11 maj 2019

Od Kitty c.d. Michaela

Mój ciężko pracujący, powolny w tym momencie umysł sprawia, że niemal leniwie odsuwam się od Michaela, łamiąc nasz pocałunek. Kiedy znajduję się na tyle blisko żebym czuła jego oddech na moich ustach, jednak na tyle daleko, żeby móc komfortowo spojrzeć mu w oczy, podnoszę dłoń do jego policzka i delikatnie go gładzę. Na moich ustach pojawia się delikatny uśmiech, a później wyrywa się z nich cichy i krótki chichot. Moim pijanym, błądzącym wzrokiem przyglądam się jego twarzy, krążę jakoś od ust, do oczu, bo w tamtym momencie uważam, że ma najpiękniejsze oczy na świecie, chociaż tak naprawdę jest to zbyt kiczowate i romantyczne, abym mogła o tym pomyśleć w stanie trzeźwości. Delikatnie całuję go jeszcze raz, jednak nasze wargi spotykają się tylko przez kilka chwil, kiedy powolnym ruchem odsuwam się od niego.
- Dobranoc, śliczny - mówię do niego nieco zbyt niewyraźnym jak na ten stan bełkotem i opadam na poduszki. Przymykam oczy i czuję, jak świat wiruje wokół mnie. Dziadek zawsze powtarzał, że alkohol nie jest na kobiecą głowę, a ja zawsze uważałam to za szowinistyczne... no to teraz mam za swoje. Mike kładzie się obok i od razu wtulam się w jego ciepły bok, pragnąc jakiegoś ciepła, jakiejś bliskości drugiej osoby. Obejmuje mnie wokół talii i całuje w czubek głowy. Niemożliwie słodkie, jednak w tym momencie wcale mi to nie przeszkadza. Uśmiecham się do siebie i staram się zapomnieć o uczuciu bycia na rozpędzonej karuzeli. Póki Michael trzyma mnie przy sobie, nic mi się nie stanie.



Rano już takiej sielanki nie ma. Pierwsze co czuje, to jak bardzo boli mnie bark, na którym przespałam całą noc. Drugie to ból głowy, co oznacza maksymalnie dużego i niepozwalającego żyć kaca. Trzecie to czyjś oddech łaskoczący mnie. Otwieram powoli oczy, aby przypadkiem nie zrobić raptownego ruchu i tego nie żałować. Wtedy dociera do mnie czwarte. Michael w moim łóżku, po tym jak wczoraj się całowaliśmy. Raptownie siadam i wydaję z siebie cichy jęk, kiedy głowa przypomina o sobie. Zerkam na niego i z satysfakcją stwierdzam, że się jeszcze nie obudził. Po chwili jednak moja mina powoli zmienia się w wyraz pełen winy, trochę smutku. Dociera do mnie, że po raz kolejny, kiedy byliśmy pijani wylądowaliśmy razem w łóżku, tylko tym razem zaczęliśmy się już całować. Teoretycznie, powinno to znaczyć, że mamy się ku sobie, jednak mam dziwne wrażenie, że on albo to przemilczy, albo jakoś się z tego wykręci. Wzdycham i najdelikatniej jak potrafię wstaję z łóżka i pierwsze co robię, to kieruję się do łazienki, aby jakoś doprowadzić się do normalnego wyglądu.
Później schodzę w mojej ulubionej i właściwie Mike'a też białej letniej sukience na dół, gdzie zaczynam robić sobie śniadanie. Włączam radio, którego cicha muzyka delikatnie poprawia mi humor. Nucę sobie pod nosem, za każdym razem kiedy gotuję i właściwie stało się to już dla mnie pewnego rodzaju rytuałem, bez którego według zabobonu gotowane przeze mnie danie okaże się kompletną katastrofą. A ponieważ każdy zabobon jest oczywiście święta prawdą, to trzymam się mojego rytuału jakby tonęła, a to była dryfująca obok tratwa. Zresztą w mojej rodzinie naturalnie wychodzi właśnie takie nucenia, pamiętam jak zawsze babcia gotując śpiewała, albo tylko nuciła, kiedy wokół niej byli inni ludzie. Kiedy odchodzi do mnie odgłos krzątaniny na górze postanawiam zrobić również śniadanie dla Mike'a, ponieważ mam wrażenie, że wyczynem dla niego będzie nawet zajście na dół. To zawsze on z naszej dwójki gorzej przeżywa kaca, którego ja właściwie nie mam, jedyne co to boli mnie głowa, jednak nudności czy brak możliwości, jedzenia czy chociaż patrzenia na jedzenie nigdy mi się nie zdarzają. Wręcz przeciwnie to jedzenie pomaga mi pozbyć się kaca. W końcu siadam przy kuchennej wyspie i zaczynam zajadać się tostami z dżemem porzeczkowym, co zapijam gorącą kawą z odrobiną mleka. Wokół panuje taki spokój, cicha muzyka nadaje temu co się dzieje wokół pewnej harmonii. Mogłabym spędzać tak każdy z moich poranków. Spokojnie, powoli, brakuje tylko tej osoby, z którą mogłabym to dzielić. Kiedy słyszę odgłos schodzenia po schodach moje myśli automatycznie zaczynają krążyć wokół tego jak nasza przyszłość by wyglądała. Byłaby tak spokojna? Jednak przecież my nie mamy przyszłość, a zaraz wejdzie tutaj Mike i tylko to potwierdzi.
Zmęczony snuje się od schodów do miejsca naprzeciwko mnie, gdzie znajduje swoje śniadanie, jednak tylko je ogląda i głęboko wzdycha. Sama nic nie mówię, tylko dalej przeżuwam mój tost i popijam kawę. Chwilę mu zajmuje zanim się odzywa, co powoduje dziwne napięcie między nami.
- Wiesz... - zaczyna, ale jakby nagle traci myśl, którą chciał wypowiedzieć. Napięcie wzrasta, spuszczam wzrok z niego i utwierdzam go w reszcie moich tostów, przyglądając się temu, jak niedokładnie je posmarowałam. Wszystko wydaje mi się teraz lepsze go zainteresowania się, niż wzięcie udziału w tej "rozmowie". Wzdycha i przeciera dłońmi twarz, z tego co widzę kątem oka. - Przepraszam, za to, co zrobiłem wczoraj. Byłem pijany i nigdy nie powinno się to wydarzyć, przepraszam - mówi na jednym wydechu. Dziwnie obawiam się, że głos mnie zawiedzie, więc tylko kiwam. A więc to to. Moje potwierdzenie. Skoro mnie przeprasza, to sam pewnie nie chciał aby to miało miejsce. Rozwiódł się, jest samotny, dawno nie miał kobiety przy sobie, postanowił ją pocałować, tyle. Zjadam w ciszy ostatniego tosta.
- Będę na patio przy basenie - mówię cicho, odstawiam talerzyk do zlewu, zabieram kubek z kawą i szybkim, chociaż cichym dreptem wychodzę na zewnątrz i siadam pod parasolem na jednym z białych leżaków. Kubek obejmuję obiema dłońmi, przyciągam go bliżej do siebie i patrzę na rozciągający się przede mną ocean, który cały błyszczy się i mieni odbijając promienie słońca, które szczególnie dzisiaj przygrzewa, mimo jednak wczesnej pory.
Trochę kiwam się to w przód, to w tył. Myślę. Przeglądam całą zaistniałą w moim życiu sytuację. Nie chodzi tylko o mnie będącą nieudolną w miłości, jednak również o wyniki moich badań. Czuję w sobie narastający stres i zaczynam się bać o moje serce. Zamykam szybko oczy i skupiam całą siebie na moim oddechu. Jeszcze tylko kilka razy, kilka sekund i powoli zaczynam się uspokajać. Muszę być spokojna, a przynajmniej próbować. Ponownie wracam do myślenia nad moją sytuacją, ponownie od początku. Wydaje mi się praktycznie niemożliwym, abym teraz mogła za wszelką cenę unikać stresu. Jeszcze sytuacja z Michaelem, przecież to nas nieuchronnie zmieni, a on był moją ucieczką od stresu, osobą, która zawsze potrafiła mnie uspokoić i rozluźnić.
Wtedy to postanawiam. Czas zadzwonić do dziadka i uruchomić rodzinę Eackerów.
Pora zniknąć i może już nigdy nie wrócić.
Pora zacząć wszystko od nowa, na spokojnie, ponieważ inaczej może się to skończyć o wiele gorzej, niż kiedykolwiek mogłabym to przewidzieć.

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz