24 lis 2018

Od Althei C.D Tyler

     W głowie miałam tylko spanikowane spojrzenie Mavis oraz jej przestraszony pisk rozbrzmiewający echem, kiedy jeden ze zwyrodnialców postanowił zrobić sobie ubaw. Słowa mężczyzny umknęły gdzieś w chaosie mojego umysłu, przez co dopiero czując przenikliwy wzrok, byłam w stanie oderwać uwagę od sceny prawdziwego maltretowania.
     - Dlaczego niby miałabym to zrobić? ― spytałam, ogarnięta głębokim szokiem i zakłopotaniem.
     - Przecież nie chcesz, żeby ta kobieta więcej cierpiała. ― Z tymi słowami skinął głową w kierunku starszego, który tylko z gardłowym, obleśnym chichotem pociągnął dziewczynę w bardziej zacieniony kąt baru. Nie mogłam już zobaczyć, co się tam dzieje, ale moje oczy z przerażenia wydawały się wręcz nienaturalnie wielkie. Długi, przelękły wrzask zjeżył mi każdy włos na ciele.
     - Zostawcie ją… ― pisnęłam cicho, krzywiąc się na same wyobrażenia. ― Zostawcie!
     Rozbrzmiał kolejny parszywy śmiech.
     Jak można być tak chorym, by czerpać z tego satysfakcję?
     - Przykro mi. ― Ten, który nadal trzymał mnie w biodrach, wzruszył ramionami, a ton jego głosu nawet nie sugerował, że było mu przykro. ― Dałem ci wybór, doceń to z łaski swojej. Jeśli przystaniesz na moją propozycję, ta dziewczyna… hm, przeżyje. ― Uśmiechnął się, ponownie przesuwając palcami po moim biodrze.
     Nie mogłam tego zrobić. 
     To nawet nie wchodziło w grę. 
     Rozległo się nagłe uderzenie i odpychający śmiech.
     - Na czym to miałoby polegać? ― Wydusiłam ledwo. Każdy dźwięk urwający oddechy Mavis dosłownie zaciskał mi powieki. Nie mogłam tego słuchać i to było coś, czego byłam w tej chwili najbardziej pewna. ― Na seksie? ― Mój głos wręcz przesiąkł niesmakiem.
     - To też. ― Pociągnął spokojnie łyk burbona. ― Dzisiaj odeszła ode mnie inna kobieta, więc byłabyś idealnym zamiennikiem. ― Jego dłoń uniosła się gwałtownie i gdy już spodziewałam się otrzymać cios, automatycznie wszystkie mięśnie w moim ciele spięły się niczym struna. Poczułam jednak gładzenie po twarzy.
     - Cokolwiek! ― Przyłapałam się na cichym pociągnięciu nosem. ― Po prostu zostawcie ją w spokoju…
     - Mam to uznać za zgodę?
     Przeczesałam niepewnie włosy, po czym skinęłam głową w potwierdzeniu.
     - Ale nie chcę wplątywać się w żadne czarne interesy…
     - Uwierz, tego nie obiecuję. ― Nim skończył wypowiadać ostatnie słowo, mocno uderzył ręką w stół, przez co każdy przedmiot na nim podskoczył. ― Koniec przerwy, zostaw ją.
     Nieokrzesany starszy pan z niechęcią puścił Mavis, która, zanosząc się okropnym płaczem, zbierała resztki siebie z podłogi. W niepełnym świetle zauważyłam tylko, jak cudem próbuje przywrócić swoje porwane ubranie do względnego porządku i znika zaraz w pokoju dla pracowników. Ogarnęła mnie tylko chwilowa ulga. Tylko chwilowa.
     Poczułam po chwili oddech na swoim uchu. Gorący oraz przenikający zapachem cygara. Cała atmosfera była przesiąknięta tym dymem.
     - Nie bądź taka bierna, bo mogę zmienić zdanie.
     - M-muszę dzisiaj wcześniej wrócić do domu… ― Brzmiało to jak tani wykręt, jednakże myśl, że Lucia znów może spędzić noc sama, załamywała mnie bardziej niż to, co działo się obecnie. Pogrążałam się w coraz większej desperacji.
     - Nie musisz. Noc i poranek spędzisz tutaj, postanowiłem ― mruknął obojętnie.
     - Ale ty mnie nawet nie znasz… ― jęknęłam cicho, chcąc, by ten koszmar się jak najszybciej skończył. Niestety nie było o tym mowy.
     Mężczyzna podbił stawkę, przez co przypomniałam sobie, że gra w pokera nadal trwała.
     - Nie muszę, żebyś była moją kochanką. Raczej ty powinnaś wystarczająco znać mnie, żeby wiedzieć, czego nie robić. ― Ale ja nie wiedziałam, czego nie robić.
     - Nie znam cię. Podasz jakieś przykazania, co robić, a czego nie? ― mruknęłam z wyraźnym sarkazmem, jednak szybko skarciłam się w myślach.
     Parsknął pod nosem lekceważąco.
     - Zachowuj się. Nie próbuj mnie zaatakować w jakikolwiek sposób, nie kolaboruj z moimi wrogami, ani nie puszczaj się z nikim innym, kto nie jest mną. To tak w skrócie.
     - Mam jeden warunek ― wyjawiłam pewniejszym głosem, na co mężczyzna zmarszczył brwi.
     - Hmm, kobieta stawia mi warunki. Albo jesteś wyjątkowo odważna, albo głupia. Ale proszę, mów.
     - Proszę o dyskrecję. ― Tylko to w chwili obecnej miałam w głowie. ― Nie chcę być znana jako dziwka szefa mafii.
     - Będziesz znana jako moja kobieta, a nie dziwka. Mam wiele kochanek, ale ty nadajesz się na tą pierwszą. Będziesz się ze mną często pokazywać. Ciesz się, bo wielkie ryby będą ci się kłaniać do stóp. ― wyszeptał, by chwilę później powiedzieć głośniej do towarzystwa. ― Podbijam i sprawdzam.
     - O-oni nie mogą się dowiedzieć… ― Spanikowanym głosem wydukałam to, co tak naprawdę chciałam bardzo mocno ukrywać. Tożsamość mojego ojca oraz siostry.
     - Jacy oni? Podaj nazwiska. ― Podrapał się po lekkim zaroście. ― Spokojnie, nie zabiję ich. ― Ciągle patrzył tylko na grę. Był na niej zaskakująco skupiony.
     - Nie mogę tego powiedzieć ― szepnęłam.
     - To przykro mi, ale pewnie się dowiedzą. ― Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, gdy jego ręka bezwstydnie przesunęła się po moim udzie, a palce mimowolnie wędrowały z odwagą wyżej. Zbliżał się do stref intymnych, przez co zacisnęłam uda, by dać mu do zrozumienia, że tam zarysowuje się wyraźna granica. Jednak im dłużej trwało moje milczenie, tym dalej się zapędzał, wzbudzając tym moją irytację i niszcząc powoli wytrzymałość.
     Zrozumiałam tę taktykę bardzo dokładnie.
     Przecież nie dam się tak, do cholery, obmacywać. 
     - Siostra Lucia Santos i ojciec Fabio Moralez ― odparłam na jednym wydechu. ― I p-po prostu przestań już… ― Ten szept był tylko odrobinę głośniejszy od oddechu, przez co miałam gwarancję, że tego nie usłyszał. Moje odczucia się potwierdziły, kiedy na jego twarzy rozkwitł szeroki, usatysfakcjonowany uśmiech. Odsunął swoją dłoń.
     Miałam tylko jeszcze jedno, kluczowe pytanie, które zbyt bardzo budziło moje zainteresowanie, by je skrywać.
     - Co jeśli bym... odstąpiła od umowy? ― spytałam z namiastką niepewności.
     - To będziemy musieli się rozliczyć. Oczywiście nie pobiję cię, co najwyżej dostaniesz kulkę w głowę... albo twoja siostra ― powiedział to zupełnie tak, jakby właśnie stwierdzał, jaka jest pogoda. Wiedziałam, że nie mogę ukazywać arogancji, która chciała wręcz wciskać mi się w słowa. Długo na pewno nie wytrzymam. 
     Skinęłam głową na znak, że dotarło to do mnie odpowiednio mocno, i nieubłaganie odliczałam upływający czas. Mężczyźni w swoim ścisłym gronie rozegrali parę partii pokera, śmiejąc się i rozmawiając na tematy, o których nawet nie miałam pojęcia. Cieszyłam się tą ostatnią kroplą wolności, jaka tylko mi pozostała, ale i jednocześnie marnowałam na myślenie o tym, jak bardzo głupia jestem. Odwaga to nie to samo, co głupota ― mówią, ale jeśli ta jedna decyzja miała całkiem odmienić moje życie, jest oczywiście głupotą.
     Tyler, bo tak nazywał się mój nowy partner, okazał mi swoją wielkoduszność i pozwolił wykonać jeden telefon. Zadzwoniłam więc do Lucii, chcąc, by wiedziała, iż nie wrócę na noc ani na śniadanie. I choć zawiodłam ją wiele razy, przyjęła z lekką dezaprobatą do swojej świadomości, że będzie musiała przetrwać beze mnie jeszcze jedną, samotną noc. Obiecałam jednak, że wrócę, a to był najwyższy cel w mojej głowie.
     Tyler jeszcze podczas drogi do samochodu pokazywał, że otrzymałam taryfę ulgową. Głaskał mnie delikatnie po drżących plecach, uśmiechał się kojąco, jednak moje poczucie obcości niszczyło wszystko, co starał się zbudować. Nic nie zbuduje. Mnie z kolei zastanawiało jeszcze, co pociągnęło tego człowieka do takiego życia.

[Tylerku eklerku?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz