5 maj 2019

Od Sarah C.D Ken

Następnego dnia, o godzinie bardzo wczesnej, jak na dzień tygodnia nazywany wolnym, obudził mnie natrętnie dzwoniący telefon, którego nie sposób było zignorować, jak i wyłączyć, bo na przekór postanowił się również zaciąć. Odebrałam go więc, z cierpiętniczym wyrazem twarzy, wiedząc, że lepiej już nie będzie.
– Tak, słucham? – odchrząknęłam, starając się brzmieć na tyle profesjonalnie, aby moja pensja nie została ukrócona przez kolejnego niecierpliwego klienta, który najwyraźniej nie uznaje zmęczenia i snu.
– Witam, Magnus Loretto. Niedawno moja córka odbyła u pani swoją pierwszą lekcję jazdy konnej, w związku z czym chciałem dowiedzieć się, czy byłaby możliwość obejrzenia pensjonatu i dogadania się w sprawie formalności i treningów? Postanowiliśmy kupić konia dla Sky.
– Dzisiaj jest niedziela, ale gdyby miał pan czas po siedemnastej, to zapraszam. Mamy kilka wolnych boksów dla koni, ale trzeba ustalić wiele rzeczy w związku z przyjęciem nowego konia – powiedziałam ze zmarszczonymi brwiami. Czyżby kolejny zapalony tatuś, który zaserwował swojej małej córeczce konia, nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, że to nie jest byle jaki kaprys?
– Rozumiem, będę – rozłączył się, nie mówiąc nic więcej, a ja upadłam z powrotem na poduszkę, mając ochotę zostać w łóżku na resztę dnia.


     ***
Równo o piątej wieczorem zajechałam na parking stadniny, na którym stało już auto rodziny Loretto. Znaczy, właśnie to wywnioskowałam po chłopakach, których nie tak dawno tutaj gościłam. Wysiadłam z samochodu, zdjęłam z oczu okulary przeciwsłoneczne i zamknęłam auto kluczykiem, podchodząc do mężczyzny.
– Sarah O'Hara. Rozmawialiśmy dzisiaj na temat pensjonatu – powiedziałam, mocniej nasuwając torbę na ramię. – Proszę za mną – dodałam po chwili, nie widząc reakcji z jego strony. Nastawienie mężczyzny utwierdziło mnie w tym, że to będzie ciężki, długi wieczór.
– Mamy tutaj kilka stajni, ostatnie wolne boksy są w tej – otworzyłam drzwi, przepuszczając ich przodem. Zaczęli się rozglądać po angielskich,  mahoniowych boksach, ciemnych ścianach i kamiennej podłodze. Z sufitu zwisały duże lampy. – Boksy wyłożone są lnem lub innym materiałem w zależności od zaleceń właściciela. Karmienie odbywa się trzy razy dziennie lub więcej, jeśli potrzeba. Zapewniamy owies i siano, jednak różne wysłodki, czy suplementy trzeba załatwiać na własną rękę. Konie wypuszczane są na padok także według zaleceń właściciela, będzie musiał pan sporządzić notatki, aby stajenni wiedzieli co i jak. Kowal i weterynarz są na miejscu, jednak nie są oni z góry opłaceni. Miesięczna kwota wynosi trzy tysiące avarów – mówiłam, gdy przechadzaliśmy się po stajni. Kary, wysoki, błyszczący w świetle lamp koń wystawił łeb znad drzwi boksu, trącając jednego z chłopaków, a prawdopodobnie ich ojciec, patrzył na wszystko specyficznym, chyba krytycznym wzrokiem.
– Czy ten koń był szczepiony? – odniósł się nagle do zwierzęcia, zamiast do tego, co mówiłam. – I czy kadra tutaj jest na pewno wystarczająco wykfalifikowana?
– Wszystkie nasze konie, które tutaj stacjonują mają wykonane obowiązkowe pytania i stałą opiekę weterynaryjną. Tak samo mogę panu obiecać, że ta podłoga jest czystsza niż pański podjazd – uśmiechnęłam się, ni to złośliwie, ni to przyjaźnie, mając dość honoru Loretto, jednocześnie wskazując na wypolerowane, błyszczące kamienie. – Mamy zbyt dobrą renomę, aby ryzykować, zatrudniając niewykwalifikownych pracowników. Ja, jako trener drugiej klasy sportowej zadbałabym wystarczająco o umiejętności pana córki, jednak w każdej chwili może pan zwrócić się do właścicieli stajni, zmienić Sky trenerkę lub obejrzeć moje papiery – dokończyłam, z uśmiechem na ustach odwracając się. – Proszę dalej.
       Kątem oka widziałam, jak mężczyzna w ciszy kiwa głową z uznaniem, patrząc znacząco na któregoś z synów.
– Tutaj mamy ujeżdżalnie z kompletem przeszkód. Jest rozpiska, która mówi o której, do której i w jaki dzień tygodnia odbywają się treningi i kiedy zwyczajnie jest ona zajęta przez innych pensjonariuszy. To nie jest jedyne miejsce do treningów, mamy jeszcze dwa maneże, lonżowniki, dużą halę w razie niepogody, sześć padoków dla koni oraz piękne tereny z jeziorami – powiedziałam, gdy wyszliśmy na zewnątrz. Akurat ktoś miał trening skokowy na siwym koniu. – Odbywają się tu Coroczne Jesienne Mistrzostwa, jednak dla Sky jest na nie jeszcze za wcześnie. Będzie trzeba podpisać zaświadczenie, mówiące o tym, że wie pan z jakim ryzykiem wiąże się jazda konna oraz kolejnym wymogiem jest ubezpieczenie w razie jakiegokolwiek wypadku.
        Skończyłam mówić, gdy jeden z synów Magnusa Loretto podszedł do ogrodzenia, opierając się o nie. Patrzył skonsternowany na galopującego konia, pokonującego akurat szereg metrowych przeszkód. Miałam tylko nadzieję, że jeździec trzyma się na tyle dobrze na koniu, że nie spadnie na oczach nowych klientów stadniny, wtedy moglibyśmy kopać sobie grób. Ostatecznie. W międzyczasie odebrałam wiadomość od Gabriela, że praktycznie spalił sobie kuchnię i wybiera się do mnie, bo najprawdopodobniej mam coś, cokolwiek w lodówce. Czyli wszystko po staremu.
– O jakie ryzyko dokładniej chodzi? – zapytał, na co zmarszczyłam brwi. Czy to nie oczywiste?
– Wie pan, mimo treningu to nadal są zwierzęta, a nie zaprogramowane roboty. Z naszej strony zapewniamy najlepszą opiekę i stały nadzór, jednak zawsze jest jakieś niebezpieczeństwo. Tak naprawdę, proponowałabym aby Sky najpierw nauczyła się obchodzić z końmi, a dopiero później dostałaby swojego, bo kiedy przyjedzie do swojego konia, nie mamy przymusu, aby nieustannie jej pilnować. Jeśli jednak byłaby przy naszych koniach, automatycznie miałaby stały nadzór i nikt nie spuściłby z niej oka. Konie są różne i mają różne charaktery, ale to nie drapieżniki, tak więc instynktownie wolą ucieczkę, a nie walkę, co także wiąże się z ryzykiem, bo są na ogół płochliwe. Upadki są powszechne, wszystko zależy od tego, jak akurat się upadnie. Można wyjść bez siniaka, a można skończyć równie dobrze na wózku inwalidzkim, to w końcu sport, tak? – zadałam retoryczne pytanie, idąc powoli dalej, w stronę biura. – Czy ma pan jeszcze jakieś pytania?
– Czy pracownicy stadniny lub inni jeźdźcy będą mogli mieć prawo do dosiadania konia Sky oprócz niej samej? – spytał po krótkim zastanowieniu.
– Zależy jakiego konia Sky dostanie, bo jeśli będzie on nie do końca ułożony i będzie sprawiał problemy pana córce, będę mogła na niego wsiąść, aby z nim popracować i utemperować jego zachowanie, ale tylko i wyłącznie za pana zgodą.
– Cóż, w takim razie byłbym skłonny do przystania na pani propozycję. Czy możemy ustalić dni i godziny treningów dla Sky? Poczekamy z kupnem konia, dopóki nie zdobędzie większego doświadczenia.
– To bardzo rozważna i dobra decyzja – uśmiechnęłam się, czując chociaż nić współpracy z jego strony, bo nie zamierzałam mieć na sumieniu jego córki. – Za tysiąc avarów miesięcznie Sky mogłaby dostać jednego z naszych koni pod opiekę, co wiązałoby się z tym, że praktycznie byłby jej, a formalnie należał nadal do nas, a my dalej zapewnialiśmy jej stuprocentową opiekę – podsumowałam, poprawiając okulary.

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz