22 maj 2019

Od Samuela cd. Odeyi


Do domu wróciłem dopiero rano, mimo, że Odeyę i jej siostrę odstawiłem stosunkowo wcześniej poprzedniej nocy. Wszedłem do mieszkania z trudem, ale już ktoś tam był. W środku stał mój ojciec, matka oraz dobry znajomy – osobisty lekarz mojej rodziny.  Nie mogłem mówić, ból był tak silny, że ledwo trzymałem się na nogach. Tata i Brian pomogli mi podejść do kanapy, na której mnie usadzili. Oparłem się o poduszki ciężko oddychając. Brain, natychmiast zabrał się do roboty. Koszulkę którą miałem na sobie bezceremonialnie rozciął nożyczkami, a potem zaczął grzebać w mojej ranie. Tata przypatrywał się temu, mnie jednak najbardziej zmartwiły wory pod jego oczami.
- Tato? Wszystko dobrze? – Ledwo mówiłem, jednak udało mi się wydusić z siebie kilka słów. Ten tylko uśmiechnął się lekko, po czym usiadł obok mnie i poklepał po plecach, przyglądając się pracy Briana. Po godzinie, lekarz zaszył moją ranę i owinął mój brzuch bandażami.
- Dziękuję Clinton – Powiedziałem, a ten tylko pokręcił głową – Co?
- Richardzie, zabierz żonę. Musze pogadać z twoim synem sam na sam. – Tata bez słowa pokiwał głową po czym wyszedł z mieszkania, mama tylko pocałowała mnie w czoło na co ja wywróciłem oczami. – Samuelu, tak nie może być. Za często się widujemy.
- Uwzięli się na mnie, co ja poradzę? Ja…
- Sam, tym razem było blisko. Rozumiesz? Wiem, że chcesz się wykazać i pokazać, że jesteś godzien bycia następcą ojca, ale nie zostaniesz nim, będąc martwy młody. Jesteś dla mnie jak syn, znam cię od dziecka. Martwię się o ciebie. Jak dalej tak pójdzie, będę zmuszony zakazać ci akcji w terenie.
- Nie zrobisz mi tego.
- Założymy się?

Następnie, Brain po prostu wyszedł. Zostawił mnie na kanapie, która cała ujebana była w krwi. Mojej krwi. Mój pies leżał na legowisku, jednak kiedy usłyszał mój jęk bólu, podszedł do kanapy i wskoczył na nią, po czym usiadł pyskiem skierowanym do mnie. Czasem miałem wrażenie, że on za dużo rozumie. Pies polizał mnie po twarzy, cicho piszcząc. Pogłaskałem go, delikatnie się uśmiechając.
- Clinton ma rację co mały? Trochę przesadziłem… - Z trudem podniosłem się z kanapy i stanąłem przy ścianie którą moja mała siostra lubiła nazwać „Ścianą Rodziny Weston”. Miałem tam zdjęcia z mojego dzieciństwa, czasów nastoletnich. Mnóstwo zdjęć z gazet, z wycinkami artykułów o mnie.
Kiedy mój wzrok padł na zdjęcie, gdzie to stałem obok mojego dziadka, poczułem przygnębienie. Dziadek zmarł kilka lat temu na raka, a moją głowę zaprzątało też to, że mój ojciec również na niego chorował, a wcale się nie oszczędzał. Nigdy bym nie pomyślał, że będę taki jak teraz. Patrząc na zdjęcia nastoletniego Samuela, miałem wrażenie, że patrzę na inną osobę. Wtedy byłem zupełnie inny, moja postawa tak bardzo się różniła od obecnej. Przysięgałem sobie, że nigdy nie zabiję człowieka, że nie będę jak mój ojciec. Jak cała męska linia Westonów. Westchnąłem, biorąc w ręce zdjęcie mojego dziadka. W czasie jeden z akcji, dostał na tyle, że musieli amputować mu nogę, przez co jeździł na wózku. To on zawsze mi pomagał, kiedy miałem problemy. Kolejne zdjęcia, przywołały kolejne wspomnienia. Kiedy byłem mały, grałem na pianinie, oraz gitarze. Potem – zaniedbałem to. A nieskromnie mówiąc, byłem całkiem dobry. Nie zmrużyłem oka aż do dziesiątej, kiedy to przebrałem się i wyszedłem z domu. Dziś, było naprawdę pochmurno, zapowiadało się na deszcz. I nie myliłem się.
Kiedy szedłem powoli chodnikiem, z nieba zaczęły spadać potężne krople wody. Ludzie zaczęli uciekać do budynków, moim celem był jednak niewielki plac schowany przed wzrokiem innych ludzi. Byli tam już wszyscy, kiedy zobaczyłem zapłakaną Torii, bez wahania objąłem ją ramieniem. Trumna mojego przyjaciela była czarna – jak każdego z nas, jednak ja już teraz wiedziałem, że chciałbym najzwyklejszą brązową. Była tu jego rodzina i każdy kiwał mi głową, kiedy zbliżałem się do drewnianej skrzyni. Krzywiąc się, ukląkłem przy trumnie i patrząc prosto w oczy mojego przyjaciela na zdjęciu, szepnąłem:
- Pomszczę cię. Zajmę się Torii. Możesz na mnie liczyć stary, tak jak ja na ciebie przez tyle lat.
Kiedy trumna została opuszczona w dół, Torii ponownie zaniosła się żałosnym szlochem. Wtuliła się we mnie ponownie, a ja zignorowałem ból. Przytuliłem ją do siebie i pocałowałem w czoło. Wiedziałem jednak, że mój wzrok nie wyrażał żadnych emocji. Ja sam czułem się jak pusta skorupa, jakby ktoś zabrał mi coś naprawdę drogiego. Kolejnym etapem było spalenie rzeczy mojego przyjaciela. Tym zająłem się osobiście.
- W imię wszystkich poległych przyjaciół, oraz tych którzy są tu dzisiaj, pokornie proszę o dobre miejsce w raju dla naszego przyjaciela. Był nam bratem, towarzyszem i wspaniałym przyjacielem. Spoczywaj w pokoju.
- Spoczywaj w pokoju – Wszyscy zebrani powtórzyli to po mnie, a ja podpaliłem zapalniczką ubrania oraz wszelkie zdjęcia. Jednocześnie wiedziałem, że po raz kolejny udam się do studia tatuażu.
Kiedy wszyscy się rozeszli, ja sam ruszyłem w randomowym kierunku. Dopiero silny deszcz  zmusił mnie do skrycia się w jednej z kawiarni. Musiałem wyglądać strasznie, bo kilka osób aż zamarło na mój widok. Usiadłem przy jednym z stolików, najpewniej po prostu przeczekałbym deszcz i wyszedł ponownie, gdyby nie znajomy głos nad moją głową.
- Sam? Coś się stało? Wyglądasz strasznie… - Spojrzałem w górę i ujrzałem Odeyę. Nie zastanawiało mnie nawet to, co tu robiła. Po prostu wzruszyłem ramionami. W tamtym momencie, nie umaiłem się zdobyć na choć delikatny uśmiech. Kiedy dziewczyna miała odchodzić, wypaliłem:
- Pablo nie żyje. Wracam z pogrzebu. – Odeya spojrzała w moim kierunku, wyraźnie przejęta. – To ten,  u którego byliśmy na imprezie. Tamtego wieczora, kiedy się poznaliśmy. Chłopak Torii.
Zdjąłem z siebie kurtkę, wieszając ją na krześle, po czym po prostu bezceremonialnie położyłem nogi na drugim krześle. Zupełnie nie zwracałem uwagi na innych ludzi, miałem też wrażenie, że inni ignorowali mnie tylko dlatego, że kojarzyli mnie z gazet. Nie raz moje zdjęcie się tam pojawiało.
- Pracujesz tutaj?
- Eh… tak – dziewczyna uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Możesz przynieść mi coś do picia? Cokolwiek. – Pierwszy raz od wejścia spojrzałem na dziewczynę otwarcie. Odeya wzdrygnęła się delikatnie, zadawałem sobie sprawę jak wyglądam. Po całej nieprzespanej nocy, pogrzebie oraz z cholernym bólem od rany postrzałowej, musiałem wyglądać gorzej od zombie.
Odeya?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz