12 maj 2020

Nanne Vincent Laurence

Źródło: Pinterest, nie udało się zidentyfikować modela.
Motto: Chłopak nie posiada żadnej dewizy, która kierowałaby jego życiem albo w jakimkolwiek stopniu wpływała na podejmowane przez niego decyzje. Powód jest jeden — gdyby takową miał brać pod uwagę, ulegałaby zmianie co spektakl, bo najprawdopodobniej za każdym razem odnajdywałby nowe, o stokroć lepiej opisujące jego podejście.
Imię: Nikt do końca nie wie, co tak naprawdę oznacza jego pierwsze imię, więc wystrzega się go jak pies wody, bo, a nuż, kto by miał pojęcia, od czego pochodzi dziwaczne Nanne, brzmiące nie dość, że niemęsko (nie to, że on sam jest chodzącą definicją męskości), to jeszcze śmiesznie, jakby stary magnetofon zaciął się i trzykrotnie powtórzył tę samą spółgłoskę. Primrose z Avalon, nazywając swoje dzieci, miały głowę pełną pomysłów, ale to Nanne oberwało się najmocniej. W ramach zadośćuczynienia (i za namową owdowiałej gosposi), coby chłopca zbytnio nie krzywdzić, na Nanne nie poprzestały — stał się Nanne Vincentem. Skubany, żeby nie dać matkom tej satysfakcji, wszem wobec wyrzekł się hańbiącego miana na rzecz operowania i przedstawiania się jako Vincent, a nie jakiś Nanne (gdyby to zdanie padło z jego ust, w tym miejscu najpewniej by splunął). Im starszy był, tym bardziej godził się ze swoim losem i zaakceptował fakt figurowania w dokumentach jako Nanne, nadal z bólem serca. Vince Nanne pozostaje dla matek i opiekuna koła teatralnego, cholernik przypodobał sobie i jego osobę, i jego kompleks, ponieważ brzmi tak artystycznie, jak to mówi.
     Od Vincenta pochodzi sporo zdrobnień, którymi posługuje się naprzemiennie z pełną wersją imienia — jest Vinem, Vincem, Vince’em (z akcentem na ostatnią głoskę) i kimkolwiek tylko chcesz, żeby był.
     Nanne Vincent Nanne Vincentem nie był zawsze — ba!, dopiero od siódmego roku życia, kiedy znalazł nową rodzinę. Paniom Laurence tak się ten biedny Alexander spodobał, że żeby uczynić go w stu procentach własnym, pokręciły trochę i wymyśliły sobie, iż go przechrzczą. Podobny zabieg przeprowadziły na reszcie adoptowanych dzieciaków.
Nazwisko: Dumnie brzmiące, jednocześnie delikatne i współgrające z jego godnością — Laurence. Nazwisko nie jest powodem do dumy, z pewnością nie według Vince’a, dlatego podchodzi do niego z odpowiednią rezerwą. Niemniej, jak to w męskim środowisku bywa, jest w użyciu, kiedy nazywanie go po imieniu okaże się zbyt nudne albo, co częstsze, kiedy znajdzie się w miejscu pełnym innych Vincentów.
Wiek: Mówi się, że i na pierwszy, i na trzeci rzut oka Vincent wydaje się starszy, niż w rzeczywistości jest — chcąc nie chcąc, cały czas ma siedemnaście lat, a nawet nie. W jego żyłach płyną dobre geny, więc bez mrugnięcia okiem kupuje alkohol w osiedlowych sklepikach, wpierw bajerując sprzedawczynię.
Data urodzenia: Najprawdopodobniej był to dwudziesty pierwszy dzień lipca — taka data widnieje w dostępnych od ręki dokumentach, zarówno tych adopcyjnych, jak i w akcie urodzenia.
Płeć: Mężczyzna
Miejsce zamieszkania: Panie Laurence, wprowadzając się do nowej posiadłości, nie szczędziły sobie luksusów. Rozwijająca się wówczas sieć odzieżowa spod znaku rodzinnego zapewniła całej rodzinie dobrobyt i fundusze wystarczające na zakup mieszczącego się raptem kilometr od obecnej szkoły Vincenta piętrowego domu z charakterystycznym, przeszklonym pokojem dziennym z widokiem na drzewa. Sam budynek znajduje się nieopodal lasu, za sprawą czego jesienią całe podwórko pokryte jest grubą warstwą zaschniętych liści, których nie sposób się pokojowo pozbyć. Małe batalie rok w rok toczone przez ogrodnika skutkują podwyższeniem mu stawki godzinnej, ku niezadowoleniu właścicielek posesji. Z zewnątrz dom wyłożony jest przede wszystkim kamieniem, gdzieniegdzie pasującymi do niego deskami, a całą kompozycję utrzymano w odcieniach brązów i szarości, włącznie z okiennicami, drzwiami prowadzącymi do środka i balustradą zamontowaną na balkonie ze względów estetycznych, nie dlatego, żeby nie daj Boże, jedno z dzieci nie wypadło. Zwieńczeniem całej konstrukcji jest dość duży, ale zgrabnie włączony dach w kolorze bliźniaczym do kamienia. Od drzwi aż do chodnika ciągnie się ciemnobrązowa ścieżka składająca się z pojedynczych, sporych rozmiarów płyt mających za zadanie pozorować głazy, skutecznie bardziej lub mniej. Wnętrze, przynajmniej w większości, utrzymane jest w tym samym stylu — mieszanka brązu i szarości obejmuje niemalże każde pomieszczenie, na czele z największym pomieszczeniem w całym domu, pokojem dziennym. Ściana na wprost i lewo od wejścia jest całkowicie przeszklona, a sam pokój wysoki na dwa piętra. Ustawione w kącie pomieszczenia schody prowadzą na wewnętrzny balkon, z którego rozpościera się widok na całą tę część domu i krajobraz za oknem. Sam salon grzeszy prostotą, jest subtelny i nowoczesny, pełny niewymyślnych dodatków i zielonych roślin, w szczególności zwisających. Pod prawą ścianą znajduje się kominek, wokół niego fotel i mała biblioteczka.
     Sąsiadującym pokojem jest kuchnia, a żeby się do niej dostać, wystarczy wrócić pod drzwi i przejść jeszcze kilka kroków, dopóki nie trafi się pod brązowy łuk. Kuchnia, podobnie jak salon, wyszła spod ręki architekta — równie niewyszukana, nieskomplikowana, ale duża, będąca w stanie zmieścić całą rodzinę i gosposię jednocześnie. Podłoga wyłożona szarymi płytkami komponuje się z brązowym drewnem szafek, koloru dodają im zielono-białe wstawki w postaci roślinnych dekoracji i rządek zwisających żarówek otoczonych wymyślną konstrukcją bez konkretnej nazwy, ponieważ Vincent, chociaż czasami próbował to określić, nigdy nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa. W tym samym pomieszczeniu dzieci Laurence’ów jedzą śniadania, jedno po drugim zasiadając na stołkach barowych, przodem do wysepki z nasraną niezliczoną ilością zielonych roślinek, przywleczonych nie wiadomo skąd. Większych rozmiarów stół znajduje się w salonie, nieopodal kominka i zacisznego miejsca dla czytelnika.
     Poza tym, na parterze mieści się jedna łazienka, zdecydowanie największa spośród wszystkich innych. Z tego tytułu jest najczęściej oblegana i, co za tym idzie, najwięcej wypadków dzieje się właśnie w niej, ze względu na śliskiej faktury, nierzadko mokre płytki podłogowe i brak dywaników w całym pomieszczeniu. Vincent, wychodząc z długiej kąpieli, nabił sobie tam tyle siniaków, że po dwudziestym przestał liczyć. W tej samej łazience, poza meblami i podstawowymi kosmetykami, nie znajduje się nic więcej — wszelkiej maści kosmetyki poustawiane są w osobistych łazienkach, kiedy ta pierwotnie miała służyć przede wszystkim gościom i spragnionym gorącej kąpieli z widokiem na bezkresny las.
     Dwa ostatnie pokoje to sypialnia Hachego i jego łazienka, bo tak, skurczybykowi trafiła się ta parterze, w dodatku z przeznaczoną na wyłączność, niewiele mniejszą od ogólnej łazienką. Pomieszczenie świadczy o swoim właścicielu więcej, niż pierwsze wrażenie, więc kiedy chłopak przyprowadza do domu koleżanki, Vincent ukradkiem zaprasza je do zwiedzania, za cel obierając sobie przedstawienie najwierniej odwzorowującego osobowość brata element jego życia — sypialnię. Panuje w niej wielki nieład i wszyscy domownicy dziwią się, że czternastolatek w jakikolwiek sposób się tam odnajduje. Największym meblem w pokoju jest dwuosobowe łóżko oblężone tysiącami czarno-białych jaśków. Zagracone biurko ustawił pod oknem, żeby było lepiej oświetlone — na nic to jednak, kiedy wszystkie lekcje odrabia w kuchni, właśnie ze względu na wszechpanujący w sypialni bajzel. Dostępu do tego pomieszczenia nie ma absolutnie nikt, włączając gosposię, więc stan pokoju pozostaje niezmienny od… nikt tak naprawdę nie wie, jak dawna.
     Na piętro składa się pięć pomieszczeń — przede wszystkim sypialnia i łazienka Primrose i Avalon. Druga z nich spędza w niej większość swojego dnia, traktując pokój jak prywatny gabinet, kiedy jej małżonka wypruwa sobie żyły, byle dotrzeć we wskazane miejsce na określoną godzinę. Sypialnia kobiet jest przestronna, uroku nie odejmuje jej nawet dość dobrze wykorzystany spadzisty dach, zabierający trochę miejsca. Pod jedną ze ścian, na prawo od drzwi, stoi duże, zdecydowanie największe spośród wszystkich łóżko, będące w stanie na spokojnie zmieścić trzy, może nawet cztery szczuplejsze osoby. Wizytówką tego pokoju jest nienagannie ułożona pościel, pieczołowicie poprawiana każdego ranka, popołudnia i nawet wieczorem, na niedługo przed snem. Pomieszczenie jest na tyle duże, żeby na spokojnie zmieścić w nim ogromną szafę pękającą w szwach od ubrań i wydzielone na garderobę miejsce. Sypialnia jest w całości brązowo-szara. Za sprawą dwóch dużych, prowadzących na niewielkich rozmiarów balkon okien z jej wnętrza można podziwiać leśny krajobraz, najatrakcyjniejszy zimową porą. Łazienka kobiet to nic więcej jak prysznicowanna, umywalka i toaleta.
     Po drodze do sypialni Vincenta trafimy na drzwi prowadzące do królestwa Nessy. Podobnie jak pokój jej matek, pomieszczenie jest utrzymane w ciemnych barwach — tu konkretnie szaro-czarnych, dokładnie takich, jak dusza szesnastolatki. Ma najmniejszy metraż, ale pozostaje przy tym naprawdę dużą sypialnią, w porównaniu do tych z klitek w centrum miasta. Ma w posiadaniu dwuosobowe łóżko ścielone grubym kocem w pingwinki, pełno plakatów ulubionych filmów i nienaganny porządek, tak pedantycznie utrzymywany w czystości, niczym panna młoda przed ślubem. Poza dwoma oknami dachowymi, w pomieszczeniu nie ma żadnych innych źródeł naturalnego światła. Nessa, zaszywając się w sypialni, znika na całe godziny i Bóg jeden wie, co tam robi — najpewniej szyje albo przegląda internet, zważywszy na stale gotowe do użycia, wyciągnięte z czeluści szafy zestawy nici i przytwierdzona na stałe do blatu jej biurka maszyna.
     Nareszcie — pokój jegomościa, Vinca, jest jak promyk słońca w deszczowy dzień, nierobaczywa malina spośród pożartych przez małe stworzonka owoców, ta jedna jedyna w miarę czysta koszula odnaleziona na piętnaście minut przed randką, jak radosne szczeknięcie ulubionego psa podczas zabawy — tak mocno wyróżnia się na tle reszty domu, że nie sposób o niej zapomnieć. Przede wszystkim, jest jasna, z mlecznobiałym, trójwymiarowym wzorem na ścianach i ciemnobrązowymi panelami wyłożonymi na całej długości i szerokości sypialni. Większość mebli utrzymana jest w starodawnym stylu, ja komoda w kolorze podobnym do podłogowego, podwójne łóżko z białym stelażem czy charakterystyczne, idealnie nadające się do zdjęć lustro na ścianie obok. Pełno tu roślin i dekoracji kupionych w sklepie z rzeczami po pięć avarów, które wyglądają, jakby były dla siebie stworzone. Na szafeczce nocnej stojącej tuż obok wielkiej palmy, figuruje dzień w dzień poprawiana ramka z fotografią ulubionego aktora Laurence, któremu gdyby tylko mógł, każdego wieczora oddawałby hołd przy odpowiednim ołtarzyku.
     Nessa i Vincent dzielą łazienkę, do której dostać się można wyłącznie przez jej pokój. O ile dla Vinca nie jest to problemem, tak Nessa nie może zdzierżyć, że jej brat raz na ruski rok, uprzednio pukając, przechodzi raptem dwa metry sypialni, żeby skorzystać z łazienki. Samo pomieszczenie jest niewielkie, mieści w sobie prysznic, toaletę, umywalkę i tonę kosmetyków ich obojga, w tym wszelkiej maści płyny do kąpieli i olejki zapachowe.
Orientacja: Mając na względzie jego sytuację rodzinną, gdzie od małego wychowuje go para lesbijek, można by było spodziewać się homoseksualisty z krwi i kości. Ku zaskoczeniu zagorzałych przeciwników adopcji dzieci przez pary jednopłciowe, którzy swoich racji bronią argumentem dotyczącym rzekomego dziedziczenia orientacji poprzez wpajanie odpowiednich wartości (w wąsikach), w rodzinie Laurence nie ma osoby bardziej heteroseksualnej niż sam Vincent.
Praca: Już trzeci rok tkwi w tym samym miejscu, po raz niezliczony widzi te same sale i te same twarze, zmęczonym spojrzeniem taksujące Vincenta  za każdym możliwym razem, trzeci rok pobiera katorżniczych nauk w miejscu, do którego nie dociera światło, gdzie nawet rzeżucha nie chce rosnąć, a nauczyciele wyglądają jak wyjęte z trumien zwłoki, wyłączając eleganckiego dyrektora niewyściubiającego nosa ze swojego odrestaurowanego, pięknego gabinetu gdzieś na skraju korytarza. Nie wiadomo jakim cudem, ale nasz aktorzyna jest tuż-tuż przed egzaminami, więc po alejkach budynku niosą się doniosłe szlochy tęsknoty za jego osobą, jakby opuszczał ją wraz z zakończeniem biegłego roku. Vincent lubi te ruiny, lubi na nie patrzeć i wyobrażać sobie, co działo się w nich przed laty, lubi tę aurę i ludzi stąd, nierzadko łamiących wszystkie stereotypy swoją groteskowością, skłonnościami do imprezowania całe bite weekendy i niebanalnymi odchyłami w postaci chęci realizowania najgłupszych pomysłów na świecie, byleby tylko wprowadzić do szkoły nieco życia. Vince, poza pełnieniem funkcji wzorowego ucznia, spełnia się jako członek szkolnego kółka teatralnego, któremu poświęca całą energię i pomysły, za sprawą czego odmawia sobie innych pozalekcyjnych przyjemności oferowanych przez placówkę. Laurence wiąże swoją przyszłość z aktorstwem — opiekun tegoż kółka powtarza, iż nie będzie zdziwiony, kiedy zobaczy go na deskach największego teatru w kraju, niekoniecznie w przebraniu drzewa.
Charakter: Fundamenty jego osobowości wybudowano na grząskim, niepewnym gruncie nieodstępujących go wspomnień późnego dzieciństwa. Mówi się, że gdyby zniknął, szkolne korytarze pochłonęłaby głucha, grobowa cisza, a deski teatru spróchniałyby prędzej, niż zestarzała raszpla od języków, a prawdy jest w tym wystarczająco wiele, żeby grzecznie siedział na swoim miejscu, niezmiennie na stołówce, przy stoliku pod oknem, słuchając zajmujących historii opowiadanych przez najbliższych mu przyjaciół. Wszyscy są zgodni co do jednego — Vincent w żadnym razie nie przypomina żadnego z chłopaków z jego grupy, nie jest opryskliwy, nie podoba mu się znęcanie nad młodszymi i jednocześnie nie bierze udziału w większych bijatykach notorycznie odbywających się za boiskiem, gdzieś w cieniu trybun. Vincent to chodząca sprawiedliwość, uosobienie akceptacji i zrozumienia, ktoś, kto w życiu nie skrzywdziłby muchy i przeprasza za każdym razem, kiedy omyłkowo, zamiast w rakietę, trafi piłeczką trenera albo kiedy scenariusz będzie wymagał od niego spoliczkowania towarzysza z kółka teatralnego — zawsze spojrzy na ofiarę przepraszająco, wygnie usta w grymasie współczucia i następnego razu przyniesie herbatę w ulubionym smaku, w ramach zadośćuczynienia. Wokół niego roztacza się aura pozytywnej energii, od której nieustannie kipi, jak woda w metalowym, trochę zardzewiałym czajniczku należącym do woźnej, z jakiego tak często korzysta — kiedy minie cię na korytarzu, najpewniej usłyszysz niosący się śmiech, a jeśli nie, prawdopodobnie obdaruje cię wspaniałym uśmiechem, o ile tylko skrzyżujecie spojrzenia. Jest przy tym na tyle subtelny i na tyle nienachalny, że wspomnienie tej chwili pozostanie z tobą do końca dnia — zawdzięcza to zarówno swojej czarującej osobowości, jak i kunsztowi aktorskiemu, za którego sprawą do perfekcji opanował wpływanie na emocje i samopoczucie widzów. Również za jego sprawą posiadł sztukę przekonywania, jak to mawiają — gdyby się uparł, to by udowodnił, że czarna ściana jest pomarańczowa, a ty byś mu uwierzył. Vincent jest cholernie charyzmatyczny i ujmujący, ma gadane jak mało kto, uwielbia wszelkiego rodzaju rozmowy, dyskusje i debaty — dzięki temu większość nauczycieli, z wyjątkiem poniektórych wiedźm, wręcz za nim przepada, za jego błyskotliwością i lekkością. Mimo tej pozytywnej otoczki Laurence to typ ironizującego, rzucającego na lewo i prawo sarkastycznymi tekstami chłopakiem, a jednak pozostaje w tym na tyle taktowny, żeby nikt nie odebrał jego słów negatywnie, nawet jeśli dana wypowiedź ma to na celu. Wszelkie przepychanki słowne to Vince’a konik, uwielbia się wykłócać i zaczepiać wzajemnie z przyjaciółmi albo żywo zainteresowanymi nim dziewczynami. Jak to czasami bywa, niektóre riposty w rzeczywistości nie brzmią tak dobrze, jak w jegomościa głowie i tutaj pojawia się kłopot, bo Vincentowi nieraz nie wychodzi i wtedy zastyga w bezruchu, śmieje się nerwowo, nie wiedząc do końca, jaką postawę przyjąć. O ile większość sytuacji nie wlecze się za nim do końca jego życia, w miarę rozchodząc się po kościach, tak nieliczne są opłakane w skutkach — pewnego tragicznego, acz zapowiadającego się przewspaniale dnia, Vincent, będąc na lekcji historii, nietrafnym sformułowaniem skomentował oschły stosunek nauczyciela do uczniów, a owocem tego przeholowania była ciągnąca się dwa następne miesiące sprawa z zamieszanym w tę farsę dyrektorem. Nikt nie był z tego powodu szczególnie zadowolony, na czele ze ściąganymi do liceum mateczkami Laurence’a, a mimo to nie odebrało to energii Vincentowi i niewiele uległo zmianie, odkąd wrócił do szkoły po tygodniowym zawieszeniu.
     Vincent uwielbia przyrodę i przebywanie w jej otoczeniu, jest wielkim miłośnikiem zwierząt i gdyby tylko mógł, najpewniej zamieszkałby w szałasie w środku dzikiej puszczy. Całym sercem wspiera ruch ekologiczny i przemawiający przeciw kłusownictwu. Gdyby nie fakt, iż nie ma ręki do roślin, a ogrodnik stale przepędza go z jego własnego ogrodu, posadziłby grządki wzdłuż płotu i dbał o rosnące w prowizorycznym ogródku warzywa, podlewając je i utrzymując z nimi bliski kontakt, rozmawiając co wieczór. Przede wszystkim ze względu na bezgraniczną miłość do flory i fauny zdecydował się przejść na wegetarianizm, dla spokoju ducha i tej niewielkiej satysfakcji. Świadom faktu, ile zwierząt jest rocznie zabijanych, przez swoją dietę nie traktuje się jak zbawiciela — Vince’a zwyczajnie cieszy, iż w tym nieznacznym stopniu może przyczynić się do polepszenia sytuacji na świecie.
     Skoro charyzmatyczny, Vincent uwielbia się zrzeszać. Przede wszystkim w pomniejszych grupach znajomych ze szkoły i z teatru, ale też na większą skalę — licznie uczestniczy w protestach i marszach ściśle powiązanych z ochroną środowiska albo po prostu organizowanych z konkretnej okazji. O ile sam, jako przedstawiciel środowiska heteroseksualnego, nie czuje potrzeby uczestniczenia w corocznych marszach z okazji tak zwanego pride month, całym sercem wspiera swojego bliskiego przyjaciela, który na takowe wybiera się rok w rok i towarzyszy mu w obchodach. Pozostając przy tej sprawie, warto przypomnieć, jak otwartą na innych ludzi osobą jest Vinc. Chociaż, istotnie, debaty sprawiają mu niemałą radość, a obrona własnej pozycji wychodzi mu całkiem dobrze, respektuje prawo do wyrażania opinii, wolność religii, poglądów i wszelkich innych spraw, które definiują, a nie powinny, człowieka.
     Vincent prosty jak budowa cepa nie jest, to trzeba mu oddać, ale nic w nim skomplikowanego na tyle, żeby biedaka z miejsca skreślać. Laurence bowiem ma uczucia, które łatwo zranić. Jego wrażliwość nie obejmuje płakania na filmach z umierającymi pieskami (ale z tym też ma niemały problem, bo często brakuje mu chusteczek) ani nie wiadomo jakiego przeżywania faktu zdobycia nieco gorzej oceny — to ta wrażliwość z rodzaju wrażliwości dzieci, które nie doświadczyły najszczerszej miłości. I to ta gorsza, gdzie, zamiast wyzbyć się emocji całkowicie, Vinc gromadził je i gromadził, koniec końców stając się napompowanym balonikiem gotowym do pęknięcia w każdej chwili. Takim balonikiem wypełnionym toksynami. Chłopak zwykł stawiać wszystkich ponad sobą, niemniej nie na tyle, żeby zapominać o własnych potrzebach. Mimo iż od czasu do czasu zaklnie na kogoś pod nosem, kiedy przyjdzie co do czego, jego dłoń będzie pierwszą do ściśnięcia. Wrażliwość pomaga mu wcielić się w najcięższe role, ponieważ nie ma większych problemów z patrzeniem na sytuację z cudzej perspektywy, w tym przypadku odgrywanego bohatera.
     W głębi duszy jest melancholijny i oddany pozytywnym wspomnieniom, lubi myśleć o tych, których kocha i którzy liczą się dla niego najbardziej, jednocześnie nie zamartwiając się ich nieobecnością na zapas, ponieważ Vincent głupi nie jest i stawia sobie jasne granice. Przynajmniej tak mu się wydaje.
Hobby: Niektórzy są urodzonymi sportowcami, inni mają rękę do roślin. Są i tacy, którzy z uśmiechem na ustach jedną ręką rozwiązują siedemnaste zadanie z fizyki, drugą próbny egzamin z matematyki i wychodzi im to świetnie. Na nieszczęście, Vincent nie zalicza się do żadnej z tych grup, w szczególności ostatniej, ponieważ wystrzega się przedmiotów ścisłych jak ognia piekielnego, zapierając się rękami i nogami, kiedy nauczyciele chcą posyłać go na różne olimpiady, które z Vincentem mają mniej wspólnego, niż Nessa z dobrym humorem. Tę podróż zacznijmy od klarownego podkreślenia, że Vince to bez dwóch zdań typ humanisty-marzyciela, niżeli ścisłowca potrzebującego jasnego polecenia i konkretnych danych. W związku z tym możemy założyć, iż siłą rzeczy dobrze mu idą języki, potrafi coś tam napisać, recytacja też jakoś ujdzie. Tak, tak i jeszcze raz tak.
     Życie Vincenta kręci się wokół sceny teatru, w którym regularnie odbywają się zajęcia kółka teatralnego. Jest jak człowiek orkiestra — zagra każdą podsuniętą mu pod nos rolę, napisze scenariusz, przygotuje sztukę, a jeśli zajdzie taka konieczność, zadba nawet o scenografię, tak wielkie serducho może włożyć w przygotowania. Jednak przede wszystkim jest znakomitym aktorem, ulubieńcem opiekuna, ich ukochanym Nanne, który co rano przynosi wszystkim owocowe herbaty i jeszcze raz niesamowitym aktorem, choć nieszczególnie to skromne. Odkąd tylko pamięta, ciągnęło go za kurtynę, uwielbiał recytować wierszyki na zajęciach z języków i śpiewać piosenki na muzyce, a w domu, kiedy gosposia znajdowała wolną chwilę, urządzać małe spektakle według napisanego na kolanie chwilę wcześniej scenariusza. Jednocześnie jest przy tym cholernie przekonujący, swoją grą jest w stanie wcisnąć, że promocja płynu do mycia naczyń w pobliskim spożywczaku to powód do wzruszenia albo że zdrada chłopaka z przyjaciółką nie może być taka zła i obrócić to w żart, jednocześnie dając do zrozumienia zdradzającym, że są śmieciami — niesamowite, prawda? Aktualnie prężnie działa i rozwija się w szkolnym kółku teatralnym, które kocha całym sercem. Często wystawiane sztuki oferują mu możliwość grania głównych ról, a jeśli nie — dbania o cały spektakl ze strony technicznej, jako opiekun.
     Zainteresowania Laurence nie ograniczają się do teatru, chociaż przebywanie na jego deskach zabiera mu większość czasu, szczególnie kiedy spędza tam praktycznie każde popołudnie, zaczynając od poniedziałku, przez wtorek, środę i czwartek, a kończąc na piątku. Nie jest to tyle, co hobby, prędzej zdolność lub małe ułatwienie ze strony życia — bardzo szybko przyswaja języki, na ten moment mówi płynnie w czterech i nie wydaje się, żeby na tym poprzestał. Można zakwalifikować go do poliglotów. Znajomość zagranicznych mów zawdzięcza swoim matkom, które wykorzystały najlepszy okres na ich naukę i zapisywały go na różne zajęcia, prywatne korepetycje, byleby rozwinął się w tym kierunku i, jak widać, ma to swój skutek. Poza tym rodzina Laurence zwykła wybywać na wakacje poza granice kraju, dzięki czemu Vincent może doskonalić umiejętności w praktyce.
     Ostatnią rzeczą będącą bezwzględnym pożeraczem jego wolnego czasu, jest tenis, w który gra od dziecka. Nie lubi sportów, na treningi jeździ z marsową miną, a kiedy próbuje protestować, zostaje z miejsca uciszany argumentem kosztowało nas to wystarczająco dużo pieniędzy i jeszcze więcej nerwów, Nanne. Nie jest orłem, nie gra tak, jakby miał zostać profesjonalistą — po prostu odbija piłkę, bez pasji, ze znudzeniem, w śmiesznej koszulce w typie polo, którą gardzi wystarczająco, żeby po każdym treningu ciskać nią w głąb szafy i nie wyciągać następny tydzień.
Aparycja|
- wzrost: Geny po rodzicach nie sprawiły, że Vincent wyrósł na giganta, tylko zatrzymał na stu osiemdziesięciu trzech centymetrach i nie zanosi się, żeby cokolwiek uległo zmianie.
- waga: Siedemdziesiąt kilogramów. Siedemdziesiąt dwa, jeśli zapomni o umiarze i porwie ze stołu wszystkie muffinki.
- opis wyglądu: Burza ciemnych jak noc, atramentowych, na dodatek poskręcanych we wszystkie strony świata włosów opada mu na twarz przy każdej możliwej okazji, a mimo to nie spina ich ani broń Boże nie ścina. Są jego znakiem rozpoznawalnym i największym atutem, który ukochał sobie już we wczesnych klasach szkoły podstawowej i nie bez przyczyny zaczynamy od tej partii jego osoby. Chaotyczna fryzura i niesforne kosmyki będące jednocześnie wszędzie tam, gdzie nie trzeba i nigdzie tam, gdzie być powinny, idealnie oddają naturę właściciela. Ze względu na ich kruczą barwę, nie istnieje niekomponujący się z nimi kolor tęczówek — w przypadku Vincentowych jest to barwa czekoladowego brązu kontrastującego z jasnym, bladym odcieniem twarzy, jednocześnie będącym jednym z kompleksów Laurence’a. Chociaż chłodna karnacja idealnie pasuje do wampirzego wizerunku granych przez niego postaci, w rzeczywistości jest aż nazbyt uciążliwa, w szczególności, kiedy Vincent wybiera się na wakacje i nie ma zmiłuj, nie opali się, tylko spali na najprawdziwszego raka. Nadrabia posturą, ponieważ, przede wszystkim za sprawą dobrych genów, nienaturalnie łatwo mu wyrobić mięśnie, przy odrobinie samodyscypliny i regularnych treningów. Z tego powodu poszczycić się może nieprzesadnie zarysowanym mięśniami klatki piersiowej, brzucha, ramion czy nóg. Stwórca pozbawił go ostrych rysów twarzy, ale żeby nieszczęśliwca nie dobijać, zrehabilitował się nieco, zapewniając mu kształtny, godny pozazdroszczenia nos, całkiem ładne usta i — co najwspanialsze w tym wszystkim — zniewalający uśmiech, za którego sprawą może odsłonić rząd niejednokrotnie wybielanych, aczkolwiek niepozbawionych uroku zębów.
     Patrzysz na Vincenta i z pewnością myślisz sobie: co siedzi w tej głowie? — szelmowski wyszczerz, uniesione wysoko ku górze kąciki ust i kurze łapki nieco wyżej, swobodna postawa z rękoma skrzyżowanymi na piersi albo wbitymi w kieszenie, pewne, wręcz triumfalne spojrzenie — powodują, że szybko odwracasz wzrok, kompletnie niezainteresowany jego osobą. Później zauważasz tę małą iskierkę, niewielki błysk w oku, ciepło bijące z jego tęczówek, sympatię przemawiającą przez mały gest uśmiechu, bo na takiego człowieka się kreuje i w istocie takim człowiekiem jest Vincent Laurence — małostkowym, ale niekoniecznie w złym sensie.
     Ubiera się niewymyślnie, jak zdrowa większość nastolatków w jego wieku. Na szafę Vincenta składa się tysiąc kolorowych rzeczy, których nie sposób od siebie odróżnić, poukładane w kosteczki materiałowe spodnie, ponieważ większością dżinsowych szczerze gardzi, poza ukochanymi trzema parami czarnych i jasnoniebieskich mom jeansów. Uwielbia koszule, zwiewne koszulki z krótkim rękawem i ciekawym wzorem, golfy pod samą szyję i kurtki, których ma od groma i których ciężko się doliczyć. Jeansowe, pikowane, płaszcze, jesienno-wiosenne, zimowe, a nawet letnie, tyle że w dziwacznym kroju z dziwnymi rękawami. Różnorodność ubrań pozwala mu stanąć rankiem przed szafą, przejechać ręką po wieszakach i wylosować cztery rzeczy na dziś.
- pozostałe informacje: Najdelikatniejszym tatuażem, a zarazem z najciekawszą historią, jest znajdujący się nieco ponad kostką kwiat ostróżki. Sam wzór nie ma głębszego znaczenia, niemniej ściśle powiązany jest ze zdobiącymi łydki Nessy i Hachego kwiatami kolejno powoju i poinsecji. Wszystkie trzy zostały wykonane niedługo po trzynastych urodzinach najmłodszego rodzeństwa za namową Primrose, która, widząc brak nici porozumienia między młodymi Laurence’ami, spróbowała dać im dobitnie do zrozumienia, że mają mieć ze sobą coś wspólnego. Padło na tatuaże, niefortunnie dla niezadowolonego Hachego. Vincentowi z kolei ostróżka wybitnie przypadła do gustu i szczerze za nią przepada. Drugi tatuaż, ulokowany na klatce piersiowej, przedstawia zachodzące słońce i ma raptem trzy centymetry wysokości i szerokości. I ten dzieli z bliskimi mu osobami, tym razem z piątką najstarszych członków koła teatralnego i jego bliskimi przyjaciółmi. Samo słońce nawołuje do ich największego sukcesu, wystawionej przed zakończeniem pierwszej klasy spektaklu o pradawnych bóstwach, gdzie Vincent jako Larkyn grał pierwsze skrzypce. Trzeci, przedostatni tatuaż wykonany jest nad łokciem, składa się na niego niewielkich rozmiarów odwrócony trójkąt — symbol ziemi. Laurence sprawił go sobie niedługo po szesnastych urodzinach, sam tatuaż nie symbolizuje niczego konkretnego, poza wyrażeniem jego sympatii do natury. Podróż po ciele Vincenta kończy wykonany na karku ciąg liter układających się w słowo iconic. Nawet najstarsi górale nie wiedzą, co miał w głowie, pozwalając sobie na taką krzywdę, ale istotnie — wykonanie tego konkretnego tatuażu jest cholernie nieprofesjonalne i wygląda, jakby napisało je półprzytomne dziecko, po czym poprawiło ciemniejszym kolorem. Laurence nie myślał nad usuwaniem go, ku przestrodze, gdyby następnym razem chciało mu się upijać. Gdyby wzbogacił się o jeszcze kilka tatuaży, jego ciało zaczęłoby przypominać ostatnią stronę zeszytu od chemii, pełną niezwiązanych ze sobą malunków.
- głos: Wesley Schultz
Historia: Vincent przywykł do różnych zawirowań.
     Vincent jest świadomy tego, że jego życie jest… co najmniej nietypowe.
     Właściwie — do pewnego momentu nikt nie dbał o to, skąd tak właściwie Laurence się wziął. Kogo by to obchodziło? Był przystojny, zabawny, miał gadane i błysk oku, uczył się całkiem nieźle, jak na przeciętnego chłopaka, na dodatek co lekcję recytował wiersze i na deskach teatru mógł poruszyć każdego, na czele z tą wredną jędzą od edukacji seksualnej albo socjologii, kto by ją tam pamiętał. Pobłażliwie traktował nauczycieli, podchodził z dystansem do tematu szkoły, a gdyby tego było mało, miał uczucia. Lubili tego skurczybyka i starzy, i młodzi, za cięte żarciki, posmak ironii na języku, ale też ciepły uśmiech i życzliwość w stosunku do najbliższych mu osób. Zaczęliśmy tę historię od złej strony, nie zauważyliście? Jego życie brzmi zbyt idealnie.
     Val Astley wyrzekła się swojego pierworodnego niedługo po porodzie i, uprzednio rozwodząc się ze świeżo upieczonym mężem, Peterem, zwinęła manatki i ruszyła w drogę, żeby odnaleźć powołanie, zostawiając mężczyzn swojego życia samych sobie. Ojciec więc, jak to ojciec, stawał na głowie, byle mały berbeć miał co jeść, gdzie spać i żeby, o ile szczęście im dopisało, gdzie spać. To nie tak, że byli bezdomni, za dużo powiedziane — żyli sobie w małej klitce w mieście, w bloku stukrotnie starszym, niż sam Astley, żyli od pierwszego do pierwszego, czasami jak królowie, czasami jak biedni jak dwie kościelne myszy. Obserwująca ich nieustannie opieka społeczna zareagowała dopiero cztery lata później, na niedługo po urodzinach młodego Astleya, noszącego wówczas imię Alexander, niemalże siłą zmuszając Petera do oddania swojego ukochanego dziecka. Odwrotu nie było — Alexander trafił do sierocińca, gdzie dane mu było spędzić następne dwa, może nawet trzy lata, ponieważ słodka para Laurence zainteresowała się nim na dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia, jakby miał być choinkowym prezentem. Nikt nie wie, co takiego miał w sobie, że przyciągnął ich uwagę — był głośny, ale nie najgłośniejszy, kulturalny, ale nie najgrzeczniejszy, uroczy, ale nie najbardziej ujmujący. Pewnego razu Primrose powiedziała, iż wystarczyło jedno spojrzenie, żeby wiedziały, iż to Alexander Astley był tym, którego chcą mieć za syna. Poza tym, podobnie jak one, Alex nie znosił mięsa.
     W połowie stycznia był już w ich domu. W marcu pojawiła się Nessa, a w wakacje — Hache. Wszyscy byliśmy dziećmi, wspomina czasami, żadne z nas nie wiedziało, kim one są i co zamierzają z nami zrobić, jakkolwiek zabawnie to nie brzmi. Nikt nie wie, dlaczego Alexandrowi nadano nowe imiona i dlaczego jedno z nich brzmiało tak dziwacznie, nikt nigdy nie dociekał, a on sam przywykł do nich na tyle, żeby operować oboma na co dzień — no, może z wyjątkiem Nanne, wyjątkowo go nie znosił. Kiedy ktoś zapytałby, jakie jest jego najgłupsze wspomnienie z tamtego okresu, odparłby, że strach przez Primrose i Avalon. Vincent był czytelnikiem, pracująca u Laurence’ów niania nierzadko przynosiła ze sobą najróżniejsze powieści i bajki, więc kiedy chłopiec zagłębił się w tę o złej Babie Jadze, która zjada dzieciaki, spanikowany unikał swoich nowych mam w obawie, iż mogą go najzwyczajniej w świecie pożreć.
     W miarę rozwoju, gdzieś między jednymi urodzinami a drugimi, zaczął zauważać, jak bardzo brakuje mu drugiego człowieka u boku. Nessa miała swoje przyjaciółki, Hache to… Hache był sobą, Primrose i Avalon naprzemiennie narzekały, ile to pracy nie mają, a on? Vincent był jak zagubiony szczeniaczek, który podbiegłby do każdego, kto się nad nim pochyli. Jedną z takich osób, najprawdopodobniej najbliższą mu spośród wszystkich dotąd żyjących, była Josephine Odair-Crawford — kiedy Vincent zobaczył ją po raz pierwszy, zszokowała go objętość włosów Josie i to, jakimi zabawnymi sprężynkami opadają na jej plecy. Co tu wiele mówić — on potrzebował przyjaciółki, Josephine najwidoczniej też, skoro weszła w ten przedziwny układ i niedługo później została jego partnerem w zbrodni i najlepszą przyjaciółką jednocześnie. Byli duetem nie z tej planety. Chociaż zasadniczo się od siebie różnili, nie potrafię zliczyć, ile rzeczy wyciągnęli z tych swoich ekscesów i ile nauczyli od siebie wzajemnie. Josephine i Vincent — wspomnienie, które zajmuje specjalne miejsce w jego sercu.
     Wszystko runęło, kiedy poszli do liceum. Vincentowi, dotąd oddanemu i wiernemu Josephine, swojej jedynej kompance, udało się liznąć trochę prawdziwego życia. Do pewnego momentu jego życie dzieliło się na trzy elementy — szkoła, Josie i dom. Kiedy przestąpił próg szkoły średniej, wszystko szlag trafił i granica między życiem szkolnym a spoufalaniem się z Jo zatarła się, aż w końcu zniknęła, jak gdyby nigdy jej nie było. Przypomnijcie sobie czwarty akapit tej historii — jaki był Vincent? Jaki był tak naprawdę, dojrzalszy i mądrzejszy, z bagażem nowych doświadczeń, jako nastolatek podekscytowany wizją koła teatralnego? Był sobą.
     Mówią, że udawanie kogoś, kim się nie jest, szkodzi, ale to przez swoją otwartość i bezceremonialność Vince otoczył się tyloma wspaniałymi dla niego ludźmi, kosztem chronionej jak najcenniejszy skarb przyjaźni z Jo. Na przełomie pierwszego i drugiego semestru pierwszej klasy, Vincent popadł w nie tyle, ile niewłaściwe towarzystwo, a zgoła różne od tego, z którym dotychczas trzymał. Chłopcy z jego klasy nigdy nie należeli do najprzyjemniejszych osób — ba!, lubili sobie pożartować, pastwić nad młodszymi, niektórzy posuwali się do przedmiotowego traktowania dziewczyn — ale nie za to Vinc ich podziwiał. Podobało mu się życie chwilą, oglądanie meczów z puszką piwa w ręce mimo niepełnoletności, zajmowanie najlepszego miejsca na stołówce (w miarę możliwości pierwszaków, elita seniorów to już inna sprawa), zakradanie się na nieoświetlone boisko, żeby zagrać w rugby, podobały mu się domówki i towarzystwo jego nowych przyjaciół. Nie był tym zepsutym dzieciakiem, który na lewo i prawo powtarzał, jak to nie może odpędzić się od dziewczyn — natura Vincenta powodowała, że nigdy nie wyśmiał słabszego, jego żarty, chociaż ironiczne, nie były obraźliwe, że zawsze przepraszał, kiedy zaszła taka konieczność i pomagał, jeśli tylko nadarzyła się okazja. Z tego względu odstawał nieco od swoich kolegów, ale wydawało się, iż nikt nie zwracał na to większej uwagi.
     Mankamentem całej tej, z perspektywy czasu, farsy, było nagłe urwanie kontaktu przez Josephine. Z dnia na dzień przestała pisać, unikała go na szkolnych korytarzach i młody Laurence zachodził w głowę, dlaczego tak się stało, ale pochłonięty przez nawał nowych zadań i funkcji pełnionych w małej grupie, nie doszukał się odpowiedniego momentu, żeby móc zaciągnąć przyjaciółkę do wolnej sali i wycisnąć z niej, co tylko się da. Zresztą, Josie wydawała się zapominać, że ktokolwiek imieniem Vincent był w jej życiu i ignorowanie go całkiem dobrze jej wychodziło. Chociaż Jo nigdy nie powiedziała tego wprost, a Vince nie dostał szansy na sensowne wytłumaczenie się, czyli tak właściwie nigdy nie zamknęli tego rozdziału, po Vincine, czy jak kto woli, Vincenthine, nie było już śladu — Jo zainteresowała się Grace, a Vincent został z tymi, którym koło nosa latało, dlaczego przyjaciel był przygnębiony.
     Laurence nigdy nie uważał swojego życia za szczególnie udane — interesujące, może, ale z całą pewnością nie udane. Swoją historię traktuje jako niepożądany dodatek do swojej osobowości, metkę przypiętą na podstawie tego, co przeżył i coś, do czego nie chce wracać. Na tle wszystkich uczniów liceum jest tylko zwykłym, szarym chłopakiem, bez względu na to, czy adoptowanym przez parę lesbijek, czy od dziecka wychowywanym w rodzinie, gdzie dzieci mogą liczyć na uwagę ze strony rodziców.
Rodzina:
     — Primrose i Avalon Laurence — piwniczne wina pamiętają datę ich zaślubin, kiedy obie kobiety były zbyt młode i wystarczająco głupie, żeby pojąć się wzajemnie za żony. Dotąd pokutują, pomimo pięćdziesiątek na pomarszczonych karkach. Powiedzenie, że przeciwieństwa się przyciągają, sprawdza się w tym przypadku doskonale — identycznie lodowate charaktery Primrose i Avalon skutecznie je od siebie odsuwają, a subtelność w ich głosach, kiedy prawią sobie przesiąknięte do cna sarkazmem komplementy, doskonale świadczy o beznadziejności tworzonego przez nie duetu. Ze względu na wspólną firmę, rozwód nie jest brany pod uwagę. U Primrose można przyuważyć ludzkie odruchy, kiedy odnosi się do swoich przybranych dzieci, co u jej małżonki jest rzadkością, czymś wręcz abstrakcyjnym i tak, jak Atlantyda, dotąd nieodkrytym. Vincent nie czuje żadnych zobowiązań w stosunku do żadnej z matek, niemniej stara się nie wchodzić im w drogę, byle zachować dach nad głową i przyzwoite wyżywienie serwowane, niczym na koloniach, o wyznaczonych porach. Zaabsorbowane pracą i własnymi interesami nie poświęcają swoim dzieciom wystarczająco dużo uwagi. Rodzinna marka damskiej odzieży generuje niemałe zyski, toteż nikt na niedostatek nie narzeka, lecz, co może być szokujące i wręcz nie do pomyślenia, patrząc na status rodziny Laurence’ów, Vincent, Nessa i Hache żyją raczej przeciętnie, wyłączając dodatkowe aktywności pokroju tenisa i wynajmowanych specjalnie trenerów. 
     — Nessa Ivy Laurence — drugie dziecko pań Laurence, o kruczoczarnych, atramentowych włosach i niespecjalnie urodziwych tęczówkach w kolorze zdechłej zieleni, będącej obiektem kpin Vincenta cały Boży dzień powtarzającego, że nie dziwi się, iż nikt jej nie adoptował. Z biologicznego punktu widzenia nie jest w żaden sposób powiązana z przyrodnim bratem — mimo to, kiedy ustawimy ich w rządku i spojrzymy z odpowiedniej odległości, poza różnicą w znienawidzonej barwie oczu, nie wskażemy żadnych innych. Jako osoba, Nessa ma dosyć ciężki charakter. Nie ma charakterystycznych dla niej zainteresowań, zwyczajnie robi to, co polecą jej matki — uprawia kolarstwo, zimą jeździ na nartach, w domu szydełkuje. Ona i Vince nie są sobie specjalnie bliscy, nie tolerują się wzajemnie i pałają szczerą niechęcią, więc wszelkie kontakty ograniczają do minimum. Nessa uczy się w tym samym liceum co jej brat, dzięki czemu poranna trasa na przystanek wydaje się ciekawsza, niż gdyby spacerowali osobno. Nikt nie ma pojęcia, jaką przyszłość dla siebie widzi, w szczególności sama Nessa.
     — Hache Elijah Laurence — trzecia, ostatnia przybłęda Laurence’ów — czternastoletni Hache — to uosobienie czarta, diabła w ludzkiej skórze, tak doskonale skrywającego swoją naturę pod kamuflażem monotonnego, smutnego brata smutnych nastolatków. Spośród całej tej trójki najchętniej okazuje swoją niechęć do adopcyjnych rodziców. Hache uczy się łucznictwa, odkąd tylko stanął na nogi, w szkole chodzi na dodatkowe zajęcia z matematyki, piłki siatkowej (ze swoim imponującym metrem siedemdziesiąt siedem, choć uparcie powtarza, że jeszcze urośnie) i robotyki — ze względu na liczne zainteresowania, mało co go w domu, ku jego uciesze. Ma bogatsze życie towarzyskie od Nessy, krążące wokół niego jak satelity wokół planety żywo zainteresowane dziewczyny są, wedle zeznań Hache, jak natrętne muchy, ale nie śmie narzekać. Nie jest ukochanym członkiem rodziny Vincenta, tak samo, jak Vincent nie jest jego ulubionym, więc w przynajmniej tej kwestii zgadzają się bez większego zawahania. Przyszłość wiąże z mechatroniką.
     — Peter i Val Astley — biologiczni rodzice Vincenta. Młody Laurence spędził z Peterem raptem cztery lata swojego życia, ponieważ później, ze względu na liczne problemy, trzydziestoletni wówczas mężczyzna został zmuszony do nie do końca dobrowolnego oddania syna pod opiekę domu dziecka. Aktualnie Peterowi blisko już do pięćdziesiątki, z pewnością przeżywa swój własny kryzys wieku średniego. Jest policjantem niewyróżniającym się z tłumu jednostek, małżonkiem niewiele młodszej Effie Astley i ojcem dwójki chłopców — Leona i Bena. Mimo że jego życie nie odbiega od schematu życia prowadzonego przez statystycznego mieszkańca Avenley i w teorii nie powinien już wracać do przeszłości, namnażając sobie kłopotów, utrzymuje stały kontakt z pierworodnym. Za jego zasługą Vince dowiedział się więcej na temat swojego pochodzenia oraz uzupełnił luki, które powstały na przestrzeni lat życia w niewiedzy — jedną z wiadomości przekazanych mu przez ojca była ta dotycząca śmierci Val na siedem lat po urodzeniu Vincenta, spowodowana rakiem płuc.
Partner: W zależności od tego, jaki uśmiech pośle mu los, może poszczycić się dziewczyną albo nie. Zazwyczaj jest to grymas, więc Vincent, jak był singlem, tak singlem pozostaje.
Potomstwo:
Ciekawostki: 
     — Jako dziecko nie znosił mięsa wszelkiego rodzaju, żywił się przede wszystkim pieczywem, makaronami, warzywami i owocami, których miał pod dostatkiem, odkąd trafił pod skrzydła małżeństwa Laurence’ów. Od trzynastego roku życia jest wegetarianinem. Dzięki przebywaniu pod stałą obserwacją dietetyka zapewnia organizmowi wszystkie niezbędne witaminy i wartości odżywcze, uzupełniając dietę roślinami strączkowymi. Nie przestrzega jej co prawda restrykcyjnie, zdarza mu się zjeść hamburgera, kebaba albo pizzę, ale na ogół stara się unikać mięsa, w ostateczności jeść jego wegetariańskie odpowiedniki.
     — Za godzinę przyjścia na świat Vincenta uchodzi dwudziesta pierwsza siedem, wobec czego Laurence poszczycić się może oryginalną datą urodzenia — 21.07 21:07, tylko rok nieco inny. Z tą datą związana jest jeszcze jedna ciekawostka, nieco naciągana, ale, hej, ciekawa — dwudziestego pierwszego lipca wypadają urodziny Laurencjusza.
     — Co ciekawe, mimo niechęci do własnego imienia (Nanne, w ramach przypomnienia) jest wielkim fanem nietypowym mian i często wykorzystuje je w sztukach teatralnych. Kiedy własnoręcznie pisywał sztukę albo kiedy była taka możliwość, modyfikował imiona bohaterów, których grał, na nietuzinkowe i niepowtarzalne. W ten sposób powstali Quill, Augustyn Zeke, Drezden, Larkyn albo Tulip, czyli wysokobudżetowa podróbka Józefa z zeszłorocznych jasełek.
     — Jak Nanne Vincent był niegdyś Alexandrem, tak Nessa nosiła imię Mia, Hache zaś — Samuel. Do pewnego momentu nie znali wzajemnie swoich pierwotnych imion, dopóki najstarszy spośród nich wszystkich nie zainteresował się tym tematem i nie dociekał. Nessa, odkąd zauważyła, że wołanie na Vince’a po pierwszym imieniu już go nie irytuje, zabrała się za Alexandra.
     — Do szkoły podstawowej został posłany rok wcześniej, za sprawą czego jest jedną klasę do przodu.
     — Poza uczęszczaniem na zajęcia z obowiązkowych przedmiotów, często widzi się go na lekcjach psychologii, chemii, zajęciach artystyczne lub muzyczne.
     — Cały czas ma przy sobie telefon. Kiedy jego ręce nie są zajęte, nosi go w dłoni. Został za to niejednokrotnie ochrzaniony, a mimo to jego przywiązanie do sprzętu przezwycięża wszelkie zakazy. Nie jest uzależniony, po prostu czuje się pewniej, mając go wystarczająco blisko — a nuż będzie świadkiem wypadku.
Inne zdjęcia:
Zwierzęta: Avalon, jej alergia na koty i skłonności do torturowania zwierząt Hachego wybijają pomysł posiadania jakiegokolwiek zwierzaka przez Laurence’ów. Zresztą, Vincent obawia się, że wyrządziłby krzywdę biedakowi, który miałby z nimi żyć.
Pojazd: Ze względu na uśmiechającą się do niego niepełnoletność, Vincent nie posiada żadnego pojazdu na własność.
Kontakt: robyn#1252 [discord], x.eilay@wp.pl [mail], Malavia [howrse]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz