12 maj 2019

Od Lionella

Hmmm... Nowe miasto, nowi ludzie, nowe miejsca, nowe sprawy... czyli generalnie rzecz ujmując - nowe problemy. Totalna beznadzieja i lipa do kwadratu. Mógłbym zadać sobie proste pytanie: "W takim razie po co to wszystko, po co ta cała przeprowadzka?", jednak wówczas istniałoby wysokie ryzyko, iż nie byłbym w stanie udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi. Może aby uciec od nieskończonych spraw, których rozdziały już na zawsze będą rozpoczęte... Może aby uniknąć odpowiedzialności za swoje decyzje i czyny…Może aby zapewnić sobie swego rodzaju nową rozrywkę, no bo ileż można chodzić do tych samych klubów? Bycie na "ty" z każdym, a przynajmniej z większością pracowników naprawdę zaczyna się robić nudnawe... A może aby zacząć wszystko od początku z tak zwaną czystą kartą, ale tym razem spróbować wygrać to rozdanie w grze zwanej życiem... Prawdopodobieństwo i całe te inne statystyczne bzdury zdecydowanie przemawiają na moją niekorzyść. Osiągnięcie tego ostatniego jest równe temu, że właśnie w tej chwili objawi mi się Jezus czyli bardzo znikome, a dla mojej osoby niemożliwe. Może gdzieś w głębi, naprawdę głęboko, wierzę jednak do bycia pobożną istotą praktykującą każde kościelne święto zdecydowanie mi daleko.
Otóż to, jestem jednym z największych życiowych przegrywów - nie żeby jakoś specjalnie mi to przeszkadzało, kariera obiboka wychodzi mi doprawdy zajebiście , a na dodatek jest bardzo wygodna. Prawdę mówiąc już i tak średnio zależy mi na pozytywnej opinii społeczności. Co ja u licha pierdole, w ogóle nie zależy mi na niczyjej opinii.
W dzisiejszych czasach można liczyć tylko i wyłącznie na siebie, a resztę mieć głęboko tam gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Zaufanie obcemu jest równe wydaniu zgody na swoją własną, często niezasłużoną egzekucję. Ludzie są nic nie warci, więc po co chcieć cokolwiek po sobie zostawić ? Dla następnych pokoleń ? No błagam... a co dostałem ja? Nic poza chujowo rozdanymi kartami... a z resztą...
Kończyłem właśnie rozpakowywanie majątku mojego życia, czyli rzeczy, których de facto nie mam zbyt wiele kiedy wpadłem na naprawdę genialny pomysł. Czas świętować swoje przybycie! Na dobrą sprawę to każdy powód do urządzenia czy też pójścia na imprezę jest wspaniały.
Przepełniony tą jakże optymistyczną myślą opuściłem mieszkanie, o ile w ogóle tą klitkę można nazwać mieszkaniem… Czy to ważne? Jest moja i tylko to się liczy. Może z czasem uda mi się znaleźć coś lepszego? Albo trochę je odremontować? Stop, stop, stop. Pośpiesznie odgoniłem od siebie upierdliwe oraz całkowicie niepożądane myśli i udałem się na wielkie poszukiwania jakiegoś pubu, lokalu lub jak tam jeszcze inaczej się tu na takie miejsca mówi.
Znalazłem jeden godzien mojej uwagi kilka przecznic dalej od miejsca mojego zamieszkania. Swoją drogą łatwiej znaleźć tu budę z alkoholem i całym tym innym „rozrywkowym” ustrojstwem niż jebaną piekarnię. Ciekawe.
W środku było całkiem przytulnie, urządzony w jakimś starszym stylu, chętnie określiłbym, w jakim ale nie mam o tym zielonego pojęcia. Było coś koło godziny 21, zatem ludzie się schodzili, lub już od jakiegoś czasu balowali.
Zająłem miejsce przy barze na miękkim, skórzanym stołku i zamówiłem sobie drinka, który był specjalnością lokalu. Nikt już nie może mi zarzucić, że nie poznaję lokalnych zwyczajów oraz tradycyjnych potraw. Jestem bardzo otwarty na nowe smaki, a w szczególności te procentowe. Osoby siedzące w okolicy popatrzyły po sobie zdumione, a ja nie bardzo rozumiałem, o co im u licha chodzi. Rzuciłem im ostrzegawcze spojrzenie, żeby nie wpierdalali nosa w nie swoje sprawy i już miałem dać werbalny upust swojego niezadowolenia, kiedy barman delikatnie rzecz ujmując, wjebał swoje pięć groszy.
- Jeżeli wypijesz pan 5 takich w przeciągu pół godziny, to do końca dnia pijesz pan za darmo. - oznajmił brodaty mężczyzna po czterdziestce, stawiając zamówienie pod moim nosem.
- Pięć i pół godziny? Niech będzie.
Rzuciłem, szybko kalkulując i zastanawiając się, co takiego może być trudnego, w wypiciu pięciu jebanych drinków. Wziąłem szkło, po czym za jednym razem je wyzerowałem.
O proszę, odpowiedź nadeszła o wiele szybciej niż mogłem się spodziewać… cholera ale mocny ten shit. Nie wiem ,co oni tu dodali, ale mordę na drugą stronę wykrzywia. A jak pali w przełyku... I stało się jasne dlaczego wymyślili tą gierkę...
Jakieś pięć minut zajęło mi dojście do siebie, nim machnąłem na kelnera, dając znać, iż przyszła pora na następnego. Nie byłbym w końcu sobą, oddając sprawę bez walki zważywszy na fakt, że bez wątpienia zdobyłem już kilku fanów, którzy z ogromną żarliwością mnie dopingowali.
Tym razem przyjrzałem się temu napojowi nieco bardziej podejrzliwie i nie myśląc za wiele go również wydudniłem. Drugi zamiast pójść łatwiej sprawił zdecydowanie więcej problemu, zarówno mojemu przełykowi, jak i żołądkowi. Ło kurcze... W podobnym cierpieniu stawiłem czoła kolejnym dwóm napojom szatana.
Koniec konców zostały dwie minuty i jeszcze jeden do wypicia. Teraz ja byłem główną o ile już nie jedyną atrakcją lokalu, bo wszyscy wgapiali się we mnie jak w nieznany gatunek. Tak, oni na pewno wiedzieli, że to nie lada wyzwanie więc nikt nie porywał się z motyką na słońce.
- Dawaj! Dawaj! Jeszcze jeden! - podpuszczał mnie tłum.
Westchnąłem głośno, będąc już zalanym w pestkę. Mają racje, tylko jeden a nie będę musiał za nic płacić. Nie żebym potem był w stanie wypić coś jeszcze...
Drżącą ręką uniosłem drinka i z zaciśniętymi oczami wmusiłem go w siebie. Pierwszą reakcją organizmu był odruch wymiotny, którego na całe szczęście udało mi się powstrzymać.
Krzyki, brawa i przyjazne poklepywania, czyli zmieściłem się w określonym czasie. Brawo Lion, osiągnięcie godne mistrza.
- Dobra stawiam wszystkim kolejkę – wybełkotałem, na co oni ryknęli śmiechem, a personel chcąc nie chcąc musiał wszystkim zapodać alkoholu. Sam powoli kierowałem się ku wyjściu jednak była to w cholerę trudna sprawa. Kiwało się wszystko z lewej na prawą, a potem z prawej na lewą. Starając się utrzymać pion, wyszedłem na zewnątrz i oparłem się o ścianę.
Nie pamiętam jak, ale dotarłem do parku, z którego jedną z ulic można było dotrzeć do mojego mieszkania. Niestety za nic nie pamiętałem którą... A może to nie był ten park?
Usiadłem na ławce i opierając łokcie na kolanach, schowałem twarz w dłoniach. Jak nie umrę dziś, to kac zniszczy mnie jutro... Znakomicie.
- Wszystko w porządku ? - odezwał się jakiś głos, ale przez to, jak bardzo alkohol zamroczył mój umysł, nie byłem w stanie nawet określić, czy był on kobiecy czy męski.
- Ee - pokręciłem przecząco głową. - jezt...chu...chuj...owo - wymamrotałem niezrozumiale, ale przynajmniej w pełni zgodnie ze swoim gównianym nastrojem.

<Ktoś? >

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz