31 maj 2019

Od Lionella C.D Rachel

Wziąłem od niej jakieś randomowe tabletki i wepchnąłem sobie do pyska. Nie obchodziło mnie co to za leki, byleby pomogły. Może jeszcze coś z dnia dzisiejszego uda się wykrzesać. Mam taką nadzieję, przydałoby się w końcu ogarnąć to i owo. No właśnie, a zatem czas się zbierać… Przełknąłem leki, nim zdążyły stracić swoją słodką otoczkę. W innym wypadku gorzki smak mógłby zmusić mnie do powrotu na kafelki tamtej małej łazieneczki.
Uznałem to jakże urocze spotkanie za zakończone, więc odwróciłem się na pięcie, zgarnąłem skórzaną kurtkę i wyszedłem, trzaskając za sobą drzwiami. Nie było to jakoś specjalnie zamierzone, ale oops…kwestia przyzwyczajenia. Przeciągnąłem się, przeczesałem ręką włosy by choć w minimalnym stopniu doprowadzić je do ładu. Ruszyłem przed siebie, kierując się intuicją, z nadzieją że jakimś cudem znajdę drogę chociażby do tego durnego parku, który gdzieś tam widnieje w mojej podświadomości jako ostatnie wspomnienie wieczoru poprzedniego.
Moje myśli mimowolnie pobiegły ku temu skrzatowi, który dziś bez wątpienia uważa się za bohatera. Swoją drogą ciekawe gdzie są jej rodzice i czemu pozwalają jej na przyjmowanie obcych pod ich dach? Coś się tutaj mocno nie zgadza. To jest jakieś dziwne, a już z pewnością nienormalne. Może to jakaś psycholka?

Od Milo cd. Noelii

Już tyle razy słyszał, żeby się nie wtrącał w żadne bójki i takowych nie wywoływał. Tyle razy ojciec się na niego wydzierał, gdy się dowiadywał o rozwaleniu komuś nosa, bądź ranach na ciele Milo. Nawet już nie pamiętał kogo wyzywał i prowokował do bójek, nie zwracał na to uwagi. Gdy nie miał humoru i był wściekły, musiał się na czymś wyżyć, a ludzie są na tyle głupi, że pozwalają to robić na sobie. To samo się zdarzyło dnia dzisiejszego. Miał kulturalnie pojechać do szkoły, ale nie potrafił. Gdy zobaczył w zaułku śmiejącą się bandę, która właśnie rzucała kamieniem w jakąś żabkę, nie potrafił ich wyminąć. Nawet nie pamięta, co powiedział. Podszedł do nich, odezwał się spokojnie, a kulturalny monolog zamienił się w wyzwiska.
To było zabawne, ponieważ bójka nie potoczyła się po jego myśli. Co ciekawsze, ona w ogóle się nie rozpoczęła! Porobił parę uników, uderzył jednego faceta w nos, sam przyjął parę ciosów, gdy jego kumpel wyciągnął z kieszeni nóż. Nawet nie zdążył pogrozić nim, nie wiadomo skąd pojawiła się jakaś kobieta, która ich wszystkich załatwiła. Milo miał w tego nieukrywaną zabawę i satysfakcję, miał ochotę śmiać się głośno. Chociaż przed oczami trwała potyczka, jego umysł skupił się na nożu i twarzy dziewczynie. Nie czuła bólu, nie skrzywiła się w żaden sposób, zamiast tego się uśmiechnęła. Milo czuł się jak po ekstazie, myślał o czymś sadystycznym, za co zostałby mocno skarany przez ojca, a terapeuta wysłałby go na jakieś wakacje, z dala od ludzi, by przypadkiem nie zrobił nikomu krzywdy.
Nie wyobrażał sobie żadnego miejsca, ani czasu, tylko dziewczynę. Nagą, bez ubrań, leżąca przed nim, z pięknym uśmiechem. W tej scenie był jeszcze on sam, trzymał w obu rękach noże i powoli, w wyznaczonych miejscach zaczął ją ciąć, obserwując jej piękny uśmiech, którego żadna rana nie zniszczy. Widział krew, masę krwi, która spływała po jej ciele i wpadała do otwartych ust, gdy w końcu zaczął ciąć na ślepo i bez umiaru, aż na jej ciele nie zostanie ani jednego wolnego miejsca.
Jednak nie stracił zmysłów. Gdy dziewczyna usiadła obok niego, natychmiast wrócił do rzeczywistości. Zgodził się na jej propozycje, chociaż powinien iść wykłady. Wolał spędzić czas z nią, miał nadzieję na długą i trwała przyjaźń, podczas której będzie mógł zadawać jej ból, a ona nie pójdzie na policje się poskarżyć. Chociaż marzenie to było tak podniecające, wiedział, że nic z tego nie wyjdzie. I nie myślał o wszelkich zakazach w kontaktach międzyludzkich.
Mówi się, że nie wolno wsiadać do obcych aut, jednak on złamał jakiekolwiek zasady mając raptem osiem lat, dlatego nie widział nic złego w pojechaniu do obcego domu.
- Co od ciebie chcieli? - zapytała, gdy włączyła silnik, a razem z nim radio. Poprawnie, to czego ja od nich chciałem.
- Nie zdążyłem się dowiedzieć – odparł obserwując jak wyjeżdżają z parkingu. - A ty pojawiłaś się przypadkiem, czy już czatowałaś? - zapytał.

<Noelia?>

Lucy Ava Mia Chloé Patterson

Źródło: Pinterest - Amanda Hummer
Motto: Dum spiro, spero.
Imię: Lucy Ava Mia Chloé (Meja — tak mówił na nią Lion kiedy byli dziećmi)
Nazwisko: Patterson
Wiek: 20 lat
Data urodzenia: 16.05
Miejsce zamieszkania: Dopiero się tu sprowadziła więc wynajmuje pokój w tanim motelu na obrzeżach sąsiadujących dzielnic Carry i Laville.
Orientacja: Heteroseksualna.
Praca: Kiedyś chce iść na studia, lecz pierw musi uporządkować pewne sprawy. Pracuje jako kelnerka, często dorabia jako barmanka. Wiadomo, w nocy wpadają lepsze napiwki.
Charakter: Od czego by tu zacząć? Warto wspomnieć, że dwudziestolatka jest całkowitym przeciwieństwem swojego brata i nie chodzi tu teraz o wygląd, z którego niewątpliwie są podobni. Meja to osoba otwarta, wesoła i pozytywnie nastawiona do życia, po prostu optymistka. Mogłoby się zdawać, że jest bardzo nieśmiała ale to wcale nie jest prawdą. Uwielbia poznawać nowe osoby jednak na jej zaufanie trzeba sobie zapracować, ponieważ zbyt wiele razy zostało one wykorzystane. Utrata go jest bezpowrotna, nie da się go odbudować. Potrafi wybaczyć, ale zawsze pamięta. Chole ma specyficzne poczucie humoru, w które łatwo trafić Potrafi żartować nie tylko z innych ale również z samej siebie. Gdzie się nie pojawi wnosi ze sobą dużo pozytywnej energii. Miła, pomocna zawsze wszystkich wysłucha oraz dobrze doradzi, ponieważ posiada silną intuicję, która prawie nigdy jej nie zawodzi. Swoje sekrety zatrzymuje dla siebie, woli raczej nie być tematem do plotkowania.Nie dzieli się również swoją przeszłością, bo wiele pracy włożyła by zamknąć tamten rozdział swojego życia i nadal cieszyć się egzystencją. Nigdy nikogo nie obraża chyba, że staje w czyjejś obronie. Uwagi, a w szczególności te nieprzyjemne kierowane ku jej osobie, stara się ignorować albo przyjmować bez większych emocji. Życie nauczyło ją, że nie można dać po sobie poznać, że czyjeś obelgi nas ranią, bo jedynie pogarszamy swoją sytuację, dlatego też stara się przybierać maskę obojętności, co wcale nie jest proste kiedy twoje oczy są zwierciadłem duszy i można z nich wyczytać wszystko. Nie ocenia ludzi po wyglądzie, bo to nie on decyduje jacy naprawdę są. Wrażliwa na cudzą krzywdę. Jeżeli myślisz, że należy ona do pustych, łatwych dziewczynek to żyjesz w ogromnym błędzie, gdyż posiada szacunek do samej siebie i zna swoją wartość. Cierpliwa i wyrozumiała, typ marzycielki więc zdarza jej się chodzić z głową w chmurach. Jest szalona, nieprzewidywalna, z lekka roztrzepana oraz wygadana, typowa dusza towarzystwa. Bardzo inteligentna i spostrzegawcza, jest niesamowitą obserwatorką. Szczera, po prostu nie umie kłamać. Wytrwała oraz zdeterminowana- nigdy się nie poddaje, uparcie dąży do postawionych sobie celów nawet jeżeli wiele ją to kosztuje. Od czasu do czasu jak każdej kobiecie zdarza się jej się dąsać.
Hobby: Poznaj ją, a się przekonasz.
Aparycja|
- wzrost: 172 cm
- waga: 60 kg
- opis wyglądu: Lucy to średniego wzrostu dziewczyna, szczupła, jednak nie chuda. Posiada krągłości w odpowiednich miejscach co czyni ją bardzo atrakcyjną. Ma lekko latynowską zarówno budowę jak i urodę. Delikatne rysy proporcjonalnej twarzy odziedziczyła po babce ze strony ojca podobnie jak piękne, ogromne, brązowe oczy, które w zależności od kąta patrzenia i padania światła mogą wydawać się zarówno bursztynowe jak i czarne. Ma śliczne ciemnobrązowe, aksamitne włosy, które idealnie komponują się z całą resztą dodając jej jeszcze więcej uroku i delikatności.
- pozostałe informacje: Ma nostrila. Zawsze nosi drobne, złote kółeczko. Ma również wytatuowaną błyskawicę z dwoma beleczkami na przedramieniu, tuż nad nadgarstkiem. Niby nic wielkiego ale jednak bardzo symboliczne.
- głos: Davina Michelle
Historia: Lu urodziła się i wychowała w Agrene, Pascad podobnie jak jej starszy brat. Jak  dziewczyna trafiła tutaj? Sprawa może wydawać się banalna ale z pewnością taka nie jest. Od osiągnięcia pełnoletniości wyrwała się z domu pod pretekstem rozpoczęcia studiów na jakiejś super prestiżowej uczelni. Dumni, ufni, zapatrzeni w córkę, dobrze zarabiający rodzice oczywiście, utrzymują ją nie mając świadomości, że prawda jest zgoła inna. Meja od dwóch lat podróżuje cały czas zmieniając miejsce pobytu w  celu odnalezienia swojego brata, z którym została rozdzielona będąc jeszcze nastolatką. Ma świadomość, że prawda kiedyś ujrzy światło dzienne, ale póki kłamie na odległość można powiedzieć, iż udaje jej się utrzymać wszystko w tajemnicy.Niestety porusza się ona całkowicie po omacku, gdyż Lionell jest mistrzem znikania bez śladu i zawsze jest o dwa kroki przed nią. A więc tak, ostatnio zdobyta poszlaka pozwala jej sądzić, że warto poszukać go teraz w Avenley River.
Rodzina: 
~ Lionell-brat,
~ Carla Santon- mama,
~ Daren Patterson-tata.
Partner: Nie można zakochać się w kimś, kogo się nie zna.
Potomstwo: Jeszcze nie czas.
Ciekawostki: 
~ Jest leworęczna,
~ Panicznie boi się burzy i małych, ciasnych, ciemnych pomieszczeń,
~ Nie umie pływać,
~ Ma charakterystyczny śmiech i specyficzną mimikę twarzy, jak się śmieje często powoduje śmiech lub chociaż uśmiech innych ludzi,
~ Umie grać na perkusji i pianinie, ale już raczej nie ćwiczy,
~ Nie lubi orzechów i bakalii ,
~ Kocha owoce, a w szczególności te leśne.
Inne zdjęcia: [x] [x] [x] [x] [x] [x]
Zwierzęta: Brak.
Pojazd: Nie posiada uprawnień na kierowanie żadnymi pojazdami.
Kontakt: Lesile (Discord)

Od Rachel - Zadanie #1

Zmieszała się lekko, czując na sobie wzrok siedzącego obok chłopaka. Mimo, iż umożliwił jej przebywanie w tym miejscu, jego obecność nie była dla niej w żadnym stopniu komfortowa. Trzecia szklanka wódki zmieszanej z jakimś innym napojem nawet trochę nie pomogła w opanowaniu nerwów wywoływanych przez głos blondyna.
- Nie ubrałaś się jak do klubu - wyznał po pewnym czasie swojej paplaniny, której przestała słuchać już parę minut temu. Spojrzała na niego zdziwiona. W rzeczy samej, nie ubrała się tak jak inni.
- Nie planowałam być tutaj - oznajmiła, ale oboje dobrze wiedzieli, że najzwyczajniej w życiu wstydziła się swojego ciała i zbytnie obnażanie się okazało się dla niej zbyt wielkim wyzwaniem. Poza tym, przyszła tutaj by nieco "się zabawić", a nie urzec swoim wyglądem kogokolwiek.
- Wiesz, można to zmienić... - niezbyt rozumiała o czym mówi, ale gdy jego dłoń powędrowała na jej udo, cała się spięła i zrozumiała, że nawiązywał do swojej wcześniejszej wypowiedzi. Jakby zdrętwiała i nie była w stanie zareagować w żaden sposób, gdy wędrował dłonią coraz wyżej.
- To mogłoby uchodzić za pedofilię - podskoczyła na dźwięk czyjegoś głosu obok siebie. Jakiś łysy mężczyzna z kolczykiem w uchu niewątpliwie korzystający z usług siłowni odepchnął rękę blondyna, którego imienia nawet nie pamiętała i złapał za ramię Rachel, ciągnąc delikatnie w swoim kierunku i tym samym zmuszając ją do zejścia z krzesła. Ta tylko przestraszona całym zajściem chwyciła swoją szklankę i wypiła ją paroma łykami, to samo robiąc z tą stojącą obok. Nieznajomy pociągnął ją w głąb tłumu, kierując się do wyjścia z klubu.

30 maj 2019

Od Katfrin Do Lionella

Moje kroki rozbrzmiewały w rytm piosenki, która dudniła w moich uszach ze słuchawek podłączonych do telefon wsadzonego w tylną kieszeń spodni. Otulała mnie ciemność lasu, przez który wracałam do domu. Wiedziałam, że nie jedna osoba bałaby się wracać tą drogą jednak ja przyzwyczajona byłam już do braku światła. Wolałam funkcjonować w czasie nocy niż dnia. Wtedy jakby miałam więcej energii, a przede wszystkim chęci na robienie niemożliwego i tego co nie zawsze zgodne jest z prawem. Tak, jako pułkownik robiłam nie zawsze to co należy. Jak chyba każdy. Wbiegłam właśnie na drogę, która prowadziła do ostatniego domu w tej okolicy. Czyli mojego. Moja babcia kochała samotność, pewnie po niej to odziedziczyłam. Spojrzałam na niebo, które było już całe w gwiazdach, kochałam ten widok. Uspokajał mnie w jakiś dziwny, a zarazem piękny spokój. Czułam wtedy, że jestem tylko ja i one. Jakby wszystko wokół zniknęło i przestało mieć znaczenie na tym okrutnym świecie. Zatrzymałam się by jeszcze chwilę na nie popatrzeć. Wsłuchałam się jeszcze bardziej w słowa piosenki lecące z słuchawek i zamknęłam oczy widząc nawet pod powiekami te piękne zjawisko. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na drogę, za jakieś pięć minut będę w domu. Ruszyłam więc truchtem rozciągając się by nie robić tego później. Zaoszczędzę w ten sposób swój jakże cenny czas. Podbiegłam właśnie pod furtkę i od razu ją otworzyłam słysząc szczekanie moich psinek.

29 maj 2019

Od Trace'a C.D Noelia

Od kiedy swoją najbliższa przyszłość zawodową powiązał z policją i służbą mundurową, broń noszona przy pasie była jedynie straszakiem. Pewnego rodzaju ozdobą, świadczącą o jego przynależności. Kiedy zdarzały się pościgi za ewentualnym podejrzanym, bez braku niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia rzucał się w pogoń, polegając w całości na sile mięśni. Jednak kiedy rzeczywistość wymagała, sięgał po broń w celu postrzelenia w ramię, bądź nogę. Trace słynął z częstych wizyt na miejskiej strzelnicy, gdzie mógł wyżywać się do woli. Poprawka. Dopóki miał pod ręką odpowiedni zasób amunicji.
Obecna sytuacja w jakiej zdołał się znaleźć, trafnie utrzymała go w jednym przekonaniu - życie ludzkie jest kruche. Niczym prawdziwa porcelana, która źle użytkowana może stracić swoje piękno i pęknąć. Każda istota żywa nie była stworzeniem na miarę bogów, który bez przeszkód może postawić się śmierci. Wcześniej wspomniana postać z mrocznych legend ostatnimi czasy, nie mogła odczepić się od losu stróża prawa. W ostatniej chwili zdołał ukryć się za drewnianym regałem przepełnionym dokumentami, kiedy zdał sobie sprawę z braku amunicji w magazynku. Przełknął ślinę, kiedy zobaczył pociski utkwione w ścianie obok.
- Długonoga blondynko! Ułożyłaś w swojej mądrej i kreatywnej głowie jakiś plan, hm? - zapytał w ostatniej chwili, chroniąc drogi oddechowe przed kurzem i dymem, który powstał po granacie.
- Tutejsze wyjście nie nadaje się do wyjścia, tunel się zawalił po jakimś konflikcie tutaj. - odpowiedziała, przeładowując trzymaną w rękach broń. - Musimy grać na czas, aby przebić się na tamten korytarz.
- Chcę tylko przypomnieć… Że nie gramy w żadnym pieprzonym filmie akcji, panno Wunderrischer. - mruknął pod nosem, wychylając się powolutku za krawędź mebla. - Gramy w grę… zwaną pieprzonym życiem.
Potrzebował szybkiej analizy otoczenia, ich położenia oraz planu awaryjnego. Jego położenie było nadzwyczaj niekorzystne bez żadnej ilości amunicji. Swoją broń służbową pozostawił w samochodzie, a do pozyskanej w ostatniej chwili nie dostał konkretnego zapasu. Jego jedynym ratunkiem było przedostanie się na przód pomieszczenia, aby uzyskać pokaźny karabin od denata. Potrzebował osłony. Usłyszał zza wyjścia  przytłumione głosy. Najzapewniej obmyślali na szybko plan wydostania ich żywcem. Trace jednak nie zamierzał trafić z piekła do kolejnego. W żadnym wypadku.
- Noellia… - szepnął, machając dłonią dla zwrócenia na siebie uwagi  jego towarzyszki. Bolało go, że była jedynym jego współtowarzyszem w tym zajściu.
- Ja. Iść. Do. Przodu. - gestykulował dłońmi, co spotkało się z kpiącym spojrzeniem dziewczyny. - Ty. Osłaniać. Mnie.
Słysząc kolejne strzały oddane przez Noellie, zaczął powoli przemykać po zimnym betonie niczym żołnierz na poligonie. Mruknął pod nosem kolejne przekleństwo, przytulając się jak najmocniej do podłogi, pozwalając ukryć się w opadającym pyle po trafieniach w ściany. Modlił się tylko w myślach, aby blondynka nie postanowiła przejść na stronę Abwery, jak zdołał zapamiętać.
Kiedy tylko znalazł się przy najbliższym denacie, zaczął przeszukiwać jego wyposażenie. Bez namysłu odciągnąć zawleczkę z granatu, który rzucił do wnętrza wyjścia. Akompaniament głośnych krzyków bólu w obecnej sytuacji wydaje się być muzyką dla jego uszu. Mocniej chwycił za karabin, wymieniając w nim zapas amunicji. Tak na wszelki wypadek, dopadł do krawędzi wyjścia.
- Jest czysto... Widzę leżących facetów w mundurach, kilku się jeszcze wije w agonii. - uśmiechnęła się pod nosem niczym rasowy psychopata, wychodząc zza podziurawionego biurka.
- Jeśli mamy się ich pozbyć, przyda się atak z zaskoczenia. - pomyślał przez chwilę, przyglądając się planom tuneli wiszący na ścianie obok. - Mam pomysł.
~     *     ~
Zardzewiałe od przebywaniu w wilgotnym miejscu metalowe zawiasy puściły, pod wpływem mocnego uderzenia wzmocnioną metalową blaszką podeszwą wojskowego buta. Mężczyzna przebrany w mundur wroga zerwał płynnym ruchem bluszcz, który od wielu lat skrywał jedno z nielicznych dróg ucieczki z piwnic posiadłości. Ich plan był dość prymitywny, jeśli chodzi o szybkie granie na czas. Jednak prostota czasem była bardziej efektowna, niż jakikolwiek złożony plan działania. Trace jednak musiał się śpieszyć, aby uratować Noellie przed głową tajemniczej organizacji. Poprawiając chustę przykrywającą jego twarz, udał się w stronę zabudowań na podwórku. Jedynym minusem był materiał jego uniformu, który był za duży. Jego poprzedni właściciel był barczystym  mężczyzną, od stróża prawa. Eliminował potencjalne zagrożenie po cichu, przeważnie z efektem zaskoczenia.
- Przychodzę z meldunkiem! - powiedział, zachodząc jednego od tyłu. Chwilę potem wymierzył uderzenie nożem wojskowym prosto pod żebra. - Melduje oczyszczenie terenu i powiadomienie sił wyższych.

Noellia? 

Od Adama C.D Odette

    Dzień zacząłem zupełnie tak, jak ten poprzedni. Myśląc o Odette wstałem z łóżka, ogarnąłem się i pojechałem do pracy. Nawet jedząc śniadanie miałem w głowie myśl, jak by to było, gdybym teraz jadł ten posiłek z nią. Wymienialibyśmy się wtedy uśmiechami, może i nawet miałbym okazję do całowania jej miękkich ust, na których myśl od razu zaczyna mi się przewracać w głowie. W nocy doszedłem też do wniosku, że mi jej brakuje. I to okropnie. Nie tylko rozmowy z nią, ale i też dotyku jej delikatnej dłoni, pocałunków, a w szczególności jej uśmiechu, który potrafił wygonić każdą przykrą myśl z mojej głowy. Wtedy byłem tego pewny - uzależniłem się od niej. Nie wiem, czy to było zakochanie… Nie, to na pewno nie to. Nawet jeśli, to ja nie znam tego uczucia i nie potrafiłbym określić, czy się zakochałem, czy to też może być zwykłe pożądanie. W każdym razie stare sposoby mojej babci na rozpoznawanie swoich uczuć nie działały. Ani nie czułem żadnych motyli w brzuchu (chyba, że tu mojej ukochanej babuni chodziło o jakieś dolegliwości żołądkowe), ani też serce mi szybciej nie biło. Chyba, że jestem debilem i po prostu nie potrafię zwrócić uwagi na takie rzeczy. W każdym razie zdecydowałem się podczas śniadania o tym nie myśleć, a zaraz po nim zabrałem się do pracy. W międzyczasie w gabinecie odwiedziła mnie jeszcze ta nowa pracownica, Holly. Dwa razy przyniosła mi kawę, a za trzecim razem przyniosła ja też dla siebie i dosiadła się do mojego biurka, zaczynając mnie subtelnie podrywać. Czułem to, bo ja czułem takie rzeczy. Sam tak w końcu kiedyś robiłem, więc wiem co nieco na ten temat. Pozwoliłem jej zajść trochę dalej, jednak nie reagowałem na jej podryw. Udawałem, że w ogóle tego nie zauważam. W międzyczasie czułem też dziwne impulsy z wewnątrz mnie, które wręcz odciągały mnie od tego jak najdalej. Wiedziałem, że czułbym się winny, gdybym uległ tej młodej kobiecie…

Odejście

Roxanne Marjigold Petsch opuszcza Avenley River z dniem dzisiejszym.

Od Michaela cd. Kitty

To, co się między nami stało, chodzi za mną jak cień i nie daje spokoju. Nie wiem, czy to są wyrzuty sumienia, bo czuję się zupełnie inaczej, niż w sytuacji, kiedy po raz pierwszy pocałowałem Aimee, będąc jeszcze w związku z Ginger. Rozpadającym się na kawałki, ale obrączka na moim palcu pozostała do końca. Wtedy czułem się po wszystkim źle. Teraz żałuję czegoś innego. Żałuję, że Heather wydaje się... obojętna na to. Niedawno przyznała się, że ma kogoś na oku, a ja bez żadnego pohamowania całuję ją w sposób, w który nigdy nie powinienem. To się nie powinno zdarzyć. Być może właśnie ją zraniłem. Osobę, którą miałem chronić przed cierpieniem, której ranić nigdy nie powinienem.
- Kitty... - mówię, lecz od razu się poprawiam, wiedząc, że nie lubi, gdy w poważnych sprawach używa się jej zdrobnienia. A dla mnie jest to poważna sprawa - Heather. Zrobiłem źle, wybacz mi - przez chwile panuje cisza. Daję jej czas, bo wiem, że nie lubiła nigdy odpowiadać bez namysłu. Jej wypowiedzi są zawsze konkretne, treściwe i przede wszystkim przemyślane. Albo tak mi się wydaje.
- Nie mam ci czego wybaczać - wzrusza ramionami. Nie chcę mówić, że to mnie boli, ale czuję ukłucie. Nie widzę jej twarzy, nie widzę więc reakcji. Przez to wydaje mi się jeszcze bardziej bez znaczenia. Otwieram usta, aby dodać jeszcze parę słów, ale oblizuję wargi i przełykam w ciszy coś podobnego do porażki. Nie jestem w stanie jej nic więcej powiedzieć. Bardziej mnie jednak przeraża to, że ona nic więcej nie powie. A na to się zanosi. Chcę, aby na mnie nakrzyczała. O wiele bardziej wolałbym to niż jej spokój. Spuszczam głowę i z ogromnym wahaniem, ale mimo tego przełamując się wewnętrznie, wycofuję się powoli z dłońmi wsuniętymi w kieszenie spodni i wracam do kuchni. Spoglądam na zrobione przez nią śniadanie, ale i tak nie jestem w stanie przełknąć ani kęsa. Wzdycham i wychodzę z domu. Być może obydwoje potrzebujemy przestrzeni. Pierwsze, co robię, to kieruję się na plażę. Morze działało na mnie kojąco, uwielbiam jego szum, choć matka rzadko zabierała mnie nad nie. Dlatego też mój dom usytuowany był niedaleko plaży. Przez okno rozpościerał się szeroki błękit - w piękne dni spokojny, w burzowe szalał i czerniał, okazując swoją siłę.

Od Rachel C.D Lionell

Przyglądała się zadziwiająco dobrze wyglądającemu chłopakowi. Dlaczego zadziwiająco dobrze? Mimo, iż przed chwilą zwymiotował treść żołądkową, to twarz wciąż posiadał przystojną, włosy wyglądały dobrze nawet stojąc na wszystkie strony, ubrania wciąż znakomicie na nim leżały. Większość widząc go w takim stanie powiedziałaby jednak coś w stylu "Gościu, co ty sobie zrobiłeś?", jednak dla Rachel wciąż wyglądał po prostu dobrze. Przestąpiła z nogi na nogę, słysząc zadane jej pytania. Obecność ledwo znajomej jej osoby - ale już nie w pełni nieznajomej - we własnym domu wprowadzała ją w dziwny stan niepokoju.
- Jestem Rachel, wciąż chodzę do szkoły, tyle że dzisiaj chyba wagaruję. Mam szesnaście lat - odpowiedziała zgodnie z prawdą, z początku zastanawiając się, czy wyjawianie nazwiska to dobry pomysł. Doszła do wniosku że poda je dopiero, gdy dopyta o nie - jak na razie chciała zachować jak najwięcej informacji dla siebie.

28 maj 2019

Od Naffa Cd Milo

Zatrzasnąłem drzwi pokoju i starałem się oddychać. Pies lekko szturchnął mnie w nogę, dając mi do zrozumienia, że jestem bliski ataku jakiejś paniki.
-Kurwa wiem, nie musisz mi uświadamiać niczego ty kundlu- Syknąłem i puściłem rączkę od szelek. Kto o stabilnym myśleniu wpadł na pomysł, aby zmuszać ślepego do biegania? Czemu ten debil za mną łazi? Czy ja mogę po prostu w spokoju zgnić w tym pokoju? Skopałem buty pod ścianę i powoli poszedłem do kuchni. Mokry nos otarł mi się o dłoń. Trzepnąłem w psie nozdrze z irytacją i odstawiłem siatkę z zakupami na stolik w kuchni. Kundel cicho prychnął i znowu znalazł się obok mnie. Westchnąłem i zdjąłem mu szelki, dając mu tym wolne. Niech odpocznie, i tak nic nie robi. Włączyłem czajnik i powoli wsypałem zawartość torebki do miseczki. Zupka chińska. Taaa, moje danie życia. To jedno z tych potraw, które mogę przygotować bez problemu, z zamkniętymi oczami, jeśli pozwolisz.
-Alexa, włącz playlistę- Wydałem polecenie mojej internetowej pomocniczce.
-Dobrze Naff, masz nową wiadomość od: Mama- Muzyka cicho wypełniła pomieszczenie. Zalałem wodą kluski i zakryłem kawałkiem blaszki, który stał obok czajnika. Sięgnąłem po telefon do kieszeni i odblokowałem go kciukiem.
-Zadzwoń do mama- Wymamrotałem i czekałem aż urządzenie wykona moje polecenie.
-Hej słonko.
-Co chcesz?
-Nie odzywałeś się dawno, co u ciebie?
-Ślepnę, jak dobrze o tym wiesz- Burknąłem.
-Oj skarbie, ale cos poza tym?
-Poza tym? Jestem kurwa ślepy, nic tego nie zmieni, powoli tracę pierdolony wzrok i nie mam nic poza tym, jestem kaleką do chuja, ROZŁĄCZ- Trząsłem się. Fizycznie przebiegały przez moje ciało dreszcze. Poza tym Nieda się być poza czymś, co jest tak wielką częścią ciebie. Choroba odebrała mi wszystko. Słyszałem już od każdego w rodzinie" To tylko wzrok, dasz radę, nie przejmuj się, przecież żyjesz, przynajmniej nie jesteś do tego głuchy albo niemy''. Te ich mądre słowa wprawiały mnie w jeszcze gorszy nastrój. Nie dawało się tak po prostu zapomnieć o tym, ze się nie widzi. Nie istniało coś takiego. Ja po prostu nie widziałem, pamiętanie, że kiedyś patrzyło się na świat i świadomość, że zostało to odebrane, bolała i wbijała mi szpilki, rozpalone do czerwoności szpilki w tył głowy, nie dało się zapomnieć. Sięgnąłem dłonią do policzka. Woda. Kurwa płacze. Mocno strzeliłem się w twarz i sięgnąłem po miskę z obiadem. Niestety nie wycelowałem odległości i strąciłem naczynie z blatu. Gorąca ciecz zalała moje uda i nogi parząc każdy skrawek ciała, jaki dosięgła. Syknąłem i cofnąłem się, wpadając na psa, który postanowił sprawdzić, co się dzieje. Wylądowałem na tyłku, głową walnąłem o ścianę. Bez właśnie oparłem się o chłodne kafelki i załkałem. Miałem dość. Dość tego wszystkiego. Beznadziejny ślepy chłopak, który nie potrafi o siebie zadbać. I ten zjebany pies, który właśnie zjadał mój obiad i kolację.

-Miejsce- Warknąłem. Podniosłem się i sięgnąłem dłonią do głowy, nie była mokra, nie leciała mi krew. Tyle dobrze. Zostawiłem rozlaną zupkę i poszedłem się przebrać. Złapałem telefon i zamknąłem drzwi, zostawiając psa w mieszkaniu.
-Idź do Bar- Wydałem polecenie mojemu technologicznemu pomocnikowi. Nic nie było lepsze od tłustego burgera i piwa albo wódki. Czegokolwiek. Założyłem słuchawki i niepewnie ruszyłem przed siebie, wpadając na barierkę od schodów. Wciągnąłem powietrze nosem i ruszyłem, trzymając się drewnianej poręczy. Wyszedłem z budynku, nie wiem jakim cudem.
-Za 200 metrów, przejdź przez pasy- Monotonny głos dawał mi pewnej otuchy. Powoli starałem się kierować przed siebie. Nie wystawianie rąk, sprawiało mi dyskomfort, nietrzymanie psiej uprzęży, sprawiało mi problem. Brak pewnego upewnienia w lekkim ciągnięciu sprawiał mi problem. Czemu ten jebany pies był mi potrzebny. Jakimś cudem, po wielu potyczkach i upadkach, dotarłem do miejsca zwanego ufo barem. Otworzyłem drzwi i wyjąłem słuchawki. Zgiełk ludzkich głosów, zmieszany z muzyką, stukotem szklanek i kul bilardowych był odrobinę odurzający. Zrobiłem krok przed siebie, wpadając momentalnie na jakąś osobę.
-Uważaj, jak chodzisz,kochanieńki- Kobiecy głos, głos typowej właścicielki albo pracownicy baru.
-Przepaszam- Wymruczałem i starałem się ruszyć do jakiegoś stolika. Niestety szczęście mi nie dopisało, wpadłem na kolejną osobę.
-Jak leziesz młody!- Ochrypły głos, śmierdział piwem i papierosami. Skierowałem twarz w kierunku, jaki wydawał mi się być źródłem słów.
-Halo, gdzie się gapisz? To moja kobieta- Chrypnął ponownie, łapiąc mnie za kurtkę. Potrząsnął mną, strącając przy tym okulary. Skrzywiłem się i schyliłem, starając znaleźć moje okulary.
-Ślepy czy co? -Głośny chrzęst szkła sparaliżował mnie. Moje...
-Kurwa- Syknąłem i podniosłem się do pionu, starając jakimś cudem znaleźć mojego przeciwnika. Lekka poświata z lamp dała mi jedynie pomysł, na to, gdzie jest sufit a gdzie podłoga.
-Zgubiłeś się chłoptasiu?- Inny męski głos przyprawił mnie o dreszcze.
-Ta i akurat wpadłem w wasze ramiona, nie mogłem trafić kurwa lepiej- Odwróciłem się, starają patrzeć w twarz kolejnej osobie. Czyjeś paluchy zacisnęły się na mojej szczęce i poniosły ją ku górze.
-Tu jestem, ślepku, po chuj tu przypełzłeś?
-Nie twój zasrany biznes- Warknąłem i pożałowałem. Momentalny mocny ucisk na moim ramieniu i szarpnięcie upewniło mnie z błędności mojej decyzji.
-To zaraz zobaczymy, jak ślepy trafi do domu – Szarpnął mnie i wywalił z lokalu. Chłód wiosennego wieczoru i wilgoć podłoża pozostały na mojej twarzy. Podniosłem się do pionu i sięgnąłem do kieszeni. Pusta. Druga? Przynajmniej portfel miałem. Telefon... Opadłem na kolana i skrzętnie przeszukałem bruk. Był, z dwoma procentami baterii. Dopiero kiedy zapiszczał i przestał odpowiadać, zrozumiałem jak bardzo mam przesrane. Kurwa. Ruszyłem przed siebie, licząc na to, że wpadnę po drodze do jakiejś studzienki kanalizacyjnej i przynajmniej zginę. Po około godziny kręcenia się miałem dość. Było mi zdecydowanie za zimno, byłem przemoczony od deszczu, który co chwila padał i do tego byłem głodny. Głosy ludzi dookoła irytowały mnie. Wszyscy oni widzieli, wiedzieli, gdzie idą, mieli jakiś kurwa cel. Wsunąłem dłonie do kieszeni i zatrzymałem się w nieznanym mi miejscu. Proszenie o pomoc? Upadłem tak nisko?
-Przepraszam..
-Nie mam pieniędzy- Oddaliła się. No zajebiście, ja pieniądze mam. No to tyle po mnie. Bycie bezdomnym ślepym na ulicach to najwyraźniej moja przyszłość. Wreszcie mam to, na co zasługuję. Zapach ciepłej pizzy i dzwonek drzwi pociągnął mnie ku sobie. Oparłem dłoń o drzwi i pchnąłem, po chwili próbując je pociągnąć. Ustąpiły. Dzwonek zadzwonił i miły głos przywitał mnie.
-Witam w Pizzy- Stolik dla jednej osoby?
-Mhm- Kiwnąłem głowa.
-Proszę za mną.- Odeszła. No zajebiście, to mi nie pomaga. Powoli ruszyłem w kierunku, który wydawał mi się odpowiedni.
-Proszę Pana?- Kelnerka położyła mi dłoń na ramieniu.
-Nie wiem, gdzie idę- Wymamrotałem pod nosem. Wstydziłem, się tego. Nawet nie miałem okularów. Drobna ręką delikatnie wsunęła się w moją dłoń i pociągnęła w kierunku zapewne stolika. Poczułem, jak nagle robi mi się cieplej, nawet nie fizycznie. Ktoś potraktował mnie dzisiaj odrobinę inaczej niż inni. Nawet takie coś sprawiało, że miałem ochotę się rozkleić? Zbierz się do kupy Naff.
-Tu jest krzesło- Ułożyła moja dłoń na oparciu.
-Dziękuję- Wymamrotałem i usiadłem, sięgając po kartę, udając, że czytam.
-Mamy pyszną pizzę mięsną- Kelnerka wyraźnie starała się mną zająć.
-Poproszę i Piwo.
-Będę potrzebowała zobaczyć dowód- Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem portfel.
-Wszystko jasne?-Pokazałem jej wnętrze portfela. Nie pamiętałem nigdy gdzie mam te plastiki, wiec starałem się zgrywać pewnego siebie.
-Um... Okay- Westchnęła i odeszła. Mokre ubranie przylegało do mojego ciała i powoli schło od ogrzewania w lokalu. Kolejny dzwonek i kolejny.
<Ahoj.>

+10 PD

Od Katfrin # Zadanie 13

Moje kroki kierowały się w stronę odgłosu spadania kropki. W mojej głowie rozbrzmiewało tylko to. Kap kap. Miałam wrażenie, że ta ciecz zlatuje i tworzy dość dużą kałużę na ziemi. Wiedziałam, że muszę to sprawdzić. Nie wiedziałam jednak czemu. Mój oddech był coraz szybszy, a ja sama zbliżałam się do dźwięku  jakby wolniej. Zastanawiałam się gdzie jestem. Szłam korytarzem, ciemnym. Co chwilę mijałam żarówkę, które dawały bardzo niewiele światła. Jakby zaraz miały zgasnąć i pozostawić po sobie jedynie ciemność. Przełknęłam głośno ślinę. Chłód owiał moje plecy przez co włosy wpadły mi na twarz. Zebrałam je i przełożyłam niektóre kosmyki przez ucho. Rozejrzałam się jednak nic się nie zmieniło. Szłam dalej, przez ciemny korytarz. Było mi zimno. Zauważyłam, że w niektórych miejscach jest dość spora pleśń. Z moich ust zaczęła lecieć para ze względu na zimno. Potarłam ramiona dłońmi by w jakiś sposób się rozgrzać. Nie podziałało. Dźwięk kapania stawał się coraz głośniejszy. Z każdym krokiem było mi też cieplej. Dziwna nagła zmiana temperatury zaskoczyła mnie. Jednak nie mogłam narzekać. Było mi cieplej, co jest ważne. w końcu doszłam do pierwszego zakrętu. Stanęłam i spojrzałam w obie strony. Prosto albo w prawo. W którą stronę iść? Korytarze zdawały się być takie same. Miałam wrażenie, że niczym się nie różnią. Wsłuchałam się więc w dźwięk kapania. W prawo. Ruszyłam więc tam od razu. Kilka metrów, a po mojej lewej stronię pojawiły się ciężkie, metalowe drzwi. Zmarszczyłam czoło zdziwiona tym. Jakiś czas już szłam tym korytarzem i nagle pojawiają się tutaj drzwi? Podeszłam do nich i usłyszałam dźwięk kapania. To stamtąd to słyszę? Przecież te drzwi mogły by zagłuszyć krzyk torturowanego. Westchnęłam jednak sięgnęłam do klamki. Oby były otwarte. Proszę. Oby były otwarte... były. Nacisnęłam klamkę, a ta od razu ustała. Otworzyłam je, a moim oczom zastałam mężczyznę. Siedział na krześle. Był przywiązany i nieprzytomny. Jego głowa wystawała zza lewe ramię, a krew kapała z jego nosa. Kap...kap. Jęknęłam cicho widząc jego rany. Rozcięta dolna oraz górna warga, lewy łyk brwiowy rozwalony, nos zapewne złamany. Jego policzki były czerwone zapewne nie od panującego tutaj ciepła. Z jego ust także sączyła się krew co zapewne jest spowodowane ranami w buzi. Może wyrwanymi zębami? Albo obciętym językiem? Zrobiłam krok w jego stronę, ale ktoś mnie powstrzymał. Położył dłoń obciekającą krwią na moim ramieniu. Patrzyłam na nią przez chwilę, która dla mnie płynęła latami. Wiele razy widziałam podobne przypadki. Jednak ten był inny. Nie wiem czym się różnił. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Uniosłam swój wzrok na twarz osoby, która mnie zatrzymała. Zobaczyłam mojego brata, tuż za nim stał kuzyn. Mówili coś do mnie, jednak ja nie mogłam zrozumieć co. A może ich po prostu nie słuchałam? Skąd mam to wiedzieć? Westchnęłam zrezygnowana i wróciłam spojrzeniem na mężczyznę. Tym razem nie był nieprzytomny. Patrzył na mnie błagalnym spojrzeniem i niemal mogłam odczytać z jego oczu: Pomóż mi.
Kap...kap. Zagłuszało moje myśli. Han nagle ruszył się. Nie chciałam patrzeć co robi. Jednak zrozumiałam kiedy usłyszałam dźwięk wystrzału z broni. Prosto w głowę mężczyzny. Krew prysnęła na moją twarz, a ja chciałam krzyczeć. Zamknęłam oczy. Co kurwa jest ze mną nie tak?! Upadłam na ziemię jakby zmęczona i właśnie wtedy wybudziłam się ze snu. Moje serce biło szybko, za szybko. Byłam mokra od potu.
- To tylko sen Kat, to tylko sen - powiedziałam do siebie chcąc się uspokoić. Wiedziałam, że to może pomóc. Czemu ten jebany sen tak na mnie wpłynął? Może dlatego, że widziałam tam moich braci? Westchnęłam i podniosłam się do siadu. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 2.52.

+40 PD

Od Trace'a C.D Katfrin

Trace od zawsze udawał człowieka gotowego zawsze poświęcić nade wszystko swój cenny czas, aby dać wsparcie osobom. Uzyskiwane przysługi na przyszłość starannie potrafił zagospodarować, w dużej mierze na korzyść własnej jednostki. Tak też było dzisiejszego wieczoru, kiedy musiał udać się na kolację z kolegą swojej siostry. Jednak sprawianie wrażenia partnera młodszego od siebie studenta, nie zrobiło na nim większej trudności. Po zaparkowaniu czarnego Mustanga przed swoim loftem, odetchnął z ulgą. Na samą myśl o zalotnych spojrzeniach babki po czterdziestce, czuł zniesmaczenie. Całe spotkanie spowodowało beznadziejny humor u bruneta. Dodatkowo nowa sprawa usiłowania zabójstwa, nie dołożyła kolorów do jego życia.
Będąc opieprzonym przez swojego pracodawcę w temacie nawiedzenia szpitala o wczesnej porze, został w trybie natychmiastowym odesłany na kilkudniowy odpoczynek. Sprawę przesłuchania brata tajemniczej kobiety z baru, zlecił swojemu nowemu przydupasowi. Raczej on sam został przez niego mianowany tą rangą, co uderzyło w jego morale. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, jak było w przypadku Morty'ego. Starszy o kilka lat mężczyzna  który postanowił po urazie powrócić do pracy, chełpił się większym doświadczeniem. Młody stróż prawa nie zamierzał odpuścić, walcząc o swoje miejsce. Fakt zbierania przez starego nowego laur jego pracy, powodowało coraz częstszą ochotę utrudnienia jego życia.
Oto tym sposobem wylegiwał się na swoim ukochanym łóżku, wbijając wzrok w śnieżnobiały sufit. Pomimo zacienionego pomieszczenia przez rolety, sen zdawał się wcale nie nadchodzić. Zegar biologiczny heterochromika wydawał się najbardziej skomplikowany, niż inni mogli sobie to wyobrazić. Przysypiał mało godzin, noce spędzał na komisariacie grzebiąc w starych aktach, kartotekach i spisanym rozmową świadków. Analizował. Myślał, wymyślając to coraz nowsze scenariusze. Po długich przemyśleniach postanowił opuścić dotychczasowe miejsce spoczynku, na rzecz porannego maratonu po obrzeżach miasta.
- Trace Phoenix. Obecnie użytkownik telefonu jest na przymusowym odpoczynku. Jeśli jesteś nowym przydupasem, należy rozłączyć się w trybie NATYCHMIASTOWYM. - mruknął do słuchawki telefonu, parodiując automatyczną sekretarkę. - Przerywasz mi bieganie, dupku.
- Jestem świadomy twojej niechęci do nowej współpracy - usłyszał szybką odpowiedź. Jego świadomość ucieszyła stróża prawa, który tymczasem zatrzymał się - Co nie zmienia faktu, że musisz się przyzwyczaić do mojej osoby. W naszej pracy chodzi o pomoc innym, wyjaśnianie zdarzeń… A nie kłótnie na poziomie przedszkola.
- Jeśli próbujesz sprawdzić moje poczucie humoru, w obecnej sytuacji jego poziom jest znikomy. BEZ ODBIORU!

~     *     ~

Kolejne dni mijały w zastraszająco wolnym tempie, a śledztwo nie ruszyło się specjalnie do przodu. Dopiero niedawno uzyskali zgodę od lekarza, na rozmowę z poszkodowaną. Kobieta jednak milczała jak zaklęta co nie zwiastowało szybkiego rozwiązania i odpowiedzi na pytania. Trace postanowił pozostawić to innym pracownikom, samemu biorąc sprawy w swoje ręce. Przemierzał miasto swoim ukochanym samochodem, aby dotrzeć do jednego z mieszkań. Miał do wykonania proste zadanie przesłuchania mężczyzny, który tamtego poranka udał się z kobietą do szpitala. Znajdując się na miejscu docelowym westchnął cicho, na widok wielkiego podwórka. Czy ludzi nie mogą mieć innych zainteresowań, pomyślał, szukając potencjalnego śladu egzystencji właścicieli.
- Cóż… Moim zdaniem szukanie kogoś powinno się zaczynać od pukania w drzwi domu, prawda? - usłyszał za sobą dość znajomy głos. Zdziwił się widząc kobietę prowadzącą konia.
- Chyba chcesz mieć człowieka na sumieniu… Który prawie zszedł na zawał serca, hm? - powiedział teatralnie, łapiąc się za serce. W jednej chwili oddalił się o kilka kroków do tyłu, aby obronić się przed koniem. - Zabierz tą kobyłe.
- Przecież to piękne i miłe stworzenia… - jakby dla podkreślenia swoich słów, pogłaskała zwierze po szyi. - Co stróża prawa sprowadza w moje skromne progi?
- Zdarzenie sprzed kilku dni, niestety… - westchnął, przeczesując włosy do tyłu. - Wasza koleżaneczka zbytnio nie chce mówić, a myślałem, że zastanę Twojego brata. Co z tym zrobimy, hm?

Katfrin?

27 maj 2019

Od Noelii cd. Trace'a

- Zapominasz o fakcie, że to ja jestem tu tą złą. To ja mam teraz przewagę. Psychiczną, informacyjną, wyposażeniową i może nawet fizyczną. Zapominasz także o tym, że ja tak naprawdę w każdej chwili mogę wrócić z Tobą do tego piekła i torturować do twej śmierci.
Mężczyzna przełknął ślinę. Może przypomniały mu się moje ostre narzędzia. Może zobaczył twarz Monty'ego, który wije się z bólu i kona na podłodze?
- Ale tego nie zrobię. - dodałam zaraz - Po pierwsze masz za śliczną buźkę, po drugie zupełnie mi się to nie opłaca. Przecież zrobiłam już to, co chciałam, a zabicie cię byłoby na korzyść ludziom Abwery. A właśnie...
Facet przybliżył się do stołu, kiedy tylko zaczęłam temat o tych zbirach.
- Słucham? - spojrzał się na mnie nieco bardziej wnikliwie.
- No niestety. Konsekwencje z napadnięcia Gustawa mogą być gorsze niż mi się zdawało.
- Jakie na przykład?
- Pierwszym zagrożeniem jest dowódca Abwery. Abwera to tajna policja, która działa oczywiście nielegalnie. Problem jest w tym, że mają o wiele lepsze wyposażenie niż wy. CKM'y wojenne, granaty, i tym podobne.
- Przecież, jeżeli są wojenne, to nie działają już tak dobrze jak dawniej.
- Niezbyt... Poznałam ich z każdej strony na wypadek takiej sytuacji, jak ta. Sprzęty działają nienagannie. O wiele lepiej, w porównaniu do teraźniejszych maszyn. Jednym z ich niewinnych pistolecików dostałam w nogę. - odsłoniłam nogawkę od spodni - Rana przelotowa. Kość miałam składaną po kawałeczku. Dokładnie było ich coś koło pięćdziesięciu. Nadal mam problemy z chodzeniem. Szczęście, że w ogóle tą nogę mam.
- Co zrobiłaś?
- Znalazłam tajne plany operacyjne, dotyczące ataku ambasady. Postrzelili mnie, jednak brak czucia bólu pomógł.
Trace nagle spojrzał się na mnie i podniósł brew.
- Masz te plany?
Uśmiechnęłam się lekko i wstałam. Papiery były dobrze zabezpieczone.
- Nogi do góry. - powiedziałam i odsłoniłam dywan w jednym miejscu przy stole. Oczom ukazała się porządna klapa, pod którą trzymałam ciekawe rzeczy. Machnęłam tylko do Trace'a. Wiem, że nie powinnam ufać mu aż na tyle, jednak nie widziałam w nim żadnego zagrożenia. Zejście po schodach wymagało u  mnie lekkiego pochylenia. Niestety, ale takie uroki wysokich kobiet.
Podczas, gdy Trace jeszcze schodził z drabiny, ja sięgnęłam po klucz i otworzyłam duże, metalowe drzwi. We wnętrzu było dość zimno, ale nie zamierzałam się tym przejmować, bowiem miałam cel w tej nagłej wycieczce po najgłębszych zakamarkach mego domu. Kilka półek po bokach było zasłoniętych ze względu na dość mocne działanie chemiczne. Oczy mogłyby zostać poważnie uszkodzone, a mi już starczy kalectwa na te dni. Kiedy wszedł do pomieszczenia zamknęłam drzwi z powrotem na klucz. Podeszłam do biurka, które stało centralnie na środku pokoju. Leżała na nim obszerna kartka A3, na której wszystko opisane było co do centymetra.
- Tu masz wejścia. - pokazałam palcem - Gustaw miał zamiar wpuścić tam trzy oddziały piechoty. Mówiłam mu, że to głupi pomysł, że są za bardzo widoczni, ale miał mnie po prostu w poszanowaniu. Dach chcieli zająć helikopterami wraz z ładunkami wybuchowymi, które chcieli odpalić w momencie, gdy do akcji wkroczy policja. Miało być źle, krwawo i brudno. Całe pomieszczenia miały być zapełnione dymem.
- Dlaczego chcieli napaść ambasadę?
- Konsul wraz z ambasadorem byli bardzo cenni. Kilka osób dawało za nich dużą sumkę.
- Za NICH?
- Może nie do końca. Chodziło o to, aby ich zmuszać do wykonywania rozkazów swojego tymczasowego władcy. No ale jak widać Noelka im plany dość mocno pozmieniała... - zaśmiałam się cicho pod nosem. A Trace ponownie był niebezpiecznie blisko. Na tyle blisko, że czułam jego ciepły oddech na karku. Dreszcze przeszły mnie bardzo gwałtownie i szybko. Zaraz po dziwnym uczuciu usłyszałam trzask okien. Była to zdecydowanie Abwera. Zawsze działali bez planu, chaotycznie i głupio. Często ich to zdradzało. Tak było i teraz. Złapałam mężczyznę za bluzkę i wciągnęłam pod biurko.
- Obejmij mnie. W ten sposób nawet porządny granat nic nam nie zrobi. - wahał się chyba, ale zaraz przysunął się do mnie bardzo blisko. Oparłam głowę o jego tors. Spokój Noelia, to tylko głupi dowódca, który poluje na ciebie i chce twojej głowy. Nagle mocny huk. Czyżby znaleźli sobie lepsze zabawki? Najwidoczniej klamka poszła na mała kawałeczki, a do środka wpadło kilkunastu, może kilkudziesięciu oficerów. Sięgnęłam po broń. Kiwnęłam do Trace'a, który zrobił to samo. Nim zdążyli odsłonić mebel wystrzeliliśmy kilkanaście strzałów. Dwóch od razu padło.
Trace?

26 maj 2019

Od Lionella C.D Rachel

Biegnę ile sił w nogach, tylko że są one jakieś inne... Zupełnie jakby nie moje. Biegnę w jakimś konkretnym celu, tego jestem pewien ale nie mam pojęcia gdzie ten cel się znajduje. Nie mam też żadnej kontroli nad tym co dzieje się wokoło mnie. Krzyki, wrzaski i skomlenie cichną. Nie byłem nawet świadom, że je słyszę. Ale wtedy już do mnie dotarło, że stamtąd uciekłem. Sam.
Poderwałem się nagle, uwalniając się na szczęście z tego pojebanego snu. Ciężki oddech, kropelki potu na czole i karku…Znów to samo. Ja pierdole, co za szajs. Ludzki mózg potrafi stworzyć naprawdę ogromne gówno. Nie było mi jednak dane zbyt długie rozmyślanie nad moimi koszmarami nocnymi i nad bezużytecznością ludzkiego umysłu, gdyż w mojej głowie zaczął dudnić pusty, pulsujący ból. Otworzyłem oczy, niemalże natychmiast tego żałując. Światło. Jebane, białe, natarczywe światło zdawało się kpić ze mnie wraz z rozsadzającym mnie bólem. Umarłem. Nie ma innego wytłumaczenia. Musiałem umrzeć. Szkoda tylko, że nie pamiętam jak...Chociaż nie, czuję się jak gówno, więc zapewne dopiero zmierzam w stronę tego oczojebnego światła. Cóż z pewnością ma to swoje plusy.
Mmm...

25 maj 2019

Od Neala c.d. Candice

Idę spokojnie w stronę mojego motocyklu i kiedy na nim siadam, zatrzymuję się na chwilę. Mój wzrok wraca do szklanych drzwi apartamentowca, w którym jak już wiem znajduje się mieszkanie Candice. Wokół panuje ogromna jak na to miasto cisza, pewnie dlatego, że znajdują się tutaj raczej budynki mieszkalne, niby centrum, a z dala od najruchliwszych ulic. Gdzieś spomiędzy budynków powiewa już letnie powietrze, dzięki któremu mój umysł zaczyna powoli wracać do siebie, jakbym przypomniał, a wszystko z tego wieczoru to tylko dziwny sen. Kręcę głową sam do siebie i cicho śmieję się pod nosem. Czas wracać do domu zanim kompletnie stanę się jakimś poetą czy kimś w tym rodzaju. Szczerze nawet nie wiem. To nie moja bajka.
Wkładam kask i już po chwili odjeżdżam w stronę mojego mieszkania, które nie znajduje się zbyt daleko stąd. Dosłownie dwie przecznice i wjeżdżam do podziemnego parkingu, gdzie stawiam motocykl i szybko wchodzę do windy, chcąc jak najszybciej znaleźć się w swoim mieszkaniu. Na korytarzu panuje całkowita cisza. Nawet ci studenci z mieszkania  na końcu nie mają u siebie żadnej imprezy, czego po nich ostatnio bym się nie spodziewał. Może wreszcie któraś z naszych kochanych dociekliwych sąsiadek miała dosyć głośnej muzyki po nocach i administracji ich postraszyła, że dostaną w końcu wymówienie. W sumie tutaj wszystko jest możliwe. Otwieram drzwi do mieszkania, a moja ręka automatycznie wędruje do włącznika światła na prawo od drzwi. Zamykam zamek za sobą, w klucze z łoskotem uderzają o blat szafki przy wejściu, kiedy wieszanie ich na specjalnie przygotowanych do tego wieszaczkach, znajduję jako całkowicie niepotrzebne i zabierające czas. Cenny czas snu, którego potrzebę powoli zaczynam odczuwać. Na ten odgłos gdzieś w mieszkaniu budzi się Skittle, którego ciche niemalże nadal szczenięce warczenie mogę usłyszeć od samych drzwi. Wita mnie już w przedpokoju cicho popiskując i kręcąc się w niewielkie kółeczka, ciesząc się na mój widok. Chociaż on zawsze się cieszy, że jestem. Kiedy przechodzę obok aneksu kuchennego w stronę mojej sypialni, wpada mi do głowy pomysł na naleśniki. Dawno nie jadłem naleśników, powtarzam sobie w głowie jak mantrę i wpatruję się w płytę grzewczą. Kilka naleśników nigdy nie zawadzi. A kłaść się spać na głodnego to też nie najlepszy pomysł...

Od Trace'a C.D Noelia

Dorosły facet w tamtym momencie odznaczył się największym debilizmem, chyba w całej historii istnienia policji. Bo który mądry człowiek odwiedza niedoszłego mordercę, w celu ugotowania mu obiadu? Odpowiedź jest jasna - żaden. Dodatkowo najgorsze było w tym to, że śmiali się w najlepsze, popijając jeden z mocniejszych, jak nie droższych alkoholi. Zawroty głowy odczuwane w tamtej chwili całkowicie psuły jego położenie. W każdej chwili mógł paść nieżywy na ziemię, a jego ciało odnalezione kilka dniu potem. Niehonorowa śmierć.  Musiał jak najszybciej wyjść na chłodne powietrze, tym samym odstawiając trunek jak najdalej. Dobrym wyjściem było dotlenienie płuc. O własnych siłach próbował wstać do pionu, tym samym dając znać Noelli, aby puściła jego ramiona.
- Moim skromnym zdaniem trunek należy… Do jednego z najlepszych, jakie zdołałem wypić w swoim krótkim życiu. Ale… - westchnął cicho, przecierając oczy wolną dłonią. - J-jednak wystarczająco dużo go wypiłem, a czeka mnie jeszcze powrót do domu.
- Tak szybko chcesz opuścić moje skromne progi, panie władzo? - zapytała, najpewniej w prześmiewczym aspekcie.  - Myślałam, że jesteś lepszym zawodnikiem.
- Proszę mi wybaczyć… Nie urodziłem się w bogatej rodzinie szlacheckiej, aby na co dzień mieć do czynienia z czymś… Takim?

Od Harper do Ivana

Młoda kobieta kluczyła zwinnie między wysokimi, drewnianymi regałami uginającymi się pod ciężarem umieszczonych na nich książek, a swobodnie rozpuszczone, długie kruczoczarne włosy podskakiwały nieznacznie w rytm stawianych przez nią żwawo kroków. Odkąd tylko weszła do środka, rozpoczęła poszukiwania jednego z egzemplarzy nowego, dosyć popularnego obecnie horroru - Timora, jednak wraz z upływem kolejnych minut niewielkie pokłady jej cierpliwości coraz widoczniej malały - wcześniej starannie rozczesana i ułożona fryzura przybierała coraz bardziej niedbałą formę, a jeszcze chwilę temu delikatnie uśmiechnięta twarz, stawała się zachmurzona.
Och tak, Harper Beckett nigdy nie słynęła z opanowania.
Przeczesała dłonią splątane kosmyki i, uprzednio biorąc kilka głębokich, pełnych wdechów, skierowała się ku stanowisku sprzedawcy, aby zapytać go o pomoc. Kosztowało ją to nie lada poświęcenia - jej rodzice od samego początku wpajali córce, iż powinna radzić sobie ze wszystkimi napotykanymi trudnościami samodzielnie. W szkole, w pracy czy nawet w zwykłej księgarni.
Tego typu postawa z pewnością miała wiele zalet. Harper szybko, znacznie szybciej niż jej rówieśnicy, stała się dzieckiem niezależnym oraz praktycznie całkowicie samowystarczalnym, co często spotykało się z zachwytem matek i ojców innych dzieciaków, którzy nie szczędzili ochów i achów pod jej adresem. W końcu kto by nie chciał, aby jego pociecha potrafiła zająć się sama sobą? Jednak prędko okazało się, że wychowanie to przysparza równie wiele problemów, co ich rozwiązuje. Jako uczennica szkoły podstawowej i gimnazjum, a nawet jako osoba dorosła, Beckett nie była graczem zespołowym. Grupowe projekty, sporty drużynowe czy wyprawiane przyjęcia nie dość, że wychodziły poza szereg lubianych przez nią aspektów edukacji lub później - pracy, to dodatkowo wywoływały u młodej dziewczyny irytację. Szybko stało się jasne, iż najlepiej czuje się we własnym albo, w drodze wyjątku, dokładnie oraz starannie przez nią dobranym towarzystwie i wtedy też osiąga najlepsze wyniki.

Od Noelii cd. Trace'a

Nim chłopak zdążył usiąść złapałam go za kołnierz.
- Po pierwsze nie masz za bardzo prawa oceniać mojego wyglądu, bezczelny gówniarzu, a po drugie, to już nigdy nie chcę i nie zachcę buziaka. - powiedziałam i mimo to, ruszyłam do piekącej się potrawy. Znaczy, ledwo szłam. Dotarłam do wyznaczonego celu. Kolacja mogła się jeszcze trochę piec. Chociaż, gdybym nie zechciała wyjąć jej już teraz, mięso byłoby za twarde i kruche. Złapałam za tacę i wyjęłam przedmiot na zimny blat. Spojrzałam na dłonie, które oczywiście były całe poparzone, przez moją piękną sklerozę i nieuwagę. Nawet przez chwilę nie pomyślałam o złapaniu za rękawice. W niektórych przypadkach brak czucia bólu przeszkadza, a w niektórych bardzo pomaga.
- Szampan, wódka, spirytus, whiskey, brandy? Co chcesz? - zapytałam i przekręciłam głowę w stronę policjanta.
- Najmocniejsze. - odpowiedział bez chwili namysłu.
No to się chłopaczek zdziwi. Najmocniejszy ma 96 procent, ale nie chcę, aby wypaliło mu wnętrzności. Bowiem śmierć długa i bardzo bolesna dla zwykłych osobników. Wzięłam osiemdziesięcioprocentówkę i zabrałam kieliszki. Postawiłam je na stole i wróciłam po jedzenie. Nałożone na talerze. Jedyne dwa, jakie miałam w szafce. Jedyne, jakich kiedykolwiek używałam. Jeden rano, drugi wieczorem. Rzadziej, jeżeli ktoś był. Bo był rzadko. Może bali się i unikali posiadłości Wunderbrischerów dalekim łukiem, a może po prostu okolica była mało atrakcyjna. A może, prawda, czyli to, że Noelia nikogo nie szanuje i nie ma znajomych skutkuje samotnością? No może nie do końca. Siedziałam teraz na przeciwko swojego odwiecznego wroga. Człowiek, którego jeszcze kilka dni temu torturowałam. Którego mogłam zabić już za pierwszym spotkaniem. Nie zrobiłam tego jednak. Czyżby sumienie do mnie uderzyło? Na pewno nie. Najprawdopodobniej poskutkowała chęć pomęczenia go, aż sam poprosi o śmierć. Nie byłam chyba gotowa na taki czyn. Zabić psa, który szuka zabójcy? No nie. Na to nie mogłam sobie pozwolić. Polałam alkoholu w obywa, dość duże kieliszki. Połknęłam ciecz szybko. Bez problemów. Za to brunet, zaraz po wypiciu pokręcił głową na co uśmiechnęłam się. Patrzyłam na jego grymas jeszcze przez chwilę. Zaraz nalałam kolejny kieliszek. Tym razem facet próbował nie pokazywać mocy alkoholu, ale nie udało mu się to w żaden sposób. Potrząsnął głową jeszcze mocniej.
- Może coś do popicia? - zapytałam, na co pokiwał przecząco głową. I tak kilka kieliszków. Kilkanaście może nawet. Wesoła zaczęłam robić się dopiero teraz, jednak przybysz był już trochę sponiewierany przy piątej kolejce. Chyba mam aż za mocną głowę na takie zabawy. Dużo słyszałam o osobach, które nie potrafią pić, a później wymiotują na każdym kroku. Ja do tego grona nie należę. Bynajmniej na razie. I czuję, że to się nie zmieni. Powoli zaczęłam się śmiać z towarzysza, który powoli zaczynał przekręcać się na lewo i prawo. Najwidoczniej były to niekontrolowane ruchy. Złapałam go wreszcie za ramiona i pomogłam oprzeć się o oparcie kanapy.
- Czemu taka jesteś? - zapytał nagle nieco zagłuszonym i przytłumionym głosem.
- Jaka?
- No bo ty taka wredna kobieta jesteś.
- Ja jestem bardzo miłym człowiekiem. - dopadł go niekontrolowany napad śmiechu. Spoglądałam na niego kątem oka udając poważną, jednak zaraz także zaczęłam się śmiać. Najbardziej rozbawił mnie fakt, że jeszcze kilka dni temu ten policjant nazywał mnie wiedźmą i szmatą, a teraz siedzi u mnie w domu i jak gdyby nigdy nic, pije mój najmocniejszy alkohol.
Trace?
Uważaj, Noelii nie można ufać. 

24 maj 2019

Od Amy C.D Hangagog

Wywróciłam oczami, po czym jednak się uśmiechnęłam. Alkohol częściowo już wywiał ze mnie moją nieśmiałość i stałam się odrobinkę śmielszą osobą. Musiałam przyznać, że pytania Hangagoga były dość… ciekawe. I zawstydzające, przynajmniej mnie. Upiłam łyk napoju, wpatrując się nieco w mężczyznę.
- Masz dziewczynę? - spytałam mimowolnie. Jakoś od początku mnie to zastanawiało. Jednak biorąc pod uwagę to, jak do mnie mówił, jak się zachowywał i tym podobne, to spodziewałam się przeczącej odpowiedzi.
Ciemnowłosy tylko się zaśmiał.
- Nie, nie mam. A co? Jesteś chętna? - spytał, na co odpowiedziałam śmiechem.
- Jasne. Dobrze, że pytasz – odpowiedziałam. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens tych słów, przez co delikatnie się zaczerwieniłam. - Ż-żartuję – szybko dopowiedziałam, po czym przyłożyłam szklankę do ust, chcąc się napić. Przełknęłam kolejny łyk napoju, po czym zaczęłam bezwiednie wpatrywać się w ciemny napój. Wtem usłyszałam głośny śmiech Hangagoga. No tak… Tylko mocniej się zarumieniłam, co pewnie nie uszło uwadze mojego towarzysza. Nieco się uciszył. Czułam na sobie jego wzrok. Ewentualnie byłoby to moje urojenie.
- Słodko się rumienisz, wiesz?

Od Trace'a C.D Noelia

Brunet był mężczyzną, który od kiedy pamiętał nie brak sobie do serca żadnych ostrzeżeń. Wszystko co dawało uczucie adrenaliny tak uwielbianej przez siebie, akceptował, czekając na rozwój sytuacji. Tym razem jednak było gorzej, niż mógł sobie wyobrazić. Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego czuł się obserwowany. Przesiadując w warsztacie dni wolne, podejrzane typy ciągle podjeżdżały pod jego dom, bądź pod przykrywką potencjalnych klientów odwiedzali jego miejsce pracy. Nie mógł jednak narzekać na ich pieniądze, jakie zarobił po naprawie dość drogach jak na jego kieszeń, samochodów. Działał pod maską uprzejmego człowieka, który nie wadzi innym.
Po przeczytaniu dalszych powiązań Gustawa z dość niepokojącymi ludźmi i dość... Skomplikowaną organizacją, zaczął żałować swojej decyzji udziału z zasadzce z wariatką. Czara goryczy przelała się, kiedy Cassiopeia zgłosiła mu o pewnym cieniu, który podążał za nią na każdym kroku. Nie mieli zamiaru odpuszczać. Wtedy Phoenix zaczął potajemnie działania. Nagłośniona sprawa pływających zwłok daleko za miastem, stała się tematem numer jeden. Tajemniczy morderca postarał się upozorować zbrodnie na jedną osobę, która była znana policji od długiego czasu.
Przeszukując szafki w poszukiwaniu najpotrzebniejszych rzeczy do ugotowania obiadu, co jakiś czas spoglądał za siebie. Czuł na swoich plecach badawczy wzrok, który jakby mógł wypalił by dziurę w części ciała. Sytuacja rozgrywająca się w kuchni Noelli, miała wręcz charakter całkiem normalny w świcie. Jednak tylko dla osób niewtajemniczonych. Świadomość piekła znajdującego się pod jego stopami, przyprawiała go o zawrót głowy. Trace jednak miał dość chciwy jak na jego osobę plan,który bym wręcz idealnie zaplanowany. Pod możliwym kątem. Dlaczego nie poznać wroga of zaplecza, prawda?
- Nie zamierzam brać od Ciebie jakichkolwiek pieniędzy, wykorzystam ubezpieczenie zdrowotne i dobroć policji. - odpowiedział na spostrzeżenie jego towarzyszki, kiedy zaczął poszukiwać potrzebnych naczyń do gotowania. - Nie chcę od Ciebie nic. Spłacam tylko dług, względem Ciebie.
- Jednak wataha psów... Znaczy stróżów prawa ma jednak honor i szlachetne cechy? - zaśmiała się dość drwiąco, zasłaniając dłonią usta. Jakby chciała zachować pozory niewinnej dziewczynki.
- Jesteśmy tylko zgrają debili, biegających niczym dzikusy z bronią. - odparł, obierając potrzebne warzywa. - Robię to własnego poczucia obowiązku, jestem nade wszystko leniwym psem… Przez Twój jakże świetny plan ujęcia goryla, mam na głowie ludzi życzących mi śmierci.

~. *.  ~

Policjant wydziału zabójstw wchodząc do salonu, zarzucił swoją bluzę na oparcie sofy. Pogoda tego dnia rozpieszczała mieszkańców miasta, a niemądrym pomysłem było pozostawić okno w kuchni szczelnie zamknięte. Korzystając z nieobecności właścicielki posiadłości, sięgnął z zainteresowaniem po znajomy nóż. Odpoczywają na kanapie, wodził opuszkiem palców po jego ostrzu. Jak na porządnego właściciela przystało, zabójcze narzędzie okazało się profesjonalnie naostrzone. Stwarzało pozory gotowego na użycie w każdej chwili.
Czując obecność drugiej osoby w salonie, oparł narzędzie na kolanie. Dokładnie w miejscu, gdzie poprzednio spowodował szkody w ciele. Zastanawiał się, co może siedzieć w głowie takiej kobiety, jaką była Noellia. Kiedy rozmawiał z nią podczas przygotowania dość porządnego posiłku, okazała się ciekawą na swój sposób osobą. Która tak naprawdę była skrzywdzona przez ludzi jej niegdyś bliskich.
- Twoje jedzenie nie wygląda tak źle, jak na początku sobie wyobrażałam. - powiedziała na przywitanie po dłuższej nieobecności, siadając po drugiej stronie. Mężczyźnie nie uszło na uwadze jej powierzchowny problem, jakim były rany po ich akcji.
- Jednak sama nie jesteś zbytnio idealna… O spójrz! Kurz na stoliku.
- Jak na gościa na obcym sobie terenie, pozwalasz sobie o wiele za dużo. - zauważyła, wbijając morderczy wzrok w jego twarz. Trace jak na komendę uśmiechnął się wyzywająco. Tak chcesz się bawić, chyba zrozumiała przesłanie,które było dość jasne.
Nadal bawiąc się w najlepsze nożykiem, zbliżył się nieznacznie do starszej dziewczyny. Pogrywając w jej gierkę tym samym udając drapieżnika, zatorował jej drogi ucieczki. Oddechem drażnił jej skórę na szyi, specjalnie zahaczając nosem o jej skrawki.
- Przyznaj się, Noellio… Twój wzrok Cię zdradza, mówiąc “Wydłubie Tobie oczka, psie” - szepnął, kładąc dłoń na jej tali. Nim zdążył złożyć lekki pocałunek na jej żuchwie, szybko wstał z miejsca, w celu sprawdzenia pieczącej się w piekarniku potrawy. - Jeśli tak bardzo chcesz buziaka, wystarczy powiedzieć. obiad za chwilę gotowy, więc rusz zgrabny tyłeczek po naczynia. Żadnych ostrych narzędzi, blondi.


Noellia?

Sto lat, Billy!

Dzisiaj dwudziesty czwarty maja i po raz czwarty wyprawiamy urodzinową imprezę, w porządku, po raz piąty, jeżeli liczyć rocznicę bloga. Tego dnia obchodzimy ostatnie już urodziny w maju, których serię zamyka szesnastka albo siedemnastka Billy'ego!
Po pierwsze — wszystkiego, co tylko najlepsze. Jesteś naprawdę silna i podziwiam Cię niesamowicie, dlatego mam nadzieję, że teraz będzie tylko dobrze. Życzymy Ci, abyś czasami zakładała różowe okulary i patrzyła na ten nudny, monotonny świat z małym przymrużeniem oka i nawet niewielkim uśmiechem, bo to jest bardzo ważne. Zdrowia, mnóstwo zdrowia, abyś nie padła ofiarą fal przeziębień, które, z tego, co mi wiadomo, znów zalewają świat, a przynajmniej nasz kraj, mniejsza z tym. Zdrowie zdrowiem, ale też pieniędzy, chociaż nie stawiajmy tych dwóch rzeczy na równi. Jednak tak, pieniędzy, wbrew pozorom, czasami te kilka banknotów da jakieś szczęście i rozweseli na swój własny sposób. Szczęścia i pomyślności w życiu prywatnym oraz w szkole, aby w końcu przestała męczyć i dała trochę wolnego, bo kto by pomyślał, żeby tak maltretować uczniów na miesiąc przed zakończeniem roku. Pora przestać myśleć o ocenach, właściwie niewiele już zmienimy, chociaż poprawki raczej nadal trwają — jeżeli jesteś w trakcie jakiejś z nich, pamiętaj, aby się nie stresować, ponieważ stres jest naprawdę zły i w tym momencie mam ochotę wkleić tutaj zdjęcie z mojej książki od biologii, jak ten stres wpływa na nasz organizm (chociaż tam jest bardzo ogólnie, a nie negatywnie). Przechodząc dalej, więcej blogowych sukcesów i, rzecz jasna, zabawnych memów oraz wątków, dzięki którym owe memy mogą powstawać. Jesteś z nami bardzo, bardzo długo i w dniu urodzin chcemy Ci za to podziękować. Mamy nadzieję, że spędzisz swoje urodziny w takiej atmosferze, jaką sobie wymarzyłaś!
Administracja
Zapraszamy do komentarzy~

Od Katfrin CD. Trace'a

- Wypiłbym coś znacznie mocniejszego… Jednak mój urlop szlak trafił w ostatniej chwili - powiedział, a ja uśmiechnęłam się lekko. Jego odpowiedź spodobała mi się. Wiedziałam jak to jest. - Proszę opisać mi zaistniałą sytuację sprzed ponad godziny - dodał.
- Co mogłabym powiedzieć. Hm… Było ciemno, a oszołomienie przez niezapowiedziany wystrzał z broni palnej, spowodował swoje. - mówiłam bawiąc się szklanką z soczkiem. Od prawej do lewej dłoni  - Inaczej bym zareagowała, jednak zmysły straciły na ostrości - rzekłam. Miałam w jakiś sposób do siebie żale.
- Znałaś ofiarę osobiście? - zapytał i dolał alkoholu do soku - Może wcześniej miałyście możliwość kontaktowania się? - cały czas odpytywał.
- Jedna z wielu znajomości, interakcje w bardzo okrojonej ilości - odpowiedziałam jedynie chcąc wzruszyć ramionami. Jednak wiedziałam, że źle to będzie wyglądać. Jakbym nie przejmowała się Isabell. W sumie była to racja.
- Mogła podpaść jakimś ludziom? - kolejne pytanie.
- Wydaje mi się, że nie było takiej możliwości - znów odpowiedziałam. bardzo nie lubiłam tak wielu pytań. Jednak wiedziałam, że to jest obowiązkiem.
- Co robiłyście na zewnątrz?
- Kolejny glina, który nie różni się od innych psów - powiedziałam wreszcie i zaśmiałam się. Jednak nie był to szczery śmiech. Chłopaka zaskoczyły moje słowa.

23 maj 2019

Od Ivana CD. Victorii

Kiedy chciałem wejść do samochodu zauważyłem Victorię, która uciekła ze szpitala. To chyba kurwa jaja. Zacisnąłem mocniej szczękę i ruszyłem w jej stronę, ta chciała uciec jednak pochwyciłem ją za bluzę. Przyciągnąłem ją do siebie i zacząłem ciągnąc od samochodu. Jebana mała uciekinierka. Oczywiście się sprzeciwiała. Jednak w końcu udało mi się ją wepchnąć do auta, które od razu zamknąłem żeby nie uciekła. Znów.  Zająłem miejsce kierowcy i ruszyłem w stronę domu.
- Dokąd mnie zabierasz? - powiedziała i chciała mnie udusić. Złapała mnie za kark i przyciskała do siebie. Wyrwałem się z jej uścisku i na chwilę niestety musiałem puścić kierownice. Dziewczyna przestraszyła się i puściła mnie. Złapałem za kierownicę i zjechałem na poboczę. Włączyłem awaryjne światła i odwróciłem się do Victorii.
- Jeszcze jedna sztuczka. Jedna jebana sztuczka, a nie będę taki miły - powiedziałem do niej swoim zimnym głosem. Victoria skuliła się w kącie, chyba zrozumiała. Zresztą nie wiem. Kurwa. Wyłączyłem awaryjne i znów zacząłem jechać. Dziewczyna nie sprawiała już problemów. Wjechaliśmy na podwórko, a potem do garażu. Otworzyłem drzwi, a ona od razu wyszła z samochodu. Zaczęła się rozglądać po garażu w poszukiwaniu zapewne jakieś broni. Wywróciłem oczami i wysiadłem z samochodu. Victoria chwyciła za kawałek drewna, który znajdował się tam tylko i wyłącznie ze względu na kominek w domu.
- Odłóż to, uwierz nie chcesz mnie już dziś denerwować - powiedziałem, a ona pokręciła głową.
- Odłóż to - powtórzyłem się. Nie lubię tego robić. dziewczyna bardzo mnie już denerwowała. uciekła ze szpitala. Nie wiem co się tam dzieje. A ja kurwa się ją muszę zająć. Victoria nie odłożyła drewna na miejsce. Sięgnąłem za tył i wyjąłem broń zza paska. Odblokowałem ją i pokazałem dziewczynie, która się już przeraziła. Wiedziałem, że teraz zrozumiała w jakiej jest sytuacji. Nie mam zamiaru się z nią pierdolić.
- A teraz proszę być ładnie odłożyła drewno na miejsce - uśmiechnąłem się do niej, a ona zrobiła to o co proszę jednak z chwilą zawahania. Nie podoba mi się to. Nawet bardzo.
- A teraz idziemy do domu - rzekłem i pokazałem jej drzwi. Victoria powoli ruszyła w ich stronę. Otworzyła je i weszła do środka.
- Nie próbuj niczego, uwierz nie będzie to dla ciebie bezpieczne - powiedziałem - usiądź tutaj - dodałem i pokazałem na stół w jadalni. Victoria zajęła więc spokojnie miejsce. Widziałem jak jej klatka piersiowa unosi się i opada bardzo szybko. Była bardzo zestresowana. Nie dziwie się jej. Otworzyłem szafkę w sypialni i wyjąłem warstwę papierów. Podważyłem deskę i wyjąłem ze schowka strzykawkę i narkotyk. Wsadziłem wszytko na miejsce i podszedłem do dziewczyny.
- Wystaw rękę - powiedziałem, a ona zaprzeczyła ruchem głowy jednak patrzyła na broń, która cały czas była wymierzona w jej kierunku. Uśmiechnąłem się.
- Wystaw rękę - rzekłem. Nie ruszyła się. Zwaliłem więc ją z krzesła i klęczała teraz na czworaka na ziemi. Przekręciłem ją na plecy i położyłem kolano na jej klatce piersiowej przytrzymując ją by nie uciekła. Drugą nogą trzymałem na jej dłoni tak by jej nie zabierała. Swoją ręką wstrzyknąłem jej zastrzyk, a broń cały czas była w nią wymierzana. Puściłem ją kiedy wszystko było w jej krwi. Dziewczyna oczywiście szarpała się ale to powodowało tylko i wyłącznie powiększenie rany. Wstałem, a ta od razu chciała się na mnie rzucić.
- Aaa... nie zapominaj o czymś - powiedziałem i odepchnąłem ją. Po narkotyku zapomni wszystko co działo się przez ostatnie 24h. W tym czasie przewiozę ją do szpitala. Zaśnie. Na osiem godzin. Teraz ja tylko popilnować.


Victoria?

Od Katfrin CD Lucasa

Dzień zaczynał się jak zawsze. Czyli dob... nie, nie zaczynał się dobrze. Zaczynał się chujowo. Wstałam rano i byłam bardzo ale to bardzo niewyspana. Wstałam o piątej trzydzieści. A dopiero przed trzecią położyłam się spać. Była właśnie 6.42, a ja piłam już drugą kawę, która choć trochę sprawiała lepszy humor. Miałam do pracy na dwunastą ponieważ szłam na drugą zmianę co bardzo mnie cieszyło. Miałam możliwość jeszcze pojeżdżenia na koniach. Wiedziałam, że Lian potrzebuje dziś treningu. Dawno pode mną nie chodził. Dlatego wiedziałam, że przyda się nam dziś wspólny dzień. Moje plany jednak pokrzyżował niespodziewany gość w mojej stajni. O godzinie 9.18 dostałam telefon od stajennego, że na terenie jest jakiś chłopak. Byłam już gotowa na jazdę więc wyszłam od razu z domu przy okazji wypuszczając psy, które już się sobą zajęły. Jednak gdy wyczuły zapach kogoś obcego zaczęły być bardziej ostrożne. Weszłam do stajni i od razu zauważyłam młodego chłopaka, który szwendał  się oglądając konie. Kiedy mnie zobaczył idącą w jego stronę przeczesał nerwowo włosy.
- Dzień dobry - powiedział dość cicho. Był albo zmieszany sytuacją albo nieśmiały. Zapewne to drugie.
- Dobry - odpowiedziałam jedynie zdziwiona jego obecnością.
-Chciałbym uczęszczać na treningi. Katfrin Salvadore, prawda? - powiedział i delikatnie się uśmiechnął jakby chciał mnie do czegoś przekonać. Albo siebie. - Mogła mnie pani zauważyć na ostatnich zawodach, jestem laureatem drugiego miejsca - dodał, a ja westchnęłam cicho.
- Proszę o wcześniejsze informowanie mnie o zamierzanej lekcji. Bo widzę, że przyjechałeś tutaj od razu na lekcje bez wcześniejszego uzgodnienia - powiedziałam, a on zamierzał coś powiedzieć jednak uniosłam dłoń w geście, że teraz ja mówię. Nie on. - Jednak ciesz się, że mam chwilę wolnego i mogę wziąć cię na godzinę może więcej. Ale następnym razem nie przyjmę cię na jazdę jeśli wcześniej nie zadzwonisz bądź nie napiszesz do mnie w sprawię lekcji - dodałam.
- Dobrze, przepraszam za problem - powiedział, a ja wywróciłam oczami.
- Czyli masz duży kontakt z końmi. Weźmiesz więc Xsawiera, jest dobrym skoczkiem - rzekłam, a on skinął głową. Rozejrzałam się po stajni i w końcu zauważyłam stajennego o imieniu Ben. Podeszłam do niego.
- Dzień dobry Katfrin - powiedział do mnie, a ja uśmiechnęłam się do niego lekko i skinęłam mu głową.
- Dzień dobry. Wyprowadzisz konie na padok jak skończymy jazdę? Nie zdążę inaczej do pracy - rzekłam i spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem. Chłopak zaśmiał się, a ja wiedziałam, że już się zgodził.
- Oczywiście, że je wypuszczę - powiedział czarnowłosy.
- Dziękuje ci bardzo - rzekłam i uśmiechnęłam się do niego. Wróciłam do niezapowiedzianego gościa.
- powiedz mi jak się nazywasz? - skierowałam do niego pytanie.
- Lukas - odpowiedział jedynie.
- A więc Lukas, chodź za mną pokaże ci gdzie masz siodlarnię i gdzie jest boks Xsawiera - rzekłam, a on skinął głową. Ruszyliśmy więc w stronę konia, ponieważ to on był najbliżej. Kiedy chłopak zobaczył karego ogiera podszedł do niego i pogładził jego pysk.
- Xsawier jest łagodny i posłuszny, dobrze skaczę i ma cudowne zagalopowanie. Dlatego weźmiesz go dziś - powiedziałam.
- Niech będzie, a gdzie jest siodlarnia? - zapytał, a ja machnęłam w jego kierunku ręką mówiąc tym samym by poszedł za mną. Na końcu stajni znajdowała się siodlarnia. Weszliśmy więc do niej.
- Każdy koń ma przegródkę, że tak powiem - powiedziałam i spojrzałam, na wiszący sprzęt. Każdy koń miał pełne wyposażenie, Jak rozpoznawaliśmy do jakiego konia jest dane siodło? A więc na ścianie było 20 przegród zrobionych z wystającego lekko drewna. Na górnej półce, nad każdą przegródką był pojemnik z szczotkami itp. o imieniu konia. Właśnie po tym rozpoznawaliśmy do kogo był sprzęt. Odnalazłam więc imię Xawier i pokazałam chłopakowi przegródkę.
- A więc tutaj masz jego sprzęt. Ja biorę Liana więc tutaj jest jego sprzęt - powiedziałam i wyjęłam siodło mojego konia. Zarzuciłam ogłowie na siodło i wzięłam pudło z szczotkami także stawiając na resztę.
- Uwiąz jest przy boksach koni - powiedziałam kiedy chłopak zaczął czegoś szukać i zapewne o to mu chodziło. Skinął głową ze zgodą. Ruszyłam więc w stronę boksu od konia.

Lukas?

Od Hangagoga CD Sarah

Wyszedłem właśnie z piwnicy, a raczej mojej siłowni. Miałem ręcznik przewieszony przez ramię, a w prawej dłoni trzymałem butelkę z wodą. Byłem zmęczony, naprawdę, dawno nie zrobiłem takiego treningu. Uśmiechnąłem się pod nosem i wszedłem do kuchni gdzie odłożyłem butelkę z woda na miejsce. Chciałem wziąć porządny prysznic. Wszedłem na górę i tam skierowałem się do łazienki. Rozebrałem się i mokre od potu ubrania wrzuciłem do prania. Skierowałem się pod prysznic i zamknąłem kabinę. Włączyłem od razu wodę, a ta gdy zaczęła lecieć po moim ciele była ukojeniem. Zamknąłem na chwile powieki ciesząc się chwilą spokoju. Zacząłem cicho nucić piosenkę, która leciała w radiu gdy już wychodziłem z siłowni.

22 maj 2019

Od Samuela cd. Odeyi


Do domu wróciłem dopiero rano, mimo, że Odeyę i jej siostrę odstawiłem stosunkowo wcześniej poprzedniej nocy. Wszedłem do mieszkania z trudem, ale już ktoś tam był. W środku stał mój ojciec, matka oraz dobry znajomy – osobisty lekarz mojej rodziny.  Nie mogłem mówić, ból był tak silny, że ledwo trzymałem się na nogach. Tata i Brian pomogli mi podejść do kanapy, na której mnie usadzili. Oparłem się o poduszki ciężko oddychając. Brain, natychmiast zabrał się do roboty. Koszulkę którą miałem na sobie bezceremonialnie rozciął nożyczkami, a potem zaczął grzebać w mojej ranie. Tata przypatrywał się temu, mnie jednak najbardziej zmartwiły wory pod jego oczami.
- Tato? Wszystko dobrze? – Ledwo mówiłem, jednak udało mi się wydusić z siebie kilka słów. Ten tylko uśmiechnął się lekko, po czym usiadł obok mnie i poklepał po plecach, przyglądając się pracy Briana. Po godzinie, lekarz zaszył moją ranę i owinął mój brzuch bandażami.
- Dziękuję Clinton – Powiedziałem, a ten tylko pokręcił głową – Co?
- Richardzie, zabierz żonę. Musze pogadać z twoim synem sam na sam. – Tata bez słowa pokiwał głową po czym wyszedł z mieszkania, mama tylko pocałowała mnie w czoło na co ja wywróciłem oczami. – Samuelu, tak nie może być. Za często się widujemy.
- Uwzięli się na mnie, co ja poradzę? Ja…
- Sam, tym razem było blisko. Rozumiesz? Wiem, że chcesz się wykazać i pokazać, że jesteś godzien bycia następcą ojca, ale nie zostaniesz nim, będąc martwy młody. Jesteś dla mnie jak syn, znam cię od dziecka. Martwię się o ciebie. Jak dalej tak pójdzie, będę zmuszony zakazać ci akcji w terenie.
- Nie zrobisz mi tego.
- Założymy się?

Od Camerona C.D Raven

Z wątpieniem wbijam widelec w zbitą masę makaronu, sera i mięsa, przekręcając go na lewo i prawo. Nie wiem dlaczego, jednak usilnie staram się wyrzucić z głowy słowa Raven, które padły w moją stronę kilka chwil temu. Życie toczy się dalej i teoretycznie nie powinniśmy zaczynać tego tematu od nowa, bo to mnie, cholera jasna, stresuje jak nic innego. Unoszę sztuciec i znów wbijam go w jedzenie, tylko nieco gwałtowniej. Nie jestem w stanie uporządkować myśli, kiedy ten irytujący pisk telewizora zakłóca mi tę prostą czynność.
     — Dlaczego ten telewizor jest tak wkurzający — rzucam, przegryzając kawałki mięsa. — Piszczy jak mały kociak, kiedy się go dusi. — Moje spojrzenie wędruje w stronę kiciury siedzącej przy Raven. — Nie ty, Grubasie.
     Dziewczyna przewraca oczami i po raz kolejny wbija wzrok wprost we mnie, jakby chciała wyrwać ze mnie odpowiedź. Wzruszam ramionami i biorę kolejny gryz, obracając się na obrotowym stołku przy kuchennej wysepce.
     — Nawet jeśli nie — zaczynam i odwracam głowę w jej stronę — żadne z nas nie wie, czy w ogóle doszedłem, a bez tego ani rusz.
     Na moją twarz wkrada się lekki uśmiech, który przepełniony jest niemałą nadzieją na uratowanie nas od… od porażki? No tak, w końcu nie możemy być rodzicami. Po prostu. Nie.
     — Zabawne — komentuje to czarnowłosa.
     — Twój kolor włosów jest naturalny? — zagajam, nawiązując do włosów, na których skupiłem się chwilę temu.
     — Tak, naturalny. — Jej odpowiedź brzmi prędzej jak pytanie, a nie odpowiedź.
     — Myślisz, że jest szansa, iż nasze dziecko będzie rude? — Układam kciuk na policzku, opierając kostki o podbródek, czyli zwyczajnie przybieram pozę, która świadczy o tym, że się zastanawiam. Naprawdę skomplikowane. — Bo wiesz, ja jestem rudy i…
     — Cam — przerywa mi. — Proszę cię, nawet tak nie mów.
     Moja dłoń opada, uderzając z hukiem o blat, niemalże również o talerz, co skończyłoby się niemałą tragedią. Racja, tak, Cameronie, przestań popadać w paranoję, nie panikuj i nie histeryzuj, bo ta bezsensowna gadka o dziedziczeniu genów to naprawdę zły sygnał. Biorę głęboki wdech i opieram się łokciami o wysepkę. Rav z pewnością nie chce się tym martwić, ponieważ koniec końców i tak okaże się to zbędne.
     — W porządku — mówię z uśmiechem. — Niedługo Nowy Rok. Byłoby fajnie, gdybyśmy coś z tym faktem zrobili. Wiesz, mój kierownik organizuje coś na wzór imprezy, ale takiej, wiesz, nieco poważniejszej, jednak nie aż tak, aby nazwać ją bankietem — informuję, w myślach zaciskając kciuki, żeby się zgodziła. — Będzie sporo młodszych osób, firma jest dość spora, a ja mogę zabrać osobę towarzyszącą.

21 maj 2019

Od Noelii cd. Trace'a

Czasami zastanawiam się dlaczego ludzie próbują udawać takich nieśmiertelnych. Piesek jest za odważny, a to go zgubi. Chłopak myśli, że Gustaw ma małą ilość ludzi... Abwera liczy dobre piętnaście tysięcy, Judekorbs cztery tysiące, a Jegerów jest ponad pięć tysięcy. Znając życie teraz czyhają tylko na moje życie i życie policjanta. Nie chciałam przecież żeby tak to się skończyło. Mogłam zabić tego skurwiela, przecinając mu krtań sztyletem, jednak wiem, że Rzesza by mnie za to powiesiła. Jedyne szczęście jakie w tym wszystkim widzę, to to, że Gustawa zamknęli, a jego adwokaci są po prostu żałośni i nigdy nie wydostaną go z pierdla. Nie chciałam dobijać Pheonix’a, ale ludzie Meinsteina mają swoich rządowych przyjaciół. Wiem, że zginę. Jestem wręcz tego pewna. Nie ma szans, że Dowódca Abwery mi to wybaczy lub przejdzie nie zauważając. Niestety tak to jest z tymi złymi. Muszą zdechnąć. Prędzej czy później. Wyciągnęłam się na łóżku i już poczułam ciągniecie szewków od rany na brzuchu. Pierwsze piec dni w domu. Wreszcie. Gorzej będzie ze sprzątaniem. Musze to zrobić, bo wiem, że policjanci w końcu przyjadą mnie przesłuchać. Mam nadzieje, że nie nastąpi to szybko. Niech dadzą mi jeszcze tydzień odpoczynku i będzie pięknie. Musiałam spać na parterze. Schodzenie ze schodów, gdyby ktoś przypadkiem zadzwonił do drzwi byłoby istną katorgą. Oczywiście musiałam wykrakać. Już prawie ślepia mi się zamknęły. Już prawie wpłynęłam w stan nieważkości i wolności, jednak usłyszałam dźwięk dzwonka. Wstałam bardzo powoli. Jeżeli można nazwać to wstawaniem. Raczej spadłam z łóżka i podczołgałam się do drzwi. Wstałam dopiero przy nich i otworzyłam wrota.
- Świetnie panienka wygląda. - powiedział znajomy, męski głos.
Trace po prostu śmiał się z mojego cudownego wyglądu, który był chyba w najgorszym stanie jak kiedykolwiek.
- Przyniosłem trochę jedzenia. Jeszcze przypadkiem schudniesz, a to ci nie potrzebne. - spojrzał się na mnie, zostawiając dwie torby z zakupami przy blacie.
- I ja mam to rozpakować?
- Eh...- westchnął na co zaśmiałam się, kiedy tylko próbował znaleźć miejsca na pożywienie w mojej dość rozbudowanej kuchni. Wstałam powoli i kierowałam się w jego stronę. Oczywiście nie można nazwać tego takim idealnym chodem. Przejście odcinka salon-kuchnia było istną katorgą, a przecież nie powinno. Dla sprawnej osoby przejście dwudziestu metrów jest niczym. Ja podczas tego przemarszu czuję, jak wszystkie kości strzykają, a szczególnie kręgosłup, który oberwał od podłogi dosyć porządnie. Do tego przy każdej próbie wyprostowania wydawało mi się, że szwy z rany popękają.
- Nie spodziewałeś się pewnie, że będziesz pomagał babie, która prawie cię zabiła co? - zapytałam łapiąc za kawę.
- No nie powiem. Ciekawe doświadczenie. - odpowiedział na co parsknęłam śmiechem.
- Nigdy nie skrzywdziłabym twojej siostry. To był mały szantaż, który najwidoczniej mi się udał. - widziałam jego zdenerwowaną minę, jednak nie za bardzo chciało mi się to komentować.
- Cukier gdzie?
- Do ostatniej szuflady.
Spoglądałam co chwilę na jego kolano, które mocno mu okaleczyłam.
- Oddać ci pieniądze za operację?
- Jaką operację?
- No kolana. - pierwszy raz w życiu uśmiechałam się często. Można powiedzieć, że za często. Wychodziło to poza mój standard życiowy. Chociaż nadal, kiedy patrzyłam mu w oczy, miałam ochotę je wydłubać.



20 maj 2019

Od Candice C.D Neal

Jego słowa intrygują mnie niczym bajkowa, dziecięca, nawet zbyt przyjemna opowieść. Słucham go ze wzrokiem padającym wprost na niebieskie, błyszczące oczy, które pochłonięte zupełną nostalgią wydają się tkwić w niczym. W przestrzeni, w jakiej być może stworzył się wyraźny obraz przeszłości zamknięty w jego umyśle.
Po mojej głowie nieoczekiwanie zaczyna krzątać się dziwna myśl. Forma deja vu. Sama refleksja o egzotycznych kwiatach, setkach pięknych motyli o tysiącach barw przywiała falę czegoś, czego nie mogę nazwać pełnymi wspomnieniami, ale może prędzej niewyjaśnionym wrażeniem. Rozprawianie nad tym w zaciszu mojego umysłu porywa mnie na długi moment, już po tym, jak Neal ucichł i na mnie patrzył. 
Podpieram się pod boki, mając nadzieję, że nie zauważył tej chwili mojego zagubienia. Już za moment odpowiadam mu pewnym, oczywistym tonem.

19 maj 2019

Od Trace'a C.D Noelii

Spierdolił. W całej akcji za bardzo wczuł się w rolę, a porywczość przejęła kontrolę nad ciałem. Odznaczył się brakiem profesjonalizmu. Bez bicia przyznał się do tego, chroniąc w ostatniej chwili ciało Noelli przed upadkiem. Położył ją jak najdelikatniej na ziemi, pod głowę na szybko zwijając marynarkę od garnituru. Uciskając krwawiącą ranę, poszukiwał potencjalnej pomocy. Kogoś, kto zadzwonił po karetkę i wsparcie. Nigdu nie widział komisarza, który postanowił brać udział w potajemnej akcji. Najpewniej pobiegł za zbiegiem, Trace przeczuwał, że blondyn został załatwiony przez ukrytego strzelca na jednym z dachów.
- Diablico… Mam nadzieję, że przeżyjesz niewinny pocisk. Sam mam z tobą porachunki, pamiętasz? Słuchaj uważnie kolego, potrzebujemy wsparcie… - zaczął opisywać sytuację przez telefon, który został odebrany przez jakiegoś faceta.
- Proszę podać mi szczegóły…
- Podam ci jebane szczegóły! Jednak dopiero na sali rozpraw, albo kiedy osobiście cię dopadnę w centrali! - wrzasnął, mocniej uciskając ranę. - Potrzebuję jak najszybciej karetki dla ranionej pociskiem, oraz wsparcie policji! Teraz!
- Przyjąłem zgłoszenie. - tyle zdołał usłyszeć, przed szybkim zakończeniem połączenia. Poprawka, po szybkim wyrzuceniu telefonu na podłogę.
Wszystko potoczyło się w mgnieniu oka. Pamiętał tylko przyjazd karetki, szybkie tamowanie rany do transportu blondynki. Sam został zaproszony do drugiej, w celu zaszycia rozwalonego łuku brwiowego oraz bólu barku. Upadek na solidny stół jakim odznaczała się kawiarenka, solidnie obił jego ciało. Informacja o złapaniu niejakiego Gustawa tylko podniosła jego satysfakcję. Nie głupim pomysłem była osoba obserwująca z góry całe zajście. A posiadanie przy sobie broni długodystansowej, okazało się dobrze przemyślanym pomysłem.
Kolejną godzinę spędził na szpitalnym korytarzu, czekając na jakiekolwiek informacje o stanie zdrowia. Sam dokładnie nie wiedział, dlaczego postawił na takie zachowanie. Czuł pewnego rodzaju poczucie winy. Gdyby nie skoczył na plecy rosłego faceta, tylko podjął się strzelania… Jego niedoszła morderczyni nie byłaby operowana kolejną godzinę. Po trzech godzinach niespokojnego chodzenia po budynku, czy wychodzeniu na papierosa nareszcie dostał informacje. Musiał się nieźle nagimnastykować, aby przekonać lekarza prowadzącego że jest partnerem psychopatki. Tym samym powrócił do szpitala po czterech dniach. Przeklinając naruszone kolano po wszystkim, ponownie został zmuszony do kół razem z stabilizatorem.
- Niedawno niewinna dziewczyna z ukrytym pociągiem do znęcania się,  która była niczego sobie. A teraz? - pokręcił głową, uśmiechając się sarkastycznie na samym wejściu.
- No proszę… Mój niedoszły partner, który udawał nadzwyczaj opiekuńczego psiaka. Nie dałam tobie rozkazów, aby być wiernym na takim poziomie. - odpowiedziała na jego zaczepkę, jednak szczerze wyglądała słabo. Stróż prawa rzucił dodatkowe nogi pod łóżko, siadając na najbliższym krzesełku.
- Nie wyobrażaj sobie za dużo, przyjemniaczku. Mogłem szczerze tam pozostawić twoje marne ciało, skazując na wykrwawienie. - skrzyżował ręce na piersi. Zdziwił go fakt wiszącego woreczka z krwią. Czy to oznaczało, że próbowała na własną. - Uzyskałem informację na twój temat, mój czar osobisty trafił do serc. Nawet faceta.
- Czego chcesz?
- Zakończyłem naszą prywatną misję. Dzięki znajomemu ze snajperką, Gustawik ładnie wylądował w areszcie z postrzelonym barkiem. - mruknął, podsuwając torbę. - Zdołałem kupić jakieś nowe ciuchy dla ciebie, rzeczy do pielęgnacji też tam znajdziesz, jedzenie też. Moja dobroć serca dla psychopatki. Teraz muszę rozpierdolić całą jego ferajnę.
- Myślałam… Zresztą, jednak nie jesteś amebą. - powiedziała, przenosząc wzrok na biały sufit. - Jednak ostrzegam. Zabawy nie skończyłam.
- Mam w dupie zagrywki jakieś dziewczynki z naruszeniem psychiki. Staniesz mi na drodze, albo skrzywdzisz moją rodzinę. - nachylił się w jej stronę, szepcząc prosto do ucha z nutą pogardy w głosie. - Zabawimy się na moich warunkach, psino.
Łapiąc za dwa patyki wyszedł bez większego gadania opuścił pomieszczenie, kierując się w stronę windy. Musiał się dostać na inny drugą stronę budynku szpitala, w celu odwiedzenia partnera zawodowego. Mielo poważnie do pogadania, między innymi o ich przygodzie. Dla bezpieczeństwa musiał siedzieć cicho.

Noellia?

Od Bellamiego CD. Althei

- To prawda, hm? - zapytał, a ja przez chwile myślałem, że chodzi Neila, który siedzi dalej w bagażniku.
- Co „prawda”? - zapytałem z lekką nadzieją w głosie.
-  Wcale nie zamierzałeś po mnie pójść -zaczęła tłumaczyć,a jej głos stawał się coraz twardszy, ale jednocześnie smutniejszy. Była załamana. - Miałeś kompletnie gdzieś to, że tam byłam. A byłam tam przez ciebie. Wolałeś cholerną zemstę. - jej wzrok cały czas skierowany był na moją osobę. Jej oczy wyrażały żal i zapewne zawód - Szmacili mnie, poniżali, gwałcili. Chciałabym ci podziękować za bohaterski ratunek, ale nie potrafię tego powiedzieć. Po prostu daj mi te cholerne ramię. Postaram się nie wbijać pęsety zbyt boleśnie - powiedziała, a ja przekręciłem głowę lekko w bok zdziwiony jej słowami. Dziewczyna spuściła wzrok i czekała jakby na skazanie. Uniosłem jej podbródek ta jednak odsunęła moją dłoń. Westchnąłem, nie byłem zdziwiony jej zachowaniem. Wiedziałem, że zrobiłem źle.

Od Bellamiego CD. Elise

Wyszedłem na zewnątrz i od razu wyjąłem papierosa i zapalniczkę z paczki papierosów. Odpaliłem go i zaciągnąłem się solidnie. Moje plecy spotkała ściana, a ja podniosłem prawą nogę i także ją oparłem. Sięgnąłem po telefon z kieszeni i zauważyłem SMS od Elise. Przeczytałem wiadomość i westchnąłem jedynie wiedząc, że pewnie był jakiś kolejny problem. Muzyka dobiegająca z kluby wspierała papierosa. Te dwa czynniki koiły moje nerwy. Odpisałem dziewczynie, że będę koło ósmej. Dopaliłem papierosa i rzuciłem niedopałek na ziemię przygniatając go butem gdy opuściłem nogę. Wróciłem do klubu by wypić jeszcze trochę wódki. W moim wykonaniu trochę oznacza dużo. Niestety. Ale cóż. Wróćmy do słowa wódka. Podszedłem do baru i usiadłem przed ladą.
- Najmocniejszego - powiedziałem jedynie, a dziewczyna stojąca za ladą skinęła mi głową i zaczęła robić mi drinka. Kiedy położyła go przede mną wyjąłem od razu słomkę i przyłożyłem jeszcze zimne szkło do ust i zacząłem pić alkohol. Kojarzyłem ten smak drinka jednak sam fakt, że już wcześniej piłem mówił, że mogłem się mylić. A może wcześniejszy alkohol niszczył smak? Kto wie. Wypiłem drinka i poprosiłem o kolejnego.
- Szybko ci idzie - powiedziała dziewczyna przekrzykując muzykę. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Nie tylko to mi szybko idzie - odpowiedziałem, a ona zaśmiała się robiąc mi kolejnego drinka. Tym razem nie dała mi słomki. Dobrze. Zabrała wcześniejszą szklankę i odłożyła ją na miejsce, gdzie pewnie zostanie ona zaraz zabrana na zaplecze razem z resztą. Skąd to wiem? Kiedyś jako małolat byłem kelnerem i wiedziałem parę rzeczy na ten temat. Wiadomo, na pewno coś się zmieniło, jednak od tamtego czasu minęło prawie piętnaście lat. Jezu jaki ja jestem stary. Ale dalej przystojny. O tyle dobrze. Uśmiechnąłem się sam do siebie i zacząłem pić kolejnego drinka. Spojrzałem na godzinę w telefonie, wskazywało już 1.29. Westchnąłem jednak nie planowałem jeszcze stąd wychodzić. I tak się już nie wyśpię więc po co marnować dobrą zabawę?
- Jeszcze jednego - powiedziałem gdy w mojej szklance zostało już mało alkoholu. nagle tuż obok mnie dosiadła się dziewczyna. jej rudę włosy opadły na moje ramię gdyż pochyliła się nade mną.
- Siedzisz tak sam? - zapytała, a gdy barmanka zrobiła mi drinka tym razem włożyła słomkę. Postawiła przede mną alkohol, a ja sięgnąłem po niego i podałem rudowłosej.
- Niestety tak - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem - dobrze, że przyszłaś - dodałem.
- Nie ma za co - odpowiedziała i upiła trochę drinka ciągnąć go przez słomkę i patrząc mi w oczy. Zaśmiałem się i dokończyłem swojego drinka. Dziewczyna nie była pijana, jednak to, że patrzyła co i raz za mnie na swoje koleżaneczki sprawiło, że to niestety ona wystawiała karty. Niestety nie wiem jakie jeszcze dostałem.
- Zatańczysz? - szepnąłem do jej ucha, a ona skinęła głową. Wstałem więc i złapałem jej dłoń ciągnąć ją na parkiet.


~~~~**~~~~ 

Obudził mnie budzik, który od razu wyłączyłem.  Ból promieniujący w czaszce nie ułatwiał sytuacji, w której aktualnie się znalazłem. Poczułem na sobie ciężar. Otworzyłem oczy i spojrzałem na swoją klatkę piersiową gdzie leżała rudowłosa. Jęknąłem przeciągle i spojrzałem na godzinę. 6.55. Ciekawe ile spałem. Westchnąłem i zdjąłem z siebie dziewczynę, która jedynie zamruczała coś pod nosem i znów zasnęła. Spojrzałem na jej ładne ciało i uśmiechnąłem się do siebie. Dziewczyna miała może dwadzieścia lat... a mimo to pchała się do łóżka. Czyli nie jest ze mną jeszcze tak źle. Wstałem z łóżka i poszedłem wziąć prysznic. Wszedłem do łazienki i spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Włosy były w nieładzie co w sumie było normą. Miałem lekkie wory pod oczami, ale nie były one bardzo widoczne. Wypije kawę i będzie lepiej. Mój zarost mówił, że to ostatni dzień normalnego wyglądu i trzeba będzie go przyciąć. Westchnąłem i wszedłem pod prysznic z bólem głowy. Zjeść coś, ubrać się i jedziemy do Elise, a następnie do pracy. Kiedy wyszedłem spod prysznica i ogarnąłem resztę porannej toalety założyłem ręcznik na biodra i poszedłem do garderoby. Przebrałem się tam i wyszedłem już gotowy do pokoju zanosząc wcześniej ręcznik na miejsce. Zauważyłem, że dziewczyna już wstał. Rozciągnęła się na łóżku i ziewnęła przeciągle. Uśmiechnąłem się lekko i podszedłem do niej. Rudowłosa miała na imię Zelda. Pocałowałem ją przeciągle, a ona od razu odwzajemniła pocałunek.
- Jeśli chcesz idź się umyj, ręczniki masz na wierchu. Mogę dać ci też jakieś ubrania na zmianę - powiedziałem.
- Z chęcią - rzekła, a ja skinąłem głową. otworzyłem jej drzwi do łazienki, a ona poszła się umyć. Wziąłem z garderoby ubrania dla dziewczyny i zaniosłem jej do łazienki kładąc na szafce.
- Jestem na dole - powiedziałem i wyszedłem kierując się na dol by zrobić szybkie śniadanie w formie kanapek. Nie miałem zbyt dużo czasu. Kiedy kończyłem robić śniadanie Zelda właśnie zajęła miejsce przy stole.
- Po śniadaniu jadę do pracy gdzie mam cię odwieźć? - zapytałem i postawiłem przed nią talerz z kanapkami oraz herbatę. Dziewczyna podała mi adres, a ja skinąłem głową. To po drodze do Elise. Więc będzie dobrze.

Elise? Wybacz brak weny xD

Od Sarah C.D Trace

Czuła niepokój, zmartwienie i najszczerszą troskę o brata. Bo przecież tylko on jej został. Był, jaki był, ale ona go kochała, a on kochał ją, tak mocno jak rodzeństwo może się kochać. Wiedziała, że Gabriel nie mówił jej praktycznie nic o tym, jak żyje i co robi kiedy akurat nie żeruje na jej własnościach. Równie dobrze mógł być alfonsem albo szefem jakiejś mafii, a ona dalej by myślała, że to tylko niewinna gra w pokera, jak to zwał nazywać. Był złośliwy, miał tupet i chyba tylko ona znała go od tej prawdziwej strony, a to wszystko powodowało niezliczoną liczbę wrogów stojących za jego plecami, czekających na jego potknięcie i zgarnięcie jego pieniędzy, o ile jakejś miał, ale w innym wypadku, co by od niego chcieli? Spłaty jakiegoś długu za narkotyki? Mało prawdopodobne, przecież to on dilował. Co innego mogła myśleć, skoro nieznajomi ludzie, wszyscy ubrani na czarno śledzili ich od wyjazdu ze sklepu i pewnie śledziliby aż do domu, gdyby Gabriel ich nie zgubił. Omiotła swoje porysowane Maserati wzrokiem, wplatając palce we włosy i ocierając wierzchem dłoni wilgotne policzki.

Od Lucasa C.D Katfrin

Przeglądając swój pusty kalendarz westchnąłem cicho. Tak naprawdę nie musiałem robić niczego dzięki spadkowi po rodzicach, jednak zdecydowałem się podążyć za marzeniami i zostać jeźdźcem. Rekord mojego najwyższego skoku od roku pozostał nietknięty i szczerze mówiąc trudno było go pobić - zeszłego lata skoczyłem pełne dwa metry, a to było wielkie osiągnięcie. Konie, właśnie, konie... To była myśl! Od przeprowadzki nie jeździłem, a powinienem robić to codziennie. Szybko wyjąłem telefon z kieszeni i wyszukałem najbliższą stajnię. Prowadziłą ją niejaka Katfrin  Salvadore a oddalona była od mojego mieszkania o piętnaście minut drogi. Przeczesałem dłonią włosy, przebrałem się w strój jeździecki i wyszedłem z domu. Słońce przyjemnie grzało, a ja przemierzałem kolejne ulice spokojnym krokiem zauroczony miastem tonącym w słońcu. Drzewa kołysały się wolno, promienie słońca grzały lekko, a ptaki śpiewały wiosenne tańce i przyśpiewki: jednym słowem, żyć nie umierać. Gdy doszedłem na miejsce wszedłem do stajni i zacząłem rozglądać się za właścicielką, jednak nie mogłem jej nigdzie znaleźć. Przyglądałem się lśniącym od czystości boksom oraz bardzo różnorodnie umaszczonym koniom. Widać było, iż zwierzęta były zadbane i miały się bardzo dobrze. Nagle na końcu korytarza ujrzałem drobną dziewczynę idącą w moją stronę stanowczym krokiem. Przeczesałem dłonią włosy, a gdy do mnie podeszła, rozpocząłem rozmowę.
-Dzień dobry... - powiedziałem niezbyt głośno, nie za bardzo wiedząc jak tak naprawdę miałem rozpocząć rozmowę.
-Dobry. - odpowiedziała krótko.
-Chciałbym uczęszczać na treningi. Katfrin Salvadore, prawda? - ośmieliłem się i wysłałem towarzyszce promienny uśmiech. - Mogła mnie pani zauważyć na ostatnich zawodach, jestem laureatem drugiego miejsca.
Ciemnowłosa westchnęła cicho i zaczęła:

<Katfrin? Zaczynamy munsztrę Lucasa xD>

Od Noelii cd. Trace'a

Zgasiłam papierosa i przyglądałam się mężczyźnie.
- Nie jesteś tresowanym psem. Tylko kundlem, którego mogę sobie wykorzystać. Wiesz przecież, że jeżeli się nie poddasz, to zginie dużo ludzi. - mina bruneta przenikała - Ah... Wybacz. Przejdźmy do konkretów. Gustaw jest... ee... moim ex? Chyba tak to się mówi. Po pierwsze to człowiek zupełnie nieprzewidywalny, po drugie ma pod swoją władzą ponad osiem tysięcy niebezpiecznych nazistów, a po trzecie to jest niesamowicie dobry strateg, bardzo inteligentny strateg. Wykorzysta każdy wasz błąd, aby wygrać. Nie jest takim zupełnym sadystą... Bardziej cieszy go fakt, że MOŻE wam coś zrobić, niż to, co wam zrobi i w jaki sposób. Takie zupełne przeciwieństwo mnie. Ty zrozumiesz.
- Dobrze, dobrze, ale po co mi to mówisz? Przecież nienawidzisz policji. Nigdy byś nam nie pomogła. - przerwał mi mężczyzna, który robił się nieco niecierpliwy.

18 maj 2019

Od Trace'a C.D Sarah

Młody stróż prawa zaraz po zgaszeniu silnika swojego pojazdu, zawiesił wzrok na tamtejszych zabudowaniach. Musiał przyznać, że dom oraz budynki gospodarcze na tle lasów, idealnie współgrały i komponowały się ze sobą. Tworzyły niesamowitą atmosferę, a największym atutem był brak wścibskich sąsiadów. Kiedy znalazł się na zewnątrz, został przywitany przez rżenie koni, biegających za ogrodzeniem.  Oparty wygodnie o karoserię samochodu, zapalił pierwszego dnia obecnego papierosa, dla uwielbianego przez siebie uczucia w płucach.
Śniadanie jakie serwuje nieczęstym w moim mieszkaniu gościom, codziennie tak nie wyglądają. Przeważnie posiłki jem na mieście, gdyż… Dość często opuszczam komisariat późno w nocy. - wzruszył ramionami, grzecznie odpowiadając. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy zauważył ruch firanek na piętrze domostwa. - Twój wieczny współlokator postanowił wreszcie wstać z łóżka.
- Znowu muszę zrobić wszystko sama… - usłyszał za plecami, jednak nie zareagował. Po dwóch godzinach spędzonych w jednym pomieszczeniu w starszym bratem dziewczyny, mógł wykazać dużą część jego charakteru. Który swoją drogą nie zapraszał do bliższego poznania. W mniemaniu Trace’a. - Taki on już jest, kwestia przyzwyczajenia.
- Brakuje mu twardej, kobiecej ręki. - zaśmiał się pod nosem, dla rozluźnienia atmosfery. - Musisz naprawdę mu kogoś znaleźć, za kilka lat będzie w twoim domu rodzinnym zalegał prawiczek po czterdziestce. Jeżeli… no wiesz.
- Nie wnikam w jego życia, aż do takiego stopnia.