5 maj 2019

Od Noelii cd. Lawrence'a

Podczas całej naszej rozmowy przyglądałam się kobiecie, która dość porządnie skrzywiła się, kiedy zapaliłam owe cygaro. Niestety, ale głód nie wybiera, a ja bardzo rzadko mam okazję nacieszyć się tym oto obiektem w miłym towarzystwie.
- Jestem pełen podziwu dla twoich zainteresowań, Noelio, a ja gwarantuję, że przy moich zleceniach zawsze zostawiam obie strony zadowolone. - zaczął Larry - Velmes się odezwał jakiś czas temu, że ma kilka ofert, które mogłyby ciebie zainteresować. Dużo płacą, ładnie się uśmiechają, tylko wolą, żeby żadne osoby trzecie się nie przyglądały im. Bayersowie, Nowajce i Astranov też nie pogardziliby, jakbyś wpadła od czasu do czasu na przyjacielskie pogawędki. Chciałbym się najpierw dowiedzieć, czego ty byś oczekiwała od tej współpracy. Sposobu na zabicie nudy? Chęci poszerzenia horyzontów? Popatrzenia jak ktoś inny prowadzi biznes?
Te wszystkie nazwiska nie mówiły mi zupełnie nic. Może rodzinka by coś wiedziała, aczkolwiek ja nawet nie mogłam sobie przypomnieć jednego z nich. Zgasiłam cygaro, bo tytoń powoli drapał w gardło. Założyłam nogę na nogę.
- Mojej nudy raczej nie zabije już nic. Chociaż to byłoby chyba moje jedyne zajęcie oprócz jazdy konnej. Biznes... biznes... Nie zwracam uwagi na czyjeś prowadzenie biznesu. Dobrze potrafię robić to sama. Niestety w moich żyłach płynie ta niezbyt dobra krew. Dobrze... Dasz mi kontakt do tych... ''Polityków''?
- Tak, oczywiście. - Lawrence wyjął kilka kartek i zapisał namiary na wymienione nazwiska. Spojrzałam na nie dość zmieszana. Te same numery i adresy widniały w teczce nad moim łóżkiem. Hmm...
- Dziękuję bardzo. - powiedziałam i schowałam kartki do wnętrza marynarki - Odezwę się po rozmowach z nimi. - wycofałam się z pomieszczenia. Przed wyjściem jeszcze ukłoniłam się przed Lindą i wyszłam z budynku. Otrzepałam ręce i schowałam je w kieszenie płaszcza.
~*~
Po krótkim ustaleniu miejsca spotkania z Velmesem uznałam, że nie ma co czekać i od razu pojadę. Mijałam ciemne uliczki, które widziałam pierwszy raz w życiu. Wjechałam do lasu. Lubię takie klimaty, ale nie widziało by mi się chodzenie tu na pieszo. Wyjechałam z tej przerażającej puszczy. Zwykła polana, na której nie było nikogo innego prócz mnie. Nie no fajnie. Zdążyłam wypalić cygaro, posłuchać Rammsteina i dopiero wtedy usłyszałam czyjś głos. Najwidoczniej nie był on skierowany do mnie, bo ja czułam tylko zaciskające się więzy na mojej szyi. Miłe interesy tak? Kopnęłam oponenta i odskoczyłam na mnie, więcej bezpieczną odległość. Z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyjęłam rewolwer. Celowałam wprost na osobę w kominiarce. Już miałam strzelić, jednak ktoś mnie uprzedził i moje ramię zaczęło porządnie krwawić.
- Ej no kurde nowy płaszcz. - strzepnęłam nadmiar płynu z materiału. Osoba strzelająca delikatnie zdziczała kiedy nie wyraziłam dużego bólu, którego tak naprawdę nie czułam. 
- Brzydkie takie zagrania, ja do was w pokojowych zamiarach, a wy od razu strzelacie. No wiecie co... Zawiodłam się. - zaczęłam podchodzić do jednego z nich - A tak poza tym, to ze mną się nie zadziera. - syknęłam, a rzucony przeze mnie dość szybko nożyk, utknął w krtani oponenta. 
- Któryś jeszcze?! - wykrzyczałam i z powodu braku odpowiedzi wsiadłam do samochodu i udałam się w stronę biura Larry'ego. Nie miałam zamiaru siedzieć w tym miejscu ani sekundy dłużej. Bark krwawił coraz mocniej, a ja powoli traciłam czucie w danej ręce. Wylazłam ledwo z samochodu i weszłam po schodach zostawiając po sobie stróżki krwi. 
Lawrence?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz