5 maj 2019

Od Juliena cd. Dearden

Nigdy nie daję ludziom nadziei, bo jest ona zdradliwa. Nigdy nie obiecuję, bo czasem nie jest się w stanie dotrzymać obietnicy. Pewnie, dlatego że, sam doświadczyłem tego, jak to jest być ofiarą przyrzeczenia. W dzieciństwie zbyt często słyszałem słowa przysięgania i zbyt często były one rzucane na wiatr. Po co kazać komuś czekać na złudną przyszłość?
Jestem całkowicie bezbronny.
Mówiąc w myśli te trzy słowa, idę w stronę murowanych garaży i im bliżej jestem, tym bardziej moje ciało jest sztywne. Trzymam w prawej ręce teczkę z ważnymi dla firmy, dla rodziny i dla porywaczy dokumentami, będąc zdecydowanym i w pełni świadomym komu chcę ją oddać. Wiem, że jeśli coś pójdzie nie tak, to wszystko może być zakończeniem pewnego etapu. A ja nawet nie mam jak się obronić. Nie mam jak obronić siostry. I mogę jedynie polegać na facecie, który przez ostatnie lata był moim największym koszmarem.
Dearden nawet nie wie, jak trudno było mi podjąć tę decyzję. Auburn i tak może zobaczyć rzeczy, które nie powinna widzieć. Chciałbym ją uchronić od wielu, ale jestem postawiony obecnie pod ścianą. Wertuję w myślach wszystkie możliwości, które mogą mnie spotkać, wszystkie sytuacje, gdy tylko tam przyjdę, ale najlepszy przypadek, to ten najmniej prawdopodobny.
I tak muszę ją najpierw zobaczyć. Cokolwiek im oddam, muszę być pewien, że nic jej nie jest. I tak są na czarnej liście, ale nie daruję im tym bardziej, jeśli choćby krzywo na nią spojrzeli. A ja dopinam swego, jestem w stanie dążyć do celu, nawet po trupach.
Rozglądam się dookoła za jakimś obcym samochodem, który może oznaczać moje jedyne wsparcie, ale wokół panuje cisza. Głucha, niema i nieznośna. Dotąd ją doceniałem i zawsze będę doceniał, ale tym razem walczę z uczuciem, żeby minęła.
Znikam za murowaną ścianą, tym samym tracąc okazję do ostatecznego powrotu, bo dwójka ludzi już mnie przyuważa. Unoszę teczkę w górę na znak, że to właśnie mnie się spodziewają. Jeden z nich kiwa głową. Nie zauważam nic podejrzanego, ale moje zaufanie jest na poziomie zerowym, o ile nie jeszcze niżej. Ich widocznie też i... eh, nigdy nie przyznam Dearden tego wprost, ale gdybym miał teraz przy sobie broń, to na pewno ich zaufanie spadłoby o jakieś sto poziomów niżej. Wpuszczają mnie do środka. Nie zwracam już uwagi, ilu ludzi jest wokół. Nie zżera mnie też ciekawość, kto odważył się na tak odważny krok i zaplanował to wszystko. Rozglądam się za Auburn. To mój cel.
- W samą porę - słyszę od lewego ramienia. Odwracam się w kierunku głosu, który jest podobny do tego, z którym rozmawiałem przez telefon i od razu studiuję twarz stojącego przede mną mężczyzny.
Nie wiem, ile może mieć lat, ale stawiam, że jest mniej więcej w wieku mojego ojca. Choć w jego przypadku widać po nim wiek. Mój staruszek wyjątkowo zachowuje młodość i nie zdziwiłbym się, gdyby okazał się jakimś demonicznym elfem z innego świata.
Mrużę oczy i mierzę go nieufnym spojrzeniem. Mniejsza o to, że jestem spięty. Teraz to bardziej zły. W końcu może zobaczyć, że cała sytuacja wytrąciła mnie nieźle z równowagi.
- Nie wątpiłem w to, że się wywiążesz i przyniesiesz mi te dokumenty - jego zadowolony uśmiech tylko upewnia mnie, że wcale nie będzie mi go szkoda. Szczerze mówiąc, myślałem, że rozpoznam w nim kogoś, ale ten człowiek jest dla mnie obcy. Trochę inaczej to sobie wyobrażałem.
Podchodzi bliżej i staje w bezpiecznej odległości. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Nie wiem, czy zdaje sobie sprawę z tego, że widzę, jak jego ludzie też niepostrzeżenie się zbliżają.
- Wedle życzenia - rzucam ozięble - Oddam ci je, ale najpierw chcę zobaczyć, że Auburn nic nie jest - był pewien, że tego zażądam. Dziwne, że od razu tego nie zrobił. Chyba nie liczył, że tak po prostu, jak grzeczny chłopiec mu oddam teczkę.
- Jest bezpieczna, zdrowa i żywa - zapewnia, a ja uśmiecham się cynicznie w odpowiedzi.
- Nie wiem, co niezrozumiałego jest w słowach "Chcę zobaczyć" - nie jestem w stanie powstrzymać się od kąśliwości. Nie czuję się tu swobodnie. Trochę jak w klatce.
- Jestem Hank - przedstawia się jakby nigdy nic. Krzywię się, bo nie tego oczekiwałem.
Nerwy na wodzy...
- Nie obchodzi mnie to, kim jesteś, ani jak się nazywasz. Szczerze, nie imponuje mi nawet. Gdzie jest Auburn? - daję nacisk na pytanie. Zaczyna mnie to naprawdę drażnić. Doskonale wiem, że się ze mną droczy, bo może to robić bez żadnych konsekwencji. Widocznie sprawia mu to przyjemność.
Po chwili ciszy kiwa głową w kierunku jakiegoś faceta. Spoglądam w tamtą stronę i czekam. W końcu widzę zarys niższej postaci, aż w końcu w świetle ukazują się potargane ciemnoczekoladowe włosy. Widzę, jak jej usta poruszają się, gdy wypowiada moje imię, które niknie, odbijając się echem, ale nadal nie mogę odetchnąć w pełni, widząc, jak facet tuż obok niej trzyma broń. Zachowuję kamienną postawę, mając nadzieję, że Auburn widzi, jak bardzo próbuję dodać jej otuchy.
- Tak, jak mówiłem. Bezpieczna, zdrowa i żywa. Dokumenty proszę - odwracam wzrok z powrotem na Hanka. Z chęcią bym mu się odpłacił, choćby za nędzny wygląd mojej siostry, ale jedyne co mi pozostaje zrobić, to oddać mu te papiery. Wyciągam rękę i robię to.
Otwiera teczkę i wertuje, uśmiechając się przy tym zadowolony. Kiwa głową, jakby z uznaniem i po chwili unosi ją. Jeden z jego ludzi podchodzi i podaje mu jakąś kartkę.
Moja podejrzliwość narasta z każdą chwilą.
- Spisałeś się. Gratuluję. Podpisz to i będziemy kwita. Każdy z nas pójdzie w swoją stronę i zapomnimy o wszystkim - jego koci uśmiech tylko jeszcze bardziej upewnia mnie, że fałszywość to jego główna cecha.
- Co to? - pytam.
Hank śmieje się cicho i podaje mi kartkę.
- Upewnienie, że tak to nazwę - odpowiada, gdy czytam treść.
Chyba sobie żartuje. Mam podpisać zrzeczenie się z firmy i zgodę na oddanie jej, i całego przychodu jemu za swoją własną zgodą? Skąd on do cholery wiedział, że firma jest przepisywana na mnie, skoro nigdzie w mediach, ani poza rodziną nie wydało się, że dziadek przepisał wszystko wnukom? Wiem, co chce za sprawą tego zrobić. Zwalić całą winę na mnie, gdy już ujawni wszystkie te papiery i prawdopodobnie doprowadzi do upadku firmy. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby wszystko robił pod moją osobą.
Kręcę głową i oddaje mu papier.
- Nie podpiszę tego - mówię zdecydowanie - Masz mnie za idiotę?
- Podpiszesz, Julien. Choćby dlatego, żeby ratować siostrę - zaciskam szczęki i kątem oka sprawdzam, czy Auburn nadal stoi w tym samym miejscu - A tak poza tym... Spytałbym cię o to samo - mówi tajemniczo. Niezbyt rozumiem, do czego zmierza, ale ewidentnie nie podoba mi się, że słyszę z tyłu kroki zbliżających się ludzi. Zanim zdążę jednak cokolwiek zrobić, zostaję rzucony na kolana z ogromną siłą. Podpieram się na rękach, aby chociaż zobaczyć, kto to, jest to mi jednak utrudnione. Z impetem napastnik kopie mnie w żebra, a rozciągający się ból po boku jest wystarczająco silny, abym całkowicie upadł. Wciągam gwałtownie powietrze z sykiem i odkaszluję.
Słyszę, jak Hank chichocze pod nosem i się zbliża. Czuje się bezpieczniej.
- Myślałeś, że nie zauważę tych aut? Kogo sobie przyprowadziłeś? - od razu domyślam się, o kim wspomina. Więc Viggo jednak przyjechał, ale jego banda baranów była na tyle niedyskretna, że ludzie Hanka ich przyuważyli. Cholera jasna. Mam tylko nadzieję, że nie zobaczyli Dearden i jej nie rozpoznali. Zarówno jedni, jak i drudzy. To skomplikowałoby jeszcze bardziej moją i tak trudną sytuację.
Obrywam ponownie tym razem w brzuch i nie jestem w stanie się nie skulić. Zaciskam dłonie w pięści i krzywię się z bólu. Dobiega do mnie krzyk Auburn i natychmiast mój poziom stresu wzrasta do niebezpiecznej granicy.
- Wiesz co, Julien? Całkiem sprytnie, przyznam. Znaleźć sojuszników i zaplanować zasadzkę - jeden z jego ludzi podnosi mnie gwałtownie do góry, przez co ból, który zaczynał się powoli uspokajać, narósł dwukrotnie. Przeklinam pod nosem i spoglądam na Hanka, starając się ukryć skrzywienie. Uśmiecha się, jakby sprawiało mu to niemałą satysfakcję - Ale nie ty wyjdziesz tu jako wygrany. Podpiszesz to albo mała zarobi kulkę w łeb i wszyscy znowu usłyszą, że rodzina Callière pomniejszyła się o kolejnego członka - zaciskam zęby, z trudem łapiąc powietrze, gdy słyszę cichy płacz Auburn. Spoglądam przez parę sekund na wyciągnięty w moją stronę długopis i ostatecznie podpisuję. Mocny uścisk na moim ramieniu znika, ale po raz kolejny obrywam w żebra, tym razem wydając z siebie cichy jęk, by zaraz potem syknąć niemiłosiernie z bólu, leżąc na ziemi skopany, jak pies. Każdy oddech to palący ból - zaczerpnięcie powietrza to walka z rozgrzanym metalem przykładanym do skóry. Porównywalne. Następuje chwila przerwy, w której mogę odwrócić się delikatnie z powrotem na bok.
Próbuję wstać, walcząc z chwilowymi problemami, ale gdy tylko udaje mi się oprzeć na dwóch rękach, natychmiast upadam z powrotem pod wpływem siły uderzenia.
- Miło było współpracować, ale zawsze coś się kiedyś musi skończyć. Przykro mi, że żegnamy się w takich okolicznościach, ale rozumiesz... trzeba się pozbyć świadków - czuję, jak zimna lufa zostaje przyłożona mi do skroni, a po wzmocnionym płaczu Auburn, jestem niemal przerażony. Ja jej nie mogę stracić...
Słyszę strzał i zaciskam powieki. Wstrzymuję oddech, ale słyszę, jak ktoś za mną upada. Odwracam się z dalszym trudem, ale rozpływająca się krew na ziemi podpowiada, że facet nie żyje. Z jękiem siadam na ziemi i widzę, jak ludzie Viggo rozprawiają się z bandą Hanka.
Auburn...
Wspieram się na rękach i wstaje na nogi, ignorując ból w klatce piersiowej i brzuchu głównie. Widzę, jak moja siostra kuli się na ziemi, więc szybko podchodzę do niej i chwytam za ramiona. Unosi głowę i przestraszonym spojrzeniem, ze łzami w oczach wpatruje się we mnie. Bez zbędnych pytań, przyciągam ją do siebie i zamykam w uścisku, mimo promieniującego bólu.
- Spokojnie - staram się opanowanym głosem ją uspokoić, słysząc, jak zaczyna płakać w moją kurtkę, zaciskając palce na jej materiale - Zaraz będzie wszystko dobrze. Nikt ci nic nie zrobi - w środku odczuwam ulgę, ale nadal wiem, że poczuję się lepiej, gdy już w końcu znajdzie się u mnie w domu. Nagle przypominam sobie, że niedaleko powinna czekać Dearden. O ile nie minęło dwadzieścia minut... i o ile nikt jej nie zauważył, skoro Hank widział ludzi Viggo.
Cholera. Nagle znowu targają mną nerwy.
Powoli odsuwam się od dziewczynki i zgarniam jej potargane włosy z twarzy.
- Auburn - wymawiam jej imię, więc spogląda na mnie i wyciera mokre policzki. Wiem, co zastanie, gdy spojrzy w bok. Martwych ludzi. To ostatni widok, jaki jest jej potrzebny - Zaraz pojedziesz do domu, dobrze? Zabiorę cię stąd - wstaję i podnoszę ją na rękach. Jak na jedenastolatkę jest naprawdę lekka. Staram się nie syknąć z bólu, bo nawet najmniejszy ruch go powoduje. Zauważam Viggo, który stoi z boku z szyderczym uśmiechem wpatruje się w żywego Hanka, którego złapali. Na chwilę tylko spogląda na mnie, co ma być przypomnieniem, że mam się tu jeszcze pojawić. Nie mam innego wyboru. Daję mu niewerbalny znak, że zaraz przyjdę.
Wychodzę z garażu i idę w kierunku miejsca na parkingu, gdzie zostawiłem auto. Na szczęście, cały czas tam jest. W ciemności nie widzę sylwetki... i modlę się, żeby dziewczyna nadal była w środku. Adrenalina nie pozwala mi odetchnąć z ulgą po raz kolejny, ale gdy widzę, jak drzwi od strony pasażera się otwierają, a ze środka wyskakuje Dearden, wypuszczam z ulgą powietrze.
Stawiam Auburn z powrotem na ziemię i otwieram drzwi od auta.
- Myślałam, że... - słyszę głos Bee, ale nie kończy swojej wypowiedzi.
- Zabierz ją do mojego domu - odwracam się w jej kierunku i widzę, jak mnie taksuje wzrokiem. Choć staram się wyglądać normalnie, to grymas bólu cały czas maluje się na mojej twarzy. To nie był ton rozkazujący. Wiem, że i ona to wyczuła.
- Co ci się stało? - pyta być może z przerażeniem w oczach. Odwracam się.
- Potem. Jedź do domu - zamykam drzwi od auta i wracam. Przez chwilę musi stać w miejscu, ale jak się odwrócę, to nie pojedzie. Teraz zależy mi na bezpieczeństwie Auburn i jakby nie patrzeć, jej także.
- Ale ja nie potrafię... nie mogę - zatrzymuje mnie. Tylko nie to. Patrzę przez ramię na nią i kiwam głową.
- Pięć minut i zaraz jestem - rzucam i idę dalej.
Nie mogę iść szybko, bo każdy krok jest dla mnie, jak chodzenie po igłach. Wracam do garażu, aby rozmówić się z Viggo. Zbieram w sobie naprawdę ostatnie siły, żeby nie wyglądać źle, ale żebra palą niemiłosiernie.
Mężczyzna od razu spogląda w moją stronę, tak jakby badał każdy mój krok. Jestem w stanie nawet powiedzieć, że obserwował, czy przypadkiem zaraz się nie przewrócę, ale wiem, że to tylko złudzenia. Tak naprawdę, jestem na niego wściekły. I gdybym miał jeszcze trochę sił i chęci, to pewnie bym się zaczął z nim kłócić.
- Kto by pomyślał, że Callière są tak emocjonalnie do kogokolwiek przywiązani - rzuca pierwszy, zanim zdążę podejść do niego. Nie powstrzymuje się przed sarkazmem, bo wie, że mu nie odpowiem tym samym.
- Niespecjalnie starałeś się być dyskretny - niemalże warczę na niego - Albo liczyłeś, że nie będziesz się musiał mnie pozbywać. Przyznaj się. Nie musiałbyś sobie brudzić rączek, gdybym leżał martwy już teraz - krzywi się niezadowolony. Właśnie posądziłem go o coś poważnego.
- Obiecałem coś - kładzie nacisk na te słowa z całych sił. Nie lubi, gdy podważa ktoś kwestię jego obietnic - Wiele można mi zarzucić, ale nie to, że nie dotrzymuję obietnic. Liczę, że ty także wywiążesz się z umowy.
Wywiązać to ja bym się chciał od umowy.
- Nie rzucam słów na wiatr, ale pamiętaj, że to dotyczy tylko nas i nikogo innego. A jak tylko zaczniesz ingerować w moje życie, to pomyślę nad tym, czy nie zrobić wyjątku.
- Chodzi ci o tę pannę w samochodzie? - odpowiada od razu - Spokojnie, nie interesuje mnie, z kim się umawiasz - próbuję wyłapać w jego tonie choćby minimum prawdomówności albo fałszerstwa pod otoczką obojętności. Doskonale wiem, że rozpoznał Dearden, na nieszczęście nosi nazwisko Yates. Viggo lubi orientować się w tych rzeczach i wbrew pozorom zna wielu ludzi.
- Ona jest niezwiązana - napominam.
- Doprawdy? A wydaje mi się, że jak na osobę niezwiązaną, całkiem dużo może wiedzieć o tej sprawie - rozumiem, o co mu chodzi. Szuka zapewnienia, że nie wie też o naszym układzie. Nie wiem tylko, po co miałaby wiedzieć? I dlaczego Viggo tak bardzo się boi, że ktokolwiek mógłby się dowiedzieć. Być może, gdy się dowiem, będę miał na niego haka - minimalną szansę na przewagę, choćby w pewnym aspekcie.
- Nikomu nie powiedziałem i nie zamierzam mówić. Nie martw się. Słowa "gęba na kłódkę albo piach" wystarczająco do mnie dotarły - wykrzywiam usta w cwanym uśmiechu, przez co mężczyzna wcale nie jest do końca zapewniony, ile jest w tym prawdy. Szczerze mówiąc, groźby nie robią na mnie wielkiego wrażenia, dopóki dotyczą bezpośrednio mnie.
Viggo spogląda na trzymane w dłoni papiery i mruczy pod nosem. W końcu po chwili ciszy decyduje się oddać mi wszystko. Wyciągam rękę, wiedząc że dostanę, tak czy inaczej, te papiery. Uśmiecha się w odpowiedzi. Zanim zdążę cofnąć dłoń, Viggo przytrzymuje mnie za nadgarstek.
Czyżby kolejne ostrzeżenie? Groźba?
- Cieszę się, że nasza współpraca jest tak owocna i sprawna, ale nie rób sobie jaj, Julien... Jeśli ona się dowie, będę zmuszony zadziałać w tej sprawie, więc się postaraj. I spróbuj być bardziej wdzięczny, ciche "dziękuję" w zupełności wystarczy - parskam cichym śmiechem i uwalniam rękę z jego uścisku. Roześmiałbym mu się prosto w twarz, ale nie ukrywam, że bok boli mnie jak cholera.
- A myślałem, że straciłeś swoje poczucie humoru. Jak widać, nadal potrafisz mnie zaskoczyć - rzucam z widocznym cynizmem i rozbawieniem. Odwracam się, nie czekając na odpowiedź. Dziękować? Nie w tym życiu i nie temu człowiekowi.
Wychodzę z garażu, szczerze mówiąc, obojętny co Viggo zrobi z Hankiem. Mam nadzieję, że nie będzie mu przychylny. Nawet nie zamierzam pytać. Z tego, co wiem, nie pałają do siebie miłością.
Idę z powrotem do auta w ciszy i cieniu, skupiając się nadal na bolących miejscach. Tym razem mi ona nie przeszkadza. Jest normalnym następcą po wszystkim.

Dearden?

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz