bratem na świecie dla Jasona. Kiedy jednak Alexander zmarł, a jego żona zabrała wszelkie pieniądze i uciekła, starszy Hamilton musiał utrzymać siebie i brata. Zaczął obracać się w podejrzanym towarzystwie, sprzedawał narkotyki oraz rzucił szkołę.
Jason za to nigdy nie popierał takiego zachowania. Kiedy dowiedział się o pracy Valerio, nie mieszkał z nim już. W czasie kiedy Jason zerwał z nim kontakty, ten stał się jednym z największych mafiozów. W między czasie poznał kobietę, która zaszła z nim w ciążę. Teraz, jego pięcioletnia córka mieszka z nim, on jednak od samego początku zaznaczył, że nie będzie jej zmuszał do pójścia w jego ślady.
Rodzina: 
Jason Hamilton - Młodszy brat Valerio. Mężczyźni są ze sobą skłóceni od dnia pogrzebu ich ojca. Jason znienawidził brata po tym, jak ten zszedł na zupełnie złą drogę, sprawiając że ich nazwisko stało się symbolem bólu oraz śmierci. Nie utrzymują ze sobą kontaktu, mimo to, Valerio cały czas pamięta czasy dzieciństwa oraz to, jak bardzo jego młodszy brat go podziwiał. Jason poszedł w swoją stronę, całkowicie odwracając się od starszego brata oraz od jego interesów. W dniu kiedy się rozstawali, starszy z braci Hamilton obiecał, że nie będzie go szukał, dopóki ten sam nie zechcę wrócić. Od tamtego dnia, minęło już pięć lat, a V nadal wywiązuje się z obietnicy. 
Harriet Hamilton - Brown - Pięcioletnia córka Valerio. Dziewczynka nie znała swojej matki, zanim ta skończyła rok kobieta zmarła na nowotwór. Mimo to, doskonale wie co się stało z matką. V nie ukrywa przed córką niczego. Dziewczynka, mimo że doskonale zdaje sobie sprawę, że Valerio i jej mama po prostu spłodzili ją przez przypadek, jest bardzo przywiązana do swojego ojca. Mają bardzo dobre kontakty. a sama Harriet bardzo lubi spędzać czas z innymi. Zawsze wszędzie jej pełno, a sam V porównuje ją do swojego młodszego brata Jasona. 
Partner: Obecnie nie ma nikogo, nie szuka również partnerki.
Potomstwo: Owszem, V ma córkę - Harriet w tym momencie ma pięć lat, jednak często przebywa u dziadków, rodziców swojej matki.
Ciekawostki: W wieku czternastu lat, uciekł z domu i przeżył na ulicach Avenley River tydzień, zanim jego ojciec go znalazł. 
Inne zdjęcia: -
Zwierzęta: Pies który znajduje się w posiadłości to Doberman o imieniu Huracan. Pies jest z V już długo, przez co mężczyzna bardzo się do niego przywiązał. 
Pojazd: W garażu mężczyzny można znaleźć dwa samochody, które należą do niego i tylko do niego. Jest to Lamborgini Huracan oraz Porshe Panamera.
Kontakt: reflectionistka.gmail.com

Jason Philip Hamilton

Źródło: Nieznane, najpewniej Pinterest, na zdjęciu Andy Biersack.
Motto: "Ta burza wciąż gna, wywołałem ją ja. Wszystkim śmierć zagraża, dopóki żyję ja"
Imię: Imię nadane mężczyźnie nie jest tak wyróżniające, jak drugiego z braci. Otóż, młodszy z Hamiltonów nosi imię Jason. Kiedy jego matka dowiedziała się, że nosi w swoim łonie drugiego syna, zapragnęła nazwać go na cześć swojego ojca - Philipa, ten jednak nie wyraził na to zgody i zaproponował imię, które nosił zmarły brat Angeliki, Jason. Rodzina przystała na ten pomysł, jednak niedługo potem zmienili decyzję, dając chłopcu na drugie imię, właśnie Philip. Chłopak od wielu lat przedstawia się wszystkim jako Jace.
Nazwisko: Tu sytuacja jest dość skomplikowana. Zupełnie odwrotnie niż jego brat, Jason nienawidzi swojego nazwiska które brzmi Hamilton. Według niego, Valerio zhańbił ich nazwisko, pozwalając aby stało się symbolem terroru, śmierci oraz niebezpieczeństwa. Jason jak najmniej używa swojego nazwiska, nienawidzi krzywych spojrzeń kiedy podpisuje się w urzędach, oraz plotek, że jest taki sam jak V. Długo rozważał zmianę nazwiska, stwierdził jednak, że jeden z nich musi oczyścić ich rodowe nazwisko. I na pewno nie będzie to Valerio.
Wiek: Dwadzieścia dwa lata.
Data urodzenia: 01.12
Płeć: Mężczyzna
Miejsce zamieszkania: Jason mieszka w niewielkiej kawalerce w Avenley River. Jest to porządna dzielnica, zadbana oraz z spokojnym sąsiedztwem. Uciekając z luksusu, nie chciał żadnych pieniędzy od brata - na samym początku mieszkał z przyjacielem i jego żoną, a kiedy zaczął zarabiać na muzyce którą wykonuje z zespołem, wyprowadził się. Mimo to, syn jego najlepszego przyjaciela zyskał imię właśnie po nim. Wracając, kiedy wynajął kawalerkę, w końcu mógł zapomnieć o przeszłości. Mieszkanie składa się z niewielkiej, jednak wystarczającej kuchni z wysepką, przy której stoją wysokie krzesła - właśnie tam Jason spożywa posiłki. Tuż za wysepką, jest salon, składający się z czarnego narożnika oraz jednego fotela. Na ścianie wisi dość duży telewizor oraz kilka zdjęć z koncertów, na których Jace jest z przyjaciółmi. 
Jego sypialnia znajduje się za przesuwanymi drzwiami - niewielkie pomieszczenie, z dużym dwuosobowym łóżkiem, dużą szafą z lustrami oraz dwoma szafkami nocnymi. Jest tu też wyjście na niewielki balkon. Łazienka znajduje się zaraz na przeciwko sypialni. Całe mieszkanie utrzymane jest w dość stonowanych kolorach, biało-czarno-szarych. Ewentualnie turkusowych, jednak są to tylko małe akcenty kolorystyczne jak dwie poduszki na narożniku, czy narzuta na łóżku. 
Orientacja: Heteroseksualny.
Praca: Pracuje jako muzyk już od ponad trzech lat. Razem z swoim zespołem "Black Wings" szybko pnie się w górę a jego piosenki okazują się coraz bardziej lubiane. Ma kilka stałych koncertów w miejscowych barach. 
Charakter: Jason od zawsze żył w przekonaniu, że dobro zawsze wygra. Bardzo szybko się przekonał, o swojej wielkiej pomyłce. Kiedy jego ojciec zmarł, zaś brat stał się postrachem miasta. Osiemnastoletni wówczas Jason odciął się od brata, wyprowadzając się z rodzinnego domu, zmuszając Valerio do obiecania mu, że nie będzie go szukał. Starszy z braci zgodził się, A Jason odszedł. Jak widać – nie ma dobrych stosunków z bratem. Jason jest typem samotnika, wystarczy mu jego najlepszy przyjaciel John, kanapa oraz siłownia w domu jego przyjaciela. Nie jest zbyt towarzyski, przez co nie ma zbyt wielu znajomych. Strach który go opanował, jest tak silny że nie raz nie pozwala zbliżać się do siebie nawet Johnowi. Nauczony aby walczyć o swoje – właśnie to robi. Walczy. Na pierwszy rzut oka, Jason jest naprawdę ponurym typem. Nie wychodzi na imprezy, jego jedyna droga na mieście prowadzi do zakładu tatuażu gdzie pracuje, do sklepu, Johna czy własnego domu. Nie kręci się wśród ludzi, bardzo mu to odpowiada. Trudno z nim też rozmawiać, skryty i małomówny prędzej mruknie pod nosem niż odpowie ci pełnym zdaniem. Zdystansowany, zimno oraz oschły. Właśnie tak można opisać Jasona. Niewielu wie, dlaczego taki jest – a on sam też nie zwierza się nikomu. Trzyma swoje problemy przy sobie, nie pozwalając aby ktokolwiek wiedział kim jest naprawdę oraz z kim jest spokrewniony. Dla znajomych, cóż, nie jest taki zły – jednak dalej się dystansuje a wyciągnięcie z niego jakichkolwiek informacji o nim samym, graniczy z cudem. Mimo, że można porozmawiać z nim na każdy temat i jest idealnym słuchaczem, nie dowiesz się nic o jego życiu, rodzinie, czy choćby przekonaniach. Najchętniej, nie ujawniałby nawet własnego nazwiska. Czasami, wydaje się wręcz wrogo nastawiony i faktycznie, potrafi zareagować agresją na pytania, które są dla niego zbyt osobiste. Nie może nic na to poradzić, od dziecka ma problem z hamowaniem swoich emocji, a zwłaszcza gniewu. Nienawidzi też plotek i wyssanych z palca pomówień, stara się na to nie reagować, jednak nie zawsze się udaje. Najczęściej jednak daje upust swoim emocjom w samotności. Jednocześnie, ludzie którzy go nachodzą, myśląc że dalej ma kontakt z Valerio, napawają go niepokojem.
Hobby: Interesuje się sportem, najbardziej boksem. Trenuje w domowej siłowni przyjaciela. Oprócz tego pisze piosenki, śpiewa i gra prawie na każdym instrumencie.
Aparycja|
- wzrost: 185 cm
- waga: 75 kg.
- opis wyglądu: Mimo, że Jace jest osobą przyciągającą wzrok - nie uważa tego za swój atut. Według niego, za bardzo przypomina brata. Widoczna, kwadratowa szczeka, prosty nos, pełne usta oraz oczy, które jednak najbardziej przykuwają wzrok. Jego lewe oko jest brązowe, zaś prawe - niebieskie, o identycznym odcieniu jak u jego brata. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z ciałem pokrytym tatuażami - brzmi znajomo? Dla osób które znają Valerio, oczywiście. Podobieństwa są ogromne, nawet w stylu ubierania się - chociaż Jace zwykle widoczny jest w bluzach i jeansach niż w eleganckich koszulach. 
- pozostałe informacje: Posiada mnóstwo tatuaży, ma też przekute lewe ucho.
- głos: Niski, melodyjny, przyjemny dla ucha. Nieco zachrypnięty.
Historia: Jason Hamilton urodził się jako drugi syn Alexandra i Angeliki Hamilton. Jego matka zmarła w trakcie porodu Jasona. Chłopak żył z ojcem oraz starszym bratem, który zawsze był dla niego wzorem. Przez wiele lat mieli bardzo dobre relacje, a Valerio był mu ojcem bardziej niż Alexander. Z czasem jednak, Valerio zaczał się zmieniać - a Jason poszedł na bok. W tym samym momencie, ten znalazł sobie innych znajomych przez co jeszcze bardziej odsunął się od brata. Ta sytuacja trwała do momentu, kiedy Alexander zmarł. Jason miał wówczas osiemnaście lat, a kiedy dowiedział się jak V chciał go utrzymać, aby ten mógł się dalej uczyć, zdecydował, że nie chcęd tak żyć. Odszedł od brata, nie chcąc mieć z nim nic wspólnego.
Jednak inni tego nie wiedzieli. 
Już rok później, nachodzili go gangsterzy z którymi Valerio miał na pieńku, myśląc, że Jason zajmuje się tym samym. Od tamtego czasu, chłopak dystansuje się od wszystkich, nie chcąc sprowadzić na nich śmierci. Dodatkowo, własnie przez to doprowadził do kłótni z bratem w złym miejscu - Valerio zastrzelił jednego z członków innego gangu, aby chronić brata. 
Jason cały czas ma sobie za złe, że zaczął wojnę i najpewniej, jest teraz na celowniku. 
Rodzina: 
Valerio Hamilton - Starszy brat Jasona. Są skłóceni od pięciu lat, nie utrzymują ze sobą kontaktu a sam Jace nie ma pojęcia co obecnie robi jego brat. Za czasów dziecka, obaj byli ze sobą bardzo blisko a Valerio był przykładem do naśladowania. Z czasem jednak, różnice w podejściu obu mężczyzn do życia było coraz bardziej widocznie. Do tego, kiedy Jason dowiedział się o tym, jak V chciał zarabiac na utrzymanie siebie oraz samego Jasona, chłopak uniósł się dumą i od razu zdecydował o zerwaniu kontaktów. Zmusił też brata do złożenia obietnicy, że ten nie będzie go szukał. 
Partner: Nie ma partnerki, jak na razie nie zapowiada się, aby ją miał.
Potomstwo: Brak
Ciekawostki: Jason jest uzależniony od kawy i gorzkiej czekolady. 
Inne zdjęcia: -
Zwierzęta: W niewielkiej kawalerce chłopaka, znalazło się też miejsce na puchatego towarzysza. A raczej towarzyszkę. Kotka Vall, to kot rasy perskiej. Niecały rok temu, Jason znalazł kotkę ledwo żywą na ulicy. Przygarnął ją a od tamtego dnia, zwierzę nie odstępuje go na krok i jest jego najlepszą zwierzęcą przyjaciółką. 
Pojazd: Porusza się motocyklem Yamaha R6.
Kontakt: reflectionistka.gmail.com

Od Leah C.D Cato

     — Ja nic nie słyszę — mamroczę, biorąc do ust kolejną frytkę. Są smaczne, ale po dwunastu godzinach bez jedzenia wszystko wydaje się smaczne. Frytki tym bardziej. Mój telefon, choć rozładowany, oczyma wyobraźni wibruje przez niekończące się połączenia od zatroskanej matki. Skubiąc frytki myślę, że powinnam dać jej przedtem jakikolwiek znak, bo w końcu nadal jest moim rodzicem, ale moje obawy szybko rozwiewa głos Cato, który szybkim ruchem otwiera drzwi auta, po czym zajmuje swoje uprzednie miejsce kierowcy. Odpala auto, rusza i po chwili włączamy się w ruch uliczny. W samochodzie utrzymuje się zapach słonych frytek, które jem. Patrzę przez chwilę na papierową torebkę z jedzeniem, kierując ją w stronę mężczyzny. — Chcesz jednego? — pytam, potrząsając lekko opakowaniem. Ten bierze bez słowa dwie-trzy frytki, zjadając wszystkie naraz.
     — Dobrze — przyznaje. — Chociaż nie chcę wiedzieć na ilu dniowym tłuszczu się smażyły — gdzieś w jego głosie słyszę nutkę rozbawienia.
     — Czy to ważne?
     — Jak najbardziej, jeśli ktoś unika fast foodów. Na szczęście nas to nie dotyczy i możemy jeść tak niezdrowe rzeczy, jakie tylko chcemy — mówi, szybko łapiąc w locie dwie kolejne frytki.
     Tym razem podróż mija nam spokojnie i bez większych przeszkód, jeśli nie liczyć miliona czerwonych świateł, na których się zatrzymujemy i brodatego dziadka jadącego przed nami z prędkością trzydzieści na godzinę. No cóż, lepsze to, niż łosie. W każdym razie pod mój dom podjeżdżamy kilka minut po tym, jak kończę jeść frytki. Podejrzewam, że wszyscy są w pracy albo szkole, tak więc dom świeci pustkami, ale nie jestem z tego powodu nieszczęśliwa.
     — Dzięki za randkę. Bawiłam się świetnie, musimy kiedyś to powtórzyć — odwracam się w stronę mężczyzny, mówiąc to ze śmiertelnie poważną miną. Rękę trzymam zahaczoną o klamkę w drzwiach auta.

Od Josephine C.D Vincent

Mogłabym nazwać się najsmutniejszą osobą na świecie, na którą w jeden dzień spadło zbyt wiele. Świadomość, że ten rok na tle poprzedniego wypadł co najmniej… by nie przeklnąć —  bardzo kiepsko, była prawie niczym w porównaniu do specjalnego zaliczenia, obowiązkowego, by poprawić ogólną ocenę i zdać rok. Może jeszcze jakoś przełknęłabym fakt, że wylądowałam w kółku teatralnym dla wyszczekanych, jakże ponadprzeciętnych dzieciaków — bo to sugerowały zachowania co poniektórych na korytarzu, wśród szarych ludzi, kiedy ich dumnie wypięte piersi wchodziły do sali lekcyjnej szybciej od całego tułowia. Jednak wracając, to byłoby nic, gdyby nie obecność osoby, na której widok zbierał mi się w gardle lunch pragnący znaleźć się z powrotem na talerzu. Nie będę przesadzać. Odkąd Vince'a i mnie podzielają wyjątkowo chłodne, nawet niewyjaśnione stosunki, ostatnie, co chciałam, to zmusić się do fałszywej sympatii, bo kto jak kto, ale Laurence nie potrzebowałby dużo czasu, by się zorientować, że żaden z moich uśmiechów do niego nie jest teraz szczególnie szczery. Z drugiej strony próbowałam uśmierzyć tę niechęć do kółka myślą, że przecież składu nie buduje sam Vincent. Vincent jest tylko jeden, co nie zmienia faktu, że ma moc wkurwiania tak, jakby skopiował się dwadzieścia pięć razy. 

15 maj 2020

Od Candice C.D Cain

Rumieniec wstydu długo nie chce zejść z mojej twarzy. Dopiero chwilę po trzaśnięciu drzwi uświadamiam sobie, że wstrzymuję oddech, i teraz wydycham prawie całe uzupełnione powietrzem płuca. Groził mi, myślę sobie. Może gdyby był innym człowiekiem, o innych przeżyciach i wnętrzu, to ta reprymenda wyglądałaby zgoła inaczej, ale chwilę czasu zajmuje mi uświadomienie sobie, ze groźby to jego jedyna broń. Wybuchowa reakcja sprawiła, że poczułam się źle we własnej skórze, jednak w tamtym momencie ciekawość była jak wymagający zaspokojenia głód czy inna silna potrzeba. Nigdy przenigdy nie sądziłam, że dotkną mnie jakiekolwiek wyrzuty sumienia odnośnie Hawthorne'a, ani nawet namiastka tego, ale najwidoczniej cuda się zdarzają i wcale nie są świąteczne.

I jeszcze jeden, i jeszcze raz



Tym akcentem, a w zasadzie gifem z Matthew Daddario, rozpoczynamy promienny piętnasty maja, czyli urodziny blogowej staruszki Michasia. Znana również jako Umbonia Spinosa lub też pieszczotliwie przeze mnie Głupek lub Wiedźma. Daję sobie prawo do nazywania jej tak, bo odwdzięcza mi się znacznie gorzej, ale to nie post, w którym mam pozwolenie na wyciąganie jej brudów, także... zrobię to kiedy indziej.
Dobrze, kochana, w dzień Twoich urodzin chcę być miła, ale nie licz, że będziesz to wykorzystywać całą dobę. Nie umiem pisać wierszyków, nie mam nawet dostępu do Photoshopa, by sprawić Ci cudowne obrazki, ale wiedz, że z całego serca życzę Ci jak najlepiej. ♥ Bez względu na to, jak często Cię obrażam, jesteś bardzo wartościową osobą, z którą świetnie się pisze, zarówno opowiadania jak i na pw, dodatkowo która ma w sobie wiele dobra, empatii i chuj wie ile miejsca na jedzenie, co jest najbardziej zaskakujące. W czasie tej uciążliwej kwarantanny życzę jak najwięcej zdrowia oraz poza nią, bo niemal każdy z nas ma poważne lub mniej poważnie usterki zdrowotne. Pamiętaj, że nawet to nie jest i nie będzie w stanie powstrzymać Cię przed tym, byś szerzyła swój wątpliwy geniusz, rozpromieniała ten okropny świat i zrobiła nam prawdziwą apokalipsę świętej Umbonii. Następnie chcę, byś w każdym momencie życia odnajdowała jakąś nutkę szczęścia, byś zadowalała się drobnostkami, bo właśnie to się liczy — a Twój uśmiech na ustach jest niezbędny światu. Studia już prawie za pasem, więc, dorosła osobo, podejmuj dobre decyzje, choć wiadomo, że noga nam się czasem podwinie. Najważniejsze, by dorosłość przyniosła Ci w przyszłości to, co najbardziej potrzebne: spełnienie i satysfakcję. Pomęczysz się jeszcze trochę, to na pewno, ale dasz radę — jak nie Ty to kto? Przyjaciół, którzy na Ciebie zasługują — to również ważne. Miłości, takiej prawdziwej, jedynej, szalonej i niezapomnianej, najlepiej mającej opakowanie Matta Daddario. Wytrzymałości, wytrzymałości, i jeszcze raz pieniędzy. Ciul z tym, że właśnie pozbawiłam całego zdania sensu, ale wiesz, o co mi chodzi. Więcej pieniędzy oznacza więcej gier, książek (niektóre i tak się kurzą...), głupot i oczywiście jedzenia, które obok ważnych osób daje najwięcej szczęścia. Spełniaj się w tym, co kochasz, pisz dalej i oby wena oraz pomysły Ci dopisywały, bo blog bez Twoich długich opowiadań, Cainowych humorków czy geniuszu Izzy Mortensen to nie blog. Twórz dalej cudowne, kreatywne obrazeczki w paincie, memy, bo my takie smaczki kochamy. 
Nigdy się nie zmieniaj i bądź dla tych, którzy Cię doceniają, bo jeśli ktoś tego nie robi, to widocznie nie dostrzega, jak zajebistą osobą jesteś. Zasługujesz na wiele, wiele więcej, niż sama myślisz. Podzieliłabym się z Tobą nawet jedzeniem, a to poświęcenie i wyczyn.



(nie mogło zabraknąć tu Candy)

Przede wszystkim powinnaś się cieszyć, że nie zdradzam publicznie prawd o Tobie i naszych dziwnych historii, bo to sprawiłoby, że Twoja reputacja spokojnej i inteligentnej osoby poszłaby się... kochać. Z pewnością dużą rolę w obsmarowaniu Cię publicznie odegrają Twoi przyjaciele, więc tutaj się nie martwię, że na każdej płaszczyźnie dalej będziesz taka święta jak Matka Teresa z Katapulty.
Mam ogromną nadzieję, choć to mało możliwe w okresie kwarantanny, że ten dzień spędzisz w nieco inny sposób, jednak najważniejsze, by był po prostu radosny i pełny uśmiechu. O to z pewnością Twoja rodzina zadba. 


Robert Downey Jr Tony Stark GIF - RobertDowneyJr TonyStark IronMan ...

(lepiej od Starka bym tego nie ujęła)


Candice i ukochana administracja.  

13 maj 2020

jak to się zaczęło, czyli...

...drugie urodziny Avenley River.


     Każdego dnia ktoś obchodzi urodziny. Niektórzy celebrują je bardziej, niektórzy za nimi nie przepadają, bo znajomi pamiętają o nich tylko dzięki Facebookowemu przypomnieniu. Znacie nas — nie zignorowałybyśmy trzynastego maja, siłą rzeczy to pewnego rodzaju święto, jak czystka, podsumowanie, a może nawet ważniejsze, w końcu... gdyby nie to, nie byłoby niczego. Dotychczas starałyśmy się robić większe akcje, jak zeszłoroczna z rysunkami, jednak w tym roku postanowiłyśmy postawić na coś innego. Każda z nas napisała parę słów od siebie.

Od Vincenta do Josephine

     Spieszyłem się, jakby moi przyjaciele, znikający za ścianą, mieli za moment rozpłynąć się w powietrzu. Palce lewej dłoni zacisnąłem na obudowie telefonu, żeby mi nie daj Boże nie wypadł, a ból pleców spowodowany plecakiem wesoło podskakującym z każdym moim krokiem jak dziecko na placu zabaw w pewnym momencie zaczął mnie najzwyczajniej w świecie irytować, bo, cholera, ile można targać te parę kilogramów po szkolnych korytarzach? Odliczałem chwile do dnia, w którym padnie mi kręgosłup, a jego odcinek piersiowy z trzaskiem przełamie się idealnie w połowie, czyniąc mnie kaleką na resztę życia. To był ten pozytywny scenariusz — czarniejszy miał ścisłe powiązania z tragedią na deskach teatru, gdzie albo przygniecie mnie przepotężny element scenografii, albo umrę ze stresu, bo jakiś znikąd wzięty, ale niezwykle istotny minister nie-wiadomo-czego pojawi się na jednej z naszych premier. Nie to, że obecność kogokolwiek poza moimi przyjaciółmi mnie przejmowała. To tylko niemiły dodatek.

Odejście

Żegnamy Milo!

12 maj 2020

Nanne Vincent Laurence

Źródło: Pinterest, nie udało się zidentyfikować modela.
Motto: Chłopak nie posiada żadnej dewizy, która kierowałaby jego życiem albo w jakimkolwiek stopniu wpływała na podejmowane przez niego decyzje. Powód jest jeden — gdyby takową miał brać pod uwagę, ulegałaby zmianie co spektakl, bo najprawdopodobniej za każdym razem odnajdywałby nowe, o stokroć lepiej opisujące jego podejście.
Imię: Nikt do końca nie wie, co tak naprawdę oznacza jego pierwsze imię, więc wystrzega się go jak pies wody, bo, a nuż, kto by miał pojęcia, od czego pochodzi dziwaczne Nanne, brzmiące nie dość, że niemęsko (nie to, że on sam jest chodzącą definicją męskości), to jeszcze śmiesznie, jakby stary magnetofon zaciął się i trzykrotnie powtórzył tę samą spółgłoskę. Primrose z Avalon, nazywając swoje dzieci, miały głowę pełną pomysłów, ale to Nanne oberwało się najmocniej. W ramach zadośćuczynienia (i za namową owdowiałej gosposi), coby chłopca zbytnio nie krzywdzić, na Nanne nie poprzestały — stał się Nanne Vincentem. Skubany, żeby nie dać matkom tej satysfakcji, wszem wobec wyrzekł się hańbiącego miana na rzecz operowania i przedstawiania się jako Vincent, a nie jakiś Nanne (gdyby to zdanie padło z jego ust, w tym miejscu najpewniej by splunął). Im starszy był, tym bardziej godził się ze swoim losem i zaakceptował fakt figurowania w dokumentach jako Nanne, nadal z bólem serca. Vince Nanne pozostaje dla matek i opiekuna koła teatralnego, cholernik przypodobał sobie i jego osobę, i jego kompleks, ponieważ brzmi tak artystycznie, jak to mówi.
     Od Vincenta pochodzi sporo zdrobnień, którymi posługuje się naprzemiennie z pełną wersją imienia — jest Vinem, Vincem, Vince’em (z akcentem na ostatnią głoskę) i kimkolwiek tylko chcesz, żeby był.
     Nanne Vincent Nanne Vincentem nie był zawsze — ba!, dopiero od siódmego roku życia, kiedy znalazł nową rodzinę. Paniom Laurence tak się ten biedny Alexander spodobał, że żeby uczynić go w stu procentach własnym, pokręciły trochę i wymyśliły sobie, iż go przechrzczą. Podobny zabieg przeprowadziły na reszcie adoptowanych dzieciaków.
Nazwisko: Dumnie brzmiące, jednocześnie delikatne i współgrające z jego godnością — Laurence. Nazwisko nie jest powodem do dumy, z pewnością nie według Vince’a, dlatego podchodzi do niego z odpowiednią rezerwą. Niemniej, jak to w męskim środowisku bywa, jest w użyciu, kiedy nazywanie go po imieniu okaże się zbyt nudne albo, co częstsze, kiedy znajdzie się w miejscu pełnym innych Vincentów.
Wiek: Mówi się, że i na pierwszy, i na trzeci rzut oka Vincent wydaje się starszy, niż w rzeczywistości jest — chcąc nie chcąc, cały czas ma siedemnaście lat, a nawet nie. W jego żyłach płyną dobre geny, więc bez mrugnięcia okiem kupuje alkohol w osiedlowych sklepikach, wpierw bajerując sprzedawczynię.
Data urodzenia: Najprawdopodobniej był to dwudziesty pierwszy dzień lipca — taka data widnieje w dostępnych od ręki dokumentach, zarówno tych adopcyjnych, jak i w akcie urodzenia.
Płeć: Mężczyzna
Miejsce zamieszkania: Panie Laurence, wprowadzając się do nowej posiadłości, nie szczędziły sobie luksusów. Rozwijająca się wówczas sieć odzieżowa spod znaku rodzinnego zapewniła całej rodzinie dobrobyt i fundusze wystarczające na zakup mieszczącego się raptem kilometr od obecnej szkoły Vincenta piętrowego domu z charakterystycznym, przeszklonym pokojem dziennym z widokiem na drzewa. Sam budynek znajduje się nieopodal lasu, za sprawą czego jesienią całe podwórko pokryte jest grubą warstwą zaschniętych liści, których nie sposób się pokojowo pozbyć. Małe batalie rok w rok toczone przez ogrodnika skutkują podwyższeniem mu stawki godzinnej, ku niezadowoleniu właścicielek posesji. Z zewnątrz dom wyłożony jest przede wszystkim kamieniem, gdzieniegdzie pasującymi do niego deskami, a całą kompozycję utrzymano w odcieniach brązów i szarości, włącznie z okiennicami, drzwiami prowadzącymi do środka i balustradą zamontowaną na balkonie ze względów estetycznych, nie dlatego, żeby nie daj Boże, jedno z dzieci nie wypadło. Zwieńczeniem całej konstrukcji jest dość duży, ale zgrabnie włączony dach w kolorze bliźniaczym do kamienia. Od drzwi aż do chodnika ciągnie się ciemnobrązowa ścieżka składająca się z pojedynczych, sporych rozmiarów płyt mających za zadanie pozorować głazy, skutecznie bardziej lub mniej. Wnętrze, przynajmniej w większości, utrzymane jest w tym samym stylu — mieszanka brązu i szarości obejmuje niemalże każde pomieszczenie, na czele z największym pomieszczeniem w całym domu, pokojem dziennym. Ściana na wprost i lewo od wejścia jest całkowicie przeszklona, a sam pokój wysoki na dwa piętra. Ustawione w kącie pomieszczenia schody prowadzą na wewnętrzny balkon, z którego rozpościera się widok na całą tę część domu i krajobraz za oknem. Sam salon grzeszy prostotą, jest subtelny i nowoczesny, pełny niewymyślnych dodatków i zielonych roślin, w szczególności zwisających. Pod prawą ścianą znajduje się kominek, wokół niego fotel i mała biblioteczka.
     Sąsiadującym pokojem jest kuchnia, a żeby się do niej dostać, wystarczy wrócić pod drzwi i przejść jeszcze kilka kroków, dopóki nie trafi się pod brązowy łuk. Kuchnia, podobnie jak salon, wyszła spod ręki architekta — równie niewyszukana, nieskomplikowana, ale duża, będąca w stanie zmieścić całą rodzinę i gosposię jednocześnie. Podłoga wyłożona szarymi płytkami komponuje się z brązowym drewnem szafek, koloru dodają im zielono-białe wstawki w postaci roślinnych dekoracji i rządek zwisających żarówek otoczonych wymyślną konstrukcją bez konkretnej nazwy, ponieważ Vincent, chociaż czasami próbował to określić, nigdy nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa. W tym samym pomieszczeniu dzieci Laurence’ów jedzą śniadania, jedno po drugim zasiadając na stołkach barowych, przodem do wysepki z nasraną niezliczoną ilością zielonych roślinek, przywleczonych nie wiadomo skąd. Większych rozmiarów stół znajduje się w salonie, nieopodal kominka i zacisznego miejsca dla czytelnika.
     Poza tym, na parterze mieści się jedna łazienka, zdecydowanie największa spośród wszystkich innych. Z tego tytułu jest najczęściej oblegana i, co za tym idzie, najwięcej wypadków dzieje się właśnie w niej, ze względu na śliskiej faktury, nierzadko mokre płytki podłogowe i brak dywaników w całym pomieszczeniu. Vincent, wychodząc z długiej kąpieli, nabił sobie tam tyle siniaków, że po dwudziestym przestał liczyć. W tej samej łazience, poza meblami i podstawowymi kosmetykami, nie znajduje się nic więcej — wszelkiej maści kosmetyki poustawiane są w osobistych łazienkach, kiedy ta pierwotnie miała służyć przede wszystkim gościom i spragnionym gorącej kąpieli z widokiem na bezkresny las.
     Dwa ostatnie pokoje to sypialnia Hachego i jego łazienka, bo tak, skurczybykowi trafiła się ta parterze, w dodatku z przeznaczoną na wyłączność, niewiele mniejszą od ogólnej łazienką. Pomieszczenie świadczy o swoim właścicielu więcej, niż pierwsze wrażenie, więc kiedy chłopak przyprowadza do domu koleżanki, Vincent ukradkiem zaprasza je do zwiedzania, za cel obierając sobie przedstawienie najwierniej odwzorowującego osobowość brata element jego życia — sypialnię. Panuje w niej wielki nieład i wszyscy domownicy dziwią się, że czternastolatek w jakikolwiek sposób się tam odnajduje. Największym meblem w pokoju jest dwuosobowe łóżko oblężone tysiącami czarno-białych jaśków. Zagracone biurko ustawił pod oknem, żeby było lepiej oświetlone — na nic to jednak, kiedy wszystkie lekcje odrabia w kuchni, właśnie ze względu na wszechpanujący w sypialni bajzel. Dostępu do tego pomieszczenia nie ma absolutnie nikt, włączając gosposię, więc stan pokoju pozostaje niezmienny od… nikt tak naprawdę nie wie, jak dawna.
     Na piętro składa się pięć pomieszczeń — przede wszystkim sypialnia i łazienka Primrose i Avalon. Druga z nich spędza w niej większość swojego dnia, traktując pokój jak prywatny gabinet, kiedy jej małżonka wypruwa sobie żyły, byle dotrzeć we wskazane miejsce na określoną godzinę. Sypialnia kobiet jest przestronna, uroku nie odejmuje jej nawet dość dobrze wykorzystany spadzisty dach, zabierający trochę miejsca. Pod jedną ze ścian, na prawo od drzwi, stoi duże, zdecydowanie największe spośród wszystkich łóżko, będące w stanie na spokojnie zmieścić trzy, może nawet cztery szczuplejsze osoby. Wizytówką tego pokoju jest nienagannie ułożona pościel, pieczołowicie poprawiana każdego ranka, popołudnia i nawet wieczorem, na niedługo przed snem. Pomieszczenie jest na tyle duże, żeby na spokojnie zmieścić w nim ogromną szafę pękającą w szwach od ubrań i wydzielone na garderobę miejsce. Sypialnia jest w całości brązowo-szara. Za sprawą dwóch dużych, prowadzących na niewielkich rozmiarów balkon okien z jej wnętrza można podziwiać leśny krajobraz, najatrakcyjniejszy zimową porą. Łazienka kobiet to nic więcej jak prysznicowanna, umywalka i toaleta.
     Po drodze do sypialni Vincenta trafimy na drzwi prowadzące do królestwa Nessy. Podobnie jak pokój jej matek, pomieszczenie jest utrzymane w ciemnych barwach — tu konkretnie szaro-czarnych, dokładnie takich, jak dusza szesnastolatki. Ma najmniejszy metraż, ale pozostaje przy tym naprawdę dużą sypialnią, w porównaniu do tych z klitek w centrum miasta. Ma w posiadaniu dwuosobowe łóżko ścielone grubym kocem w pingwinki, pełno plakatów ulubionych filmów i nienaganny porządek, tak pedantycznie utrzymywany w czystości, niczym panna młoda przed ślubem. Poza dwoma oknami dachowymi, w pomieszczeniu nie ma żadnych innych źródeł naturalnego światła. Nessa, zaszywając się w sypialni, znika na całe godziny i Bóg jeden wie, co tam robi — najpewniej szyje albo przegląda internet, zważywszy na stale gotowe do użycia, wyciągnięte z czeluści szafy zestawy nici i przytwierdzona na stałe do blatu jej biurka maszyna.
     Nareszcie — pokój jegomościa, Vinca, jest jak promyk słońca w deszczowy dzień, nierobaczywa malina spośród pożartych przez małe stworzonka owoców, ta jedna jedyna w miarę czysta koszula odnaleziona na piętnaście minut przed randką, jak radosne szczeknięcie ulubionego psa podczas zabawy — tak mocno wyróżnia się na tle reszty domu, że nie sposób o niej zapomnieć. Przede wszystkim, jest jasna, z mlecznobiałym, trójwymiarowym wzorem na ścianach i ciemnobrązowymi panelami wyłożonymi na całej długości i szerokości sypialni. Większość mebli utrzymana jest w starodawnym stylu, ja komoda w kolorze podobnym do podłogowego, podwójne łóżko z białym stelażem czy charakterystyczne, idealnie nadające się do zdjęć lustro na ścianie obok. Pełno tu roślin i dekoracji kupionych w sklepie z rzeczami po pięć avarów, które wyglądają, jakby były dla siebie stworzone. Na szafeczce nocnej stojącej tuż obok wielkiej palmy, figuruje dzień w dzień poprawiana ramka z fotografią ulubionego aktora Laurence, któremu gdyby tylko mógł, każdego wieczora oddawałby hołd przy odpowiednim ołtarzyku.
     Nessa i Vincent dzielą łazienkę, do której dostać się można wyłącznie przez jej pokój. O ile dla Vinca nie jest to problemem, tak Nessa nie może zdzierżyć, że jej brat raz na ruski rok, uprzednio pukając, przechodzi raptem dwa metry sypialni, żeby skorzystać z łazienki. Samo pomieszczenie jest niewielkie, mieści w sobie prysznic, toaletę, umywalkę i tonę kosmetyków ich obojga, w tym wszelkiej maści płyny do kąpieli i olejki zapachowe.
Orientacja: Mając na względzie jego sytuację rodzinną, gdzie od małego wychowuje go para lesbijek, można by było spodziewać się homoseksualisty z krwi i kości. Ku zaskoczeniu zagorzałych przeciwników adopcji dzieci przez pary jednopłciowe, którzy swoich racji bronią argumentem dotyczącym rzekomego dziedziczenia orientacji poprzez wpajanie odpowiednich wartości (w wąsikach), w rodzinie Laurence nie ma osoby bardziej heteroseksualnej niż sam Vincent.
Praca: Już trzeci rok tkwi w tym samym miejscu, po raz niezliczony widzi te same sale i te same twarze, zmęczonym spojrzeniem taksujące Vincenta  za każdym możliwym razem, trzeci rok pobiera katorżniczych nauk w miejscu, do którego nie dociera światło, gdzie nawet rzeżucha nie chce rosnąć, a nauczyciele wyglądają jak wyjęte z trumien zwłoki, wyłączając eleganckiego dyrektora niewyściubiającego nosa ze swojego odrestaurowanego, pięknego gabinetu gdzieś na skraju korytarza. Nie wiadomo jakim cudem, ale nasz aktorzyna jest tuż-tuż przed egzaminami, więc po alejkach budynku niosą się doniosłe szlochy tęsknoty za jego osobą, jakby opuszczał ją wraz z zakończeniem biegłego roku. Vincent lubi te ruiny, lubi na nie patrzeć i wyobrażać sobie, co działo się w nich przed laty, lubi tę aurę i ludzi stąd, nierzadko łamiących wszystkie stereotypy swoją groteskowością, skłonnościami do imprezowania całe bite weekendy i niebanalnymi odchyłami w postaci chęci realizowania najgłupszych pomysłów na świecie, byleby tylko wprowadzić do szkoły nieco życia. Vince, poza pełnieniem funkcji wzorowego ucznia, spełnia się jako członek szkolnego kółka teatralnego, któremu poświęca całą energię i pomysły, za sprawą czego odmawia sobie innych pozalekcyjnych przyjemności oferowanych przez placówkę. Laurence wiąże swoją przyszłość z aktorstwem — opiekun tegoż kółka powtarza, iż nie będzie zdziwiony, kiedy zobaczy go na deskach największego teatru w kraju, niekoniecznie w przebraniu drzewa.
Charakter: Fundamenty jego osobowości wybudowano na grząskim, niepewnym gruncie nieodstępujących go wspomnień późnego dzieciństwa. Mówi się, że gdyby zniknął, szkolne korytarze pochłonęłaby głucha, grobowa cisza, a deski teatru spróchniałyby prędzej, niż zestarzała raszpla od języków, a prawdy jest w tym wystarczająco wiele, żeby grzecznie siedział na swoim miejscu, niezmiennie na stołówce, przy stoliku pod oknem, słuchając zajmujących historii opowiadanych przez najbliższych mu przyjaciół. Wszyscy są zgodni co do jednego — Vincent w żadnym razie nie przypomina żadnego z chłopaków z jego grupy, nie jest opryskliwy, nie podoba mu się znęcanie nad młodszymi i jednocześnie nie bierze udziału w większych bijatykach notorycznie odbywających się za boiskiem, gdzieś w cieniu trybun. Vincent to chodząca sprawiedliwość, uosobienie akceptacji i zrozumienia, ktoś, kto w życiu nie skrzywdziłby muchy i przeprasza za każdym razem, kiedy omyłkowo, zamiast w rakietę, trafi piłeczką trenera albo kiedy scenariusz będzie wymagał od niego spoliczkowania towarzysza z kółka teatralnego — zawsze spojrzy na ofiarę przepraszająco, wygnie usta w grymasie współczucia i następnego razu przyniesie herbatę w ulubionym smaku, w ramach zadośćuczynienia. Wokół niego roztacza się aura pozytywnej energii, od której nieustannie kipi, jak woda w metalowym, trochę zardzewiałym czajniczku należącym do woźnej, z jakiego tak często korzysta — kiedy minie cię na korytarzu, najpewniej usłyszysz niosący się śmiech, a jeśli nie, prawdopodobnie obdaruje cię wspaniałym uśmiechem, o ile tylko skrzyżujecie spojrzenia. Jest przy tym na tyle subtelny i na tyle nienachalny, że wspomnienie tej chwili pozostanie z tobą do końca dnia — zawdzięcza to zarówno swojej czarującej osobowości, jak i kunsztowi aktorskiemu, za którego sprawą do perfekcji opanował wpływanie na emocje i samopoczucie widzów. Również za jego sprawą posiadł sztukę przekonywania, jak to mawiają — gdyby się uparł, to by udowodnił, że czarna ściana jest pomarańczowa, a ty byś mu uwierzył. Vincent jest cholernie charyzmatyczny i ujmujący, ma gadane jak mało kto, uwielbia wszelkiego rodzaju rozmowy, dyskusje i debaty — dzięki temu większość nauczycieli, z wyjątkiem poniektórych wiedźm, wręcz za nim przepada, za jego błyskotliwością i lekkością. Mimo tej pozytywnej otoczki Laurence to typ ironizującego, rzucającego na lewo i prawo sarkastycznymi tekstami chłopakiem, a jednak pozostaje w tym na tyle taktowny, żeby nikt nie odebrał jego słów negatywnie, nawet jeśli dana wypowiedź ma to na celu. Wszelkie przepychanki słowne to Vince’a konik, uwielbia się wykłócać i zaczepiać wzajemnie z przyjaciółmi albo żywo zainteresowanymi nim dziewczynami. Jak to czasami bywa, niektóre riposty w rzeczywistości nie brzmią tak dobrze, jak w jegomościa głowie i tutaj pojawia się kłopot, bo Vincentowi nieraz nie wychodzi i wtedy zastyga w bezruchu, śmieje się nerwowo, nie wiedząc do końca, jaką postawę przyjąć. O ile większość sytuacji nie wlecze się za nim do końca jego życia, w miarę rozchodząc się po kościach, tak nieliczne są opłakane w skutkach — pewnego tragicznego, acz zapowiadającego się przewspaniale dnia, Vincent, będąc na lekcji historii, nietrafnym sformułowaniem skomentował oschły stosunek nauczyciela do uczniów, a owocem tego przeholowania była ciągnąca się dwa następne miesiące sprawa z zamieszanym w tę farsę dyrektorem. Nikt nie był z tego powodu szczególnie zadowolony, na czele ze ściąganymi do liceum mateczkami Laurence’a, a mimo to nie odebrało to energii Vincentowi i niewiele uległo zmianie, odkąd wrócił do szkoły po tygodniowym zawieszeniu.
     Vincent uwielbia przyrodę i przebywanie w jej otoczeniu, jest wielkim miłośnikiem zwierząt i gdyby tylko mógł, najpewniej zamieszkałby w szałasie w środku dzikiej puszczy. Całym sercem wspiera ruch ekologiczny i przemawiający przeciw kłusownictwu. Gdyby nie fakt, iż nie ma ręki do roślin, a ogrodnik stale przepędza go z jego własnego ogrodu, posadziłby grządki wzdłuż płotu i dbał o rosnące w prowizorycznym ogródku warzywa, podlewając je i utrzymując z nimi bliski kontakt, rozmawiając co wieczór. Przede wszystkim ze względu na bezgraniczną miłość do flory i fauny zdecydował się przejść na wegetarianizm, dla spokoju ducha i tej niewielkiej satysfakcji. Świadom faktu, ile zwierząt jest rocznie zabijanych, przez swoją dietę nie traktuje się jak zbawiciela — Vince’a zwyczajnie cieszy, iż w tym nieznacznym stopniu może przyczynić się do polepszenia sytuacji na świecie.
     Skoro charyzmatyczny, Vincent uwielbia się zrzeszać. Przede wszystkim w pomniejszych grupach znajomych ze szkoły i z teatru, ale też na większą skalę — licznie uczestniczy w protestach i marszach ściśle powiązanych z ochroną środowiska albo po prostu organizowanych z konkretnej okazji. O ile sam, jako przedstawiciel środowiska heteroseksualnego, nie czuje potrzeby uczestniczenia w corocznych marszach z okazji tak zwanego pride month, całym sercem wspiera swojego bliskiego przyjaciela, który na takowe wybiera się rok w rok i towarzyszy mu w obchodach. Pozostając przy tej sprawie, warto przypomnieć, jak otwartą na innych ludzi osobą jest Vinc. Chociaż, istotnie, debaty sprawiają mu niemałą radość, a obrona własnej pozycji wychodzi mu całkiem dobrze, respektuje prawo do wyrażania opinii, wolność religii, poglądów i wszelkich innych spraw, które definiują, a nie powinny, człowieka.
     Vincent prosty jak budowa cepa nie jest, to trzeba mu oddać, ale nic w nim skomplikowanego na tyle, żeby biedaka z miejsca skreślać. Laurence bowiem ma uczucia, które łatwo zranić. Jego wrażliwość nie obejmuje płakania na filmach z umierającymi pieskami (ale z tym też ma niemały problem, bo często brakuje mu chusteczek) ani nie wiadomo jakiego przeżywania faktu zdobycia nieco gorzej oceny — to ta wrażliwość z rodzaju wrażliwości dzieci, które nie doświadczyły najszczerszej miłości. I to ta gorsza, gdzie, zamiast wyzbyć się emocji całkowicie, Vinc gromadził je i gromadził, koniec końców stając się napompowanym balonikiem gotowym do pęknięcia w każdej chwili. Takim balonikiem wypełnionym toksynami. Chłopak zwykł stawiać wszystkich ponad sobą, niemniej nie na tyle, żeby zapominać o własnych potrzebach. Mimo iż od czasu do czasu zaklnie na kogoś pod nosem, kiedy przyjdzie co do czego, jego dłoń będzie pierwszą do ściśnięcia. Wrażliwość pomaga mu wcielić się w najcięższe role, ponieważ nie ma większych problemów z patrzeniem na sytuację z cudzej perspektywy, w tym przypadku odgrywanego bohatera.
     W głębi duszy jest melancholijny i oddany pozytywnym wspomnieniom, lubi myśleć o tych, których kocha i którzy liczą się dla niego najbardziej, jednocześnie nie zamartwiając się ich nieobecnością na zapas, ponieważ Vincent głupi nie jest i stawia sobie jasne granice. Przynajmniej tak mu się wydaje.
Hobby: Niektórzy są urodzonymi sportowcami, inni mają rękę do roślin. Są i tacy, którzy z uśmiechem na ustach jedną ręką rozwiązują siedemnaste zadanie z fizyki, drugą próbny egzamin z matematyki i wychodzi im to świetnie. Na nieszczęście, Vincent nie zalicza się do żadnej z tych grup, w szczególności ostatniej, ponieważ wystrzega się przedmiotów ścisłych jak ognia piekielnego, zapierając się rękami i nogami, kiedy nauczyciele chcą posyłać go na różne olimpiady, które z Vincentem mają mniej wspólnego, niż Nessa z dobrym humorem. Tę podróż zacznijmy od klarownego podkreślenia, że Vince to bez dwóch zdań typ humanisty-marzyciela, niżeli ścisłowca potrzebującego jasnego polecenia i konkretnych danych. W związku z tym możemy założyć, iż siłą rzeczy dobrze mu idą języki, potrafi coś tam napisać, recytacja też jakoś ujdzie. Tak, tak i jeszcze raz tak.
     Życie Vincenta kręci się wokół sceny teatru, w którym regularnie odbywają się zajęcia kółka teatralnego. Jest jak człowiek orkiestra — zagra każdą podsuniętą mu pod nos rolę, napisze scenariusz, przygotuje sztukę, a jeśli zajdzie taka konieczność, zadba nawet o scenografię, tak wielkie serducho może włożyć w przygotowania. Jednak przede wszystkim jest znakomitym aktorem, ulubieńcem opiekuna, ich ukochanym Nanne, który co rano przynosi wszystkim owocowe herbaty i jeszcze raz niesamowitym aktorem, choć nieszczególnie to skromne. Odkąd tylko pamięta, ciągnęło go za kurtynę, uwielbiał recytować wierszyki na zajęciach z języków i śpiewać piosenki na muzyce, a w domu, kiedy gosposia znajdowała wolną chwilę, urządzać małe spektakle według napisanego na kolanie chwilę wcześniej scenariusza. Jednocześnie jest przy tym cholernie przekonujący, swoją grą jest w stanie wcisnąć, że promocja płynu do mycia naczyń w pobliskim spożywczaku to powód do wzruszenia albo że zdrada chłopaka z przyjaciółką nie może być taka zła i obrócić to w żart, jednocześnie dając do zrozumienia zdradzającym, że są śmieciami — niesamowite, prawda? Aktualnie prężnie działa i rozwija się w szkolnym kółku teatralnym, które kocha całym sercem. Często wystawiane sztuki oferują mu możliwość grania głównych ról, a jeśli nie — dbania o cały spektakl ze strony technicznej, jako opiekun.
     Zainteresowania Laurence nie ograniczają się do teatru, chociaż przebywanie na jego deskach zabiera mu większość czasu, szczególnie kiedy spędza tam praktycznie każde popołudnie, zaczynając od poniedziałku, przez wtorek, środę i czwartek, a kończąc na piątku. Nie jest to tyle, co hobby, prędzej zdolność lub małe ułatwienie ze strony życia — bardzo szybko przyswaja języki, na ten moment mówi płynnie w czterech i nie wydaje się, żeby na tym poprzestał. Można zakwalifikować go do poliglotów. Znajomość zagranicznych mów zawdzięcza swoim matkom, które wykorzystały najlepszy okres na ich naukę i zapisywały go na różne zajęcia, prywatne korepetycje, byleby rozwinął się w tym kierunku i, jak widać, ma to swój skutek. Poza tym rodzina Laurence zwykła wybywać na wakacje poza granice kraju, dzięki czemu Vincent może doskonalić umiejętności w praktyce.
     Ostatnią rzeczą będącą bezwzględnym pożeraczem jego wolnego czasu, jest tenis, w który gra od dziecka. Nie lubi sportów, na treningi jeździ z marsową miną, a kiedy próbuje protestować, zostaje z miejsca uciszany argumentem kosztowało nas to wystarczająco dużo pieniędzy i jeszcze więcej nerwów, Nanne. Nie jest orłem, nie gra tak, jakby miał zostać profesjonalistą — po prostu odbija piłkę, bez pasji, ze znudzeniem, w śmiesznej koszulce w typie polo, którą gardzi wystarczająco, żeby po każdym treningu ciskać nią w głąb szafy i nie wyciągać następny tydzień.
Aparycja|
- wzrost: Geny po rodzicach nie sprawiły, że Vincent wyrósł na giganta, tylko zatrzymał na stu osiemdziesięciu trzech centymetrach i nie zanosi się, żeby cokolwiek uległo zmianie.
- waga: Siedemdziesiąt kilogramów. Siedemdziesiąt dwa, jeśli zapomni o umiarze i porwie ze stołu wszystkie muffinki.
- opis wyglądu: Burza ciemnych jak noc, atramentowych, na dodatek poskręcanych we wszystkie strony świata włosów opada mu na twarz przy każdej możliwej okazji, a mimo to nie spina ich ani broń Boże nie ścina. Są jego znakiem rozpoznawalnym i największym atutem, który ukochał sobie już we wczesnych klasach szkoły podstawowej i nie bez przyczyny zaczynamy od tej partii jego osoby. Chaotyczna fryzura i niesforne kosmyki będące jednocześnie wszędzie tam, gdzie nie trzeba i nigdzie tam, gdzie być powinny, idealnie oddają naturę właściciela. Ze względu na ich kruczą barwę, nie istnieje niekomponujący się z nimi kolor tęczówek — w przypadku Vincentowych jest to barwa czekoladowego brązu kontrastującego z jasnym, bladym odcieniem twarzy, jednocześnie będącym jednym z kompleksów Laurence’a. Chociaż chłodna karnacja idealnie pasuje do wampirzego wizerunku granych przez niego postaci, w rzeczywistości jest aż nazbyt uciążliwa, w szczególności, kiedy Vincent wybiera się na wakacje i nie ma zmiłuj, nie opali się, tylko spali na najprawdziwszego raka. Nadrabia posturą, ponieważ, przede wszystkim za sprawą dobrych genów, nienaturalnie łatwo mu wyrobić mięśnie, przy odrobinie samodyscypliny i regularnych treningów. Z tego powodu poszczycić się może nieprzesadnie zarysowanym mięśniami klatki piersiowej, brzucha, ramion czy nóg. Stwórca pozbawił go ostrych rysów twarzy, ale żeby nieszczęśliwca nie dobijać, zrehabilitował się nieco, zapewniając mu kształtny, godny pozazdroszczenia nos, całkiem ładne usta i — co najwspanialsze w tym wszystkim — zniewalający uśmiech, za którego sprawą może odsłonić rząd niejednokrotnie wybielanych, aczkolwiek niepozbawionych uroku zębów.
     Patrzysz na Vincenta i z pewnością myślisz sobie: co siedzi w tej głowie? — szelmowski wyszczerz, uniesione wysoko ku górze kąciki ust i kurze łapki nieco wyżej, swobodna postawa z rękoma skrzyżowanymi na piersi albo wbitymi w kieszenie, pewne, wręcz triumfalne spojrzenie — powodują, że szybko odwracasz wzrok, kompletnie niezainteresowany jego osobą. Później zauważasz tę małą iskierkę, niewielki błysk w oku, ciepło bijące z jego tęczówek, sympatię przemawiającą przez mały gest uśmiechu, bo na takiego człowieka się kreuje i w istocie takim człowiekiem jest Vincent Laurence — małostkowym, ale niekoniecznie w złym sensie.
     Ubiera się niewymyślnie, jak zdrowa większość nastolatków w jego wieku. Na szafę Vincenta składa się tysiąc kolorowych rzeczy, których nie sposób od siebie odróżnić, poukładane w kosteczki materiałowe spodnie, ponieważ większością dżinsowych szczerze gardzi, poza ukochanymi trzema parami czarnych i jasnoniebieskich mom jeansów. Uwielbia koszule, zwiewne koszulki z krótkim rękawem i ciekawym wzorem, golfy pod samą szyję i kurtki, których ma od groma i których ciężko się doliczyć. Jeansowe, pikowane, płaszcze, jesienno-wiosenne, zimowe, a nawet letnie, tyle że w dziwacznym kroju z dziwnymi rękawami. Różnorodność ubrań pozwala mu stanąć rankiem przed szafą, przejechać ręką po wieszakach i wylosować cztery rzeczy na dziś.
- pozostałe informacje: Najdelikatniejszym tatuażem, a zarazem z najciekawszą historią, jest znajdujący się nieco ponad kostką kwiat ostróżki. Sam wzór nie ma głębszego znaczenia, niemniej ściśle powiązany jest ze zdobiącymi łydki Nessy i Hachego kwiatami kolejno powoju i poinsecji. Wszystkie trzy zostały wykonane niedługo po trzynastych urodzinach najmłodszego rodzeństwa za namową Primrose, która, widząc brak nici porozumienia między młodymi Laurence’ami, spróbowała dać im dobitnie do zrozumienia, że mają mieć ze sobą coś wspólnego. Padło na tatuaże, niefortunnie dla niezadowolonego Hachego. Vincentowi z kolei ostróżka wybitnie przypadła do gustu i szczerze za nią przepada. Drugi tatuaż, ulokowany na klatce piersiowej, przedstawia zachodzące słońce i ma raptem trzy centymetry wysokości i szerokości. I ten dzieli z bliskimi mu osobami, tym razem z piątką najstarszych członków koła teatralnego i jego bliskimi przyjaciółmi. Samo słońce nawołuje do ich największego sukcesu, wystawionej przed zakończeniem pierwszej klasy spektaklu o pradawnych bóstwach, gdzie Vincent jako Larkyn grał pierwsze skrzypce. Trzeci, przedostatni tatuaż wykonany jest nad łokciem, składa się na niego niewielkich rozmiarów odwrócony trójkąt — symbol ziemi. Laurence sprawił go sobie niedługo po szesnastych urodzinach, sam tatuaż nie symbolizuje niczego konkretnego, poza wyrażeniem jego sympatii do natury. Podróż po ciele Vincenta kończy wykonany na karku ciąg liter układających się w słowo iconic. Nawet najstarsi górale nie wiedzą, co miał w głowie, pozwalając sobie na taką krzywdę, ale istotnie — wykonanie tego konkretnego tatuażu jest cholernie nieprofesjonalne i wygląda, jakby napisało je półprzytomne dziecko, po czym poprawiło ciemniejszym kolorem. Laurence nie myślał nad usuwaniem go, ku przestrodze, gdyby następnym razem chciało mu się upijać. Gdyby wzbogacił się o jeszcze kilka tatuaży, jego ciało zaczęłoby przypominać ostatnią stronę zeszytu od chemii, pełną niezwiązanych ze sobą malunków.
- głos: Wesley Schultz
Historia: Vincent przywykł do różnych zawirowań.
     Vincent jest świadomy tego, że jego życie jest… co najmniej nietypowe.
     Właściwie — do pewnego momentu nikt nie dbał o to, skąd tak właściwie Laurence się wziął. Kogo by to obchodziło? Był przystojny, zabawny, miał gadane i błysk oku, uczył się całkiem nieźle, jak na przeciętnego chłopaka, na dodatek co lekcję recytował wiersze i na deskach teatru mógł poruszyć każdego, na czele z tą wredną jędzą od edukacji seksualnej albo socjologii, kto by ją tam pamiętał. Pobłażliwie traktował nauczycieli, podchodził z dystansem do tematu szkoły, a gdyby tego było mało, miał uczucia. Lubili tego skurczybyka i starzy, i młodzi, za cięte żarciki, posmak ironii na języku, ale też ciepły uśmiech i życzliwość w stosunku do najbliższych mu osób. Zaczęliśmy tę historię od złej strony, nie zauważyliście? Jego życie brzmi zbyt idealnie.
     Val Astley wyrzekła się swojego pierworodnego niedługo po porodzie i, uprzednio rozwodząc się ze świeżo upieczonym mężem, Peterem, zwinęła manatki i ruszyła w drogę, żeby odnaleźć powołanie, zostawiając mężczyzn swojego życia samych sobie. Ojciec więc, jak to ojciec, stawał na głowie, byle mały berbeć miał co jeść, gdzie spać i żeby, o ile szczęście im dopisało, gdzie spać. To nie tak, że byli bezdomni, za dużo powiedziane — żyli sobie w małej klitce w mieście, w bloku stukrotnie starszym, niż sam Astley, żyli od pierwszego do pierwszego, czasami jak królowie, czasami jak biedni jak dwie kościelne myszy. Obserwująca ich nieustannie opieka społeczna zareagowała dopiero cztery lata później, na niedługo po urodzinach młodego Astleya, noszącego wówczas imię Alexander, niemalże siłą zmuszając Petera do oddania swojego ukochanego dziecka. Odwrotu nie było — Alexander trafił do sierocińca, gdzie dane mu było spędzić następne dwa, może nawet trzy lata, ponieważ słodka para Laurence zainteresowała się nim na dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia, jakby miał być choinkowym prezentem. Nikt nie wie, co takiego miał w sobie, że przyciągnął ich uwagę — był głośny, ale nie najgłośniejszy, kulturalny, ale nie najgrzeczniejszy, uroczy, ale nie najbardziej ujmujący. Pewnego razu Primrose powiedziała, iż wystarczyło jedno spojrzenie, żeby wiedziały, iż to Alexander Astley był tym, którego chcą mieć za syna. Poza tym, podobnie jak one, Alex nie znosił mięsa.
     W połowie stycznia był już w ich domu. W marcu pojawiła się Nessa, a w wakacje — Hache. Wszyscy byliśmy dziećmi, wspomina czasami, żadne z nas nie wiedziało, kim one są i co zamierzają z nami zrobić, jakkolwiek zabawnie to nie brzmi. Nikt nie wie, dlaczego Alexandrowi nadano nowe imiona i dlaczego jedno z nich brzmiało tak dziwacznie, nikt nigdy nie dociekał, a on sam przywykł do nich na tyle, żeby operować oboma na co dzień — no, może z wyjątkiem Nanne, wyjątkowo go nie znosił. Kiedy ktoś zapytałby, jakie jest jego najgłupsze wspomnienie z tamtego okresu, odparłby, że strach przez Primrose i Avalon. Vincent był czytelnikiem, pracująca u Laurence’ów niania nierzadko przynosiła ze sobą najróżniejsze powieści i bajki, więc kiedy chłopiec zagłębił się w tę o złej Babie Jadze, która zjada dzieciaki, spanikowany unikał swoich nowych mam w obawie, iż mogą go najzwyczajniej w świecie pożreć.
     W miarę rozwoju, gdzieś między jednymi urodzinami a drugimi, zaczął zauważać, jak bardzo brakuje mu drugiego człowieka u boku. Nessa miała swoje przyjaciółki, Hache to… Hache był sobą, Primrose i Avalon naprzemiennie narzekały, ile to pracy nie mają, a on? Vincent był jak zagubiony szczeniaczek, który podbiegłby do każdego, kto się nad nim pochyli. Jedną z takich osób, najprawdopodobniej najbliższą mu spośród wszystkich dotąd żyjących, była Josephine Odair-Crawford — kiedy Vincent zobaczył ją po raz pierwszy, zszokowała go objętość włosów Josie i to, jakimi zabawnymi sprężynkami opadają na jej plecy. Co tu wiele mówić — on potrzebował przyjaciółki, Josephine najwidoczniej też, skoro weszła w ten przedziwny układ i niedługo później została jego partnerem w zbrodni i najlepszą przyjaciółką jednocześnie. Byli duetem nie z tej planety. Chociaż zasadniczo się od siebie różnili, nie potrafię zliczyć, ile rzeczy wyciągnęli z tych swoich ekscesów i ile nauczyli od siebie wzajemnie. Josephine i Vincent — wspomnienie, które zajmuje specjalne miejsce w jego sercu.
     Wszystko runęło, kiedy poszli do liceum. Vincentowi, dotąd oddanemu i wiernemu Josephine, swojej jedynej kompance, udało się liznąć trochę prawdziwego życia. Do pewnego momentu jego życie dzieliło się na trzy elementy — szkoła, Josie i dom. Kiedy przestąpił próg szkoły średniej, wszystko szlag trafił i granica między życiem szkolnym a spoufalaniem się z Jo zatarła się, aż w końcu zniknęła, jak gdyby nigdy jej nie było. Przypomnijcie sobie czwarty akapit tej historii — jaki był Vincent? Jaki był tak naprawdę, dojrzalszy i mądrzejszy, z bagażem nowych doświadczeń, jako nastolatek podekscytowany wizją koła teatralnego? Był sobą.
     Mówią, że udawanie kogoś, kim się nie jest, szkodzi, ale to przez swoją otwartość i bezceremonialność Vince otoczył się tyloma wspaniałymi dla niego ludźmi, kosztem chronionej jak najcenniejszy skarb przyjaźni z Jo. Na przełomie pierwszego i drugiego semestru pierwszej klasy, Vincent popadł w nie tyle, ile niewłaściwe towarzystwo, a zgoła różne od tego, z którym dotychczas trzymał. Chłopcy z jego klasy nigdy nie należeli do najprzyjemniejszych osób — ba!, lubili sobie pożartować, pastwić nad młodszymi, niektórzy posuwali się do przedmiotowego traktowania dziewczyn — ale nie za to Vinc ich podziwiał. Podobało mu się życie chwilą, oglądanie meczów z puszką piwa w ręce mimo niepełnoletności, zajmowanie najlepszego miejsca na stołówce (w miarę możliwości pierwszaków, elita seniorów to już inna sprawa), zakradanie się na nieoświetlone boisko, żeby zagrać w rugby, podobały mu się domówki i towarzystwo jego nowych przyjaciół. Nie był tym zepsutym dzieciakiem, który na lewo i prawo powtarzał, jak to nie może odpędzić się od dziewczyn — natura Vincenta powodowała, że nigdy nie wyśmiał słabszego, jego żarty, chociaż ironiczne, nie były obraźliwe, że zawsze przepraszał, kiedy zaszła taka konieczność i pomagał, jeśli tylko nadarzyła się okazja. Z tego względu odstawał nieco od swoich kolegów, ale wydawało się, iż nikt nie zwracał na to większej uwagi.
     Mankamentem całej tej, z perspektywy czasu, farsy, było nagłe urwanie kontaktu przez Josephine. Z dnia na dzień przestała pisać, unikała go na szkolnych korytarzach i młody Laurence zachodził w głowę, dlaczego tak się stało, ale pochłonięty przez nawał nowych zadań i funkcji pełnionych w małej grupie, nie doszukał się odpowiedniego momentu, żeby móc zaciągnąć przyjaciółkę do wolnej sali i wycisnąć z niej, co tylko się da. Zresztą, Josie wydawała się zapominać, że ktokolwiek imieniem Vincent był w jej życiu i ignorowanie go całkiem dobrze jej wychodziło. Chociaż Jo nigdy nie powiedziała tego wprost, a Vince nie dostał szansy na sensowne wytłumaczenie się, czyli tak właściwie nigdy nie zamknęli tego rozdziału, po Vincine, czy jak kto woli, Vincenthine, nie było już śladu — Jo zainteresowała się Grace, a Vincent został z tymi, którym koło nosa latało, dlaczego przyjaciel był przygnębiony.
     Laurence nigdy nie uważał swojego życia za szczególnie udane — interesujące, może, ale z całą pewnością nie udane. Swoją historię traktuje jako niepożądany dodatek do swojej osobowości, metkę przypiętą na podstawie tego, co przeżył i coś, do czego nie chce wracać. Na tle wszystkich uczniów liceum jest tylko zwykłym, szarym chłopakiem, bez względu na to, czy adoptowanym przez parę lesbijek, czy od dziecka wychowywanym w rodzinie, gdzie dzieci mogą liczyć na uwagę ze strony rodziców.
Rodzina:
     — Primrose i Avalon Laurence — piwniczne wina pamiętają datę ich zaślubin, kiedy obie kobiety były zbyt młode i wystarczająco głupie, żeby pojąć się wzajemnie za żony. Dotąd pokutują, pomimo pięćdziesiątek na pomarszczonych karkach. Powiedzenie, że przeciwieństwa się przyciągają, sprawdza się w tym przypadku doskonale — identycznie lodowate charaktery Primrose i Avalon skutecznie je od siebie odsuwają, a subtelność w ich głosach, kiedy prawią sobie przesiąknięte do cna sarkazmem komplementy, doskonale świadczy o beznadziejności tworzonego przez nie duetu. Ze względu na wspólną firmę, rozwód nie jest brany pod uwagę. U Primrose można przyuważyć ludzkie odruchy, kiedy odnosi się do swoich przybranych dzieci, co u jej małżonki jest rzadkością, czymś wręcz abstrakcyjnym i tak, jak Atlantyda, dotąd nieodkrytym. Vincent nie czuje żadnych zobowiązań w stosunku do żadnej z matek, niemniej stara się nie wchodzić im w drogę, byle zachować dach nad głową i przyzwoite wyżywienie serwowane, niczym na koloniach, o wyznaczonych porach. Zaabsorbowane pracą i własnymi interesami nie poświęcają swoim dzieciom wystarczająco dużo uwagi. Rodzinna marka damskiej odzieży generuje niemałe zyski, toteż nikt na niedostatek nie narzeka, lecz, co może być szokujące i wręcz nie do pomyślenia, patrząc na status rodziny Laurence’ów, Vincent, Nessa i Hache żyją raczej przeciętnie, wyłączając dodatkowe aktywności pokroju tenisa i wynajmowanych specjalnie trenerów. 
     — Nessa Ivy Laurence — drugie dziecko pań Laurence, o kruczoczarnych, atramentowych włosach i niespecjalnie urodziwych tęczówkach w kolorze zdechłej zieleni, będącej obiektem kpin Vincenta cały Boży dzień powtarzającego, że nie dziwi się, iż nikt jej nie adoptował. Z biologicznego punktu widzenia nie jest w żaden sposób powiązana z przyrodnim bratem — mimo to, kiedy ustawimy ich w rządku i spojrzymy z odpowiedniej odległości, poza różnicą w znienawidzonej barwie oczu, nie wskażemy żadnych innych. Jako osoba, Nessa ma dosyć ciężki charakter. Nie ma charakterystycznych dla niej zainteresowań, zwyczajnie robi to, co polecą jej matki — uprawia kolarstwo, zimą jeździ na nartach, w domu szydełkuje. Ona i Vince nie są sobie specjalnie bliscy, nie tolerują się wzajemnie i pałają szczerą niechęcią, więc wszelkie kontakty ograniczają do minimum. Nessa uczy się w tym samym liceum co jej brat, dzięki czemu poranna trasa na przystanek wydaje się ciekawsza, niż gdyby spacerowali osobno. Nikt nie ma pojęcia, jaką przyszłość dla siebie widzi, w szczególności sama Nessa.
     — Hache Elijah Laurence — trzecia, ostatnia przybłęda Laurence’ów — czternastoletni Hache — to uosobienie czarta, diabła w ludzkiej skórze, tak doskonale skrywającego swoją naturę pod kamuflażem monotonnego, smutnego brata smutnych nastolatków. Spośród całej tej trójki najchętniej okazuje swoją niechęć do adopcyjnych rodziców. Hache uczy się łucznictwa, odkąd tylko stanął na nogi, w szkole chodzi na dodatkowe zajęcia z matematyki, piłki siatkowej (ze swoim imponującym metrem siedemdziesiąt siedem, choć uparcie powtarza, że jeszcze urośnie) i robotyki — ze względu na liczne zainteresowania, mało co go w domu, ku jego uciesze. Ma bogatsze życie towarzyskie od Nessy, krążące wokół niego jak satelity wokół planety żywo zainteresowane dziewczyny są, wedle zeznań Hache, jak natrętne muchy, ale nie śmie narzekać. Nie jest ukochanym członkiem rodziny Vincenta, tak samo, jak Vincent nie jest jego ulubionym, więc w przynajmniej tej kwestii zgadzają się bez większego zawahania. Przyszłość wiąże z mechatroniką.
     — Peter i Val Astley — biologiczni rodzice Vincenta. Młody Laurence spędził z Peterem raptem cztery lata swojego życia, ponieważ później, ze względu na liczne problemy, trzydziestoletni wówczas mężczyzna został zmuszony do nie do końca dobrowolnego oddania syna pod opiekę domu dziecka. Aktualnie Peterowi blisko już do pięćdziesiątki, z pewnością przeżywa swój własny kryzys wieku średniego. Jest policjantem niewyróżniającym się z tłumu jednostek, małżonkiem niewiele młodszej Effie Astley i ojcem dwójki chłopców — Leona i Bena. Mimo że jego życie nie odbiega od schematu życia prowadzonego przez statystycznego mieszkańca Avenley i w teorii nie powinien już wracać do przeszłości, namnażając sobie kłopotów, utrzymuje stały kontakt z pierworodnym. Za jego zasługą Vince dowiedział się więcej na temat swojego pochodzenia oraz uzupełnił luki, które powstały na przestrzeni lat życia w niewiedzy — jedną z wiadomości przekazanych mu przez ojca była ta dotycząca śmierci Val na siedem lat po urodzeniu Vincenta, spowodowana rakiem płuc.
Partner: W zależności od tego, jaki uśmiech pośle mu los, może poszczycić się dziewczyną albo nie. Zazwyczaj jest to grymas, więc Vincent, jak był singlem, tak singlem pozostaje.
Potomstwo:
Ciekawostki: 
     — Jako dziecko nie znosił mięsa wszelkiego rodzaju, żywił się przede wszystkim pieczywem, makaronami, warzywami i owocami, których miał pod dostatkiem, odkąd trafił pod skrzydła małżeństwa Laurence’ów. Od trzynastego roku życia jest wegetarianinem. Dzięki przebywaniu pod stałą obserwacją dietetyka zapewnia organizmowi wszystkie niezbędne witaminy i wartości odżywcze, uzupełniając dietę roślinami strączkowymi. Nie przestrzega jej co prawda restrykcyjnie, zdarza mu się zjeść hamburgera, kebaba albo pizzę, ale na ogół stara się unikać mięsa, w ostateczności jeść jego wegetariańskie odpowiedniki.
     — Za godzinę przyjścia na świat Vincenta uchodzi dwudziesta pierwsza siedem, wobec czego Laurence poszczycić się może oryginalną datą urodzenia — 21.07 21:07, tylko rok nieco inny. Z tą datą związana jest jeszcze jedna ciekawostka, nieco naciągana, ale, hej, ciekawa — dwudziestego pierwszego lipca wypadają urodziny Laurencjusza.
     — Co ciekawe, mimo niechęci do własnego imienia (Nanne, w ramach przypomnienia) jest wielkim fanem nietypowym mian i często wykorzystuje je w sztukach teatralnych. Kiedy własnoręcznie pisywał sztukę albo kiedy była taka możliwość, modyfikował imiona bohaterów, których grał, na nietuzinkowe i niepowtarzalne. W ten sposób powstali Quill, Augustyn Zeke, Drezden, Larkyn albo Tulip, czyli wysokobudżetowa podróbka Józefa z zeszłorocznych jasełek.
     — Jak Nanne Vincent był niegdyś Alexandrem, tak Nessa nosiła imię Mia, Hache zaś — Samuel. Do pewnego momentu nie znali wzajemnie swoich pierwotnych imion, dopóki najstarszy spośród nich wszystkich nie zainteresował się tym tematem i nie dociekał. Nessa, odkąd zauważyła, że wołanie na Vince’a po pierwszym imieniu już go nie irytuje, zabrała się za Alexandra.
     — Do szkoły podstawowej został posłany rok wcześniej, za sprawą czego jest jedną klasę do przodu.
     — Poza uczęszczaniem na zajęcia z obowiązkowych przedmiotów, często widzi się go na lekcjach psychologii, chemii, zajęciach artystyczne lub muzyczne.
     — Cały czas ma przy sobie telefon. Kiedy jego ręce nie są zajęte, nosi go w dłoni. Został za to niejednokrotnie ochrzaniony, a mimo to jego przywiązanie do sprzętu przezwycięża wszelkie zakazy. Nie jest uzależniony, po prostu czuje się pewniej, mając go wystarczająco blisko — a nuż będzie świadkiem wypadku.
Inne zdjęcia:
Zwierzęta: Avalon, jej alergia na koty i skłonności do torturowania zwierząt Hachego wybijają pomysł posiadania jakiegokolwiek zwierzaka przez Laurence’ów. Zresztą, Vincent obawia się, że wyrządziłby krzywdę biedakowi, który miałby z nimi żyć.
Pojazd: Ze względu na uśmiechającą się do niego niepełnoletność, Vincent nie posiada żadnego pojazdu na własność.
Kontakt: robyn#1252 [discord], x.eilay@wp.pl [mail], Malavia [howrse]