31 maj 2019

Od Lionella C.D Rachel

Wziąłem od niej jakieś randomowe tabletki i wepchnąłem sobie do pyska. Nie obchodziło mnie co to za leki, byleby pomogły. Może jeszcze coś z dnia dzisiejszego uda się wykrzesać. Mam taką nadzieję, przydałoby się w końcu ogarnąć to i owo. No właśnie, a zatem czas się zbierać… Przełknąłem leki, nim zdążyły stracić swoją słodką otoczkę. W innym wypadku gorzki smak mógłby zmusić mnie do powrotu na kafelki tamtej małej łazieneczki.
Uznałem to jakże urocze spotkanie za zakończone, więc odwróciłem się na pięcie, zgarnąłem skórzaną kurtkę i wyszedłem, trzaskając za sobą drzwiami. Nie było to jakoś specjalnie zamierzone, ale oops…kwestia przyzwyczajenia. Przeciągnąłem się, przeczesałem ręką włosy by choć w minimalnym stopniu doprowadzić je do ładu. Ruszyłem przed siebie, kierując się intuicją, z nadzieją że jakimś cudem znajdę drogę chociażby do tego durnego parku, który gdzieś tam widnieje w mojej podświadomości jako ostatnie wspomnienie wieczoru poprzedniego.
Moje myśli mimowolnie pobiegły ku temu skrzatowi, który dziś bez wątpienia uważa się za bohatera. Swoją drogą ciekawe gdzie są jej rodzice i czemu pozwalają jej na przyjmowanie obcych pod ich dach? Coś się tutaj mocno nie zgadza. To jest jakieś dziwne, a już z pewnością nienormalne. Może to jakaś psycholka?


To już i tak chyba nieistotne, nie ma żadnych szans abyśmy ponownie się spotkali. Jaka szkoda, doprawdy. Kręciłem się w koło jak głupi, co uświadomiłem sobie, mijając po raz trzeci charakterystyczny mural na jednym z wielu zapuszczonych budynków.
-Wymyśl coś jełopie. – mruknąłem pod nosem, próbując na nowo ocenić sytuację. Wiem. Telefon! Rozpocząłem nerwowe przeszukiwania kieszeni w jeansach, a następnie w kurtce. Szlag by to! Musiałem go zgubić w tym zasranym barze, lub co gorsze ktoś mnie okradł. Za cholerę nie mam pojęcia, co mogło się z nim stać. Nie żeby był jakoś specjalnie cenny… Nie był to ani najnowszy model, ani nie było na nim żadnych konkretnych informacji czy numerów. Wiadomo jak to w dzisiejszych czasach, lepiej jak jest ,niż jak go nie ma. Trudno, nie miałem innego wyjścia jak wykombinować coś nowego. Wówczas los chyba postanowił się nade mną ulitować i zesłał jakąś laskę z kundlem po przeciwnej stronie ulicy, która kierowała swoje kroki w zupełnie przeciwnym kierunku niż ja. Po raz kolejny obrzuciłem wzrokiem okolicę i doszedłem do wniosku, że nie może być tu za dużo parków. To miejsce nie jest raczej „family-friendly”, wszystko tutaj raczej zdawało się wołać „zapraszam na darmowy wpierdol”. Nie chcąc stracić jedynej nadziei z oczu, ruszyłem szybkim krokiem za jej śladem. Błagam idź wyprowadzić tego pchlarza na jakiś fajny spacerek najlepiej do parku, w którym zaliczyłem zgona.
O tak, bogowie imprez i wszelkiego pijactwa tego świata musieli być dla mnie niezwykle przychylni. Bowiem po kilku minutach szybkiego marszu znalazłem się tam, gdzie znaleźć się chciałem. A resztki moich wątpliwości rozwiała ławeczka z pękniętą belką od oparcia. Bingo. Odetchnąłem z ulgą i już miałem podnieść się na duchu, że będzie już tylko lepiej, gdy mój wzrok padł na osobę siedzącą na TEJ ławce. Kurwa, za każdym razem gdy myślę, że już gorzej być nie może jednak okazuje się, że może… Kpina.
Jak jej tam było? Rebeca? Ruth? Raven? Wiem, że na R… Kurwa nie przypomnę sobie. W każdym razie na tym pierdolonym miejscu siedział ten przedszkolak! To jakiś nieśmieszny żart. Zacząłem zastanawiać się czy nie zawrócić kiedy ona mnie zauważyła i podniosła swój chudy tyłek. Idź sobie, proszę. No i poszła, faktycznie ale nie w tym kierunku, w którym chciałem aby poszła. Tak to już bywa jak ktoś sobie czegoś życzy, ale nie sprecyzuje dokładnie tego życzenia… Czego ona w takim razie chce? Nie szukam zatrudnienia na stanowisku niani. Już miałem jej to wyperswadować ale ona jako pierwsza zabrała głos.
O proszę, znalazł się i telefon, że też jej się chciało. Ja osobiście miałbym na to wyjebane, ba na dziewięćdziesiąt dziewięć procent jeszcze tego samego wieczoru zaniósłbym go do lombardu. Odebrałem moją własność i w wielkim stylu jak to na mnie przystało postanowiłem ją spławić, jednak to uparte i denerwujące niczym wsza czy inny pasożyt dziecko zapytało mnie, czy umiem trafić do domu. Co jest z nią u licha nie tak? Wszyscy normalni ludzie na świecie mieliby to gdzieś. Dokonałem szybkiej klakulacji: kazać jej spadać i mieć spokój czy może pomęczyć się ale znaleźć chatę?
Towarzyszące mi zmęczenie niemalże natychmiast kazało mi pozbyć się pierwszej opcji. Eh… Niech stracę.
- Może. – mruknąłem, na co w odpowiedzi uniosła brwi. Nie uwierzyła. Tak szczerze, to w tamtej sytuacji sam sobie bym nie uwierzył.
- Skoro wiesz, to spadam. Na razie. –wykonała w powietrzu nieokreślony ruch ręką przypominający machnięcie na pożegnanie.
- Dobra, no. Nie wiem. Poza tym przedszkole już Ci zapewne zamknęli. – wykrzywiłem usta w lekkim grymasie.
- To gdzie mieszkasz?
- Kurwa, Sherlocku… Gdybym wiedział to raczej bym tu z tobą nie stał co? – przewróciłem oczami.
- No ale nie pamiętasz adresu?
- Przyjechałem tu wczoraj po południu. Więc tak się składa, że nie.
- Wow, od rana nie powiedziałeś o sobie tak dużo jak w poprzednim zdaniu.- westchnęła z uznaniem.
- Tylko się nie przyzwyczajaj. – uciąłem, po czym spróbowałem podać możliwie najwięcej szczegółów, które udało mi się zapamiętać sprzed libacji.
Nie było ich dużo, ale jak się okazało, wystarczająco. Nie trafiliśmy na miejsce rzecz jasna od razu, ale finalnie moim oczom ukazała się metalowa brama z odpryskującym czerwonym lakierem.
- To tu. Możesz już sobie iść.
- Muszę się czegoś napić. – oznajmiła kręcąc głową.
- To se coś kup?- stwierdziłem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- A podczas ostatnich dwudziestu minut drogi widziałeś jakikolwiek sklep?
Tu miała racje… Już po samym przyjeździe stwierdziłem, że łatwiej kupić tu wódę niż wodę. Nie uśmiechało mi się zapraszać ją na górę, ale była to już sytuacja tak podbramkowa, że nie miałem zbyt wyjścia. Kopnąłem bramę, która z hukiem się otworzyła. Wszedłem na klatkę, czekając, aż wejdzie za mną. Ale nic z tego stała na zewnątrz.
- Czekasz na jakieś specjalne zaproszenie czy może na czerwony dywan? Nie doczekasz ani tego ani tego.
Burknąłem, po czym zacząłem wchodzić na trzecie piętro, przeskakując po dwa stopnie. Zdążyłem otworzyć drzwi zanim doczołgała się na górę. Słyszałem, jak cicho posapuje, co nieco mnie rozbawiło. Wszedłem do środka i rzuciłem kurtkę w na jakąś szafkę w przedpokoju. Całe umeblowanie było po poprzednim właścicielu, więc wyglądało to tragicznie. Opisałbym całe mieszkanie jednym słowem: melina. Poza jedną rzeczą. Poza kanapą stojącą pośrodku niewielkiego salonu, którego wypełniała znacznie większą część. Wykonana była z aksamitnego, bordowego zamszu z pikowanym oparciem. Wszystkie szwy zakończone były złotą nitką. Nie dość, że była ona szykowna, elegancka to jeszcze zabójczo wygodna. Zupełnie nie pasowała do całej reszty umeblowania. W sumie się nie dziwę, nie jest też moja. Zajebałem ją staremu z chaty kiedy mnie po prostu wyjebał, a że był to jego ulubiony mebel, to po prostu nie mogłem się powstrzymać. Kiedy wstał następnego dnia, musiał być porządnie wkurwiony, aż żałuję, że nie mogłem tego widzieć. A więc tak, przeprowadziłem się tu wczoraj, z kanapą i dwiema sportowymi torbami, no i rzecz jasna moim motocyklem zaparkowanym na podwórku.
Spojrzałem na dziewczynę, a na jej twarzy malowało się zmieszanie połączone z przerażeniem. Wiem kochaniutka, w niczym nie przypomina to Twojego małego leśnego pałacyku. Do jej miny dołączyła jeszcze konsternacja, gdy spostrzegła mebel ojca. Byłem pewien, że nic ale to nic nie składa jej się do kupy. Nie bardzo się tym przejmując poszedłem do kuchni, wziąłem szklankę i nalałem do niej kranówy. Nic więcej nie mam do zaoferowania, więc to musi wystarczyć.
-Trzymaj. Napij się i spadaj. Inaczej wezwą jutro rodziców do przedszkola. – poczyniłem uwagę. Dość bawiło mnie żartowanie z jej wieku. Zupełnie bym jej tyle nie dał. Jej rówieśnicy to większości straszne leszcze i gówniarze, a ona wydaje się od nich sporo dojrzalsza. Ciekawe jak sobie radzi w szkole. Z doświadczenia wiem, że tacy ludzie nie mają lekko. Sam wielokrotnie utrudniałem istotom jej pokroju życie. Dawno temu…
- Dzięki, jesteś niezwykle gościnny. Nie żebym się tego nie spodziewała. – skwitowała. – Zaraz sobie pójdę.
I wtedy jak na komendę usłyszeliśmy potężny grzmot, a chwile potem kolejny. Pośpiesznie podszedłem do okna i przez nie wyjrzałem. Powoli się już ściemniało, a chmury, które zasłoniły całe niebo, sprawiały że na zewnątrz zapanował całkowity mrok, a do tego jeszcze lało i grzmiało. Od razu na mojej skórze zjeżył się włos. A mój umysł zalała kaskada wspomnień. Jebane deja vu. W tamtej sytuacji wszystkie wydarzenia pamiętnego wieczoru, odtworzyły mi się przed oczami. Cały się napiąłem i zacisnąłem ręce tak mocno aż zbielały mi kłykcie. Czasu nie cofniesz, czasu nie cofniesz, czasu nie cofniesz. Powtarzałem w głowie niczym mantrę. Skoro na przeszłość nie mam wpływu, to może chociaż na przyszłość. Nic podobnego, nawet w jednym procencie, się już nigdy nie zdarzy.
- Nigdzie nie idziesz. – warknąłem nagle, sam siebie zadziwiając moim, własnym groźnym tonem.
- Co? Przed chwilą powiedziałeś…
- Wiem co powiedziałem. Ale teraz do kurwy nędzy mówie, że tu zostajesz.
Cofnąłem się do przedpokoju, podniosłem klucze, które spadły z szafki i zamknąłem drzwi na wszystkie zamki, chowając ostatecznie pęk kluczy do kieszeni spodni.
- Muszę iść jutro do szkoły. A nie wiem czy masz świadomość, że nie mam ze sobą żadnych rzeczy. – mówiła ostrożnie, jakby nie do końca wiedząc, czego może się po mnie w tej chwili spodziewać. Nie panikowała, jakby świadoma, że nie chcę zrobić je krzywdy? Nie wiem, ciężko mi powiedzieć.
- Ja pierdole! To Cie tam zawiozę, albo najpierw do twojej chaty, a potem do szkoły. Gówno mnie to obchodzi.
Oznajmiłem bezdyskusyjnie, po czym schyliłem się i zabrałem ze sobą jedną torbę do łazienki. Przekręciłem zamek w drzwiach, rozebrałem się i wszedłem pod gorący prysznic. Muszę się trochę uspokoić, zanim ogarnie mnie całkowita paranoja. Stałem pod prysznicem odrobinę za długo, ale to był w tamtej chwili jedyny sposób, by odzyskać kontrolę nad sytuacją i zapanować nad emocjami. Wyszedłem z zaparowanego pomieszczenia w samych bokserkach z wilgotną głową prosto do salonu. Dziewczyna siedziała na sofie, kiedy podniosła wzrok, by na mnie spojrzeć. Ewidentnie się tego nie spodziewała, ale co mnie to, w końcu to mój dom.
- Rzucimy monetą, o to, kto śpi na kanapie, a kto na glebie. – rzuciłem wesoło, nawet lekko się przy tym uśmiechając, doskonale wiedząc, jaki będzie rezultat tego „losowania”, jeżeli to ja będę rzucał monetą. Nie mniej jednak musiałem zostać przejrzany, gdyż w odpowiedzi na moją super propozycję usłyszałem: Ja rzucam.
To już mniej mi się podobało, ale miała prawo tego żądać. Bogowie snu zdecydowanie trzymali jej stronę albo sama umie oszukiwać w rzucie monetą, gdyż to mi przypadło spać na podłodze. Niech Cię szlag trafi maluchu.
-Oszukujesz… Jak chcesz, to idź weź prysznic, a ja zamówię coś do jedzenia.- oznajmiłem spokojnie i rzuciłem jej z torby czarną koszulkę, która z powodzeniem u tego karła może robić za koszulę nocną, oraz wkładaną przez głowę bluzę, na wypadek gdyby było jej zimno. – Ręcznik znajdziesz w łazience.
Od dobrych kilkunastu minut modliłem się w duchu, by udało mi się nie usnąć dzisiejszej nocy, bo byłem pewien, że niechciane wspomnienia będą skutkować jakże nadwyraz ciekawymi koszmarami. A już naprawdę ostatnie czego mi trzeba to, to by ktokolwiek się o tym dowiedział.
<Rachel? >

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz