14 maj 2019

Od Sarah C.D Axel

Ze złością wsiadłam za kierownicę, zaciskając dłonie na kierownicy. Oddychałam szybko i płytko, rozmyślając, czy przyjmą Gabriela do domu dziecka, gdybym zechciała podrobić papiery, skłamać na temat wieku, stanu psychicznego, po czym go oddać. Wyprawa mierząca sobie ponad dwadzieścia kilometrów w obie strony nie wróżyła dobrze, a złe przeczucie zżerało mnie od środka, gdy myślałam o wjeździe na ruchliwą, jedną z najbardziej uczęszczanych ulic Avenley River. Dodatkowo sytuacji nie poprawiał mój stan portfela, w którym jeszcze wczoraj można było naliczyć kilka tysięcy, w większości przeznaczone na opłaty i rachunki, a które dzisiaj rano magicznym sposobem zniknęły, jak to powiedział Gabriel. Byłam niemalże pewna, że wszystko to przepuścił w kasynie, nie zostawiając mi ani grosza, a wiadomo, że spadek po rodzicach nie jest nieskończony i o ile on swoją część przepuścił już dawno, tak właśnie zajął się oczyszczaniem mojego konta bankowego. Kolejne pieniądze, które musiałam przez niego dzisiaj przeznaczyć na nowy piekarnik, po nocnym incydencie, kiedy to jego poprzednik stanął w płomieniach, upewniły mnie w tym, że niedługo będę musiała się wziąć za tresurę Gabriela, bo układaniem go nie można było już nazwać. Zastanawiałam się nad wynajęciem Superniani do wyjątkowego przypadku, jakim był mój brat, ale szczerze, nie widziałam dla niego ratunku.


Starałam się bacznie obserwować ulicę, jechać zgodnie z przepisami i wszystko mieć pod kontrolą. Bezsprzecznie udawało mi się to, ale niestety tylko przez chwilę. Poczułam się zbyt pewnie, lekko, niby nieznacznie, ale jednak przyspieszając. Słońce wyszło zza budynku, rażąc mnie po oczach, więc zaczęłam na szybko macać po siedzeniu obok, szukając okularów przeciwsłonecznych. Reszta potoczyła się bardzo szybko, jedyne co zobaczyłam, to szybko poruszającą się sylwetkę po białych pasach, zaczęłam hamować dosyć późno, dlatego kiedy je przejechałam, z sercem w gardle zatrzymałam się z piskiem opon na poboczu. Zbladłam, zrobiło mi się niedobrze i bardzo nie chciałam, aby okazało się, że coś komuś zrobiłam. Trzęsącą się ręką złapałam za drzwi, otwierając je. Skanowałam przeszklonym wzrokiem otoczenie, na szczęście nie zauważając nikogo, kto by leżał, krzyczał, krwawił, czy cokolwiek innego, co by świadczyło o tym, że kogoś skrzywdziłam. Jedyne co zarejestrowałam, to szybko poruszającego się mężczyznę, idącego w moim kierunku.
– Co ty kobieto, nie wiesz czym jest hamulec? – krzyknął zirytowany, a ja musiałam zadrzeć głowę do góry, aby chociaż postarać się spojrzeć mu w oczy.
– Ja... j-ja przepraszam – wyjąkałam, rozmyślając nadal, co by było, gdybym go przejechała. Pozbawiłabym go zdrowia, w najgorszym wypadku życia, co by odcisnęło się również na jego rodzinie. W ciągu sekundy przez mój umysł przeleciały wszystkie wydarzenia od wypadku rodziców, po dziś dzień.
– Kto ci w ogóle dał prawo jazdy? – kontynuował, a ja jedynie stałam bez ruchu.
– Ja po prostu jeżdżę rzadko i się jakoś zapatrzyłam... – oczywiście, pominęłam fakt, że Gabriel wybrał mi złe auto, które przyśpiesza w ciągu sekundy do miliona kilometrów na godzinę. Powinnam poruszać się multiplą, pomyślałam, odgarniając lecące na twarz włosy.
– My się skądś nie znamy? – dodał nagle, a ja zmarszczyłam brwi, powoli odzyskując rezon i zdrowy rozsądek.
– Nie, nie sądzę, ja jestem tutaj tylko przejazdem, mieszkam za tym osiedlem, za laskiem.
– Sarah? – spytał, a ja otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, w pierwszym momencie nie bardzo wiedząc z kim mam przyjemność, lub nieprzyjemność, zważywszy na okoliczności naszego spotkania.
***
– Skoro już oferujesz mi podwózkę, to poproszę do jakiegoś dobrego sklepu z piekarnikami – westchnęłam.
– Proszę bardzo – obdarzył mnie powalającym uśmiechem. Zawsze był niczego sobie, chociaż jeszcze nigdy nie traktowałam go jako potencjalnego kandydata na chłopaka. Po prostu był przystojny. – Słucham cię w takim razie – dodał.
– Kiedy rodzice umarli, nie byłam pełnoletnia, więc to Gabriel starał się o prawa nade mną. Udało mu się i jakoś tak egzystowaliśmy do mojej pełnoletniości, bo nie można tego nazwać życiem. I ja, i on nie mogliśmy sobie poradzić, ja zawaliłam całkowicie szkołę, nie było pieniędzy, bo zanim dostaliśmy spadek, a raczej Gabriel dostał, to też minęło sporo czasu – powiedziałam wymijająco, nie chcąc mówić o sobie za wiele. Właściwie to zupełnie nikt nie wiedział o naszej historii, bo nikomu nie mówiłam, ba, nie miałam komu. – A jak u ciebie? Co się zmieniło?
– Tak mi przykro, mała. Jestem taki dumny, że sobie poradziłaś – powiedział. Polemizowałabym ze stwierdzeniem, że sobie poradziłam, bo w rzeczywistości było tak źle, jak przedtem, ale jednocześnie nie było to coś, czego Axel powinien się dowiadywać. – U mnie stara bida, matka nadal szuka księcia z bajki — zaśmiałam się.
– Szuka i szuka – podsumowałam, w momencie, gdy dojechaliśmy do sklepu. – Bardzo ci dziękuję za podwózkę, ale nie trzeba było, po tym jak praktycznie cię zabiłam – zmarkotniałam.
– Tobie jeszcze jestem w stanie to wybaczyć. Poza tym, gdzie się sama wybierasz? Idę z tobą,
pozostawienie kobiecie wolnej ręki w wyborze sprzętu to głupi pomysł.
Oddał mi kluczyki, po czym weszliśmy do budynku. Zajęło nam sporo czasu, aby znaleźć właściwy dział, a jeszcze więcej poświęciliśmy na wybór piekarnika. Pierwszy nie odpowiadał mi, bo kolorystycznie w ogóle nie zgrywał się z moją kuchnią i jej wystrojem. Drugi był dla mnie wprost idealny, ale Axel stwierdził, że to kompletny złom za niebotyczną cenę i już lepiej bym na tym wyszła, gdybym sama sobie jakiś skleciła. Trzeci i czwarty były za drogie, a piąty wolnostojący, a nie wbudowany. Szósty miał jedynie termoobieg, a siódmy gazowy. Ósmy z kolei był przyzwoity wizualnie i cenowo, a mężczyzna uznał, że więcej, niż ten ma do zaoferowania mi nie potrzeba, biorąc pod uwagę moje uzdolnienie kuchenne, a raczej jego brak. Wyszliśmy ze sklepu po półtorej godziny, a Axel z ulgą przyjął, że to już koniec naszych zmagań.
– Dobrze, że przyjadą i to zamontują – odetchnęłam z ulgą, opierając się o maskę samochodu. – Z resztą to i tak by się nie zmieściło do środka. W podzięce za twoją nieocenioną pomoc i w ramach przeprosin za zamach na twoją osobę, stawiam kawę – ukłoniłam się teatralnie. – ale na chwilę obecną, muszę jechać do lekarza, więc to ty wybierz termin.
– Kiedy tylko ci pasuje, zawsze jestem wolny.
– W takim razie dzisiaj, ósma wieczór. Bardziej kolacja starych znajomych, niż kawa – powiedziałam z uśmiechem, ciesząc się, że wpadłam dzisiaj na chłopaka. Dobrze zrobił mi wypad z kimś, kto nie zacząłby zaraz tematu Gabriela, czy tego, jak to sobie nie radzę z życiem, bo nie tego potrzebowałam.

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz