13 maj 2019

Od Noelii cd. Trace'a

Weszłam do drugiego pomieszczenia. Włączyłam od razu umywalkę i zaczęłam myć zakrwawione ręce. Nie ukazuję smutku. Nie potrafię. Z mojej twarzy nie zniknie odrobina pogardy i złości, którą trzymam od urodzenia w sercu. Zawinęłam dłonie na ramionach i opadłam na kolana. Przecież przytulenie nie było takie złe. Lekko dało mi myśleć o miłych rzeczach. Jednak po chwili przypomniało mi się, że nigdy takich nie doświadczyłam. Nie muszę niszczyć innym życia, przez nieudane swoje. Nadal klękałam, jakbym miała zaraz zacząć modlić się do jakiegoś Allaha, czy coś z tych rzeczy. Złapałam za leżący na półce rewolwer i wymierzyłam w udo. Nie czuję bólu, więc powinnam się szybko, bezboleśnie wykrwawić, jeżeli strzelę idealnie w tętnicę. Krew będzie płynęła szybko, ciurkiem. Zajmie to dobre trzy, może cztery godziny, ale będą pisać: ,,Seryjna zabójczyni zabiła sama siebie.'' Chociaż w sumie nie chciałam tak skończyć. Wzięłam więc kilka najostrzejszych noży i weszłam do głównego pomieszczenia w piwnicy. Usiadłam na przeciwko Trace'a.
- Słuchaj. Zrobimy tak... Ostatnią torturą będzie obserwowanie jak sama siebie okaleczam. Nie możesz odwrócić wzroku. Inaczej stracisz oko. Jasne? - facet chyba nie był w humorze na odpowiadanie - Uznajmy, że tak. Kiedy skończę, zadzwonisz po swoich kolegów. Okaleczeni będziemy wszyscy, więc nie poznają kto zabił. - wyciągnęłam szybko jedno z ostrzy i wycinałam kawałki skóry na przedramieniu. Później prawie przecięłam krtań. Następnie oskórowałam sobie kolano. Zerwałam szybko więzy, w których uwięziony był Trace.
- Uderz mnie. Porządnie.
- Ale...
- Już! Ja nie czuję bólu. Szybko! - krzyknęłam. Facet nieco się wahał, jednak kiedy wyjęłam pistolet, ten mocno uderzył mnie pięścią w skroń.
- Było blisko i straciłabym przytomność, ale dobrze... - zakręciło mi się w głowie - Rusz się! Twój partner potrzebuje pomocy!
Złapałam młodego za ręce i kulejąc wyszłam z piwnicy. Usłyszałam przeładowanie magazynku w rewolwerze.
- Wiesz, że jeżeli mnie postrzelisz, to twój przyjaciel i ty zginiecie? - mężczyzna opuścił pistolet, jednak zaraz wystrzelił z niego w górę.
- Rusz się! - złapałam za krótkofalówkę - I dzwoń do psó... znaczy swoich kolegów. Wzywaj pomoc.
Facet ruszał się powoli. Zmęczony, torturowany i zły. Położyłam młodego chłopaka na podłodze. Nie mam wyczucia. Nie panuję nad siłą. Najwidoczniej ścisnęłam jego połamaną nogę za mocno, bo usłyszałam strzykanie innych kości. Monty obudził się.
- Dzięki Ci Lucyferze! - krzyknęłam i złapałam za twarz chłopaka, który ledwo oddychał. Wystraszył się mnie na tyle, że w szoku uderzył mnie ręką w twarz, na co upadłam na ziemię. Zerknęłam na przedramię. Przez nieuwagę przecięłam żyły i prawie dotarłam do tętnicy.
- Wezwałeś tą pomoc? - zapytałam ostatkami sił. Facet tylko kiwnął głową i jak nowo narodzony podbiegł do chłopaka. Ja za to patrzyłam się już w sufit. Grę aktorską czas zacząć.
Trace?
Gra  dopiero się zaczęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz