29 lis 2018

Od Parkera

Poranek jak poranek. Obudziło mnie rażące słońce padające mi na oczy, zza okna oraz potrzeba wizyty w toalecie. Nie było to jednak spokojne leniwe obudzenie, ale gwałtownie napięcie wszystkich mięśni mojego ciała, tak mocne że łózko drygnęło razem ze mną. Złapałem się za obolałą głowę i zdałem sobie sprawę że jestem całkowicie mokry od potu. Siadłem na brzegu łóżka, i powoli spuściłem nogi na podłogę. Byłem tak obolały że nie czułem lewej ręki, poza tym co jakiś czas przez moje ciało przechodził nieprzyjemny dreszcz. Popatrzyłem na zegarek, to wcale nie był poranek, była druga po południu. Z wielkim bólem kości wstałem i przeszedłem się do łazienki. Popatrzyłem w lustro, i pierwsze skupiłem się na swoich oczach. Moje źrenice były jeszcze bardziej rozszerzone niż zwykle, kolor tęczówek jakby całkowicie uciekł z moich oczu. Poza tym worki pod oczami dalej nie zniknęły. Moja cera poszarzała, ale na szczęście nie wysypało mnie jakoś szczególnie, raczej w granicach normy. Doskonale wiedziałem co się ze mną dzieje dlatego jak najszybciej chwyciłem za spodnie leżące na podłodze i zacząłem przeszukiwać kieszenie. Nie znalazłem jednak tego czego szukałem. Rzuciłem ubranie z impetem i wróciłem do pokoju, przewracając go do góry nogami w poszukiwaniu tej jednej magicznej rzeczy. Nie znalazłem jej jednak, a ból stał się jeszcze mocniejszy. Złapałem za telefon i wykręciłem dobrze znany i numer.
- Nie spodziewałem się że tak szybko znowu cię usłyszę, nie minął nawet tydzień. - odezwał się męski niski głos w słuchawce.
Bez długiego wstępu, przeszedłem do rzeczy.
-Potrzebuje jeszcze jednej działki, teraz. - odpowiedziałem.
- Wiesz że prosisz mnie o wiele, tym bardziej że nie dostałem jeszcze pieniędzy za poprzednią.
- Dobrze wiesz ze jestem spłukany, pomóż mi a wyjdzie ci to na dobre. - powiedziałem odpalając blanta, aby chodź trochę uciszyć ból.
- Nie ma takiej opcji. - odpowiedział niewzruszony.
- Kur*a słuchaj, wiem kim jesteś, gdzie mieszkasz, proszę cię o jedną mała przysługę, nie odmawiaj mi jej, to nie będę musiał robić ci nieprzyjemności.
Głos w telefonie zaśmiał się tylko na moje groźby, co tylko bardziej mnie wkur*wiło i zmusiło do wyładowania złości na pobliskim krześle, które połamałem. Usiadłem na podłodze i oparłem się o ścianę wydychając ostatnie resztki dymu, ponieważ blant był niemiłosiernie mały, nawet baki nie mam teraz przy sobie.
- Uspokoiłeś się już? Jeśli tak to słuchaj uważnie. - nagle znów odezwał się głos.
Chciałem zwyzywać skur*ysyna i powiedzieć że w tym momencie do niego jadę, ale on złożył swoją propozycję zanim ja zdążyłem cokolwiek powiedzieć.
- Dobrze wiemy że nie zdobędziesz w najbliższym czasie wystarczającej sumy aby oddać mi za swoje długi i jeszcze kupić coś nowego. Dlatego mam dla ciebie inną propozycję, zamiast zabijać mnie za to że nie chce dać ci czegoś za darmo, zabij kogoś innego.
- Niby kogo?- zapytałem odpalając szluga.
- Powiedzmy że o wiele poważniejszego dłużnika od ciebie. A tak dokładniej jego bliskiego. W końcu jeśli zabiłbyś dłużnika kto oddałby nam pieniądze. Może nawet nie zabij ale przytrzymaj u siebie, dopóki dług nie zostanie spłacony.
- Tylko tyle? - zapytałem nieco pocieszony.
- Znaczy wiesz w grę będą wchodzić jakieś obcięte palce, uszy albo język który musimy mu wysłać, aby szybciej odzyskać stracony hajs.
- Tylko tyle? - powtórzyłem pytanie.
- Tak.
- W takim widzimy się za godzinę tam gdzie zawsze, nie zapomnij mojej działki.
- Interesy z tobą to przyjemność Parker. - usłyszałem po czym nie czekając na rozłączenie się pobiegłem po ciuchy, wziąłem szybki prysznic i automatycznie wybiegłem z domu, zabierając z sobą tylko telefon i broń.
Wsiadłem do samochodu i jak najszybciej skierowałem się na bliższe wschodnie obrzeża Avenley. Była to dzielnica wielkich szarych zazwyczaj opuszczonych kamienic i jeszcze starszych zatęchłych uliczek. Na miejscu od razu zobaczyłem ciemną postać a obok niej siedzącą i związaną oparta o śmietniki dziewczynę. Podszedłem i zmierzyłem ją wzrokiem. Była młoda i bardzo przestraszona, twarz miała czerwoną od płaczu, a obok oczu było pełno rozmazanej maskary. Usta miała zaklejone, mimo to usilnie próbowała krzyczeć. Diler kopnął ją w żebro aby ją uciszyć. Popatrzyłem na niego.
- To ona jest krewną tego waszego dłużnika?
- No. - odpowiedział grzebiąc po kieszeniach.
- Czemu w sumie nie możecie trzymać jej u siebie.
- U ciebie w domu jest większa pewność że nikt jej nie znajdzie. Co ty rozmyśliłeś się nagle?
- Nie, tylko pytam. - odpowiedziałem spokojnie.
Mężczyzna podał mi folijke z białym proszkiem, schowałem ja do kieszeni.
-Teraz prawie jesteśmy kwita. - uśmiechnął się.
Nie odwzajemniłem gestu. Zamachnąłem się i wziąłem dziewczynę na ramię , jak worek ziemniaków, i ruszyłem do swojego samochodu. Mimo tego że była mocno związana rzucała się i starała się krzyczeć.
- Tu i tak nigdy nikogo nie ma . - powiedziałem tylko jakby sam do siebie, nie starając się nawet żeby mnie usłyszała, i chwilę potem, wrzuciłem ją do bagażnika, z impetem zamykając go. Aby nie słyszeć więcej jej żałosnego : ,,Mmmmmm!... "
Jedynym moim problemem teraz było to, czy wciągnąć teraz czy jak już przyjadę do domu.

Ktoś?

28 lis 2018

Od Althei C.D Bridget

     Pytanie ciemnowłosej obeszło się bez uwagi. Doktor Walsh pogłaskał kociaka badawczo. Zwierzę w najmniej oczekiwanym momencie zaprotestowało rozpaczliwym piśnięciem, przez co posiwiały mężczyzna odsunął gwałtownie dłoń od jego futra.
     - Gdy wcześniej go głaskałyśmy, nic mu nie było ― zauważyła Althea, bez przerwy przyglądając się kotu, jakby chciała rentgenowskim okiem wykryć wewnętrzne uszkodzenia, które obie mogły prześlepić.
     - Będę musiał zrobić mu prześwietlenie. Biedny kociak. Taki malutki, a już wystawiony przez los na niebezpieczne życie niedaleko kół samochodów. Może pod jakieś wpadł, albo mało brakowało ― snuł swoje podejrzenia i w kilku słowach opisał tyradę na temat tak okrutnego traktowania zwierząt. Nie przeszkadzało mu nawet to, że nie otrzymuje od dziewczyn odpowiedzi, mając jednak gwarancję słuchania, którą sugerowały ich przytaknięcia.
     Althea głośniejszym westchnieniem rozwiała ciszę, jaką rytmicznie stopowały pomruki kota.
     - Wrócimy do pana jeszcze ― odezwała się, jednak szybko zrozumiała, że nie może odpowiadać za swoją towarzyszkę. ― Znaczy… ja. ― Zerknęła na nią dyskretnie.
     - Też chętnie dowiem się, co z kotkiem. ― Kobieta, która przez większość czasu stała w milczeniu, teraz powiedziała to z ogromnym spokojem, na co Althea zareagowała nieznacznym uśmiechem.
     - W takim razie ja go tu przetrzymam. ― Na twarz Walsha wpłynął smutny uśmieszek, który opisywał to, co wyleciało za chwilę z jego ust. ― I tak niezbyt wielu mam tu klientów. Codziennie te same pustki. Te miejsce powoli umiera.
     Życie bywa podłe i nie liczy się to, ile istnień udało się starcowi uratować. Do ilu dziecięcych, i nie tylko, serc przelał radość oraz nadzieję. Los, Bóg czy inne wymyślne cudo, jakiemu przypisujemy katastrofy i porażki, jako dyktatorski niszczyciel próbował zniwelować tę klinikę i wydawało się, że nikt ani nic nie ma już wpływu na ten niesprawiedliwy osąd. W głowie Althei krążył jednak niewyraźny pomysł pozbawiony jeszcze wszelkich kształtów.
     - Szkoda. ― Jedno słowo, a tak szczere, że mina ciemnowłosej od razu zrzedła.
     - Logo kliniki jest niezbyt widoczne i mało chwytliwe ― zauważyła Bridget. ― Reklamy też w mieście nie widziałam, a to chyba klucz do sukcesu. Z pana osiągnięciami. ― Zerknęła na liczne dyplomy, jakie wisiały na ścianie zaraz obok metalowych narzędzi.
     Staruszek zaśmiał się z chrypką.
     - Uwierz, chciałbym coś z tym zrobić!
     - A ty, Bridget? ― Althea podniosła na nią wzrok, odczuwając wewnętrzną potrzebę, by pomóc mężczyźnie, który już nie raz i nie dwa jej pomógł. ― Rzecz jasna, jeśli masz czas. Zorganizuję pieniądze i ci zapłacimy.
     Szarooka, mimo iż nie znała jej długo, bo zaledwie godzinę czy dwie, pokładała w niej duże nadzieje.

[Bridget? Ogólnie była trzecia osoba, Ty nagle zmieniłaś na pierwszą, ale ja ciągnę trzecią, bo tak zaczęłam pisać XDD] 

Od Camerona cd. Raven

          Piętnaście minut później wyszliśmy z knajpy, zastanawiając nad kolejnym punktem, tudzież celem, naszej podróży, małego spotkania, Bóg wie, jak miałbym to prawidłowo nazwać. Pomimo wyraźnych początkowych chęci na natychmiastowy odpoczynek, wspólnie uznaliśmy, że wybierzemy się do Parku Ernest Venonce, by to tam przysiąść na parkowej ławeczce. Przez krótką chwilę musiałem intensywniej pomyśleć, czym mogła zmęczyć się znajoma. Hej, z tego co wiem, do umówionego miejsca wcale nie miała tak daleko, a razem byliśmy jedynie w tej restauracji fast-foodowej. Mniejsza z tym, tak na dobrą sprawę większej różnicy mi to nie robiło — taka była jej sugestia, niegrzecznie byłoby wyłamać się z tego, w końcu to ona zaprosiła, więc dlaczego miałbym nie podlegać ravenowskim decyzjom? No właśnie.
          Drzewa stopniowo pozbawiane były liści, które zalegały w każdym miejscu, jeden obok drugiego. Pod naciskiem trzeszczały, łamiąc się, jeśli były suche. W innym przypadku ludzie niefortunnie ślizgali się na nich, niczym na lodowisku, na dodatek wpadając w siebie nawzajem. Plucha towarzyszyła mi na każdym kroku, niezmiennie od października. Pomimo faktycznego chłodnego wiatru lubiłem jesień. Niekoniecznie przez pogodę, albowiem ta już nie raz zgotowała mi nieciekawy los, kiedy zmuszony byłem przedzierać się do fabryki w taką szarówkę. Chodziło bardziej o ten jesienny klimat, kolorystykę w sklepach, coraz więcej owoców. Rzeczą jasną jest to, iż wraz z nadchodzącym grudniem ich ilość malała, dopóki nie spadła niemalże do zera (wyłączając wiecznie zapełnione markety, które niemalże pękały w szwach przez towary, ceny zresztą też). Doskonale pamiętam jesienne poranki w Akademii Williston. Witające z uśmiechem słońce i ciepła herbata czekająca na mnie na stołówce, kadra poowijana w najcieplejsze szaliki pozwalająca na przyjście w najgrubszych kurtkach, tak zimny był tamtejszy listopad, który zmierzał ku schyłkowi — nadchodził grudzień. Śnieg zalegał na chodnikach i krętych uliczkach za wielkim budynkiem, dziewczyny chodziły pod rękę z przyjaciółkami czy chłopakiem, ocierając się wzajemnie, byleby choć trochę ogrzać organizm. Nie ukrywam, moje samopoczucie w okresie jesienno-zimowym wahało się od złego do bardzo złego, niekiedy z przebłyskami w neutralnym kierunku. Mimo wszystko ta chandra udzielała się także mi, kiedy wewnątrz narzekałem na chłód i samotność, nawet ja potrzebowałem kogoś w te przenudne wieczory, ale... no fakt, wtedy nie mogłam na nikogo liczyć, co tu wiele mówić. Na całe szczęście sytuacja obróciła się o całe sto osiemdziesiąt stopni. A więc odpuściłem sobie jakikolwiek sprzeciw, oddając woli Raven. Zgodnie z nią udaliśmy się do owego Parku Venonce, który znajdował się kilka uliczek dalej, na całe szczęście nie tak daleko. Podczas podróży rozmawialiśmy o... niemal wszystkim. Poczynając od kuchni, przez ulubionych wykonawców, ukochane owoce, kończąc na jakichś bzdurach typu lubiany kolor. Próbowałem ze wszystkich sił rozwinąć rozmowę — wbrew pozorom nie było to zbyt wysilające, Marshall sama ciągnęła temat, wypytując o najróżniejsze rzeczy i zdarzenia. Rozmawiało się nader przyjemnie, przez co wzrastała we mnie nadzieja, iż droga wydłuży się o kolejne uliczki, a my będziemy dyskutować do upadłego.
          — Kiedy byłem w liceum, tworzona była lista najprzystojniejszych licealistów — przypominałem sobie. — W pierwszej klasie zostałem ochrzczony jako najbrzydszy pierwszoklasista. Nie zgadniesz, kto w ostatniej klasie zawisnął na liście jako ten najseksowniejszy i zdobył tytuł króla balu kilka miesięcy później. — Na te wspomnienia roześmiałem się, tyle że w głowie. — Zresztą, liceum było dość ciężkim okresem. Ale to... nieistotne. — Kręciłem głową, szukając odpowiedniego tematu, na który mógłbym przeskoczyć bez obaw, że Raven zainteresuje się poprzednim (znając życie i tak ona by to zrobiła). — Spójrz, już widać tę wielką rzeźbę Venonce.
          Zza wysokich drzew wyłonił się kamienny posąg, na którym z dala dostrzec było można zazieleniałe fragmenty świadczące o podeszłym wieku figury. Ta stała na równie potężnym podeście, gdzie wygrawerowano "Ernest Venonce. Od Avenley River w hołdzie dla poległego". Nie znałem historii tego człowieka, co tu mówić o powstawaniu samego posągu, jednakże ten wzbudzał we mnie swego rodzaju szacunek i... zadumę? Możliwe, że to dobre określenie. Obiecywałem sobie, że w końcu udam się do jakiejś i biblioteki i poczytam o przeszłości tego kraju, jednakże odwlekało się to w nieskończoność, przez co nadal czułem się zielony jak pietruszka, jak nie jeszcze gorzej. W duchu przysięgałem sobie, że to koniec z jedzeniem na dziś, tym bardziej, kiedy w fast-foodzie najadłem się do syta. Ale pokusa była silniejsza. Znacznie wyprzedziłem Raven, spotykając się przy tym z jej zaskoczeniem. Pokonałem pasy na jezdni. Po chwili już wybierałem smaki polewy, a Marshall jedynie kiwała głową z dezaprobatą. Gofry od zawsze były moją słabą stroną, co mogło potwierdzić się w takich chwilach jak ta. Kiedy wróciłem do towarzyszki, zmierzyła mnie ciekawskim wzrokiem.
          — Śmiało, siadaj, ławka cała twoja. — wskazałem głową. — Jeśli będziesz chciała, śmiało, kupię ci takiego.
          Usadowiłem się obok niej.
          — Przyjaźnisz się z Markiem? — wypaliłem.
          Co mi strzeliło do głowy?

RAVEN?

27 lis 2018

Od Odette C.D Adam (+18)

     Każdy dotyk Adama niemal parzył moją skórę. Jego pieszczoty, które nie miały prawa nazywać się subtelnymi, napalały mnie do granic możliwości. Podniecenie, nawiasem mówiąc tłumione tego dnia zbyt długo, rosło w niesamowitym tempie, wyzwolone każdym pojedynczym stęknięciem. Żadnych zahamowań. Żadnego znaku stop. W kłębach rozkoszy czułam, jak dłoń Adama dostarcza mi niewiarygodnej przyjemności, zwinnie palcami przesuwając się po mojej kobiecości. Dociskał ją nerwowo. Pieścił. A ja w odpowiedzi wydawałam ciche, zadowolone jęki, które same wyrywały mi się z gardła.

Od Althei C.D Billy Joe

     Kobieta, która pojawiła się u Billy’ego pewnego wieczoru, obudziła pewnego rodzaju nadzieję. Zainteresowanie nim i różnorodne pytanie, jakie nie przestawały sypać się z jej ust, chłonęły piosenkarza i zajmowały mu masę czasu. Przeszkadzał mi tylko fakt, że dzień w dzień musiałam mu przypominać o jego tabletkach, które koniec końców i tak ignorował. Obawy, że jego depresja powróci dwa razy silniejsza jednak słabły, zwłaszcza gdy widziałam, jak szczęśliwy był spędzając czas z Sandy. Zapominał o reszcie świata, wychodził wcześnie, wracał późno ― jeśli nie następnego dnia. Ta kobieta okazała się prawdziwym zesłaniem Bożym. 
     Kolejnego dnia znów wstałam znacznie wcześniej niż zmęczony piosenkarz. Przy śniadaniu rozmawiał coraz mniej, a jak już, to o swojej relacji z blondynką oraz o koncercie, który ta mu zorganizowała.
     - Cieszy mnie to ― odparłam z ledwo zauważalnym uśmiechem i odesłałam Lucię do szkoły. ― Więc kiedy w końcu ten koncert? ― Ze znużeniem powróciłam do stołu. Było zdecydowanie za wcześnie jak na poprawne funkcjonowanie.
     - Za tydzień ― odparł z lekka podekscytowany, bez przerwy wpatrując się w telefon i uruchamiając wyświetlacz, jakby czekał na wiadomość czy połączenie. Zignorowałam to i złapałam kubek z kawą.
     - A co z tą biografią? Z tego co mi wiadomo to na tym mieliście się skupić.
     - Uhh, biografia… ― Zapewne dopiero sobie o tym przypomniał, drapiąc się z tyłu głowy. Pochwycił moje spojrzenie, które natarczywie go badało. ― No dobra, słabo się na niej skupialiśmy. Wieczorem też wychodzę, umówiliśmy się na spacer. ― Zaśmiał się głupkowato i wziął gryza kanapki, którą mu przygotowałam. Ostatnio w tym mieszkaniu panowała taka pustka od rana do nocy, że miałam ochotę przeprowadzić się z Lucią z powrotem do swojej przytulnej ruiny. I żadni kryminaliści by mi w tym nie przeszkodzili.
     - Ja wychodzę do pracy. ― Zahaczyłam torbę o ramię. ― Gdybym nie wróciła to mnie zastrzelili albo coś ― dodałam już żartem, jednak Billy rzucił mi nagłe spojrzenie, odciągając je od telefonu.
     - Ale tak nie żar… ― przerwał, znów wbijając wzrok w wyświetlacz. Urządzenie zaczęło wibrować, przez co Billy kompletnie zapomniał o tym, co powiedziałam i zerwał się ze swojego miejsca gwałtownie. ― Wybacz, to Sandy, muszę odebrać.
     - Łapię.
     Zrobiło mi się dziwnie… przykro? Zmarszczyłam brwi, starając się wyprzeć te uczucie.
     Chłód, jaki panował na zewnątrz, skutecznie zniszczył każdą myśl w mojej głowie, przez co jedyne, co mogłam stwierdzić, to to, że jest mi cholernie zimno. Nie przykro. Nie smutno. Zimno. Zanim zdążyłam dojść do lokalu, moje nogi drżały od niskiej temperatury; przestawałam je nawet czuć, dopóki nie rozgrzało mnie ciepło wnętrza. Pierwsze, co ujrzałam, to nowa atrakcja baru, o jakiej nikt wcześniej mi nie wspominał. Na większych podestach tańczyły dwie skąpo ubrane kobiety ― a błagam, skąpo! One miały na sobie jedynie bieliznę przypominającą bardziej szmatki. Zmarszczyłam brwi nieznacznie, zbliżając się powoli do pomieszczenia dla pracowników. Zaraz za ladą spotkałam swoją koleżankę.
     - Co one tu robią? Myślałam, że to miał być żart ― uderzyłam do niej głosem brzmiącym niemal jak pretensje.
     - Mam takie same odczucia. ― Wycierała w dłoniach ścierką puste szklanki. ― Ale wiesz, jaki jest nasz szef. Byle, by klienci byli.
     - Może to działa, ale z tego, co mi wiadomo, to nie bar ze striptizem. ― Zawiązałam fartuch z logiem firmy na biodrach i zaczęłam swoją pracę, próbując nie baczyć na kobiety wijące się na rurach. Wywoływały mimo wszystko skrzywienie na mojej twarzy, przez co nawet klienci zaczęli narzekać na to, że mam obsługiwać ich z większym entuzjazmem. Jeszcze czego.
     Moja spokojna zmiana trwała do samego wieczoru. Na pół godziny przed jej końcem do baru weszła kobieta, której nie spodziewałam się tu ujrzeć. Długie blond włosy, inteligentny wyraz twarzy i te spojrzenie, jakie niemal natychmiast zbudziło moje podejrzenia. Sandy. Z gracją podążyła do pomieszczenia dla pracowników, widocznie mnie nie zauważając ― całe szczęście. W mojej głowie od razu pojawiła się myśl, że przecież wieczorem miała spotkać się z Billym. Niezrozumienie wobec tego tylko rosło i rosło, żądając wyjaśnień, jednak nie do tego stopnia, by do niej podejść. Parę minut potem wyszła zza drzwi, ubrana w te same stroje, co reszta, a jej oczy skryte były za czarną maską. Jej tajemniczy wizerunek zachęcił klientów do głośnych gwizdów i okrzyków, na co ja tylko westchnęłam cicho, gotowa dobyć telefonu.
     W końcu rytmiczny sygnał zamienił się w nieco przybity głos piosenkarza.
     - Halo? 
     - Billy? Coś ty taki przybity? ― Przecież to wiedziałam.
     - Nic takiego… Sandy była zmuszona odwołać spotkanie, musiała iść z córką do lekarza… ― odparł cicho.
     Do lekarza. Z córką. Ha! Parsknęłam głośno, jednak równie szybko to stłumiłam. Nie wiedzieć czemu, byłam gotowa, by zaszkodzić tej wypełnionej kłamstwami znajomości. Zresztą nie ja jej szkodziłam, a ta blondyna wywijająca na rurze niczym zawodowa tancerka.
     Nie wiem, czy tu pracowała, czy coś ją do tego zmusiło. Wyrzuciłam ten aspekt z głowy prosto do kosza na śmieci.
     - Przykro mi ― mruknęłam, spoglądając teraz na Sandy. Nadal mnie nie dostrzegała. ― Chcesz może się napić? Wpadaj do baru, postawię ci darmowego drinka. Poza tym nieźle się zdziwisz ― powiedziałam enigmatycznie, głosem zachęcając go do przyjścia.
     - No nie wiem…
     - Nalegam.
     On musiał ją tu zobaczyć.

[Billy?] 

Od Wandy CD Eda

Ciche westchnięcie wymknęło się, przypadkiem lub nie, spomiędzy warg, gdy cudza dłoń znalazła się na moim ramieniu. Tak z zaskoczenia, bez pytania, kobietę atakować, by tylko zwrócić uwagę?
Toż to się nie godzi.
— Hej, masz chwilę?
Podniosłam jedną brew, może i zaskoczona tą całą pewnością siebie, ale cóż, chłopak przynajmniej się starał, podszedł i zapytał, a nie gwizdał za plecami czy chwytał za tyłek, więc i za to już powinna być jakaś pomniejsza aprobata.
— Zależy, co Pan mi zaproponuje — oświadczyłam, ostatecznie wyjmując papierosa ze swoich ust i wypuszczając dym, oczywiście na bok.
W końcu komuś w twarz to raczej się nie godzi, chyba że bawimy się w łóżku, a może i nie tylko w łóżku, w sado-maso i inne tego typu… cholerstwa?
— Zaprosić cię do siebie?
Och.
Szybko, prosto z mostu i po prostu pewnie.
Może i byłam trochę zaskoczona, zamurowana wręcz, bo w końcu nie codziennie zostaje się od tak zaczepionym na ulicy i zaproszonym do czyjejś prywatnej norki. O telefon pytają zdecydowanie częściej lub podrzucają karteczki z numerem do płaszcza. Ale że tak od razu, bez owijania w bawełnę? Może dwa razy. A teraz trzy.
Uśmiechnęłam się pod nosem, oczywiście zadzierając nosa, bo w końcu kim innym byłaby Wanda Przewalska, gdyby nie tą pewną siebie i dosyć nieudolną kokietką?
— Pragnę zauważyć, że to dosyć odważne posunięcie, jak na znajomość od zapalniczki, czyż nie? — mruknęłam, parskając cichym śmiechem. — Ale rozważę na pewno pańską propozycję, akurat to mogę obiecać.

Od Adama C.D Odette (+18)

+18 proszę nie patrzeć... ale podglądać zawsze można.

    Odette tego wieczoru rozpaliła mnie bardziej, niż ktokolwiek i kiedykolwiek miał okazję w całym moim życiu. Jednym dotykiem doprowadziła mnie do wzwodu, który ustąpił dopiero po godzinie samotnego leżenia w łóżku i wpatrywania się w sufit. Nawet po tym czasie nie potrafiłem przestać o tym myśleć. Co by było wtedy, gdybym jednak jej uległ? Nie odrzucił jej, jak to zrobiłem? Czy właśnie teraz leżelibyśmy obok siebie, całkiem nadzy, napaleni euforią płynąca ze stosunku, przytuleni do siebie, by chwilę później zostać pochłoniętym i szczelnie otulonym przez objęcia wszystkim nam znanego Morfeusza? Pewnie tak. Może i nawet żałowałem, że do tego nie doszło, jednak bardziej bym żałował, gdyby ona następnego dnia miała tylko niewielkie przebłyski wspomnień i rozpaczała nad tym, co się stało. Obwiniałaby się, że tyle wypiła, że dała się ponieść chwili i nie myślała racjonalnie ani przez chwilę.
    Dobra, było minęło. Ona tego nie będzie pamiętać, a ja będę zadowolony z tego, że nie zrobiłem jej żadnej krzywdy.
    Następnego dnia obudziłem się bardzo wypoczęty, rozluźniony i odprężony, czego nie można było powiedzieć o Odette, która wyglądała jak siedem nieszczęść. Istny wrak człowieka. Nawet ze mną alkohol nigdy nie robił tego, co z nią teraz. Widać było, że ból głowy męczy ją od momentu, jak otworzyła oczy. Gdy zszedłem na dół i przywitałem się z dziewczyną, miałem wrażenie, jakby nic wczoraj się nie stało. Jednak w pewnym momencie dziewczyna gwałtownie się poderwała i upuściła nóż na ziemię, oddalając się odrobinę od blatu. Podniosłem na nią swój zdziwiony wzrok, zalewając sobie kawę wrzątkiem. Odette, gdy nasze spojrzenia się ze sobą spotkały, od razu spaliła buraka. Już wtedy wiedziałem, że powoli sobie przypomina o tym, co się działo wczoraj. Przez chwilę mogłem nawet dostrzec przerażenie na jej twarzy. Chwilę później schyliła się, by wziąć nóż z podłogi.
     - C-czy my? - spytała cichym głosikiem parę sekund później. Widać było, że jest zdenerwowana i boi się tego, co mogło się zdarzyć poprzedniej nocy. Boże, jak chujowo by było, gdybym jednak jej uległ.
     - Nie - pokręciłem głową. - Spokojnie, oderwałem cię od siebie w ostatniej chwili. Strasznie nachalna byłaś - zaśmiałem się, przez co dziewczyna zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
     - P-przepraszam - wymruczała cicho.
     - Luz, nic się nie stało - uśmiechnąłem się, a po chwili dodałem, zupełnie się nie zastanawiając nad tym, co mówię: - Nawet później żałowałem, że ciebie odesłałem z kwitkiem.
    Po raz kolejny na policzkach kobiety pojawił się rumieniec, która jednak postanowiła przemilczeć mój komentarz. Ja jednak miałem ochotę tego nie przerywać. Brnąć w to dalej. Odette z każdą możliwą chwilą zaczynała pociągać mnie coraz bardziej. Nie można tego nazwać zauroczeniem ani zakochaniem. Fakt. To raczej tylko zwykłe pożądanie, z którym coraz to mniej sobie radzę. Poprawka. Z którym już nie potrafię już sobie radzić. Za niedługo pewnie nadejdzie taka chwila, kiedy nie wytrzymam i rzucę się na nią, jak wygłodniałe zwierze na swoją ofiarę. Jednak póki co nadal trzymałem siebie w ryzach, chociaż nawet nie wiecie jaką wielką miałem ochotę, żeby się wyrwać z własnych sideł, które sobie uwikłałem i zacząć dążyć do tego, co powoli zaczyna się przenosić na sam początek mojej listy rzeczy do zrobienia.
    Reszta dnia minęła spokojnie. Odette jakby odpuściła sobie całkiem wydarzenia z poprzedniego wieczora i zaczęła zachowywać się zupełnie tak, jakby nic z tego nie miało wcześniej miejsca. Normalnie rozmawialiśmy. Już nie czułem tej bariery, którą dziewczyna otaczała się wczoraj przed imprezą. Cieszyłem się z tego powodu. Sam miałem okazję, by się do niej zbliżyć. Moje więzy powoli pękały. Z każdym najmniejszym dotykiem jej ciała. Lekkie tarcie dłoni, albo nawet niewielkie muśnięcie jej ramienia ręką, sprawiało, że wyrywam się powoli z bluszczu, którym próbowałem otoczyć całe swoje ciało. Widać już, że był to bezsensowny proces. Teraz można tylko odliczać czas, do nieuniknionego.
    Wieczór nadszedł dosyć szybko. Do tego czasu zdążyłem już doszczętnie zniszczyć bariery, które dzieliły mnie od dziewczyny. Teraz bez skrupułów muskałem dłonią jej ciało. To ramię, rękę, kark, czy też subtelnym ruchem pogładziłem jej nogę. Tak właśnie i zrobiłem tym razem, gdy chciałem złapać za kubek z herbatą. Mógłbym zrobić to samo, nie ocierając się o nią ani na chwilę, jednak nie mogłem zaprzepaścić takiej okazji. Za każdym razem jak Odette czuła mój dotyk na swojej skórze, drgała delikatnie albo i też wypuszczała z ust ciche westchnienia, które tylko mnie zachęcały do następnych prób.
     - T-to było przyjemne - powiedziała cicho, gdy po raz kolejny przetarłem opuszkami palców po jej udzie. Zdziwiłem się na jej słowa z lekka. Nie spodziewałem się tego, że takie zdanie znajdzie ujście w jej ustach. - Powtórz to - poprosiła.
     - Jak? - spytałem, udawając prawie że niewidocznie, że nie wiem, o co jej chodzi.
     - To - złapała za moją dłoń i przesunęła nią powoli od kolana, aż do jej biodra, pozwalając mi wsunąć dłoń pod jej cienkie spodenki od piżamy. Poczułem, jak na jej ciele pojawiła się gęsia skórka, a ja sam doświadczyłem dziwnych dreszczy podniecenia, które przesunęły się po całym kręgosłupie. I to już nie tylko tam. Poczułem je także w kroczu, czując, że powoli krew obiera kierunek właśnie w jego stronę.
     - A tak? - Drugą dłoń wsunąłem pod jej koszulkę, od razu zaczynając badać fakturę jej miękkiej i równie gładkiej skóry. Dziewczyna zamruczała cicho na mój ruch, przymykając delikatnie oczy. Przestałem odczuwać w tym momencie jakiekolwiek opory i z mojej i z jej strony. Zagłębiłem rękę jeszcze bardziej w jej koszulkę, by poczuć delikatny, lekko chropowaty materiał stanika, który chciałem z niej zerwać jak najszybciej. Ona wtedy otworzyła oczy, jednak nic nie zrobiła, dopóki nie wsunąłem jej głębiej, opuszkami palców lekko dotykając jej piersi.
     - Od jak dawna chciałeś to zrobić? - spytała, zaczynając ścieżkę swoją dłonią po moim torsie. Ona również zaczęła podwijać moją koszulkę do góry, a ja nie stawiałem żadnych oporów. Pozwoliłem jej, by zajęła się mną tak, jak ja teraz to robiłem z nią.
     - Czy to teraz ważne? - Nachyliłem się nad nią i wyszeptałem jej to do ucha, zagryzając jego płatek, by chwilę później dokładnie pod nim zassać namiętnie jej skórę. Pocałunkami powoli tworzyłem drogę wzdłuż jej szyi, aż do samego obojczyka, gdzie zatrzymałem się na dłużej, chcąc stworzyć czerwoną, mocno krwistą malinkę. Pamiątkę po tym, co dzisiaj zamierzałem z nią zrobić.
    Ona również nie próżnowała. Jej dłonie zdążyły się w tym czasie przenieść do moich spodni, które bez problemu rozpięła, osuwając lekko na dół. Czując, że to idzie w tym kierunku, który już na początku nam obrałem, zdecydowałem się na szybsze i bardziej zdecydowane ruchy. Oderwałem się od jej szyi i szybkim ruchem ściagnąłem z niej górę od piżamy, która momentalnie powędrowała na fotel obok. Zdecydowanym ruchem wciągnąłem ją pod siebie, na co zareagowała cichym piśnięciem, które momentalnie zdusiłem gwałtowny, jak i równie zachłannym pocałunku. Wyraziłem w nim całe swoje pożądanie, ochotę na to, do czego nieustannie zmierzaliśmy. W końcu to się działo. W końcu czułem, że mam nad nią kontrolę. Leży pode mną. Zaraz będzie naga, maksymalnie wypełniona moim członkiem. Będzie jęczeć moje imię i prosić o więcej, a ja jej to wszystko bez problemu i z wielką ochotą dam.
    Żądza, która doszczętnie mną zawładnęła, kazała mi jak najszybciej zerwać z niej wszystkie ubrania. W pierwszej kolejności zabrałem się za stanik, który chwilę później wylądował na koszulce, której już dawno ją pozbawiłem. Widziałem, jak na policzkach dziewczyny pojawiają się rumieńce, a ręce powoli się zbliżają do piersi, by je przede mną schować. Z cichym warknięciem je zabrałem i przyssałem się do jej sutka, drugą pierś ochoczo tarmosząc w dłoni. Dziewczynie wyrwało się ciche stękniecie, które próbowała zdusić poduszką.
    Nie potrafiłem się skupić na jednej rzeczy przez dłuższy czas, więc po krótkiej chwili jedna dłoń postanowiła powoli zsunąć się poprzez jej talię do jej biodra, gdzie złapałem za skrawek od jej spodenek. W tym samym czasie ona chciała mnie uporczywie i jak najszybciej pozbawić koszulki, która chwilę później wylądowała na rosnącym stosie ubrań.
    Dół jej ubrania razem z majtkami udało mi się zsunąć szybciej niż myślałam. Dziewczyna starała się czerpać jak najwięcej przyjemności płynącej z mojego dotyku, a ja chciałem dać jej tego jak najwięcej. Bez zastanowienia położyłem dłoń na jej kobiecości, którą delikatnie ścisnąłem, wywołując tym delikatny jęk kochanki.
    Teraz już nie było odwrotu.


< Odette? Adette is happening! > 

Od Tylera C.D Dianthe

    Mężczyzna stał całkiem z boku. Obserwował wszystkich zebranych, chcąc się dowiedzieć, który z nich węży. Takie było dzisiejsze zadanie. Zadanie, które powierzył mu jego ojciec, narzekając na to, że do wszystkiego wykorzystuje swoich ludzi, nie chcąc nawet kiwnąć palcem w żadnej, nawet najmniejszej sprawie, przy której zagrożenie życia jest nawet mniejsze, niż przy zwykłym wyjściu do sklepu.
    Tyler parsknął pod nosem, przypominając sobie o ich niedawnej rozmowie, która była bardziej komiczna niż lokalny kabaret. Oboje podnosili na siebie głos, jakby w ogóle zapomnieli, że są członkami jednej i tej samej rodziny. Szczerze? On wcale nie chciał tu być, takie walki wcale go nie fascynowały, nie wzbudzały w nim tych emocji, jakie powinny wzbudzać wszelakiego rodzaju show. Widocznie na niego to nie działa. Woli negocjować z własnymi wrogami twarzą w twarz i patrzeć, jak ci powoli błagają go o litość. Nie interesowały go żadne walki na śmierć i życie. W sumie, nie musiały, żeby tu był. Jego ojciec, Richard, dostał wiadomość od jednego z ich pseudo wywiadowców. Ponoć na tę subtelną i pełną klasy imprezę miał przyjść dziennikarz. Nie wiadomo jak wygląda, jak się nazywa, ani też jakiej jest płci. Jedynym pewnym o nim faktem jest to, że bierze udział w tej imprezie i węszy za smakowitymi kąskami w postaci różnych interesujących materiałów, które nadawałyby się na kontrowersyjny artykuł.
     - Na pewno dostanie pozwolenie na ten artykuł...- mruknął cicho Tyler sam do siebie i ponownie przesunął wzrokiem po sali pełnej ludzi. Dla niego nic nie wydawało się podejrzanego. Wszyscy zachowywali się absolutnie tak samo, więc trudno było wyróżnić tą jedną, zupełnie niewidoczną w tłumie osobę.
    W końcu zauważył kogoś. Jego. Był to młody mężczyzna, rozglądajacy się po całej sali. Jakby ewidentnie za czymś węszył. Jego oczy skupiały się na losowych punktach na ścianach, oknach, podłodze, a nawet na ciała walczących mężczyzn, które badał wzrokiem z zainteresowaniem. Tyler zaczął go obserwować coraz dokładniej. Znalazł się na liście jego celów, która na chwilę obecną miała tylko jeden jedyny punkt. Był w nim jednak jeden zasadniczy szczegół, który wykluczał go z grona podejrzanych. Był to rozlazły syn partnera biznesowego jego ojca. Dopiero gdy zauważył dokładniej jego twarz, to był w stanie to stwierdzić. Czyli jednak na jego liście nie było nikogo. Zaczął szukać dalej.
    I znalazł. Kobietę, która przed chwilą nadepnęła obcasem na stopę jednemu z większych osobistości w naszym mieście. Mężczyzna jednak ma klasę i nie uderzył jej w twarz, tak, jakby to zrobili niektórzy. Wbił wzrok w dziewczynę. Bogata, złota suknia, zachowany spokój. Niby wszystko w porządku, ale. Właśnie, to ale ma tu duże znaczenie. Kobieta nie rozglądała się po miejscu tak, jak poprzedni chłopak, lecz zauważył w jej wzroku naturalną ciekawość i chęć poznawania nowych rzeczy. Choć nadal nie podchodziła mu opcja, że to ona może być tym całym “szpiegiem”, to znalazła się ona na jego liście. Dlaczego? Dla jaj. Nie no, żart. Tyler po prostu nie potrafił nikogo innego nie wyhaczyć z tłumu. Jedyne, co mu teraz pozostało, to czekać, aż ta wyjdzie do łazienki i złapać ją w korytarzu, a następnie zaciągnąć do jednego z gabinetów i tam trzymać aż do przyjazdu jego ojca. Plan doskonały, można by rzec.
    Kiedy jeden z mężczyzn skonał na pseudo “arenie”, zakrwawiając świeżo wypolerowane panele, Kobieta ruszyła w stronę korytarzu, który prowadził wprost do łazienek. Tyler dopiero po chwili ruszył za nią, zachowując między nimi pewien odstęp, żeby nie wzbudzać żadnych niepotrzebnych podejrzeń.
    Przed nim szła dziewczyna, za nim nie było nic, wszystkie kamery były pod kontrolą jego ojca, nie miał czego się obawiać. Wkroczył do akcji. Przyśpieszył kroku i złapał dziewczynę za ręce jedną dłonią, wyręcając je do tyłu, drugą rękę natomiast wykorzystał do zakrycia jej twarzy, by po chwili bez problemu przyprzeć ją do ściany.
     - Będziesz grzeczna, czy mam użyć środków gorszych dla ciebie w skutkach? - wyszeptał jej do ucha, uśmiechając się pod nosem i parzył ją swoim oddechem. Dziewczyna raz się szarpnęła, jednak na darmo. Tyler był za silny, w dodatku wepchnął swoje kolano między jej nogi, co utrudniło kobiecie znacznie poruszanie się. - To jak?


< Dianthe? Sorki, trochę słabe :/ > 

26 lis 2018

Od Charlesa cd. Odette

Kiedy w gazecie zauważyłem artykuł o tym, że akademik, w którym mieszkały moje znajome studentki, doszczętnie spłonął, zacząłem się martwić. Byłem na tyle ciekaw, czy dziewczynom nic się nie stało, że następnego dnia po zakończonych zdjęciach do reklamy, w której potrzebowali kaskadera, udałem się w okolice uczelni. Szczęście mi dopisało, gdyż zastałem na ławce Odette, która najwyraźniej szukała czegoś w telefonie. Kiedy dowiedziałem się, jakich informacji poszukiwała, w mojej głowie rozbłysł genialny pomysł.
-Tak się składa, że mój dziadek posiada niewielką stajnię. - Odpowiedziałem zadowolony na pytania dziewczyny. - Mieszka na obrzeżach Avenley River. Na pewno byłby w stanie ci pomóc z tym projektem.
-Nareszcie jakieś dobre informacje. - Odette odetchnęła z ulgą. - Kiedy mogłabym odwiedzić twojego dziadka?
-Choćby i dzisiaj. - Wzruszyłem ramionami. - Mogę cię tam zawieźć, bo i tak chciałem go odwiedzić.
-Naprawdę zrobiłbyś to dla mnie? - Spojrzała na mnie z wdzięcznością.
-Dlaczego nie? - Uśmiechnąłem się. - Gdyby nie ty, źle bym ostatnio skończył.
-To prawda. - Jej usta odsłoniły białe zęby w lekkim uśmiechu. - To jak się umawiamy?
-Za dwie godziny mogę po ciebie podjechać. - Spojrzałem na zegarek, który wskazywał 14. - Pasuje?
-Jasne. - Skinęła głową. - Możesz podjechać pod uczelnię.
-Nie chcesz mi zdradzić swojego nowego adresu? - Zaśmiałem się.
-Nie o to chodzi. - Westchnęła. - Po prostu tutaj będzie wygodniej.
-Niech ci będzie. - Odparłem. - To do zobaczenia za dwie godziny!
Wróciłem do mieszkania, ogarnąłem to, co potrzebowałem i zanim się obejrzałem musiałem z powrotem wychodzić.
-Loki! Jedziemy do dziadka! - Szczeniak wyskoczył ze swojego legowiska i zadowolony usiadł w oczekiwaniu, aż założę mu obrożę i smycz. Ubrałem go, wziąłem kluczyki od mojego kochanego chevy i ruszyłem na parking. Usadowiłem młodego z przodu i wyjechałem z głośnym pomrukiem silnika. Po chwili znalazłem się przed budynkiem uczelni, gdzie czekała już na mnie znajoma blondynka.
-Wskakuj z przodu! - Pomachałem do niej przez uchylone okno. - Loki jest spokojny.
Dziewczyna wsiadła i wzięła kudłatego szczeniaka na kolana. Ten natychmiast wygodnie usadowił się na jej udach i wychylił pyszczek przez szybę.
-Ale on jest komiczny. - Odette patrzyła z zachwytem na psiaka.
-Taki już jego urok. - Zaśmiałem się. - Przygotowana na zbieranie informacji?
-Mam taką nadzieję. - Przytaknęła i obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem. - Dzięki jeszcze raz za taką możliwość! Nie wiem, czy bym dała radę psychicznie z wyszukiwaniem informacji w tym telefonie.
-Lepiej zapobiegać chorobom psychicznym, niż je leczyć. - Mrugnąłem do niej i podgłośniłem trochę radio, ponieważ leciał jeden z moich ulubionych kawałków rockowych. Zacząłem rytmicznie wystukiwać melodię o kierownicę.
-Hmm... Lubisz ten kawałek? - Blondynka pogłaskała w zamyśleniu Lokiego, który liznął delikatnie jej palce.
- Uwielbiam. - Zacząłem śpiewać razem z radiem. Spojrzenie dziewczyny wyrażało, że chyba nie uważa mnie za najlepszego piosenkarza. - Wiem... Gwiazdą rocka raczej nie zostanę.
-Nie noo, przy dzisiejszych możliwościach technicznych, dałoby radę parę rzeczy podkręcić i nie byłoby źle. - Zaśmiała się.
-Przynajmniej ruchy sceniczne miałbym świetne. -Przypomniałem sobie swoje ostatnie wyczyny w klubie. A w sumie to, co powiedziały mi dziewczyny. Resztę drogi spędziliśmy na wspominaniu naszego ostatniego wypadu. Odette wyraźnie się rozluźniła. Wcześniej, kiedy spotkaliśmy się przed uczelnią, wyglądała na bardziej przytłoczoną życiem. Skręciłem w żwirowy podjazd prowadzący do domku dziadka.
-Jak tu uroczo. - Dziewczyna rozejrzała się po okolicy, kiedy wysiadła z samochodu.
-Uwielbiam to miejsce. - Westchnąłem. - Może zabrzmi to sentymentalnie, ale to mój prawdziwy dom.
-Zazdroszczę. - Blondynka uśmiechnęła się lekko.
-Czasami bywam szczęściarzem. - Odparłem. Zaprowadziłem ją do wnętrza domu. W przedpokoju czekał na nas dziadek.
-Witaj Charles! - Przytulił mnie. - A ta panienka to twoja dama? - Spojrzał na Odette bardzo zadowolony.
-Ale my nie jesteśmy... - Zacząłem, jednak przerwano mi w pół słowa.
-Jak masz na imię młoda damo? - Zbliżył się do lekko zaskoczonej obrotem spraw dziewczyny.
-Odette. - Odparła i wyciągnęła dłoń na przywitanie. Dziadek uścisnął ją serdecznie.
-Mów mi Peter. - Wbił w nią zachwycone spojrzenie. - Niby jestem starym prykiem, ale w głębi duszy nadal mam 20 lat.
-Dziadku... - Byłem lekko zakłopotany jego zachowaniem. Jednak Odette wydawała się być rozbawiona całą sytuacją.
-Rozumiem. - Odparła z uśmiechem. - Młody duch z pana... Przepraszam z ciebie.
-Dokładnie! - Staruszek ucieszył się. - Jak długo ze sobą jesteście?
-Nie jesteśmy parą. - Odparłem, przeczesując włosy dłonią. - Odette jest moją koleżanką, która potrzebuje pomocy na temat koni do swojego projektu na studia.
-Wy młodzi macie teraz takie dziwne określenia. - Machnął ręką. - Też mi koleżanka.- Dodał szeptem.
-To ja może pokażę ci najpierw stajnie i nasze rumaki? - Skierowałem pytanie do dziewczyny.
-Okej, z chęcią. - Zgodziła się ze mną.
-Dziadku, przyłącz się do nas później, bo ty świetnie znasz się na żywieniu. - Spojrzałem na posiwiałego mężczyznę.
-Dobrze, a później zapraszam was na pyszną szarlotkę. - Mrugnął do mnie.
-Szarlotka Christine? - To cud, a nie ciasto.Dziadek potwierdził skinieniem głowy. Wyszliśmy z domku i poprowadziłem blondynkę w kierunku niewielkiej stajni.
-Dziadek trzyma tylko 5 koni. - Pokazałem wnętrze skromnego, ale zadbanego budynku, gdzie znajdowały się boksy i nieduża siodlarnia.
-To małe stadko. - Zauważyła Odette.
-Tak, ale bardzo zgodne i zżyte. - Przytaknąłem i poprowadziłem nas w kierunku pastwiska, na którym skubały trawę wszystkie klaczki i jeden  wałach. Kiedy moja piękna nas dostrzegła, od razu podbiegła do ogrodzenia i prychnęła zadowolona.
-Jaki piękny! - Odette zachwyciła się niezwykłym umaszczeniem klaczy.
-To moja Ignis. - Pogłaskałem ją delikatnie po chrapach. - Dostałem ją na osiemnastkę.
-Widać, że cię lubi. - Pogładziła ją po szyi. - A reszta?
-Ta siwka to Werbena, ulubienica dziadka i wierna towarzyszka Ignis. - Wskazałem na pasącą się spokojnie klacz. - Dalej ta kara to Rose, która jest jeszcze dość młoda bo ma dopiero 3 lata i w sumie dziadek dopiero zaczął ją zajeżdżać. Później jest gniady Hades, wałach, na którym zaczynałem swoje pierwsze podrygi w dżygitówce. No i szefowa tego stada, czyli siwa Felina, która jest chyba tutaj najstarsza.
-Dużo dla ciebie znaczą? - Blondynka spojrzała na mnie z uwagą.
-Hmm... - Odchrząknąłem. - Pomogły mi bardzo.
- W czym? - Dziewczyna zmieszała się. - O ile mogę zapytać.
- Ze zmierzeniem się z przeszłością. - Odparłem i spojrzałem na ciemne drzewa otaczające pastwisko. - Cóż... moi rodzice nie byli wzorcowymi opiekunami i dość szybko opuścili ten świat.
-Przykro mi. - Odette położyła mi dłoń ramieniu w geście przyjacielskiego wsparcia.
-Stare czasy. - Machnąłem ręką i odgoniłem ciemne chmury ze swoich myśli. - Myślę, że dziadek jest gotowy wyjaśnić ci tajniki żywienia tych cudaczków.
- Prowadź. - Uśmiechnęła się. Loki biegał zadowolony pomiędzy naszymi nogami. Uwielbiał przyjeżdżać do posiadłości starego Winchestera. Dotarliśmy do stodoły, w której znajdowały się wszystkie mieszanki, owies, jabłka, marchew, makuchy, jęczmień i oczywiście bele siana i słomy.
- Podstawą do zapamiętania jest fakt, że dla koni główną częścią ich pożywienia powinna być zielonka i siano, czyli tzw. pasza objętościowa. Paszą treściwą można nazwać owies, który jest specjalnie dawkowany. Na przykład Ignis, która dużo trenuje z Charlesem je więcej owsa niż staruszka Felina, która niewiele już chodzi pod siodłem. Ta druga dostaje za to więcej minerałów ze względu na swój podeszły wiek. - Dziadek zaczął swój wywód, który całkowicie go pochłonął. Po tej dość długiej pogadance spojrzał na naszą dwójkę.
-Może zanim udamy się na szarlotkę, zaproponujesz Odette przejażdżkę? - Uśmiechnął się podstępnie.
-Ale ja nigdy nie jeździłam. - Dziewczyna zaoponowała.
-Dobry pomysł! -Skinąłem energicznie głową. - Mogę ci pokazać podstawy i pojeździmy nawet tylko stępem po pastwisku? Co ty na to?
[Odette? Chcesz zostać amazonką? xd]

Od Thomasa cd. Bellamiego

Po powrocie do domu Petera, w którym zazwyczaj mieliśmy próby (mieszkał w małym bliźniaku i jedyna osoba, jaka mogła się skarżyć na hałas zza ściany, to głucha staruszka z osteoporozą) i na „dzień dobry” im powiedziałem, że byłem bliski śmierci. Opowiedziałem, że Bellami to zwykły bokser, rozmawiałem z jego managerem, przedstawiłem scenariusz muzyki, dokładną datę, na którą melodia miała być gotowa i nie pominąłem tych ohydnych stworzeń, które chciały pożerały mnie oczami.
- Jeden mu nawet wylazł z terrarium! - krzyknąłem odreagowując i zrzucając z siebie niewidzialnego pająka. Chłopaki na te słowa wybuchnęli śmiechem, a ja każdego z nich obleciałem surowym spojrzeniem. „Nienawidzę was”, pomyślałem siadając na kanapie.
- To fobia! - stwierdził Vincent, na co machnąłem ręką.
Nie miałem ochoty im tłumaczyć, co tak właściwie działo się w mojej głowie. Siedząc zza kratami, widziałem wiele tych małych kleszczy. Były wszędzie, w ścianach, w rogach, na suficie, za łóżkiem, za kiblem. Były wszędzie, od tych najmniejszych, niegroźnych, były nawet te chude domowe, duże, ale prawie niewidoczne, po czarne z wielkimi tyłkami i dziwnymi wzorkami na tułowiu. Chodziły wszędzie, gdy zgasło światło. Nie bały się niczego, czasem nawet w dzień wędrowały z kąta w kąt, na własnych oczach widziałem, jak parę z nich było miażdżonych gołym palcem, a ich wnętrzności zostawały na powierzchni i skórze. Chciałem wtedy wymiotować. Gdy szedłem spać, słyszałem, jak chodziły po betonowej posadzce, w blasku księżyca wiedziałem ich pajęczyny nad moją głową, a czasem pajączki, które spuszczały się na ciemniej lince nad moim ciałem. Widziałem, jak niektórzy z nudów brali je i pozwalali chodzić po własnym ciele, by zrobić sobie zabawę. Pamiętam, że dwóch wylądowało u lekarza i chociaż była to zwykła gorączka i wymiociny, miałem okropne przeczucie, że otaczały mnie jadowite pająki.
Niech spędzą w takim miejscu 5 lat, wtedy mogą się ze mnie śmiać.
Siedzieliśmy do wieczora obgadując rytm i podstawowy chwyt, potem każdy z nas się rozstał. Wylądowałem w swoich ustronnych czterech ścianach, wziąłem prysznic, zabiłem jakiegoś pająka na ścianie (a kapcia z ciałem pająka na podeszwie wyrzuciłem) i poszedłem spać. Oczywiście nie obeszło się bez ohydnego snu, w których oblazły mnie pająki.
Na następny dzień omówiłem się z chłopakami o dwudziestej. Każdy z nich chciał spędzić czas albo z partnerem, albo z rodziną, albo sam ze sobą – czyli ja. Przeleżałem prawie cały dzień z Miką u boku. Spała na drugiej poduszce i obudziła mnie, gdy natura ją wzywała. Potem zamiast spać, udałem się do kuchni, by doglądnąć swoje roślinki. Pięknie pięły się ku górze, a patrząc na nie, byłem całkowicie spokojny. Usiadłem na krześle i przyglądałem się ich zieleni, aż telefon nie zadzwonił.
Umówiłem się z Peter’em, by zrobić małe zakupy. Dzisiaj mieliśmy coś tworzyć, ale na głodnego nigdy to nie wychodzi. Gitarzysta był fanem boksu i innych dziedzin walki, dlatego ciągle wypytywał mnie o Bellami’ego; głównie o jego mięśnie, jego twarz (większość bokserów ma je zdeformowane), czy ma wielkie łapy, jak się ubiera… za dużo pytań, a ja potrafiłem odpowiedzieć zaledwie na cztery. Przyjechaliśmy jego samochodem, a gdy czekałem na niego, prawie dostałem zawału, gdy ktoś na mnie zatrąbił. Gdy się odwróciłem, znowu go dostałem, bo za szybą zobaczyłem boksera. Automatycznie przypomniały mi się pająki. Po umówieniu, że zadzwoni, szybko zszedłem mu z drogi.
- To twój kochany bokser – powiedziałem do Peter’a.
- Wielki… - tylko skinąłem głową, ruszyłem do samochodu.
Cały wieczór i pół nocy spędziliśmy na komponowaniu. Może nie wyszło nam dokładnie to, co chcieliśmy, ale chociaż zaczęliśmy. Muzyka wymagała jeszcze poprawek, zgrania i szybszego rytmu. Potem to tylko nagrać, puścić, zgarnąć pieniądze i wracać. Do domu wróciłem jakoś o trzeciej w nocy (w końcu gdy słońce zajdzie ma się największą wenę). Bez kąpieli padłem na łóżko i automatycznie zasnąłem.
Obudził mnie telefon. Wyciągnąłem po niego rękę, pomacałem trochę łóżko, aż w końcu przyłożyłem go do ucha.
- Halo? - dalej dzwonił, a ja nie wiedziałem, czy po prostu nie odebrałem, czy melodia wgrała się w mój umysł. Nacisnąłem zieloną słuchawkę. - Halo? - powtórzyłem.
- Thomas? To ja, Bellami – mruknąłem coś pod nosem. Trzymając telefon przy uchu, starałem się słuchać, co do mnie mówi, ale zasnąłem. Gdy wręcz wykrzyczał moje imię, zleciałem z łóżka, uderzając głową o podłogę. Pociągnąłem za sobą kołdrę, na której spała Mika, a wystraszona kotka wskoczyła na stół i przewróciła szklankę, która rozbiła się o ziemię.
- Kur… - przekląłem, podnosząc plecy i siadając na podłodze. - Słucham, co mówiłeś? - zapytałem zaspanym głosem, jednak z pewnością, że już nie zasnę.

<Bellami? Miałam wenę>

Od Bellamiego CD. Thomasa

Kiedy chłopak wyszedł chwyciłem za kubek z herbatą i przeniosłem się do salonu. Vera - jeden z psów przyszła do mnie merdając wesoło ogonem.
- Chcecie iść na dwór? - zapytałem, a ta zaszczekała jakby zgadzała się z moją decyzją. Vera była najstarsza z moich psów, była też pierwszą jaką kupiłem i jest matką wielu zwierząt w tym domu. Uśmiechnąłem się i położyłem herbatę na stole.
- Sierściuchy , do mnie! - krzyknąłem i ruszyłem w stronę drzwi, które po chwili otworzyłem. Chód wleciał do domu. Niedługo będzie coraz zimniej. Nienawidzę zimy. Zatrząsłem się, a kiedy wszystkie psy wybiegły zamknąłem znów drzwi, które wiodły na taras. Popatrzyłem jak psy przez chwilę biegają, a niektóre ganiają się i wróciłem do salonu. Usiadłem na kanapie i wyjąłem elektryka z kieszeni. Włączyłem go i zacząłem powoli palić. Nie miałem ochoty dziś spędzać dnia na czymś użytecznym.
- Zrobię sobie wolne - powiedziałem sam do siebie i wstałem z kanapy. Pierw wyjąłem popcorn z szafki i otworzyłem go wkładając za razem do mikrofalówki i włączając ją na dwie minuty i trzydzieści sekund. Wyjąłem telefon z chęcią zamówienia ulubionego jedzenia jaką jest ostry kebab oraz frytki. Zjadłbym kopytek. Dzwonią wchodziłem po schodach by wziąć swojego laptopa.

~~~~**~~~~~

Wybudził mnie dzwoniący telefon.
- Kurwa, kto dzwoni o takiej porze! - sięgnąłem zły po komórkę i odebrałem. Han. Co on kurwa chce?
- Halo? - usłyszałem, a ja zamknąłem oczy i przekręciłem się na plecy.
- Co chcesz, obudziłeś mnie - powiedziałem dalej zaspanym głosem z nutą chrypy, za którą nie przepadałem.
- Jest jedenasta, jak możesz dalej spać? - zapytał, a ja westchnąłem i otworzyłem lekko oczy by przyzwyczaić się choć trochę do światła. To był zły pomysł, przez co od razu moje powieki opadły.
- Oglądałem serial, odpierdol się - odpowiedziałem na jego pytanie. Usłyszałem jak się śmieje.
- Masz trzydzieści lat i dalej zachowujesz się jak nastolatek - powiedział, a ja prychnąłem.
- Nie mów mi jak mam żyć. Co chcesz? Bo chce spać - rzekłem już lekko zły.
- Katfrin chce byś był dziś wieczorem na kochanym spotkaniu rodzinnym. A nie, powiedziała, że musisz na nim być. Ponieważ ostatnie pięć spotkań olałeś - rzekł, a ja zajęczałem z powodu iż tak bardzo ich nie lubię.
- Powiedz jej, że mam ważne spotkanie - odpowiedziałem z nadzieją, że może to przejdzie.
- Nie ma opcji, jeśli nie przyjedziesz na czas ona pojedzie po ciebie - usłyszałem najgorsze słowa jakie mogą być. Może i Kat jest małą dziewczynką ale w sprawach rodzinnych lepiej się z nią nie kłócić.
- Będę, a teraz daj mi spać - rzekłem.
- Na dwudziestą trzydzieści masz być - powiedział, a ja mruknąłem tylko w odpowiedzi. Han rozłączył się, a ja rzuciłem telefon gdzieś na łóżko. Będę musiał wstać i iść kupić jakieś jebane kwiaty i prezenty dla dzieciaków. Ale to za dziesięć minut... zrobię sobie drzemkę.

~~~~~**~~~~

Była osiemnasta, właśnie wychodziłem ze sklepu z koszykiem pełnym zabawek i innych dziadostw. No i przy okazji zrobiłem zakupy do domu. Tak robię jej. Umiem. Wsadziłem zakupy do samochodu. Chciałem odstawić wózek jednak ten lekko odjechał. Złapałem go szybko i zauważyłem, że tuż obok mnie stoi Thomas z jakimiś znajomymi. Zamknąłem bagażnik i poszedłem odprowadzić wózek. Tak musiałem go odprowadzić bo się bardzo bał. Wyciągnąłem elektryka w drodze powrotnej, wsiadłem zza kierownicę i włączyłem samochód. Wyjechałem z parkingu i już miałem wyjeżdżać na ulicę kiedy znikąd pojawił się przede mną chłopak. Strąbiłem go, a ten spojrzał na mnie jak gdyby nic. Ja pierdole. Odsunąłem okno i wychyliłem się lekko.
- Możesz się przesunąć? Chciałbym przejechać - powiedziałem, byłem grzeczny. Trzymaj nerwy na wodzy.
- Bellami? - usłyszałem głos i podążyłem w jego kierunku. Do chłopaka dołączył się Thomas.
- Tak, tak, we własnej osobie - powiedziałem jednak bardzo mi się spieszyło i nie miałem ochoty wdawać się w dyskusje.
- Zadzwonię do ciebie jutro i spytam jak z muzyką ale teraz niestety muszę jechać - rzekłem, a on skinął i razem ze znajomym przesunęli się, a ja powoli ruszyłem.

Thomas?  

Od Hailee cd Jacoba


                Patrzyłam na mężczyznę, szeroko otwartymi oczami. Machnęłam ręką na znajomych, z którymi byłam w klubie, aby mi pomogli. Nie mogłam go tak zostawić.
                - Czy my się znamy, madam? – wybełkotał. Próbował się podnieść, lecz bez skutku. Po chwili, podeszli do nas moi koledzy i podnieśli go we na nogi, po czym wyprowadzili z klubu ze mną na czele. Na dworze było całkiem zimno, nic dziwnego. Była już jesień i zbliżała się zimna. Żałowałam, że nie wzięłam żadnej bluzy czy nawet sweterka.
                - Nie, raczej się nie znamy. Ale, możemy się poznać, kiedy pan wytrzeźwieje – Zwróciłam się do nieznajomego. Ten tylko mruknął coś pod nosem, po czym opuścił głowę. Wywróciłam oczami. Mężczyźni.
                - Ej, Kicia co z nim robimy? Mamy go tak targać?
                - Hm? Oh, nie, nie. Wiesz co, wsadźcie go do auta Ericka, odwiezie mnie do domu. Przenocuję go, jest tak pijany, że nawet nie będzie w stanie ustać na nogach, więc nie mam się czego bać. – Erick wywrócił oczami i wsadził pijanego do samochodu. Po chwili wsiadliśmy do czarnego audi i odjechaliśmy spod klubu.
                Kiedy wysiadałam, Erick złapał mnie za rękę i spojrzał na mnie czuje.
                - Jesteś pewna, że wiesz co robisz kicia? Nie znasz go, jest pijany i… - pocałowałam przyjaciela w policzek, i uśmiechnęłam się delikatnie.
                - I nie umie ustać na nogach. Poza tym, mieszkam na pierwszym piętrze, najwyżej ucieknę. Lepiej wysadź go i zaprowadź do mojego mieszkania. – Wyszłam z samochodu, za mną Erick. Już po dwudziestu minutach, pijany mężczyzna leżał na mojej kanapie. Spał w najlepsze, a ja okryłam go kocem, który jednak po dwudziestu minutach wylądował na ziemi. Westchnęłam, po trzech próbach nakrycia mężczyzny, zrezygnowałam bo koc zawsze lądował na ziemi.
                Ruszyłam do łazienki, zdjęłam z siebie ubranie po czym weszłam pod strumień ciepłej wody. Westchnęłam. Czułam jak stres całego dnia, związanego z kłótnią z przyjaciółką, oraz tym obcym mężczyzną spływa po mnie, wraz z wodą i żelem pod prysznic. Kiedy myłam włosy, myślałam o całym dniu. Będę musiała jutro wyjaśnić mu, co robi u mnie w mieszkaniu, dlaczego tu śpi i co się stało. Ale to jutro, dziś śpi a ja nie muszę się tym martwić. Wychodząc z pod prysznica, przyjrzałam się sobie w lustrze. Jasne oczy, jasna cera, ciemne włosy. Kopia mojej mamy.
                Ubrałam się w niebieską koszulę nocną, jeszcze raz spojrzałam na mężczyznę, podejmując ostatnią próbę przykrycia go. Kiedy po pół godziny, włosy mi wyschły a ja przyszłam do kuchni nalać sobie wody, zobaczyłam że koc dalej okrywa śpiącego. Uśmiechnęłam się lekko do siebie, po czym poszłam spać.
~~~~**~~~~
                Z samego rana, ubrałam się w body z wiązaniem na piersiach, jeansy z dziurami i wysokim stanem, a na nogi założyłam najzwyklejsze trampki. Włosy związałam w kucyk. Tak ubrana, wyszłam z domu do sklepu, aby kupić coś na śniadanie, oraz obiad. Dziś miałam wolne, bo moja klientka przełożyła wizytę u mnie, dzięki czemu mogłam ogarnąć w mieszkaniu. Stojąc w kolejce, pomyślałam o Kalie, mojej kotce perskiej, której nie widziałam cały wieczór. Znając ją, pewnie ukrywa się gdzieś w mieszkaniu, a ja po prostu jej nie widziałam, bo nie chciała abym ją znalazła. Kiedy wróciłam do mieszkania, mężczyzna dalej spał, a moja zguba siedziała mu na brzuchu.
                - Oj, kicia, nie wolno chodzić po ludziach – Podeszłam do mężczyzny, i zabrałam kota. W tym samym momencie, ten otworzył oczy.  – Oh, dzień dobry – Uśmiechnęłam się – Wyspał się pan? Na stoliku stoi szklanka wody i tabletki, gdyby pan potrzebował.
                Odłożyłam kota, a sama poszłam zrobić omlety na śniadanie. Mężczyzna milczał, jednak czułam jak podąża za mną wzrokiem.
Jacob?

Od Eda cd. Wandy

Sam nie wiedziałem, dlaczego poszedłem za tą dziewczyną. Nie mogę powiedzieć, że chciał tak los - ona prosiła tylko o użyczenie jej ognia, aby mogła zapalić, a ja z wielką chęcią spełniłem to życzenie. Czegóż mogłem chcieć więcej? Coś mnie do niej pchało. Może ten krótki kontakt wzrokowy jaki udało mi się z nią złapać? Może ujrzałem coś w jej oczach o czym nie mogę zapomnieć, a ciągle mnie to dręczy? Mogło być też to wspomnienie kiedy musnęła swoimi zimnymi palcami moją skórę. Nie miałem pojęcia jaki był tego powód. Mógłbyć to jeden z nich, wszystkie, a nawet żaden. Mimo wszystko podążyłem jej śladem. Zaczepić ją? Co powiedzieć? Zazwyczaj odpowiedzi na te pytania przychodziły szybko, lecz teraz nic nie przychodziło mi do głowy. Podświadomie czułem, że nie będzie to takie proste jak zwykle. Nigdy nie miałem problemu z zagadaniem do kogokolwiek, tym bardziej do płci przeciwnej. W tej chwili wpadłem na krótki ale błyskotliwy pomysł. Położyłem swoją dłoń na jej ramieniu w celu zwrócenia na mnie uwagi. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę i wolno wypuściła dym z pomiędzy warg. Ująłem swojego papierosa w dwa palce wyjmując go z ust.
- Hej, masz chwilę? - zadałem pytanie, którego nie odważyłbym się zadać byle jakiej pannie spotkanej na ulicy.
- Zależy, co chciałbyś robić. - odparła z uśmiechem.
- Zaprosić cię do siebie? - powiedziałem z uśmiechem na ustach i zwykłą dla mnie pewnością siebie.
Czekałem tylko na odpowiedź. Prosiłem, ba! Błagałem w duchu aby krótkowłosa zgodziła się na moją propozycję. Wiedziałem, iż jeśli tak będzie - będę miał dużo zabawy.

Wanda? Zgodzisz się?

Od Althei C.D Bellami

     Te miejsce napawało mnie ogromnym niepokojem. Z trudem przyjmowałam świadomość, że za każdą ścianą spoczywają martwe, rozkładające się ciała ― niektóre nawet potraktowane w szalony, wręcz nieludzki sposób, o czym myśl aż jeżyła mi włosy na ciele. Bell już miał wychodzić ze mną z kliniki, ale następna chwila zmieniła te plany. Mężczyzna zatrzymał się, nagle mówiąc, że musi zrobić sobie kolejną kawę na drogę. Odniósł się do tego jak do konieczności. Skinęłam więc głową oraz zaczekałam przy recepcji, przy której stał Tymon, bo na takie imię wskazywała tabliczka na jego piersi.
     - Więc… znałaś gościa? Słabo skończył ― zaczął cicho.
     - Słabo? ― Uniosłam brwi, zaskoczona tym znacznie łagodnym stwierdzeniem. ― Skończył okropnie. Musieli go nienawidzić. I owszem, znałam go, był kelnerem w lokalu naprzeciwko baru Ritz-Carlton ― wyjawiłam bez większego wzruszenia. Tamten chłopak nie siedział mi w głowie nawet najmniejszym wspomnieniem, przez co trudno było mi o jakiekolwiek emocje. Wplątał się w jakieś gówno i źle skończył, krótka piłka oraz morał, by nie wchodzić za czerwoną linię.
     - Kelner? ― Nieco się zdziwił, opierając łokcie o płaszczyznę blatu. ― W życiu nie posądziłbym zwykłego kelnerzynę o udziały w lewych sprawach…
     Uśmiechnęłam się na te słowa.
     - Tacy są niepozorni. Słyszałeś ostatnio o tym, że to taksówkarz okazał się mordercą? ― spytałam. ― Niebezpieczeństwo czai się wszędzie.
     - Jasne. Ta sprawa do dziś nie ucichła.
     Rozległ się większy hałas, który przywodził na myśl ocieranie się stali o stal. Głucho coś zabrzęczało, aż zza progu korytarzem ruszył stolik na kółkach pchany przez jednego z tutejszych pracowników. Ciało ułożone na nim zostało zakryte białą płachtą od góry do dołu; jedyne, co przyciągnęło moją uwagę, to wystająca siwa, martwa stopa, do której przywiązany był dzwoneczek. Stół zaraz przemknął do kostnicy.
     - Dreszcze mnie biorą, jak to widzę ― odezwał się Tymon.
     - Boisz się martwych ciał? ― Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, jaki był sens jego pobytu tutaj.
     Poluzował nieco uścisk niewielkiego krawata i uśmiechnął się słabo, jakby już niejednokrotnie słysząc te pytanie.
     - Obrzydzają mnie.
     - A po co im te dzwonki przy stopach? ― Nie mogłam powstrzymać swojej ciekawości, na co Tymon nieznacznie się skrzywił.
     - To najgorsza rzecz w tym miejscu, uwierz. Zakłada się je świeżym ciałom. Wiesz, na wszelki wypadek.
     - Nie gadaj, że… ― zaczęłam z niedowierzaniem, a dreszcz zaniepokojenia obleciał mnie całą w ciągu jednej sekundy. Tymon ubiegł moją odpowiedź i skinął głową bez wahania.
     - Dokładnie. W razie, gdyby ktoś jednak nie umarł, a przebywałby w kostnicy. Ale to rzadkie przypadki, nie martw ― wyjaśnił.
     Bellami na szczęście przerwał tę rozmowę, która stawała się dla mnie wyjątkowo niewygodna, choć sama ją zaczęłam. Ciemnowłosy postawił kubek z kawą przy recepcji i nachylił się nad blatem, chcąc spojrzeć na Tymona.
     - Tymon, daj klucze do sali czterdzieści dziewięć. Zapomniałem czegoś ― powiedział, a recepcjonista natychmiast wykonał jego polecenie. Spodziewałam się wyjść paręnaście minut temu. Ta ponura i wręcz grobowa atmosfera kliniki sprawiała, że bez dobrego uzasadnienia mój humor się pogarszał. Mimowolnie chwyciłam za kawę Bella i upiłam sporego łyka, krzywiąc się szybko od mocy napoju. Moją jamę ustną ogarnął dziwny smak, który jednak bez wahania zignorowałam.
     Mijały minuty.
     Potem kolejne.
     Znikąd zaczęły uderzać we mnie podmuchy gorąca. Przez niedługi czas w mojej głowie mrowił drażliwy ból, odczuwałam także lekkie wirowanie, ale te dolegliwości zniknęły równie szybko, co się pojawiły. Spojrzałam na Tymona zajętego uzupełnianiem jakichś papierów. Potem na zegar, którego wskazówki zmroziły się w bezruchu.
     Coś mi nie grało. 
     Przetarłam oczy, po czym jeszcze raz rozejrzałam się z konsternacją po holu. Rozbrzmiało nagle ciche dzwonienie dzwonka. Dosłownie raz, a zmroziło mi krew przetaczającą się dotychczas w labiryncie żył.
     - Tymon, słyszałeś to? ― Zmarszczyłam brwi, pełna nadziei, że nie zwariowałam.
     - Co takiego?
     - Dzwonek… ― W moim głosie rozległa się powaga, ale recepcjonista nie potraktował jej w odpowiedni sposób. Przypatrzył mi się chwilę i zaśmiał się pod nosem beztrosko.
     - No nieźle próbujesz mnie wystraszyć, ale to ci się nie uda ― mruknął tylko i wrócił do swoich papierów, które zdawały się być dla niego niczym azyl przed całym mrokiem tego miejsca. Ignorując chłopaka, ruszyłam prostym korytarzem. Jarzeniówki umiejscowione w szeregu nade mną zaczęły migotać, prowadząc mnie jednocześnie między ścianami.
     Dzwonek znów zadzwonił. Tym razem był to znacznie wyraźniejszy dźwięk, napawający mnie strachem i wypierający wszelkie pozytywne emocje.
     Znowu zadzwonił. 
     Ciepło, zimno, ciepło, ciepło, ciepło. Z każdym przemierzonym krokiem moje ciało drżało coraz bardziej, nie wiedząc, czy to z przerażenia czy też ciekawości, która pokierowała mnie aż tutaj. Kiedy pociągnęłam za drzwi do kostnicy, jedna jarzeniówka wybuchła raptownie, czemu zawtórował mój cichy pisk. Jasność niemal całkiem wygasła, zostawiając resztę korytarza w częściowym mroku. Nie wiedziałam, co mnie ciągnęło do wnętrza pomieszczenia. Ilekroć mój umysł protestował, dziwna siła pchała coraz dalej, aż nie zniknęłam za progiem już w pełnej ciemności.
     Serce mi się szarpało, w duchu modląc się, by nie usłyszeć kolejnego dzwonka. Głos w głowie krzyczał oraz wzywał do ucieczki, ale ja stałam dalej w kostnicy, chcąc rozwiać wszelkie swoje wątpliwości. Dłonią błądziłam po ścianie i usłyszałam tylko ciche pstryknięcie, gdy rozbłysła jasność, ukazując mi to, co było wewnątrz. Przed oczami zaledwie mignęła mi sylwetka niczym z horroru ― blada, trupia cera, zapadające się poszarzałe policzki. Sine usta, które były dotkliwie nadgryzione. Dwoje martwych, pustych oczu, wpatrujących się we mnie tylko ułamek sekundy, a budzących we mnie nagły i nieodgadniony strach.
     Kurwa, kurwa, kurwa!
     Rozległ się tylko mój głośny krzyk, kiedy oślizgłe, martwe ciało upadło na mnie i przykuło do podłogi. Szarpało moje ubranie i dobierało swoje chude palce do gardła, nie bacząc na energiczną szarpaninę, jaką się broniłam. Serce niemal wyrywało się z mojej piersi, a umysł pogubił się w rzeczywistości. Gardło zdzierało się do tego stopnia, że głos wkrótce urwał się jak nożem uciął.
     A wszystkiemu towarzyszył uporczywy dźwięk dzwonka, który pragnęłam wyrzucić z głowy jak najszybciej.
     Niech ktoś mi pomoże… 

[Bell? xD]

Od Odette C.D Adam

     Oczy dawno zaszły mi mgłą. Wydarzenia, które rozgrywały się dookoła, dostrzegałam zupełnie niewyraźnie. Mieszały się one z wszechobecnym mrokiem, mącone jeszcze wirującym bólem głowy. Wszelkie odgłosy zanikające w szumie tłumiła jakby inna rzeczywistość. Nie wiedziałam, co się dzieje, a obecny stan umysłu nawet nie pozwalał mi się nad tym zastanawiać. Oczy Andree parę razy rozbłysnęły w ciemności pożądaniem. Jego ręce stopniowo ogałacały mnie z części garderoby, obdarowując nagą skórę gorącym oddechem.
     Zdawało mi się, że mój umysł dryfował zupełnie gdzie indziej i że nawet nie jestem w stanie zaprotestować.
     Czy w ogóle chciałam?
     Byłam w stanie wydusić z siebie tylko ciche sapnięcia, które były odpowiedzią na powolne pieszczoty. Uniósł w końcu moje biodra, chcąc dobrać się do spodni, lecz w następnej chwili drzwi rozwarły się z gwałtownym szarpnięciem. Mój wzrok dopiero pobudzony bladym światłem z zewnątrz był w stanie gdziekolwiek powędrować. Skupił się na zacienionej sylwetce Adama, jaka nieustannie falowała mi w głowie i kręciła się, przyprawiając mnie o jeszcze większy ból głowy, przez który chciałam wręcz jęknąć.
     - Złaź z niej ― warknął głucho. ― W tym momencie!
    W okamgnieniu zniknął ze mnie ciężar i te podniecające ciepło, jakim okrywało mnie męskie ciało. Podniosłam się do siadu, dokładając wszelkich starań, by utrzymać równowagę. Dźwięki, włącznie z moim głosem, nadal rozbrzmiewały niczym za żelazną ścianą, a umysł wypierał wszelkie myśli oraz wyrzuty.
     - C-co ty tu r-robisz? ― mruknęłam cicho. ― Jes-stem dorosła. ― Rozdygotane spojrzenie zlustrowało go z wyższością.
     Alkohol dalej przetaczał się w moich żyłach nieznośnie, jednak pod naciskiem poważnego oraz twardego głosu mężczyzny zdawał się wyparowywać szybciej, niż mi się wydawało. Ustabilizowałam obcas i cudem stanęłam prosto na nogach. Bez ochoty nałożyłam na siebie bluzkę, a słowa, jakie Adam wręcz wykrzykiwał, odbiły się ode mnie niczym od tarczy. Były tak niewyraźne i ulotne, że nawet nie starałam się ich złapać. Gdy już górna część garderoby znalazła się na mnie, poczułam, jak silna dłoń ujmuje mój nadgarstek i ciągnie mnie pospiesznie do drzwi.
     - Wychodzimy.
     - Jeszcze moment, a upadnę! ― Najpierw zachwiałam się na nogach, a potem jeden but zsunął mi się ze stopy, lądując głucho na podłodze. Z drugim zrobiłam to samo, przez co pomknęłam dalej na boso.
     - Trzeba było tyle nie pić ― wysapał zdenerwowany, trzymając mnie już bliżej siebie, bylebym nie wyrżnęła orła. Jego uścisk wywołał jednak większe gorąco niż miał to w zwyczaju robić alkohol. Poczułam przyjemne mrowienie wewnątrz.
     Poczułam podniecenie. 
     Cholera, dlaczego Adam był tak cholernie seksowny? 
     Cichutkim głosem odezwały się nagle słowa protestu, które znacznie szybciej zdusiła nieogarnieta żądza. Droga do domu Adama i spotkanie nagich stóp z nieprzyjemnym żwirem oraz kamykami były niczym piekło. Stękałam pod nosem z bólu, sprawiając, że Adam wykrzywiał twarz w kompletnym niezrozumieniu, i dopiero, kiedy wszedł ze mną do domu, zapalił światło.
     - Odette, gdzie ty masz buty? ― mruknął, na chwilę zawieszając głowę.
     Zdążył ją zaledwie podnieść, a w ogniu totalnego szaleństwa ujęłam jego twarz i przyciągnęłam go do siebie w żarliwym pocałunku. Moje wargi nieustępliwie pokrywały ciepłe usta, nie bacząc na protesty mężczyzny, ukazywane niewyraźnie przez subtelne odepchnięcia. Plecy blondyna z głuchym dźwiękiem zetknęły się ze ścianą. Naparłam na niego jeszcze bardziej. Wzdychał głośno i poruszał się z niepokojem.
     - Odette, wiesz, że ― przerwałam mu kolejnym pocałunkiem ― nie mogę…
     - Dlaczego nie możemy? ― Wymruczałam cicho, kompletnie nie zwracając uwagi na słowa, które wyciekały z moich ust. Nie obchodziło mnie to w tej chwili; alkohol zmył wszelkie wyrzuty sumienia czy ślady wahania. ― Przecież widzę, jak codziennie na mnie patrzysz tym swoim głodnym spojrzeniem. Suniesz wzrokiem po moim ciele. Ja już wiem, jak twoja wyobraźnia pracuje i mogę pomóc ci to urzeczywistnić. ― Zachichotałam, ujmując jego dłoń i wkładając ją pod swoją bluzkę. Poczułam, jak palce delikatnie wędrują po mojej skórze, jakby nieśmiało ją poznając, lecz równie szybko z tego zrezygnowały.
     - N-nie mogę ― powtórzył.
     - To ja mogę. ― Sięgnęłam jego ucha, zagryzając je z subtelnością, czego nie można było powiedzieć o ruchu mojej dłoni, która gwałtownie wdarła się do spodni mężczyzny. Napotkałam podniecającą twardość, od której biło wielkie gorąco. Adam wręcz wybuchł zduszonym w gardle stęknięciem, kiedy moje palce ujęły zdecydowanie jego skarb skryty za materiałem bokserek.
     Podniecenie rosło.
     Wszelkie bariery ustępowały.
     Zmysły rozdzierały trzeźwe myślenie na milion postrzępionych kawałków, a alkohol tylko podsycał drzemiącą we mnie energię.
     - Wydajesz się chętny… ― szepnęłam mu do ucha z dźwięcznym chichotem. Wówczas mężczyzna stanowczo wydostał moją rękę zza spodni i uwolnił się spod mojego ciężaru. Zaczął rozdzielać nas metr uzupełniony głośnym, zmęczonym oddechem Adama.
     - Stop, Odette, stop ― syknął, wyraźnie już zakłopotany przez moje działania, którym musiał się opierać. Nie musiał. Chciałam, by wziął mnie w obroty. 
     - Zmarnowałeś okazję ― mruknęłam, czując się co najmniej głupio. Jak gdyby nigdy nic, chwiejnym krokiem, pozostawiając za sobą zakrwawione ślady stóp, ruszyłam w górę schodów. Pamiętam tylko, że ogarnął mnie mrok, przez co ostatnim wspomnieniem stał się dotyk miękkiego materaca, na jakim spoczęłam.

***

     Nazajutrz ze snu wyrwał mnie monstrualny ból głowy. Zmarszczyłam czoło z przymusu, próbując się z tym uporać i jednocześnie siląc się na przypomnienie jakichkolwiek wczorajszych wydarzeń, które docierały do mnie jak przez mgłę. W ubraniach, z ogromną trudnością, zwlekłam się z łóżka. Niemal natychmiast ruszyłam do łazienki, gdzie wczorajszy alkohol znalazł ujście. Czułam się gorzej niż okropnie. Mój umysł był kompletnie poszarpany cierpieniem i dotkliwym pulsowaniem, co utrudniało mi dosłownie wszystko. Nawet głupie umycie zębów. Patrzenie w lustro, gdy z góry padał na mnie słup ostrego światła.
     Obawy stwarzało też zejście ze schodów. Mdłości ogarniały mnie bez przerwy, uzupełniając każdą chwilę wrażeniem, że za moment będę musiała powrócić do łazienki. Udało się jednak dotrzeć do końca schodów. Oparłam się leniwie o wyspę kuchenną i rozpoczęłam codzienny rytuał parzenia kawy. Jej zapach minimalnie ukoił nerwy oraz świadomość, że cokolwiek wczoraj robiłam, nie należało do dobrych. Pamiętałam, że Andree próbował zaciągnąć mnie do łóżka, a potem do pomieszczenia wparował Adam. Wróciłam z nim do domu, gdzie film się totalnie urwał. Tyle.
     Ogarnęła mnie totalna dezorientacja.
     Ledwo woda zaczęła się gotować, a przeciągłe ziewnięcie przykuło moją uwagę.

[Adam?]

25 lis 2018

Od Rafaela - Zadanie #2

Dzisiejsza doba jaką przeżyłem, była na prawdę męcząca. Po dwudziestoczterogodzinnym dyżurze, jaki odbyłem na swoim oddziale, miałem już wszystkiego dosyć. Najpierw na sam początek wycięcie migdałów u małej Sophie, potem szybki obchód oraz półgodzinne tłumaczenie stażystą, dlaczego nie powinni pałętać się pod nogami śpieszącego się wszędzie personelu. Jakby tego nie było mało, jedno z dzieci, które operowałem przedwczoraj, dostało krwotoku wewnętrznego, co zmusiło mnie do spędzenia kolejnych kilku godzin na bloku operacyjnym. Kiedy przebierałem się już w swoje rzeczy, w jakich tutaj przyszedłem, jak na złość Andrew, jeden z moich współpracowników postanowił dla zabawy oblać mnie wodą, która śmierdziała jak ścieki zabrane prosto z kanalizacji miejskiej. Normalnie scenariusz jak z piątku trzynastego, ale nie to było jeszcze w tym wszystkim najgorsze. Przez jedną, cholerną skórkę od banana, którą jakiś gówniarz dla zabawy postanowił zostawić na chodniku o mało się nie zabiłem. Niby nic takiego, ale uwierzcie, że przywalenie potylicą o chodnik bądź inny przedmiot, czasami jest jednoznaczne ze śmiercią bądź śpiączką. Wróżąc już sobie czarne scenariusze wypadku drogowego, siedziałem na fotelu kierowy jakby cisnęły mnie w tyłek jakieś szpilki. Ulgę poczułem dopiero w garażu, kiedy silnik mojej bestii zgasł, co jednoznacznie wbiło mi do łba, że na dzisiaj wystarczy mi wszelakich atrakcji. Przekręcając klucz w zamku bramy uchylnej, postanowiłem od razu udać się pod drzwi swojego domu. Łagodny uśmiech, jaki wplątał mi się na twarz podczas rozmyślania o ciepłej herbacie i miękkim łóżku, spadł nagle na ziemie niczym ciężka podkowa. Pod drzwiami frontowymi budynku znajdowała się średniej wielkości karton, którego rogi zdobiła gruba taśma klejąca. Nie byłoby nic w tym dziwnego, gdyby nie to, że w tym tygodniu niczego nie zamawiałem.
- Kolejne niespodzianki - mruknąłem pod nosem, podnosząc tajemniczy pakunek w nadziei, iż to tylko niewinny żart moich sąsiadów, lecz jak zawsze musiałem się przeliczyć. Nagle, z niezabezpieczonych skrzydeł tekturowego "cuda" wyłonił się mały, rudy, miauczący we wszystkie strony świata łeb, który jak szło się domyślić należał do młodego kociaka - Życie chyba sobie ze mnie jaja robi - rzekłem otępiale, rozglądając się dookoła własnej osi, w poszukiwaniu właściciela zagubionego malucha, ale o tej porze dnia, a raczej nocy, nie było widać w tej części Juley żadnej, żywej duszy. Mijające mnie co jakiś czas samochody, oświetlały na ułamki sekund moją przyciemnioną sylwetkę dając światu znać, że jakiś człowiek o tej godzinie, nie znajduje się jeszcze w łóżku - I co ja mam z tobą zrobić co? - westchnąłem, otwierając na oścież drzwi, które jeszcze przed kilkoma sekundami nie myślały, aby chociażby drgnąć. Jak zwykle już na samym początku, moje dwa wierne psy postanowiły zacząć na mnie skakać, o mało mnie przy tym nie przewracając - No już, już - zaśmiałem się, stawiając karton na ziemi, żeby móc dobrać się do uszu swoich, zwierzęcych pociech. Nie zwracając uwagi na nowego przybysza, nawet nie zorientowałem się kiedy postanowił opuścić swoje lokum i naskoczyć na merdający ogon Zefira, który nie wiedząc co się dzieje, wstał, po czym lekko zawarczał - Nie wolno - zganiłem goldena lekko unosząc ton głosu - Wiem, że ci się to nie podoba, ale jakoś musimy to przeżyć dopóki nie znajdę mu innego domu - wyjaśniłem mu to w taki sposób, jakbym oczekiwał od niego, że zrozumie sens moich słów. Chociaż zwierzęta w głównej mierze nie rozumiały ludzkiej mowy, to miałem nadzieje, iż chociaż po moich gestach zrozumieją, że jak na razie nie wolno im dotykać kociego towarzysza. Sam nie za bardzo przepadałem za tymi wredotami, ale samego go przecież zostawić nie mogłem. Domyślając się, że mój tymczasowy podopieczny może być głodny, ruszyłem spokojnym krokiem w stronę kuchni, gdzie po ostatniej wizycie Anastazji znalazłem nieco kociej karmy. Mrucząc jedynie na to pod nosem, nasypałem jej trochę do niewielkiej miski, która po kilku sekundach spoczęła na ciemnej podłodze - No chodź rudzielcu - zawołałem na kociaka, który czaił się na mnie zza futryny nieistniejących drzwi. Mała kulka nie czekając na dalsze wezwania, przytuptała do mojej nogi, co pozwoliło jej na obwąchanie suchego pokarmu i szybkie jego skonsumowanie - Co ja mam z tobą zrobić - gadałem dalej sam do siebie, jakbym oczekiwał jakiejś gwiazdki z nieba, bądź objawienia pańskiego. Kiedy myślałem, aby się już poddać, nagle do mojej głowy wpadł fantastyczny pomysł. Mój młodszy brat, David, miał niedawno imieniny, lecz jak to bywa w moim zawodzie nie zawsze ma się czas, aby opuszczać szpital, dlatego nie byłem w stanie pojawić się na jego święto w naszym rodzinnym domu, a co za tym idzie nie mogłem wręczyć mu kolorowego prezentu... Teraz jednak miałem na to czas, a prezent sam zjawił się w moich objęciach. Cóż, zawsze chciał mieć własne zwierzę - pomyślałem, lekko się przy tym uśmiechając.
⚜⚜⚜⚜⚜
Następnego dnia już od godziny ósmej byłem w drodze do swojej, rodzinnej miejscowości. Było to wieś oddalona kilkanaście kilometrów od Avenley River, ale przez duże korki spowodowane wypadkiem na drodze wylotowej z miasta, nie było mi łatwo się tam dostać. Niezadowolony z podróży kot, krążył po tylnych siedzeniach nie potrafiąc sobie znaleźć miejsca. Miauczał co jakiś czas, a gdy koło niego pojawiał się cień, odskakiwał od niego jak poparzony, nie wiedząc czym może być tajemnicze zjawisko. Kiedy mój zegarek dotarł krótką i długą wskazówką do liczby dwanaście, mogłem ze spokojem wysiąść pod piętrowym budynkiem, który zeszłego lata na nowo przybrał barwy delikatnej bieli. Chowając sierściucha pod swoją kurtką, udałem się do wejściowych drzwi, które otwarły się przede mną bez najmniejszej prośby wyrażonej dzwonkiem, czy tam pukaniem w te "tajemnicze" wrota.
- Rafael! - burza czarnych włosów należących do mojego brata zatańczyła przed moimi oczami, niemal zasłaniając mi widok na świat.
- Cześć konusie - zaśmiałem się, pstrykając go w czerwony nos - Byłeś grzeczny? - dorzuciłem tajemniczo, uważnie mu się przyglądając. 
- Zawsze jestem grzeczny - z dumom skrzyżował ręce na swojej piersi - Za to ty nie!
- Nie? A kto ci przywiózł taki fajny prezent co? - mówiąc to, wyciągnąłem zza swojego ubrania kocisko, które z zadowolenia głośno zamruczało. Uradowany chłopak, szybko pochwycił zwierzęcego malucha, a następnie z ogromną ostrożnością go do siebie przytulił - Wszystkiego najlepszego młody - dodałem na koniec, wiedząc, że na pewno się nim dobrze zajmie. W tamtym momencie David zyskał nowego przyjaciela, a ja? Mogłem powiedzieć, że spełniłem jakiś dobry uczynek. 

Od Amy cd. Hangagoga

Zszokowała mnie propozycja nieznajomego chłopaka. Nie znał mnie, ja jego. Jednak udało mu się uniknąć potrącenia Bell i nie był o to zły. Teraz, jak zaczęło padać, to jego propozycja spadła mi wręcz z nieba. Jednak… czy dobrym wyjściem byłoby wsiadać do samochodu kompletnie nieznajomego mi mężczyzny? Pominę fakt, że jego auto w niczym nie mogło się równać z moim. Mimo wszystko nie miałam przy sobie parasolki, a słabo widziałam siebie idącej w tej ulewie. A poza tym… Ginger zaczynała chyba powoli się bać tego wszystkie, zresztą, nie dziwię się jej, nigdy nie wykazywała wielkiej chęci co do wody. Więc co, chyba żyje się raz, nie? Wstałam z ziemi, trzymając w rękach trzęsącą się Bell i podeszłam do ciemnego samochodu. Z pomocą mężczyzny posadziłam Ginger i Cezara z tyłu, sama z rumieńcem na twarzy zajmując miejsce obok kierowcy z suczką na kolanach. Po ruszeniu z miejsca, nieznajomy jakby odwrócił się w moją stronę.
- To… Gdzie mam jechać? - spytał. A, no tak, adres. Szybko podałam mu ulicę oraz numer budynku, gładząc białą głowę Bell.
- Faktycznie, większy kawałek stąd… - burknął, skręcając w lewo.
- Lubię chodzić tu ze zwierzakami, mogą się swobodnie wybiegać. Zwłaszcza że dzisiaj cały dzień przesiedziały w domu. Niestety, ale gdybym miała po nie wrócić w drodze do pracy, to mocno bym się spóźniła – rzekłam, patrząc na chodnik, obok którego jechaliśmy. Po rozpoczętej burzy można było ujrzeć, jak ludzie albo rozkładają parasolki, albo w pośpiechu uciekają pod dach lub do swoich domów.
- Gdzie pracujesz? - spytał.
- W kawiarni – automatycznie odpowiedziałam, nawet nie spoglądając na mężczyznę. Gdy po chwili usłyszałam chrząknięcie po swojej prawicy, otrząsnęłam się z transu, gwałtownie się odwracając.
- To tutaj, nie? - zapytał. Kiwnęłam głową, czując gorąc na policzkach. Po kolejnej minucie stałam już przed autem.
- Dziękuję ci bardzo za podwiezienie mnie i zwierzaków. Przyjedź jutro do kawiarni „Drops” około szesnastej, to odwdzięczę się chociaż darmową kawą – powiedziałam na odchodne, po czym szybko uciekłam pod dach budynku, w którym mieszkałam. Znajdując się już w mieszkaniu, uderzyła we mnie myśl, że nawet nie poznałam imienia mężczyzny, który mnie podwiózł. Brawo, Amy.

Florence Charlotte Evans

Na zdjęciu: Charly Jordan
Motto: „Pewnego dnia powiem po prostu ‘pieprzyć to’ i wszystkie moje demony zaczną wtedy swoją zabawę.”
Imię: Florence Charlotte; przyjaciele używają czasem zdrobnienia Flore, natomiast brat zwraca się do niej drugim imieniem
Nazwisko: Evans
Wiek: 21 lat
Data urodzenia: 10 luty
Płeć: kobieta
Miejsce zamieszkania: Odkąd skończyła liceum, marzyła tylko o tym, aby się usamodzielnić. Pierwszym krokiem, który wykonała było wynajęcie nie za dużego, za to ładnie urządzonego apartamentu blisko centrum miasta. Mieszkanie składa się z kuchni z wysepką i pełnym wyposażeniem, łazienki, w której obowiązkowo musiała znaleźć się wanna, garderoby, niewielkiego salonu połączonego z jadalnią i sypialni, czyli ulubionym i najładniejszym pomieszczeniem dziewczyny. W całym domu przeważa połączenie bieli, jasnego drewna i intensywnej zieleni roślin, znajdujących się w każdym zakątku apartamentu. Ważnym elementem lokum jest również całkiem spora ilość okien, która optycznie powiększa przestrzeń pomieszczeń i idealnie podkreśla ich wystrój.
Orientacja: heteroseksualna
Praca: Studentka architektury, blogerka
Charakter: Osobowość dziewczyny wciąż się rozwija, gdyż dopiero niedawno uwolniła się spod kontrolującego wzroku matki, jednak posiada kilka bardzo wyraźnych już cech charakteru. Od małego przejawiała się ponadprzeciętną inteligencją i sprytem. W przedszkolu umiała już rozwiązywać działania matematyczne na poziomie szkoły podstawowej oraz posługiwała się dwoma językami obcymi na poziomie średniozaawansowanym. Przez nadzór matki wyrosła na ambitną i zdyscyplinowaną osobę, która dodatkowo bardzo dobrze organizuje czas. Jest pracowita, zazwyczaj trafnie wybiera priorytety. Upartość to również jedna z jej najwyraźniejszych cech, tak samo jak nieomylność [czytaj: jej się wydaje, że ma rację, podczas gdy prawda jest często inna, a ona ma problem z przyznaniem się do tego]. Ma charakter lidera, nie przepada za podporządkowywaniem się innym. Jako przyjaciel możesz na nią liczyć pod każdym względem: wysłucha Cię, powie ciepłe słowo, doradzi, pomoże i zrobi wszystko, żebyś ponownie się uśmiechnął. A propos uśmiechu! Dziewczyna jest z natury pozytywną, zabawną i szaloną osóbką, która wiecznie się śmieje. Lubi spędzać czas w gronie przyjaciół. Niestety, wychowanie w luksusach i z zaangażowaniem pieniędzy zazwyczaj niesie za sobą spore konsekwencje. Tak było również i w tym wypadku. Chcąc, czy nie Florence zwraca uwagę na wartość danych rzeczy, jest rozrzutna, kupując w większości znane marki i na przestrzeni lat stała się odrobinę materialistką. Jako że jej ojciec jest znanym biznesmenem, a matka szanowaną prawniczką, i razem prezentują się jako małżeństwo sukcesu życiowego i zawodowego, kilkukrotnie zdarzyło się im pojawić rodzinnie w jakiejś gazecie lub spędzając wspólnie czas, dostrzec czającego się nieopodal fotografa. Takie sytuacje wymagały od niej zawsze nienagannej postawy, aby publicznie przedstawiana była w świetle kogoś zbliżonego do ideału, kiedy ona zaczęła się zamykać na swoje prawdziwe „ja”, tworząc fantastycznie podrobioną wersję kogoś innego. I to chyba jest jej największy problem. Na co dzień zakłada maskę. Nie odkrywa siebie i swoich uczuć, kłębiących się w niej od lat, niczym pokaźna chmura burzowa, zapowiadająca pogodę z grzmotami i piorunami. Uznasz, że jest fałszywa i zakłamana? Całkiem możliwe, jednak wszystkie te działania są efektem rekcji na styl życia całej rodziny Evansów. Poza tym, im więcej czasu z nią spędzasz, tym większe zmiany w niej dostrzegasz, więc ostatecznie i tak poznasz prawdę.
Odkąd wyprowadziła się z domu i zaczęła stawiać pierwsze samodzielne kroki, jej charakter się znacznie poprawił. Wyjęła, za przeproszeniem, kij z tyłka i wyluzowała, ciesząc się życiem samotnej studentki. Przestała skupiać się na oczekiwaniach matki i wyznaczyła sobie własne cele, do których dąży. Od tego czasu czuje, jakby z jej barków zniknął jakiś ciężar, spoczywający tam od urodzenia. Nawet jeśli ceną za to było pogorszenie kontaktów z matką.
Hobby: Swój wolny czas dziewczyna lubi poświęcać muzyce, z którą jest silnie związana. W dzieciństwie ojciec nauczył ją gry na gitarze i pianinie, do tego obdarzona została naprawdę oryginalną barwą głosu, dlatego lubi również śpiewać, a nawet od czasu do czasu skomponować coś własnego. Oprócz tego interesuje się rysunkiem, fotografią i modą, co sprawia, że sprawdza się w roli blogerki. Nie jest typem sportowca, jednak lubi biegać, szczególnie nad ranem i pływać. Również spotkania z przyjaciółmi stały się nieodłącznym elementem jej cotygodniowej rutyny, a już tym bardziej jeśli mowa tu o wspólnym wyjściu na imprezę. Nieodłącznym elementem jej życia jest również podróżowanie.
Aparycja|
- wzrost: 53 kg
- waga: 171 cm
- opis wyglądu: Spomiędzy długich blond kosmyków włosów, świecą łobuzersko szarymi tęczówkami oczy i przenikają cię na wskroś. Jest w nich coś niezwykłego, jakby małe iskierki tańczyły w rytm bicia serca, hipnotyzując cię swoimi ruchami. Intrygują cię, jednocześnie wywołują obawę, więc przyglądasz się tylko z daleka. Wiesz, że nie jeden już zgubił się w tym spojrzeniu. Skupiasz się na symetrycznych rysach twarzy, pełnych, malinowych ustach i nosie przyozdobionym niewielkimi piegami, których dziewczyna tak bardzo nie lubi. Widzisz jej gładką, oliwkową cerę, przykrytą niewielkim makijażem, zdając sobie sprawę, że bez niego, jej uroda niewiele się zmieni. Domyślasz się, że dbanie o siebie jest dla niej pewnego rodzaju zabawą. Zastanawia cię jej drobna, ale proporcjonalna postura, wydaje ci się, że lekki podmuch wiatru jest w stanie nią zachwiać. Możesz mi wierzyć, że żadna wichura nie jest w stanie oderwać jej stóp od ziemi, bez jej wyraźnego pozwolenia. Przyglądasz się jej dłoniom, które wydają ci się niezwykle miękkie i delikatne. Zauważasz na jej nadgarstku kilka cienkich bransoletek, pasujących do reszty biżuterii i eleganckiego ubioru. Bo najprawdopodobniej nigdy nie dowiesz się, że uwielbia chodzić w domu w najzwyklejszych spodniach dresowych i bluzie.
- pozostałe informacje: Na żebrach ma minimalistyczny tatuaż ‘breathe’, na zagięciu łokcia gałązkę kwiatu. Lewe ucho przebite w trzech miejscach, prawe natomiast tylko w jednym. Na biodrze ma bliznę sprzed kilku lat, gdy spadła ze schodów, której się niestety wstydzi.
- głos: Julie Bergan
Historia: Florence nie zna lepiej innego miejsca niż Avenley, tutaj się urodziła i wychowywała. Na świat przyszła pewnego zimowego dnia, gdy chodniki przykrywał śnieg, a mróz barwił nosy na czerwono. Jest wcześniakiem, który pierwszy wdech wziął miesiąc przed planowanym porodem, przez co wczesne tygodnie życia spędziła w inkubatorze szpitalnym. Dzieciństwo spędziła głównie z bratem, ponieważ matka nigdy nie przepadała za jej przyjaciółmi i często doprowadzała do rozpadu nawet dziecięcych relacji. W latach szkolnych dziewczyna czuła negatywny nacisk na naukę ze strony rodzicielki, mimo, że ta miała bardzo dobre oceny i wykazywała niemałą inteligencję. Wszystko zmieniło się w liceum, gdy Florence stwierdziła, że chce iść swoją ścieżką i sama osiągnąć swój sukces. O ile ojciec bardzo się ucieszył i wspierał w tym celu córkę, tak matka uznała tą postawę za buntowniczą i od tego czasu traktuje córkę jeszcze chłodniej.
Rodzina: Richard Benedict Evans- ojciec. W roli rodzica zawsze się wspaniale odnajdywał, dzieci były jego największym szczęściem w życiu i nigdy nie miały podstaw aby w to wątpić. Praktycznie wypruwał z siebie żyły, żeby w swoim zabieganym życiu obrzydliwie bogatego biznesmana znaleźć odpowiednią ilość czasu dla swoich pociech.
- Clarissa Evans - matka. To ona w tej rodzinie jest tą, która twardo stąpa po ziemi. Wcielenie profesjonalizmu, szyku i elegancji. Jej podejście do ludzi jest chłodne, nie darzy zbyt łatwo zaufaniem. Dla dzieci surowa i wymagająca.. Nie do końca dogaduje się z Florence, natomiast faworyzuje syna, w którym pokłada większe nadzieje. W wychowaniu zdarzyło się jej parę razy podnieść rękę na dzieci.
- Bishop Ethan Evans - dwa lata starszy brat. Najlepszy przyjaciel, powiernik, bratnia dusza. Od najmłodszych lat razem z siostrą świetnie się dogadywali, nie mieli przed sobą tajemnic, wspólnie się wspierali i pomagali nawzajem. Ma skłonności do nadopiekuńczości względem sióstr. Jako sześciolatek uznał, że imię Florence, w ogóle nie pasuje do siostry i od tamtej pory zwraca się do niej drugim imieniem. Zwyczaj ten w późniejszym czasie podłapali niektórzy znajomi dziewczyny. Od niedawna jest zaręczony z niejaką Madeline.
- Ivy Lilianne Evans - czteroletnia perełka, oczko w głowie całej rodziny. Często mieszka u któregoś z rodzeństwa.
Partner: nie wierzy w miłość♥
Potomstwo: brak
Ciekawostki:
- nie znosi upałów, preferuje niższe temperatury
- ma talent językowy, obecnie posługuje się płynnie czterema, dwóch się wciąż uczy
- jest absolutną fanką pikników
- uwielbia nocne, gwieździste niebo
- wielbicielka ciepłych napojów
Inne zdjęcia: [x] [x] [x] [x]
Zwierzęta: Niestety uważa, że na co dzień jest zbyt zajęta, więc mogłaby zaniedbać pupila, a tego przecież nikt nie chce. Jako mała dziewczynka miała psa rasy husky, który zdechł, gdy miała 12 lat.
Pojazd: Audi A7 koloru białego, matowe. Prezent na 20 urodziny od ojca.
PD: 30
Kontakt: Arne [hw]/ pp.paulina15@gmail.com

Od Hailee cd Bellamiego

            To wszystko było chore. W chuj chore. Westchnęłam, trzymałam się na dystans od chłopaka.
            - Dlaczego mam ci wierzyć? – Zapytałam, zakładając ręce na piersi. Chłopak tylko uśmiechnął się szerzej, co zaczęło napawać mnie niemałym niepokojem.
            - Bo masz na sobie moją koszulkę i bieliznę. Uwierz mi, gdyby do czegoś doszło, obudziłabyś się naga – Wciągnęłam powietrze do płuc. Bellami najwyraźniej czerpał przyjemność z tego, co właśnie się działo.
            - Zboczeniec – powtórzyłam, a on tylko wzruszył ramionami. Zerknął znacząco na szklankę, a potem na mnie. On serio? – Naprawdę myślisz, że wezmę cokolwiek od ciebie? Nie znam cię człowieku!
            - Teoretycznie, już znasz. Wiesz jak mam na imię, ale to ja nie znam ciebie. Może zdradzisz mi swoje imię co? – Zrobił krok w moją stronę, a ja tylko spiorunowałam go spojrzeniem. – Więc? To nie uprzejme nie przedstawić się.
            - Hailee. A teraz przepraszam, chcę się przebrać i wrócić do domu.
***
            Dwie godziny potem, byłam już w domu. Pierwsze co zrobiłam, to zrzuciłam z siebie sukienkę i obcasy, po czym poszłam pod prysznic. Nic nie pamiętałam z poprzedniego wieczoru, nie chciałam też myśleć, co by się stało. Z tego co mówił Bellami, wyglądało na to, że mnie uratował.
            I co z tego i tak jest zboczeńcem. Nie mogłam uwierzyć w to, że widział mnie w samej bieliźnie, kiedy ja spałam. Westchnęłam. Wyszłam z pod prysznica, owinęłam się ręcznikiem a następnie poszłam się ubrać. Założyłam na siebie flanelową koszulę, czarne, poprzecierane jeansy a włosy związałam w wysokiego kucyka.
            Resztę dnia spędziłam siedząc na kanapie, oglądając jakieś seriale. Kiedy podeszłam do kurtki, aby wyjąc telefon napotkałam małą kartkę. Przeczytałam jej treść, był to numer telefonu mężczyzny. Prychnęłam.
            - Chyba śnisz zboczeńcu – Zaśmiałam się sama do siebie po czym zabrałam telefon i wróciłam na swoje miejsce na kanapie, pod szarym włochatym kocykiem. Dopiero o godzinie dwudziestej dwadzieścia zadzwoniła do mnie Nancy.
            - Hailee, bardzo cię przepraszam, że cię zostawiliśmy w tym klubie… Bardzo mi przykro…
***
            Następnego dnia, z samego rana wyszłam na spacer. Myślałam o tym co się działo, i byłam zszokowana. Zostawili mnie w klubie, spałam u obcego faceta który rozebrał mnie z moich ubrań i zapewne uniknęłam gwałtu. Gorzej być nie może.
            Jednak myliłam się.
            - Znów się spotykamy co? – Dobrze znany mi głos. Spojrzałam za siebie i napotkałam twarz mężczyzny, u którego się obudziłam poprzedniego dnia. Po prostu świetnie.
Bell?